<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Hrabina Kosel
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Redakcya Biblioteki Warszawskiéj
Data wyd. 1874
Druk Józef Berger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



XIV.





Wyścig ten do pierścieni, w którym Cosel konno, okazała nadzwyczajną zręczność i niezmierną odwagę we władaniu koniem i ćwiczeniach tak płci jéj niewłaściwych, zdawał się w królu Auguście, który z nią razem tryumfował, rozżarzać jeszcze uczucia.
Tłumy wybranych gości wpatrywały się w to widowisko, któremu dzień najpiękniejszy, najjaśniejsza pogoda i łagodne powietrze towarzyszyło.
W lożach i na galeryach otaczających podwórzec w którym się bieg ten odbywał, widać było tysiące twarzy i głów ciekawych i stroje najwykwintniejsze. Piękna amazonka z licem rozpłomienioném, zręczna, zwinna, gibka, miała nadzwyczajne szczęście.
Królewscy widzowie przyklaskiwali, obaj królowie bogate dla niéj przygotowali nagrody... nikt nie zważał na twarze reszty dworu posępne, na zżółkłe oblicza dam, na szepty poza wachlarzami, na dziwną ciszę tłumu, który taił uczucia swoje.
W kącie wpośród dworu króla i urzędników którzy czynnego nie brali udziału w zabawie, stał Zaklika, wierny sługa hrabiny, jedyny może z tych co przywiązaniem niezłomném płacili jéj za dobrodziejstwa i kaprysy. Służba u hrabiny Cosel nie była wcale łatwą ani przyjemną, ale pan Rajmund służył raczéj własnemu sercu niż hrabinie. Zaklika się kochał i nie mógł nawet smagany widokiem jéj fantazyi, dumy, pogardy, wyrwać z serca téj namiętności szalonéj: zżył się już z nią, stała się w nim chorobą co podtrzymywała życie. Zaklika nie miał innego cela nad tę miłość bez przyszłości.
I on dumny był swoją Anną Cosel, chociaż te ponawiane tryumfy jéj, niepokoiły go instynktowo. Obawiał się tak szalonego szczęścia wiedząc jak na serce Augusta, na litość jego, na wdzięczność, na nic rachować nie było można, gdy go nowa opanowała namiętność.
Dokoła Zakliki, który stał przy murze, w cieniu skupieni byli starzy dworzanie Augusta. Z téj kupki ani jeden okrzyk nie dał się słyszéć, ani jeden oklask; nic coby zdradzało uwielbienie dla pięknéj, a dnia tego najpiękniejszéj królowéj turnieju.
Przy Zaklice osłoniętym występem kolumny, znalazło się kilku nieznanych mu osobiście ludzi. Jeden z nich, choć świéżo ogolony bardzo starannie, siwym już był i starym; drugi zdawał się być cudzoziemcem, kilku innych stanowiło z niemi gromadkę. Mówili pocichu, lecz słowa ich mimowolnie ucho Zakliki chwytało.
— Pięknaż bo jest, piękna ta kochanka króla waszego — odezwał się cudzoziemiec — prawdziwy królewski kąsek... i zdaje się że już dla téj musi się Najjaśniejszy ustatkować?
Stary figlarnie się uśmiechnął i westchnął cicho.
— Gdy na to patrzę — rzekł — przypominam sobie dawne czasy, i myślę co téż to ja jeszcze zobaczę, bo na tém się nie skończy, panie szambelanie. Boję się by te tryumfy ostatniemi nie były; przeżyłem wiele, pamiętam na szczycie chwały uroczą Aurorę... pomnę wdzięczną Esterlę... zdaje mi się że widzę jeszcze śliczną Spiegel i miłą księżnę Teschen. Z nich wszystkich ta się wprawdzie jakimś ekwilibrem nadzwyczajnym trzyma najdłużéj, lecz żeby króla miała przywiązać na wieki, temu nie wierzę!
— Mówiono mi wszakże iż król jéj przyrzekł ożenienie? — szepnął cudzoziemiec.
