Horsztyński/Akt IV
Scena I
edytujPokój intendenta w pałacu. Sforka — Małgorzata.
SFORKA
- Idź, acani, i nie przeszkadzaj mi.
MAŁGORZATA
- Ale mój mężu, dalibóg wbijają acanu jakieś duby w głowę, a ty wierzysz. Szkoda, że złożyłam czerepy twojej głowy, którą pan hetman rozbił wczoraj jak zgniłe jaje.
SFORKA
- Idź, acani, pilnuj kur i gęsi! Ja czekam na kogoś...
MAŁGORZATA
- Zamknę acana na klucz i nie puszczę tych sowizdrzałów, co ci mózgi mieszają jak rumianek w filiżance łyżeczką.
SFORKA
- To nie żaden sowizdrzał, moja duszko. Tu przyjdzie najrozumniejszy człowiek między muzykantami pana hetmana, człowiek z imaginacją, pierwszy trombon.
MAŁGORZATA
- Jeżeli chcesz grać na trombonie, to za drzwi!
SFORKA
- Ale ja nie będę grać na trombonie. Czy ty mnie masz za takiego głupca, moja żono?
MAŁGORZATA
- Cóż acan będziesz robić z muzykantem?
SFORKA
- Pracować.
MAŁGORZATA
- Zmyję ci głowę, panie siwoszu, jeżeli mi jeszcze będziesz gadał o tych napolitańskich sumach. Miej to w zanadrzu i basta — a nie pijcie z tym trombonem jak bibuły. Pójdę na mszę wyprosić u Boga trochę rozumu dla ciebie, bo już mi dziecinniejesz. ?le musiałeś prowadzić się w młodości, panie mężu, jeżeli w sześćdziesiątym roku przychodzi na ciebie grzybowa starość. Piaseczku tobie i kamyczków — baw się, lubko!
Wychodzi.
SFORKA
- Głupia, głupia! To szczęście, że w księdze rachunków przepisałem na dwie ręce pytania pana Nuncjusza... Ha, pan trombonista!
Ksiądz wchodzi.
- Do diabła, to ksiądz Prokop. — Witam, ojcze wielebny. Czy po barana?
KSIĄDZ
- Niech mi jegomość wybaczy, że przerywani jakieś zatrudnienie, może rachunki. Chciałem widzieć pana Szczęsnego — mówiono mi, że całą noc nie wiadomo gdzie przepędził i nie wrócił jeszcze do pałacu. Ważną mam rzecz do zakomunikowania panu hrabiemu, rzecz, która obchodzi zdrowie i szczęście drogiej mu osoby. Udaję się do ciebie, panie Sforko, abyś był pośrednikiem między nami. Daj mi kawałek papieru i pióro — napiszę kilka słów do pana Szczęsnego, a ty, mój stary przyjacielu, zechcesz mu je jak najprędzej wręczyć.
SFORKA
- To mówiłeś, ojcze...
KSIĄDZ
- Prosiłem o kawałek papieru i pióro...
SFORKA
- Natychmiast... proszę siadać — może kieliszeczek wódeczki?
KSIĄDZ
- Na miłość Boga, panie Sforko! nie zatrzymuj mnie grzecznościami, bo muszę wrócić jak najśpieszniej czuwać nad nieszczęśliwą sierotą. Pić nie mogę z tobą, panie Sforka, albowiem mam odprawić mszę żałobną.
SFORKA
- W czymże mogę usłużyć?
KSIĄDZ
- Proszę o kawałek papieru i pióro.
do siebie
- Czy ten starzec ogłuchł?
SFORKA
- A! kawałek papieru. Oto jest... siadaj i pisz, mości księże wybacz mi, że cię nie mogę zabawić rozmową — bo praw dziwie ważną mam rzecz do rozwiązania.
Ksiądz pisze przy biurku.
SFORKA
- To dziwne! Wieczorem zdaje mi się, że ta fortuna nie jest niepodobną — a rano zdaje mi się, że to wszystko głupstwo. — Czy ja rozumny rano, a głupi wieczorem? — czy też rozumny wieczorem, a głupi rano?
