Brat i siostra Gmach podupadły • Bajki polityczne • Julian Ursyn Niemcewicz Krety
Brat i siostra Gmach podupadły
Bajki polityczne
Julian Ursyn Niemcewicz
Krety
powieść wyjęta z manuskryptów przeduniowych

Nieraz ten, co bajki plecie,
Trefunkiem i prawdę powie.
W mozyrskim, mówią, powiecie
- Nie wiem, jak się miejsce zowie -
Leżał zamek starodawny
Nad czystego zdroju spadkiem.
Niegdyś, wielkością swą sławny,
Okazałości był wzorem,
Lecz czasem i niedozorem
Już zewsząd groził upadkiem.
Panowie, co w nim mieszkali,
Długo o zamek nie dbali,
Choć się część jego zwaliła.
Lecz gdy i reszta groziła,
Że każdemu miłe życie,
Nie chcąc żyć w niepewnym bycie,
Jęli myśleć o poprawie.
Co się w mnóstwie rzadko zdarzy,
Zgodzili się w swej ustawie,
Że chcąc ruiny poprawić,
Należy się mieć mularzy.
Wśrzód tej gorliwej ochoty,
Gdy przyjść miało do roboty,
Gdy mur nowy mieli stawić
I dawne naprawić rysy,
Skłócili się o abrysy.
Należy wiedzieć, że niedawnym czasem,
Gdy się dom walił częściami,
Pan, chcąc go wzmocnić nawiasem,
Podparł go kilką drągami.
Ale zamek murowany
Źle podpira drąg drewniany.
Dawni jednak budownicy,
Dzieła swego miłośnicy,
Chcieliby, w nowych nie szukając wzorach,
Klecić na dawnych podporach.
Lecz większa drugich połowa,
Szczera w chęciach, w radach zdrowa,
Wołała: "Próżna robota!
Próżna praca i ochota!
Wszystko będzie pełne wady,
Gdy wątłe będą zasady;
Że trzeba, żeby panięta
Wspomnieli na fundamenta;
Że gdy te założą trwało,
Mogą potem stawić śmiało,
A gmach, stojąc w czas daleki,
Zwalczy pioruny i wieki".
Próżna mowa, bo jedni jej nie zrozumieli,
Drudzy zrozumieć nie chcieli,
Ci zaś najwięcej mieszali,
Co budownictwa nie znali.
Bo gdy ten o podwalinach
I o upadku przyczynach
Chce radzić, tamci coś nowego wzniecą
I z jakąś fraszką wylecą:
Ten żąda okna poprawić,
Tamten nowy dach postawić,
Ten piec gdzie indziej przenosi,
Ów gwałtem kominka prosi,
Wielu zaś o to nagliło,
Żeby drzwiczek sekretnych jak najwięcej było.
Wśrzód tak rozlicznych sporów i niezgody,
Co babilońskie przypomnieli wieże,
Kiedy się każdy niby od upadku strzeże
I chcąc dać jasne dowody
Głębokiej swojej mądrości
I niemylnej ostrożności,
Choć nie zna gmachu osnowy,
Przydaje swym konceptem gabinecik nowy;
I gdy tak każdy szuka swej zalety,
Nowe stawiąc gabinety,
Tyle się ich namnożyło,
Że już samego gmachu ledwie widać było.
A co dziwna, że w tym gwarze
Zapomnieli, iż mularze
Najprędzej potrzebni byli,
Żeby gmach zabeśpieczyli.
Lecz czyli takie losu zrządzenie,
Czyli jakieś zaślepienie,
Czyli że się pan nie chciał czeladzi powierzyć,
A czeladź bała się pana,
Choć była wszystkich chęć niepodejrzana,
Nikt nie mógł sporów uśmierzyć,
Nikt nie mógł trafić do końca!
Już niejednego miesiąca
Dni na próżno uleciały,
Alić gmach ów nadwątlały,
Nie doczekawszy pomocy,
Wpośrzód okropnej nocy,
Wpośrzód gromów przeraźliwych
Spadł na głowy nieszczęśliwych.
Wtenczas przy ostatnim zgonie
Z płaczem wszyscy narzekali,
Że gabinety stawiali,
Gdy trzeba było myśleć o domu obronie.