— Sądzę że się niém i księżna Teschen łudziła, że się go i piękna Aurora spodziewała; lecz naszéj zacnéj, dobréj królowéj Bóg życia przedłuży, a śliczna rycerka pójdzie za innemi.
— Chyba nie prędko! - zaśmiał się cudzoziemiec.
— A któż to odgadnie! — szydersko szeptał stary. Spójrz waćpan na rzęd tych pięknych jeszcze twarzy niewieścich, na których licach zazdrość się pali. Z małym wyjątkiem te panie wszystkie miały swe dnie królowania... a tam w kąciku a dołu, widzisz tę kupkę francuzkich linoskoków i tancerek; tam stoi Duparc, która dziś dzieli serce pana z tą amazonką, choć nic nie ma za sobą, chyba że stokroć od niéj brzydsza jest a swawolniejsza. Któż zaręczy że jutro z ciżby nie wybierze sobie nasz Najjaśniejszy coś jeszcze... dziwaczniejszego...
Za Zakliką stali także dworacy: tu nie ukrywano niechęci.
— I owszem — mówił jeden z przyjaciół i zauszników Fürstemberga — niech sięga jak najwyżéj, tém bliższy upadek... Wzbija się w łaski i wzbija w dumę, królowi staje się obejściem swém coraz nieznośniejszą... możnaby niemal obliczyć chwilę gdy runie.
— Tak! tak! — dodał drugi — a nie będzie to pewnie ciche rozstanie jak z tamtemi, bo ta nosi pistolet nabity i papier z królewskim podpisem. Zgubi się niechybnie, bo się będzie opierać i bronić.
— My to już jednak prorokujemy od lat trzech i dotąd nie spełniły się proroctwa nasze — rzekł piérwszy wzdychając.
Daléj nieco widać było barona Kyan, zamyślonego bardzo. Dowcipny stary dworak, słuchał i słyszéć nie chciał. Zaczepił go ktoś o zdanie.
— Nie jestem astronomem, kochany panie — rzekł — bym mógł rozrachować kiedy gwiazdy wschodzą i zachodzą, a wiem tylko że są i gwiazdy stałe...
W jednéj z lóż hrabina Reuss, Vitzthumowa, panna Hülchen, a z tyłu Glasenappowa, siedziały ponure i milczące... Reuss westchnęła.
— Sameśmy winne — odezwała się do Vitzthumowéj. Król nie widzi od kilku lat, tylko stare znane twarze: nie umiałyśmy się o nic postarać.
— Niecierpię téj kobiety — przerwała Vitzthum — ale zmuszoną jestem przyznać, że po niéj znaleźć coś trudno.
Stara Reuss rozśmiała się szydersko.
— Nie znasz ani ludzkiéj natury, ani charakteru króla — rzekła spokojnie. Po blondynce Teschen, musiała się podobać wasza bratowa; po jéj kruczych warkoczach, znowu złocistych będzie szukać, a że ta udaje boginię, zasmakuje w chłopiance lub w takiéj Duparc, która paple mu jak przekupka.
— A! już zresztą naszemu królowi się nie dziwię że pęt swych nie umie rozplątać... ale król duński, patrz pani, jak słodkie oczy ku niéj wznosi.
— Jak dumnym z góry, olimpijskim wzrokiem ona mu odpowiada.
— Gdyby mi się nie chciało płakać, śmiałabym się z téj oszalałéj awanturnicy — szepnęła Hülchen.
— Miliony kosztuje ta perła Saksonię.
Te i podobne rozmowy słychać było prawie wszędzie, lecz szmer nie mógł dojść do uszu pana, a choć August domyślał się może uczuć obecnych na turnieju osób, nic dlań zabawniejszém być nie mogło, nad widok téj tłumionéj zazdrości: był to także rodzaj hecy wielce mu upodobanéj.
Po turnieju i strzelaniu do celu, po świetnéj wieczerzy, która już była pożegnalną, gdyż król duński nazajutrz wyjeżdżał do Berlina, a August mu towarzyszył, zagasły światła i hr. Cosel w stroju jaki miała na igrzyskach powróciła do pałacu...