Wchodzi Trombonista.
- Ha! witaj, mości Garnoszu.
TROMBONISTA
- Sługa. — Co tu robi ten ksiądz?
SFORKA
- Wyprawię go natychmiast, mości Garnoszu. Bardzo obowiązany ci jestem, żeś raczył przyjść i dopomóc mnie biednemu... Natychmiast zbędziemy się tego księdza —
KSIĄDZ
- Panie Sforko, zaklinam ciebie na starą naszą zażyłość, aby oddał ten list panu Szczęsnemu, skoro tylko powróci. To rzecz bardzo ważna! Los wielu osób zależy od tego kawałki papieru...
SFORKA
- Bardzo dobrze, przyrzekam. Los zależy od kawałka papieru — zdarza się to często. Czy ten ksiądz wie o mojej historii?
KSIĄDZ
- Pokój temu domowi!
SFORKA
- Uniżam się do nóg, ojcze wielebny.
Ksiądz odchodzi.
TROMBONISTA
- Cóż będziemy poczynać?
SFORKA
- Panie Garnoszu, zdarza się często na świecie, że ludzie grają w loterią. Otóż jeżeli los wielki wygrają, to są wielkimi panami... otóż... Cóż to jest los, mości trombonisto, co to jest los? — Głupstwo — i nie głupstwo! Bo jeżeli kładziesz na loterią, a nie wygrasz, to mówią ludzie, żeś głupi. A jeżeli wygrasz, to mówią ludzie, żeś rozumny. Cóż to więc jest rozum, panie trombonisto? — Rozum — to los.
TROMBONISTA
- Postaw, panie Sforka, kufel — i daj ten papier, o którym bajałeś... Obaczymy.
SFORKA
- Do acana!
Pije.
- Otóż choćby te pytania do niczego nie prowadziły, to wszelako pij, panie trombonisto! Zdaje się, że łatwo będzie rozwiązać... Czytaj!
TROMBONISTA
- Ja czytam nuty na trombon pisane — ale skoropisu nie łaska.
SFORKA
- Słuchaj!... Łatwe do zadania,
- Ale trudne do rozwiązania Zapytania...
TROMBONISTA
- Mówią, że trudne do rozwiązania?
SFORKA
- Chcą nas przestraszyć!... Odczytajmy i zaczniemy od najłatwiejszych...
Czyta.
- Primo: Dlaczego kij ma dwa końce?
- Secundo: Co ja myślę?
TROMBONISTA
- Kto myśli, panie Sforka?
SFORKA
- Nic... Napisano: Co ja myślę... i basta... i punkt Ale posłuchaj dalej!
- Tertio: Jak najprędzej świat objechać?
- Quarto: Co Bóg pierwej stworzył, czy jajko, czy kurę?
- Quinto: Co to — ja?
TROMBONISTA
- To, mości Sforka, głupie pytanie!... to głupie pytanie!
SFORKA
- Sexto: Co więcej waży, czy funt piasku, czy funt żelaza?
- Septimo: Czym byłby człowiek, gdyby nie był człowiekiem?
- Octavo...
TROMBONISTA
- Zacznijmy odpisywać na pierwsze pytanie, to drugie same się odpiszą.
SFORKA
- Trzeba przeczytać do końca.
- Octavo: Dlaczego mówią: ma ćwieka we łbie?
- Nono: Dlaczego dziewięć pytań, a nie więcej zadano do rozwiązania? W poskrypcie jeszcze dodano wierszem:
- „Jeśli rozwiąże
- Quaestio[nes], quae pendent,
- Sforka intendent:
- To będzie książę”.
- „Prosimy jeszcze, aby wynalazł sposób puszczania baniek kwadratowych z mydła i przysłał nam próbkę jedną bańki do Mediolanu na próbę, pocztą albo balonem”. Cóż sądzisz, acan?
