Hetmani/13 lutego 1906
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hetmani |
Rozdział | 13 lutego 1906 |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie <R. Wegner> |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Concordia Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Do nieznośnego stanu mych nerwów przyczyniła się także zmora, która nawiedziła mnie dzisiaj popołudniu między 5-tą a 6-tą, gdym się rzucił na łóżko w swem mieszkaniu, aby odpocząć.
Nie zasnąłem, bom widział przed sobą swój pokój sypialny w rozmiarach prawdziwych i czułem się w stosunku zwykłym do przedmiotów otaczających. Zdawałem sobie sprawę, że leżę z rękoma splecionemi pod głową i że patrzę w jedne drzwi zamknięte, słabo bielejące, bo w sypialni było ciemno, dochodził tylko, przez drugie drzwi otwarte blady odblask lampy z sąsiedniego pokoju.
Myślałem mętnie, ale realnie o rozmowach z Piastem, o wypadkach dnia; wyraźna zaś myśl o Heli nie była mi przytomna, tkwiła tylko w mózgu, jako ból.
Nagle, na tle tych bladych drzwi stanęła Hela. — — Nie weszła, nie uchyliła drzwi, w które ciągle patrzyłem, lecz stanęła w całej postaci, w ubraniu, zdaje się takiem, jakie nosiła podczas ostatniej naszej schadzki w Berlinie. Widziałem zresztą wyraźnie tylko jej głowę i gors, lecz wysokość jej od ziemi była normalna. Oczy jej patrzyły prosto we mnie, nieskończenie żałosne, nieznane mi z tym wyrazem, ale jej oczy, jej na pewno.
Jedynym dowodem, żem śnił, byłby ten, że nie odrazu zerwałem się z łóżka. Ale samo porażenie przez ten obraz zjawiający się, musiało wszelki mój ruch wstrzymać. Zdawałem sobie też sprawę, że gdy się ruszę, postać zniknie.
Przez tę chwilę, którą obliczam na jakie dziesięć sekund, zdało mi się, żem usłyszał te słowa:
— Próżnia między nami...
Nie ręczę, żem usłyszał dźwięki, jednak poruszyły się jej wargi, drgały oczy strasznem cierpieniem, a słowa te, nie inne, pojąłem uchem. Powiedziała po francusku, zwykłą naszą mową:
— Le vide entre nous...
Zerwałem się, patrząc ciągle w miejsce zjawy. Widziałem ją jeszcze, póki nie zabłysnął płomień zapałki, którą potarłem drżącą ręką o pudełko. Wtedy, razem z cieniami pokoju, znikła i postać Heli.
Poszedłem na to miejsce ze świecą, obejrzałem i całe mieszkanie — nic niezwykłego nie stwierdziłem. Zdawało mi się zrazu, że rozszedł się jej zapach po sypialni, ale uprzytomniłem sobie prędko, że zbliżam się do stołu, gdzie stoją we flakonie jej zwykłe perfumy, przeze mnie kupione.
Nie powiem, żebym doznał strachu, jednak bardzo silnego wzruszenia. Długo tkwiło we mnie niby wewnętrzne oniemienie i krew mi biła młotkami w skronie.
Czy ona mnie woła? czy tak gorąco o mnie pomyślała? Czy jej się stało co strasznego? Biłem się z myślami i przypominałem, com wiedział o telepatji, com kiedy na sobie zauważył. Nigdy nie doznałem czegoś tak silnego na jawie. Bo przecie ani chwili nie spałem; obliczam pamięcią wszystkie moje ruchy realne, czas, miejsce...
Przyszło mi naturalnie zaraz do głowy, aby nocnym kurjerem pojechać do Berlina. Paszport mam gotowy. Ale kiedy zacząłem o tem myśleć, poczułem nagle objawienie w sercu, że jej tam niema, że jest gdzieś w nieokreślonej przestrzeni, że może nie żyje?... To jednak być nie może! Skądżeby ona młoda, zdrowa, w spokojnym kraju?... Krańcowo rozstrojone mam nerwy — oto wszystko.
W tej rozterce poszedłem do Piasta, nie oznajmiając się uprzednio. Pomimo tego uchybienia przyjętej u niego etykiecie, nadspodziewanie łaskawie mnie przyjął, jakby wiedział, że przychodzę nie do niego, ale z moją wewnętrzną męką szukać rady i pokrzepienia.
Odrazu przystąpiłem do spowiedzi:
— Przyszedłem prosić stryja o radę w sprawie osobistej i bardzo poufnej.
— Słucham cię, Tadeuszku.
— Ale mówić muszę o rzeczach, których nie miałbym prawa wyznać innemu człowiekowi. Mówić będę, jak do...
— Jak do ojca. Nie wstydź się dać mi to miano, którego słodyczy prawie nie zaznałeś. Jestem krewnym ojców twoich, a także rozumiem zapędy krwi młodej. No mów!
— Kocham jedną kobietę, cudzoziemkę...
— Wiem — oddawna, od kilku zaś miesięcy bliżej. Nie potrzebujesz nawet mi jej nazywać.
— Więc... ona jest daleko stąd, zawikłana w różne knowania niebezpieczne, pod wpływem ludzi niepewnych... Mam względem niej obowiązki...
— Nie masz obowiązku, synu. Obowiązki nie rodzą się z wspólnictwa grzechu. Chybabyście dali początek nowej istocie, niewinnej. Ale przecie nie?
— Ach, nie. Tylko ona potrzebuje pewno mojej pomocy, obrony... Kto inny mógłby się śmiać ze mnie, ale stryjowi opowiem, bo mnie zrozumie.
I opowiedziałem moje przejmujące widzenie.
Piast słuchał uważnie, pilnie nawet. Gdy skończyłem, utkwił oczy tak wymowne w ciemny kąt pokoju, żem podążył za kierunkiem jego spojrzenia, jakbym tam miał ujrzeć znowu coś niezwykłego. Patrzył jeszcze — — nareszcie się odezwał:
— Możeś wyzwolony, synu...
— To znaczy, że stryj przypuszcza?...
— Gdyby tak było, opieka Boża jest nad tobą. Ściśnij teraz serce rozkołatane i bądź nareszcie mężczyzną i Polakiem.
— Ależ ona może w niebezpieczeństwie? może mnie woła? — Ja przecie jej coś winienem, poniekąd do niej należę — — rozumie stryj?
— Rozkoszą należeliście do siebie; duszami? — nie sądzę tak źle o tobie. Jeżeli przyszła do ciebie jej dusza, to już odłączona od ciała. Przygotuj się na to, synu. Inni tracą czyste żony, matki — a nie kładą nawet żałoby, jeżeli pod ten czas woła Matka najwyższa. Tak czynili wielcy Rzymianie i dawni Polacy.
— Ależ ona żyje może? i pewno żyje? — Ja ją mogę rozwieść, poślubić, wyprowadzić na dobre drogi... To kobieta dużej siły!
— Nie wierzysz w to, co mówisz. A ja ci powiadam: dzisiaj wybiła godzina waszego rozłączenia.
Siedziałem przybity, w patrując się w tego chorego mocarza. Położył mi rękę na ramieniu:
— Czyń pokutę, synu, a myśl swą podnieś do rzeczy wiecznych.
Przesiedziałem tam aż poza godzinę odjazdu pociągu do Berlina.