Twarz jéj pałała jeszcze ogniem tryumfu, zapału, ale zarazem gorączki i znużenia; uczuła się słabą i zrzuciwszy z siebie klejnoty, padła na sofę spoczywać.
W pałacu było cicho, dalekie ledwie stąpanie dawało się słyszéć niekiedy w przedpokojach. Ta cisza po wrzawie, okrzykach i muzyce następująca nagle, dziwnie ją usposobiała. Czuła się równie na duszy jak na ciele zmęczoną... Niczém nie usprawiedliwiony w téj chwili smutek ją owładnął.
Wśród tryumfu spotkała parę razy szyderski wzrok Flemminga i ten ją przejął do głębi; była w nim jakby niema groźba, którą ona tylko jedna zrozumiéć mogła. Wyraz jego oczów odbił się na jéj sercu; gniéw i trwoga w nim gościły. Nie miała powodu do obojga, a pozbyć się ich było dla niéj niepodobieństwem.
Napróżno przypomnieniem króla i wszystkich dowodów czci jakie tego dnia doznała, usiłowała ponure rozbić myśli, obłok co na nie zaszedł, wisiał na duszy chmurą czarną. Oczy zachodziły łzami... Tak nieraz w chwili największego szczęścia, zjawia się przyszłości przeczucie.
Niema, stężała, z oczyma wlepionemi w ścianę na któréj wisiał portret królewski, siedziała tak długo... Dnia tego nie spodziewała się już zobaczyć Augusta, nazajutrz rano razem ze swym gościem miał jechać do Berlina. Tam nowe go czekały uroczystości, nowe twarze, nowi ludzie.
W korytarzu którego wschody łączyły się z galeryą do zamku wiodącą dały się słyszéć kroki; nie mógł to być kto inny prócz Augusta... Cosel zerwała się z siedzenia i pobiegła do zwierciadła aby suknie rozrzucone poprawić. Bujne jéj włosy czarne nie dały się ująć ręce niewprawnéj, i gdy król ukazał się na progu, Cosel trzymała je w białéj dłoni, drugą osłaniając i podnosząc spadającą z niéj suknię.
Z piérwszego wejrzenia Cosel poznała że August przychodził do niéj w tym stanie, w jakim go rzadko widywała, a jak najmniéj widziéć lubiła.
Uroczyste żegnanie siostrzeńca, którego dwóch dworzan z wielkiém uszanowaniem na łóżko zaniosło, odbyło się ogromnemi puharami. Król, jakkolwiek nawykły do nich, nie wyszedł z téj walki cało. Szedł wprawdzie bez pomocy szambelana, który go do drzwi tylko doprowadził, starannie pilnując aby równowagi nie stracił, ale w gabinecie Cosel oczyma zaraz szukał siedzenia i rzucił się na nie skwapliwie. Twarz była okryta rubinowym rumieńcem, oczy przyćmione, mowa stała się nie wyraźną.
— Anno — rzekł — chciałem cię pożegnać... Ha! miałaś dziś dzień tryumfu jaki rzadko która kobiéta otrzyma. Podziękujże przynajmniéj... Rozśmiał się król.
Cosel zwróciła się ku niemu z twarzą smutną.
— A! panie mój — rzekła — czyżem ja ci codziennie tak samo nie powinna dziękować... Lecz gdybyś był widział te zawistnych oczy które na mnie patrzały, te zazdrośnie ścięte usta... pojąłbyś że wróciłam smutna.
August wciąż się uśmiechał...
— Tragi-komedya życia — rzekł obojętnie. Ja miałem mego Karola XII, ty masz twego Flemminga!! Każdy ma coś co go boli, a życie... to życie... Bądź mi wesoła.
— Nie mogę — odezwała się Cosel...
— Dla mnie! — odparł August.
Cosel wpatrzyła się w niego i powoli, raczéj przymus i rozwaga niż uczucie wywołały różowy uśmieszek na małe usta...