TROMBONISTA
- Sądzę, że bańkę z mydła trzeba wydmuchać. Inaczej wszystko będzie jak bańka z mydła..
SFORKA
- Nie, ja sądzę, że ostatek na ostatek... Na przykład powiedz, acan, dlaczego kij ma dwa końce?
TROMBONISTA
- Dlaczego? Jak to dlaczego?
SFORKA
- Mnie się to wszystko takim głupstwem wydaje, że przyznam ci się, mam ochotę plunąć... i basta.
TROMBONISTA
- Otóż ja przeciwnie... Radzę acanu nie zrażać się trudnościami. — Ale pójdźmy do drugiego zapytania... czytaj pan!
SFORKA
- A z pierwszym co zrobić?
TROMBONISTA
- Pst!... pierwsze to głupstwo!... Co tam dalej?...
SFORKA
- Secundo: Co ja myślę?
TROMBONISTA
- To bardzo łatwe do rozwiązania, co ja myślę...
SFORKA
- Ale co ja myślę?
TROMBONISTA
- Jak to co acan myślisz? — Czy ja wiem, co acan myśli?
SFORKA
- Ale kto to ten ja? —
TROMBONISTA
- Ten, co pyta acana... To jasne jak słońce.
SFORKA
- Może się to jakoś rozwiąże. Idźmy dalej... Jak najprędzej świat objechać?
TROMBONISTA
- To, mości Sforko, rzecz najłatwiejsza. Gdyby na świecie nie było morza, to pocztą... Gdyby nie było ziemi, tylko morze to okrętem. Ponieważ jest i ziemia, i morze na świecie, więc objechać pocztą i okrętem! Pisz, panie Sforka: pocztą i okrętem.
SFORKA
- No, niech tak będzie! Choć mi się to nie bardzo podoba, pocztą i okrętem... Ujdzie!... ujdzie!...
TROMBONISTA
- A ja mówię acanu, że to nawet bardzo ujdzie...
SFORKA
- Winien ci będę, panie trombonista... No, basta!... dalej!... Pij, przyjacielu...
TROMBONISTA
- Widzisz, że nie tak straszny wilk, jak się wydaje.
SFORKA
- Hum! hum!... Ale ty wiesz, że to trzeba wszystko wygotować przed wieczorem; bo jeżeli nie... to finfa...
TROMBONISTA
- Więc śpieszmy się, panie Sforcja!
SFORKA
- To już mnie acan nazywasz: panie Sforcja?
TROMBONISTA
- Ha, wszystko idzie jak z płatka. Czytaj, mości Sforko!
SFORKA
- Co pierwej Bóg stworzył, czy jajko, czy kurę?
TROMBONISTA
- Jak się acnau wydaje?
SFORKA
- Kurę.
TROMBONISTA
- Mógł wprawdzie stworzyć kurę, ale mógł stworzyć i jajko. Trzeba odpisać z pewnością.
SFORKA
- Ale gdyby stworzył jajko — któż by je wysiedział?
TROMBONISTA
- Kura.
SFORKA
- Omyliłem się na acana imaginacji, mości trombonisto! Jakżeż kura?... To głupia odpowiedź.
TROMBONISTA
- A ja dowiodę acanu, że nie głupia. Ja pewny jestem, że jajko stworzył. A na przykład, gdyby kury nie było, to wiesz acan, że ciepło człowieka może... albo w piecu...
SFORKA
- Ale kiedy pieców nie było, mości dobrodzieju!
TROMBONISTA
- To Ewa mogła wysiedzieć. Więc to rzecz najłatwiejsza do rozwiązania. — Każ acan żonie swojej spróbować. A jeżeli wysiedzi jajko, to Bóg stworzył jajko.
SFORKA
- Ja nie chcę zaczepiać mojej żony.
TROMBONISTA
- Więc odpisz prosto: jajko — odpisz: jajko. Ja ci uręczam, że jajko.
SFORKA
- Zdaje mi się, że ja to wszystko przemienię namyśliwszy się głęboko. A teraz, do czasu, niech tak będzie! — Czytajmy... Quinto: Co to ja?
TROMBONISTA
- Ale to już było to pytanie.
SFORKA
- Gdzie?
TROMBONISTA
- Wyżej!... Już rozwiązałem i zapomniałem dawno...
FORKA Ale ja ci uręczam, że nie było... Co to ja?
TROMBONISTA
- Głupie pytanie, co to ja!
SFORKA
- Ty — trombonista.
TROMBONISTA
- Ha! więc pisz: trombonista.
SFORKA
- Za pozwoleniem! Któż wie, że acan byłeś ze mną i pytałeś się mnie, co to ja? Owszem, nie trzeba aby się domyślili ludzie, że acan
pomagałeś mi w skrypturze.
TROMBONISTA
- Ładu z acanem dojść nie można!
SFORKA
- O! gdyby tu karła hetmańskiego! Ma więcej rozumu w garnku niż cała muzyka hetmana.
TROMBONISTA
- Karzeł by tobie inaczej nie odpowiedział, mości Sforko! Spytaj go: co to ja? — a powie: trombonista. A karzeł spyta mnie to mu powiem: jesteś karzeł. A spytaj mnie, panie Sforko, co to ja?
SFORKA
- Dalibóg od godziny pytam, co to ja?
TROMBONISTA
- Ty — intendent Sforka.
SFORKA
- Ja wiem, że ja intendent Sforka.
TROMBONISTA
- A dlaczegoż pytasz acan o takie głupstwo?
SFORKA
- Ale kiedy to nie ja pytam acana, ale ten papier pyta.
TROMBONISTA
- Jak to papier?
SFORKA
- Żegnam ciebie, panie trombonisto. Bałamucisz mnie i potem kłócisz się ze mną jak z dzieckiem. Odczytam acanu te pytania, jak sam na nie odpiszę.
TROMBONISTA
- Nie odpiszesz, panie Sforka — dalibóg nie odpiszesz!
SFORKA
- Pęknę, a odpiszę.
TROMBONISTA
- Do dziś wieczora?
SFORKA
- Do dziś wieczora!
TROMBONISTA
- Na wszystkie?
SFORKA
- Co do joty!
TROMBONISTA
- I na bańkę z mydła odpiszesz?
SFORKA
- Bańka!... Dalibóg nie pomyślałem o bańce.
TROMBONISTA
- Otóż jeszcze przez przyjaźń poradzę tobie, panie Sforko, względem bańki. Wszak powinna być kwadratowa?
SFORKA
- Tak.
TROMBONISTA
- Otóż trzeba wynaleźć kwadratową słomkę...
SFORKA
- I ja wiem o tym... ja wiem o tym... Ale jak posłać próbkę pocztą?
TROMBONISTA
- Posłać mydło i kwadratową słomkę, to rzecz jasna. Niech sami Mediolańczycy puszczają bańki.
SFORKA
- Prawdziwie! Pójdę na pole szukać słomki... a ty gdzie idziesz?
TROMBONISTA
- Grać na trombonie.
SFORKA
- Przyjdź, acan, zajrzyć wieczorem w pytania.
TROMBONISTA
- Uniżam się do nóg.
SFORKA
- Wyjdziemy razem.
Zapomina listu na stoliku — wychodzą.
Scena II
edytujOdkrywa się głąb teatru — ogromna sala zegarowa — wieża w głębi — stoliki nakryte zielonym suknem... Młodzież gra w karty, pije i pali lulki. Ksiński, Wyrwicz, Skrzewski, wielu innych. Jedni grają, drudzy tłumami chodzą i rozmawiają: ciągły gwar i śmiech.
PIERWSZA GRUPA
- — O dwie butelki szampana!
- — Na honor...
- — Ale kiedy ja się zakładam z tobą...
- — Dajcie pokój!... Zakładacie się o rzecz bardzo jasną dla drugich.
- — Cha! cha! cha!... Widziałeś ty kiedyś Kościuszkę?