— Gdybym na ciebie tylko, panie mój wciąż patrzéć mogła, gdybym cię miała zawsze u mojego boku — odezwała się siadając przy nim powoli — byłabym samym śmiechem i jedném weselem; radabym cię nie puścić na krok od siebie, trzymać skutego uściskiem. Niestety, wyrwiesz mi się sam, polecisz w świat, a któż wié jakim powrócisz..?
— Byle nie tak pijanym, jak dziś jestem... — ze śmiechem zimnym odparł August; — wino lubię, ale panowania jego nad sobą nienawidzę...
— A kiedyż pan mój powróci? — spytała Cosel.
— Spytaj... astrologów: ja nie wiém.
Jedziemy do Berlina. To jedno mnie cieszy że Brandeburgi po drezdeńskich fetach wydadzą się bardzo chudo? Będzie nas Fryderyczek bawił żołnierzami, i wygłodzi przy stole. Berlin po Dreźnie! cha! cha! — zawołał król — to mnie niezmiernie cieszy, jadę umyślnie żeby się napawać zwycięztwem... Z góry jestem go pewny.
— A wróć mi tylko W. K. Mość wiernym i stałym! — dodała jedną zawsze myślą zaprzątnięta Cosel.
— Z Berlina? — śmiał się August — tam mi żadne nie grozi niebezpieczeństwo, ani tobie... najcnotliwszy z dworów i najnudniejszy w dodatku.
— A Dessau? — szepnęła Cosel.
Król pokiwał głową. To prawda że była bardzo ładną; lecz gdyby była katoliczką, powinnaby zostać mniszką... Nie rozumiała wcale galanteryi, obrażała się pół-słowem. Nie, ja takich nie lubię.
August sprobował się podniéść i potarł ręką po czole tak nie ostrożnie[1] iż zsunął trefioną perukę nieco; Cosel mu ją poprawiła: począł całować ją w ręce.
— Moja Cosel — dodał — jadę, a mam jednę prośbę do ciebie; pojednałem cię z Flemmingiem, zawrzyjcie pokój wieczny: przestańcie się jeść wzajemnie.
Anna zmarszczyła się.
— N. Panie, racz to zapowiedziéć Flemmingowi nie mnie. Uchybia mi ciągle, jest zajadłym nieprzyjacielem moim. Hr. Cosel żona Augusta...
Król słysząc to dziwnie się uśmiechnął, oczy jego błysnęły dziko.
— Hrabina Cosel — dokończyła dumnie Anna — nie powinna, nie może ulegać jakiemuś Flemmingowi, ani się go lękać, ani mu ustąpić.
— Ale ja tych wojen nie cierpię...
— Każ mu być mi uległym, poleć mu by mnie, matkę twych dzieci, szanował, to będzie sposób najlepszy utrzymania pokoju...
Po tych słowach na które król już nic nie odpowiedział, nastąpiło nieme pożegnanie. Cosel z czułością zwiesiła się na szyi króla, który szukał podpory w kolumnie, aby go to nie zachwiało... Hrabina podała mu rękę, kilka tylko kroków dzieliło odedrzwi, za progiem czekali szambelanowie. Z pochmurném czołem król wysunął się od Cosel.
Któż może odgadnąć co wówczas działo się w tajemniczych głębinach panskiéj duszy, czy istotnie pragnął zgody na dworze, czy chciał by na nim trwała wojna? Tegoż wieczora kazał przywołać Flemminga. Szyderski był i podrażniony.
— Cosel mi się skarży na ciebie, stary — rzekł żartobliwie — powinieneś jéj uledz, wiele rzeczy nie słyszéć a przebaczyć drugie tyle. Znasz kobiétę... przecież ja umiém znosić od niéj...
— N. Panie — odezwał się Flemming, który z królem do zbytku poufałym bywał — N. Panie, to wcale co innego... miłość pani Cosel płaci N. Panu za te utrapienia.
— Więc mojéj nie liczysz? — spytał król: Flemming się skłonił nizko.
— W. Kr. Mość wiesz, — odezwał się — żem ja w rachunkach nie mocny, lepiéj się do liczby nie pociągać.
— Ale bądźże dobrze z Cosel! — powtórzył August.
— N. Panie, to trudno: dworakiem jéj być nie potrafię, pochlebiać i kłamać nie umiem, a kłaniać mi się trudno, bo mam grzbiet stary.
Na tę mowę król śmiechem odpowiedział:
— To prawda — dodał — że cię ona nie lubi; powiada żeś do małpy podobny, a ja tego nie znajduję.
Flemming podniósł głowę, z oczu mu się iskry posypały, zabełgotał coś i umilkł.
Gdyby był król przedsięwziął na wieki poróżnić ich z sobą, zręczniéjby nie mógł postąpić.
Tu miejsce może nieco bliżéj dać poznać człowieka, który na losy przyszłe bohaterki tego opowiadania wpływ wywarł tak stanowczy.
Hrabia Jakób Henryk Flemming był jednym z ludzi, co się najdłużéj umieli utrzymać w łaskach króla Augusta i wedle świadectwa współczesnych, najsilniéj w nich stali.
Mówiono powszechnie iż Flemmingowi zawdzięczał polską koronę. Jedna z jego kuzynek blizkich, córka feldmarszałka Flemminga, od r. 1684 wyszła była za mąż do Polski za podskarbiego, kasztelana chełmskiego Przebendowskiego: przez nią generał zawiązał najprzód w Polsce stosunki. Flemming był człowiekiem na swój czas wykształconym i więcéj jeszcze dyplomatą niż żołnierzem, choć obrał zawód wojskowy. Przebiegłym był i chytrym jak wszyscy znakomici dyplomaci tamtych czasów, a w polityce trzymał się systemu Machiavella: wszystkie środki dobre mu były, byle go wiodły do celu.
Na dworze Augusta Flemming, który już wówczas marzył o wyłącznym wpływie i opanowaniu króla, starał się zręcznie pousuwać wszystkich, którzy z nim mogli współzawodniczyć. Zawadzał mu naówczas Hoym, nad którego ruiną pracował po cichu; lękał się wpływu Cosel i gotów był ją kimkolwiek innym zastąpić: niebezpiecznym zdawał się Schulenburg i na tego już dawno miał oko.
Flemming miał pod ręką ludzi, którémi tamtych postanowił zastąpić, kreatury swoje, mające mu zawdzięczać stanowiska, czyhające na objęcie miejsc opróżnionych. Watzdorf, Manteuffel, Wackerbarth, czekali i służyli mu wiernie. Zarozumiały i pewien siebie Flemming do swych zaufanych zwykł był mawiać: „Moją zasadą jest: okoliczności tworzą ludzi, każdy do wszystkiego jest zdolnym, byle mu się sposobność trafiła sprobować. Ja najlepszym tego jestem przykładem. Zrazu sposobiłem się tylko do stanu wojskowego i nie miałem innego pragnienia tylko kiedyś pułk dostać, a jednak doszedłem do tego, że jestem pierwszym ministrem i feldmarszałkiem (został nim dopiéro w r. 1711), choć w żadném nigdy nie zasiadałem Collegium. Rządzę, mogę powiedzieć, Polską i Saksonią, obu krajów ustaw nie znając, a mimo to z obowiązków tych wywiązuję się z honorem.“
Zarozumiałość ta i zuchwalstwo były podobno głównym przymiotem i charakterem Flemminga. Nierychło się jakoś przekonać zdołano, że wojskowym jego talentom brakło doświadczenia, a ministeryalnych nie miał wcale. Z powierzchowności był to człowiek żywego temperamentu, rzeźwy, wesół, hulaka, coś żołnierskiego mający w obejściu; rozkazujący śmiało, krótko i stanowczo. Gniewał się łatwo i dowcipnym żartem rozbrajał, bo lubił wesołość i dowcip. O trzy lata tylko starszy od króla, był jego przyjacielem poufałym, towarzyszem zabaw, powiernikiem. Zdarzało mu się po szumnéj zabawie nadużyć czasem względem Augusta dozwolonéj poufałości, ale zawsze to umiał naprawić.