- — Gdyby mu był szlachcic dał córkę, siedziałby teraz spokojnie i siał grykę. A tak — bruździ i hałasuje.
- — Acan także podobno w konkurach nieszczęśliwy?
- — Wygrał, wygrał Wschowski — płać szampana!
- — O co zakład?
- — Mówiłem wam, że gdyby się był ożenił Kościuszko z córką tego szlachcica, który pogardził biednym inżynierem, nie byłby pojechał do Ameryki i nie byłby dziś strasznym człowiek...
- — To tak jak Kromwel, co już był wsiadł na okręt płynąc do kolonii jako majtek. Aż tu rozkaz królewski przyszedł, aby okręt nie odpływał. Kromwel został — i z nudy zaczaj być wielkim republikaninem.
- — Co? Ty Kościuszkę równasz do Kromwela?
- — Słuchajcie — założył się Wschowski i nie może kupić szampana, bo tu darmo dają!
- — Szampan taki, to nie szampan zakładowy!
- — Do Wilna — kupi w Wilnie...
Ksiński włazi na stół.
KSIŃSKI
- Panowie! uciszcie się na chwilę! Panowie! proszę o chwilę milczenia!... Panowie! Oto całą noc przepędziliśmy wesoło na kartach czekając na pana hetmanowicza, który miał nam dowodzić — który się nie pokazał w zamku... Więc...
GŁOSY W TŁUMIE
- — Więc i który! — Brawo, Ksiński! — więc!...
KSIŃSKI
- Panowie! Oto pierścień hetmana — uszanowanie! Otóż ja obowiązany jestem wziąć nad wami dowództwo i prowadzić na wskazane mi miejsce.
GŁOSY W TŁUMIE
- Czekać na pana hrabiego!... Czekać, czekać!
KSIŃSKI
- Poczekamy nań jeszcze kwadrans. Dłuższa zwłoka ściągnie na mnie wielką odpowiedzialność. Skończyłem.
Złazi ze stołu.
GŁOSY W TŁUMIE
- — Brawo mówca! podrzucać go — podrzucać go!
Chwytają Ksińskiego i podrzucają w górę.
- — Hej! zdjąć firanki i na firankach podrzucać!
KSIŃSKI
- Ale ja mam ostrogi — zaczepię się i rozedrę firanki. Dosyć, mości panowie! to za wysoko! dosyć! Bardzo proszę — bo się będę gniewał!
GŁOSY W TŁUMIE
- — Przestańcie już grać w pęcherzowy balon!
- — Gdzie poeta? Niech improwizuje!
- — Albo niech pan Słucki śpiewa piosenkę swojej kochanki, która kiedy gra na gitarze, to zdaje się, że woda leje się ciurkiem w cynowe naczynie...
- — Jaka woda?
- — Z czego?
- — Śpiewaj, Słucki, piosenkę panny Anieli!
- — Poszła Filis do ogrodu,
- Nie mówiąc matce powodu...
Wchodzi Szczęsny czarno ubrany. Gwar, z początku głośny, ucicha stopniami. Niektórzy ściskają Szczęsnego za rękę, inni kłaniają się z daleka.
KSIŃSKI
- Mamy ciebie, panie hrabio. — Bardzo się cieszę, że przecie... Chcesz? zapoznam ciebie z głowami...
SZCZĘSNY
- Jak to z głowami?
KSIŃSKI
- Koledzy! widzę, że nasz hetman w różowym humorze.... Wszak hetmanisz nam, panie Szczęsny? Gdzie to noc przepędziłeś? Widzę kwiatki polne, poczepiane na twoim kontuszu i we włosach...
[po cichu]
- Cyt! u Maryny?
[głośno]
- Sentymentalnie z gwiazdami pan Szczęsny noc przepędził, moi mości koledzy szlachta, ale uręczam, że na koniu nie zaśnie.
[JEDEN Z OBECNYCH]
- Ale patrzaj, on dalibóg jak śpiący. Co jemu dolega?
SZCZĘSNY
- Proszę panów bawić się — i być jak we własnym domu... Panie Ksiński, bardzo mi smutno, że zamroziłem tak nagle wesołość...
KSIŃSKI
- Panie hrabio, zaklinam ciebie: obudź się i bądź przecie człowiekiem! — Tak nie pojedziesz z nami!
SZCZĘSNY
- To rzecz obojętna.
KSIŃSKI
- Jak to obojętna?
SZCZĘSNY
- Obojętna dla mnie... Panowie grają w karty?
GŁOS Z TŁUMU
- Faraonik... Panie hrabio, spróbuj szczęścia!
SZCZĘSNY
- Szczęścia?
KSIŃSKI
- Dajcie pokój z faraonem, na Boga!
SZCZĘSNY
- I owszem, będę grać.
Zbliża się do stołu.
JEDEN Z GOŚCI
- Co pan hrabia stawi?
SZCZĘSNY
- Moją osobę — to jest moje przedsięwzięcie. Jeżeli wygracie, będę z wami; jeżeli ja wygram, zrobię, co mi się podoba.
KSIŃSKI
- Szczęsny, to śmiesznie!
SZCZĘSNY
- Wcale nie! Mówię z wielkim zastanowieniem się... Król!
Ciągną faraona.
[GOŚĆ]
- Król!... Wygrałeś, panie hrabio.
SZCZĘSNY
- Karta bankiera?
[GOSĆ]
- Król... to rzecz dziwna!...
SZCZĘSNY
- W takim razie...
[GOŚĆ]
- Połowa sumy dla bankiera.
SZCZĘSNY
- Połowa mojej woli do was należy. — Cóż wy zrobicie z połową mojej woli?
KSIŃSKI
- Połowę twojej woli mamy, panie hrabio! to już wiele!... Musisz nam drugą darować!...
SZCZĘSNY
- Ha!... zapomniałem spytać o cel wyprawy.
KSIŃSKI
- Jak to?... Żartujesz, panie Szczęsny!... Sprawa twojego ojca — sprawa narodu...
SZCZĘSNY
- Wy myślicie o sprawie narodu? Czy państwo wszyscy jesteście szlachtą?
[GŁOSY]
- Wszyscy! wszyscy! wszyscy!
[JEDEN GŁOS]
- Oprócz mnie.
SZCZĘSNY
- Kto to krzyknął: oprócz mnie?
KSIŃSKI
- Któryś z panów chciał pożartować.
SZCZĘSNY
- Niech ten, kto się nie zaparł, stanie przy mnie. Jak to? Żaden z panów?
[INNY GŁOS]
- Pan hrabia jak Diogenes z latarnią szuka człowieka.
SZCZĘSNY
- Jak dziwnie ten głos zabrzmiał w sercu moim!... Ja go muszę odkryć, tego człowieka. — Słuchajcie mnie, panowie! Jest coś w atmosferze rewolucyjnej tego zamku, co zapala moje zmysły i duszę. Konia i lancę!... Dajcie mi konia i lancę!... — będę z wami. Ludzie — mrówki — robaki — kamienie — mijam w przelocie konnym. Nic, z którego nic zrobić nie można, a co się nazywa narodem, to wszystko w moich oczach przybrało dziwną błahość. Jeżeli wy nie macie dosyć ognia na topienie koron, dosyć brylantów na tworzenie innych: — to ja wam wleję cały ogień, wysypię na was wszystkie skarby duszy mojej. Bo ja wam przysięgam, że wasza myśl nigdy nie ogarniała takich przestrzeni jak moja powszednia kraina marzeń!
[GŁOSY]
- Vivat Szczęsny! vivat! vivat!...