Flemming żył po książęcemu, trzymał służbę ogromną i sto koni na stajni. Przedpokoje jego pełne były zawsze ministrów, dygnitarzy, cudzoziemców jak u króla. Łatwo mówiąc po francuzku, po polsku, po łacinie, umiejąc pracować i nieopuszczając dla tego hulanek, mogąc nie spać, umiejąc pić i nie upijać się, zdrzemnąć na kwandrans[2] w krześle i wstać orzeźwionym, musiał pozyskać niezmierny wpływ na dworze, gdzie się wszyscy bawić tylko i intrygować umieli. Człowiek był żelazny, a mimo żywości pozornie flegmatyczny i zawsze pan siebie.
Wyglądał wcale nie pięknie, nizkiego będąc wzrostu, przysadzisty, otyły, z twarzą naperzoną, czerwoną, ale rysów dosyć czystych. Wedle zwyczaju owych czasów nie nosił peruki, ale własne włosy długie, w które wplatał parę loków.
Pieniądze robił, dobrami handlował i o kieszeni nie zapominał; nie wahał się nawet przy większych interesach wymawiać sobie tak znaczne porękawiczne, iż raz król się o tém dowiedziawszy że wziął 50,000 talarów, powiedział mu: „Słuchaj Flemming, wiém coś wziął, to już dla ciebie za wiele: musisz mi połowę oddać.“
I tak się stało. Jak to dobrze pana i sługę maluje.
Walka z człowiekiem, który się umiał posiadać i panować nad sobą dla kobiéty tak namiętnéj a powodzeniem długiém wzbitéj w pychę, była rzeczywistém niebezpieczeństwem. Wreszcie poza Flemmingiem stał cały zastęp nieprzyjaciół hr. Cosel, a co gorzéj zjadliwych jéj nieprzyjaciółek: pani Przebendowska, siostra cioteczna generała-ministra, cała klika hr. Reuss, utrapiona Glasenappowa, Vitzthumy, rodzina Hoymów i te nawet jéjmoście, które pozornie udawały przyjaźń dla pani Cosel, choć nic tak nie pragnęły jak widzieć ją upokorzoną.
Długie lata szczęścia budziły zazdrość, jątrzyło to że przeciwko niéj nic znaleźć nie mogli, coby ją w oczach króla poniżyło. Wśród tego rozpustnego dworu, w którym stosunki zawiązywały się tak łatwo i rozrywały tak prędko, nikt jéj otoczonéj zawsze gronem wielbicieli nic zarzucić nie mógł, szpiegi najpilniejsze nic nie potrafiły wyśledzić, potwarz nawet nie miała się do czego przyczepić. Cosel mogła być dumną, bo istotnie przewyższała otaczające je towarzystwo kobiece charakterem i szlachetnością postępowania. Tak jak w początkach nie chciała zdradzić męża i domagała się od króla przyrzeczeń zaślubienia na piśmie; tak potém nie dopuściła się przeniewierstwa, będąc nieustannie zdradzaną. Ciągłe powtarzania iż się uważała za żonę króla, nie kochankę, do rozpaczy przyprowadzało te panie.
A im dłużéj pracowały napróżno, tém rosły gniewy, niecierpliwość, zawziętość. Jątrzono więc Flemminga, a w pomoc mu stawali Fürstemberg, i ten którego Cosel uważała za przyjaciela, którego nie lękała się wcale i ufała mu, Vitzthum nawet, ostatni był przez żonę, któréj ulegał popchniętym i więcéj przez lekkomyślność niż przez niechęć, zaciągnął się do szeregu przeciwników hrabiny Cosel.
Plan był ułożony. Należało tylko znaleźć piękną twarzyczkę, któraby niezrażona losem swych poprzedniczek, chciała chwilowo zająć smutne, upokarzające miejsce u boku Augusta II. Znano króla że zalotności ulegnie, ale ociężałemu nieco trzeba było oszczędzić pół drogi, wyszukać pięknéj pani, któraby pierwsza wyzwała go do zalotów. Rozesłano na wszystkie strony na zwiady.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – nieostrożnie.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – kwadrans.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.