SZCZĘSNY
- Cicho! — Wiecie wy, że my stworzymy kraj z brązową twarzą dawnych narodów? — Miecz będzie dłutem... Serce kraju ukształcimy na wzór żelaznego wołu Dionizjusza. — Będzie ryczeć okropnie paszczą ognistą na cztery końce świata — jękiem zamkniętych i palonych we wnętrzu nędzarzy i męczenników... Czy serce wasze bije litością?... Ojcowie nasi mieli prawo zabijania, a my nie możemy wystawić teatru gladiatorów na zahartowanie serca dzieci naszych. Powiedzcież, żaden z was nie doznał niebieskiej rozkoszy? nie czuł się wyższą istotą, kiedy go chłopi wioski jego czcili jak Boga i przyznawali zwierzęcym instynktem wyższość natury? — Szaleńcy i przeklęci, co chcą pozbawić następne pokolenie tego uroku, tej spuścizny dawanej przez los szczęścia, zaczętego w kołysce, a skończonego wspaniałością marmurowych grobowców!...
NIEZNAJOMY
- Szczęsny!...
SZCZĘSNY
- Wszystkie wasze dumy pomieszczą się w moim sercu. Starałem się długo otruć żywotną myśl wielkości błahymi napojami uczuć miłości. I nie mogłem!... Myśleliście, że wy mnie będziecie prowadzić... Ja was wtrącę w taki wir, że będziecie jak ludzie pijani albo lunatycy chodzić po gzymsach ogromnej budowy. Biada temu, co się przebudzi — któremu nad uchem zawołają: Zdrajca!... Zbudzi się — i upadnie w przepaść. Macie wy czoła tak blade, że na oczy świata blednąc nie będą? — albo policzki tak rumiane, że napiętnowane uderzeniem całego ludu płonąć nie będą? Jeżeli utworzeni jesteście z żelaza, to mówię wam, że będę z wami. — Bo ja szukałem czegoś twardego i wielkiego na ziemi — będę zgrzytał i giął w ręku żelazne sztaby, a raz zasnąwszy snem okropnym upojenia — nie obudzę się, póki ostatni z was nie skona za moją wielkość i dumę. Duma jest duszą duszy mojej. Będę szczęśliwy wywracając przesądy i prawa — jak byłem szczęśliwy nieraz wygrywając partią kościanych szachów. Duma jest to harfa, która ma tysiąc strun — tysiąc wielkich i cienkich tonów, tysiąc wzniosłych i błahych triumfów. — Stańcie wy na szachownicy świata.
[TU BRAK W RĘKOPISIE DWÓCH KART]
- ...pismu, które ja sam podpisałem...
- Pan hrabia odpowiesz przed ojcem...
SZCZĘSNY
- Podpisałeś, panie Ksiński?
KSIŃSKI
- Podpisałem...
SZCZĘSNY
- Koszta podjęte przez panów zapewne zwrócone będą przez mego ojca... Żegnam was, panowie...
KSIŃSKI
- Dalibóg, tęgi z ciebie chłopiec panie Szczęsny! zadrwiłeś z nas...
SZCZĘSNY
- Nie... to mi wcale obojętne... Bywaj zdrów, sąsiedzie...
KSIŃSKI
- Zarekomenduj mnie twojemu przyjacielowi...
SZCZĘSNY
- Poznam was kiedyś... to bardzo godny człowiek — ale nie wiem jego nazwiska...
KSIŃSKI
- Upadam do nóg...
SZCZĘSNY
do Nieznajomego
- Chodź tu... Jakiś mam ciężar na sercu... Przyrzecz mi, że nikomu nie powiesz o tej dziecinnej scenie... Dziecinną mi się wydaje... Marzyliśmy kiedyś z tobą w szkołach o wielkiej sławie... Widzisz, że ja teraz pokazuję marionetki... zabity jestem na sercu, jak inni ludzie zabici na duszy... jutro może będę i na duszy zabity...
MARYNA
- Panie Szczęsny, pan się gniewa na Marynę...
SZCZĘSNY
- Co ty płaczesz, dziewczyno?... Dalibóg, ładna jak aniołek... chodź...
Całuje ją w czoło.
- Gdyby widok tej dziewczyny nie obudził w sercu moim nikczemnych pamiątek, kto wie, czym byłbym teraz.
MARYNA
- To już ja paniczowi niepotrzebna...
SZCZĘSNY
- Idź do chaty — weź twoję płócienną spodnicę i wianek bławatkowy i siedź w oknie uśmiechając się do młodych chłopców... Przyszlę ci posag...
MARYNA
- Ale panicz mnie będzie zawsze kochał...
SZCZĘSNY
- Idź, kochaj męża... i potem kochaj dzieci twoje... niech twoje życie będzie spokojne i szczęśliwe...
MARYNA
- Jak panicz mówi, to mi się chce płakać... Mnie tak dobrze było, kiedy się panicz do mnie uśmiechał...
SZCZĘSNY
- Zapomnisz o mnie...
MARYNA
- Kto wie?... A może zawsze, jak pomyślę o panu... jak pomyślę o panu... kochaj mnie, panicz, bo ja biedna dziewczyna...
SZCZĘSNY
- Słuchaj... czy jak umre. posadzisz mi garstkę rozmarynu na mogile?
MARYNA
- Panicz nie umrze... Panicz nie umrze... Jak panicz mówi takie rzeczy — bo już panicz raz mówił, że chce umrzeć, to ja płakałam przędąc na kołowrotku...
SZCZĘSNY
- Posadzisz mi garstkę rozmarynu... ale nie rwij tego rozmarynu potem do ślubnego wianka, bo to mnie bardzo zasmuci... Idź do chaty.
MARYNA
- Ale pan przyjdzie...
SZCZĘSNY
- Może... jutro... przyszlę ci posag...
MARYNA
- Ale pan przyjdzie?
Odchodzi.
NIEZNAJOMY
- Szczęsny, ty marzysz o jakiejś smutnej rzeczy.
SZCZĘSNY
- Nie wiem, dlaczego — ale jestem senny... Czy sądzisz, że mój ojciec...
NIEZNAJOMY
- Na ojca twego padają podejrzenia — ale nie lękaj się o jego życie — lud nasz przywykł szanować wielką władzę — i blaskiem bogactw odepchnięty jest daleko od możnych ludzi...
SZCZĘSNY
- Ale są jakie podejrzenia na moim ojcu?
NIEZNAJOMY
- Tak! Oskarżają go o dumę — i ambicją... mówią nawet... ale to tylko między wyższymi osobami...
SZCZĘSNY
- Gdyby mnie nazwano zdrajcą — zdrajcy... Ty jedziesz do Wilna?
NIEZNAJOMY
- Tak.
SZCZĘSNY
- Czuwaj nad nim!... Weź arabskiego konia z mojej stajni... Jeżeliby co się zdarzyło tego wieczora, znajdziesz mnie jeszcze...
NIEZNAJOMY
- Co to znaczy: jeszcze?
SZCZĘSNY
- Ojciec mój nie doczekawszy się swoich ludzi zapewne jutro rano wróci do zamku...
NIEZNAJOMY
- Coż zamyślasz robić?
SZCZĘSNY
- Nic... w bramie będzie sosnowy próg — z czterech desek...
NIEZNAJOMY
- Szczęsny, czyliż ja ciebie widzę wyniszczonym przez pierwszy czyn twojego życia?... Wysiliłeś się rzucając pierwszy pocisk na świat
spróchniały...
SZCZĘSNY
- Nie pytaj, co się dzieje w sercu moim... Słyszałeś, jakem gadał do tych ludzi, kiedy byłem w zapale...
NIEZNAJOMY
- Kłamałeś sam sobie i tym ludziom.
SZCZĘSNY
- Kto wie?... Może w tych wyrazach była część najprawdziwsza myśli mojej —
NIEZNAJOMY
- Nie wierzę... nie wierzę, na Boga!
SZCZĘSNY
- Jedź do Wilna... I zostaw mnie samotności... Przebyłem wiele smutnych wypadków... a mam przeczucie, że to nie koniec wszystkiego...