Hrabina Cosel/Tom II/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Kosel |
Podtytuł | Powieść historyczna |
Wydawca | Redakcya Biblioteki Warszawskiéj |
Data wyd. | 1874 |
Druk | Józef Berger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tom II |
Indeks stron |
Rano gdy przy piwie grzaném siedział w izbie Zaklika, weszło trzech żołnierzy ze straży zamkowéj na piwo téż, z wielkim hałasem, bo dawniéj żołnierstwo nie chodziło inaczéj.
Zaklika w nich poznał zaraz dawniéj widywanych na strażach u dworu, i jeden téż z nich pilno przypatrywać mu się zaczął.
— Hej! hej! — rzekł sparłszy się oburącz na stole — my bo się gdzieś znamy?
— Pewnie — odparł Zaklika — bom ci to ja dworsko służył długo, pókim się do handlu nie rzucił, gdy mi ten chléb zbrzydł. Nierazem ja was téż na straży u króla pana miłościwego widział.
— A! toś ten co łamiesz podkowy! — zawołał żołnierz.
— Bywało to, bywało, żem i wołu za róg wziąwszy w miejscu osadził, ale teraz już i z baranem nie wiém czybym téj sztuki dokazał.
Żołnierz mu się skłonił uśmiechając i podparł na stole. Zaklika o piwo dla niego zawołał: przyjaźń się zawiązała dobra...
— No! dostało się nam za pokutę — odezwał się żołnierz — na wartę do Nossen! koło kogo? spódnicy pilnować! Nudno, choć się powiesić.
Żeby choć byli dodali hrabinéj z parę ładnych dziewcząt, ale ochmistrzyni pięćdziesiąt lat, garderobiana ze czterdzieści. Nawet na téj pustyni niéma ochoty z niemi pobaraszkować.
— A długoż będziecie tu siedziéć?
— Któż to może wiedziéć? Już ze snu człowiek puchnie, bo niema co robić, tylko o mur plecami i chrap...
— W kartyby można grać — rzekł Zaklika.
— Z kim, o co? małoco przy nas grosza, i ochota odpadła...
Ziewnął pijąc piwo, znajomość pożyteczna została zrobiona. Gdy żołnierze po piwie szli do zamku, Zaklika, zagadawszy się niby odprowadzać ich zaczął, coraz daléj, coraz daléj aż do bramy, aż w dziedziniec i tak niepostrzegłszy się aż na korytarze się wsunął.
Reszta żołnierzy biwakująca na słomie, nie zdziwiła się przybyszowi; owszem radzi mu byli: siadł z niemi do gawędy i rozruszał znudzonych... Znalazły się karty, przegrał im parę talarów... Dopieroż byli radzi. Gdy odchodził, ciekawość go niby wzięła zamek zobaczyć i tak jawnie się poszedł przejść pod mury, ani mu kto słowo rzekł. Oficer był w miasteczku i grał na gitarze córce rzeźnika.
Jednakże tego dnia więcéj nad to dokazać mu się nie udało.
Zaklika chorując ciągle, targując skóry, marudząc, starał się wkraść do zamku; nieposądzano go wcale, jednakże trudności były wielkie, z samego położenia wynikające. Część zamku w któréj osadzono hrabinę przytykała do drugiéj prawie pustéj; mieścił się w niéj oficer i stary murgrabia z rodziną, który zawiadywał ruiną. Przez żołnierzy potrafił z nim zawiązać znajomość Rajmund i starał się go poznać bliżéj. Człek był obarczony rodziną, chciwy i skąpy. Częstując go za swój grosz, wywiedział się powoli w którą stronę okna mieszkania hrabinéj wychodziły i że drzwi żelazne od baszty od których miał klucze murgrabia otwierały się na wielką salę, w któréj z dawna niepotrzebne urzędowe papiery składano, mając kiedyś do zamku sądy i urzędy powiatowe przeprowadzić. Zaklika wielką okazywał ciekawość ku starym gmachom, radby był zamek oglądać, ale na to stary dozorca zmilczał. Innego dnia rozgadali się o hrabinéj, a Polak usiłował ku niéj zajęcie i litość obudzić w murgrabi. Popatrzyli na siebie... zmilczał.
— Hrabinie — rzekł Zaklika — pozostało wielu przyjaciół na dworze i są ludzie co zapewniają że kiedyś może jeszcze do władzy powrócić. Nie dziwiłbym się panie Herzog, gdyby który się tu zjawił i waćpanu piękny grosz ofiarował za to, żebyś tylko chwilkę rozmowy z hrabiną ułatwił?
Spojrzał na starego Herzoga, który sobie dłonią brodę gładził mrucząc.
— Cóżbyście wy poczęli w takim razie? — zapytał Zaklika.
— Byłaby to dyabelska pokusa — odparł stary — zrobiłbym jak Luter: palnąłbym dyabła w łeb kałamarzem.
Ale stary się uśmiechał.
— A gdyby wam dano trzydzieści talarów? — spytał Rajmund.
— I za talarów trzydzieści poszedłbym na szubienicę — rozśmiał się Herzog. — Wielkim panom to się może upiéc gdy co podobnego zrobią, ale chudych pachołków wiodą na rynek i pod stryczek.
— A! nie takaż to wielka winowajczyni hrabina, ani takby to wielka była wina dać jéj pomówić dwa słowa z przyjacielem...
Takto się gada — dodał Zaklika — aby się gadało, ano gdyby się przyjaciel znalazł, dałby pewnie i pięćdziesiąt.
Herzog popatrzył wielkiemi oczyma, usta jak do świstania ściągnął i brodę pogładził. Minę miał śmieszną, sama myśl pięćdziesięciu talarów szła mu jak napój mocny do głowy.
— Jeśli asindziéj wiesz o takim przyjacielu hrabinéj, co mógłby dać bitych, twardych talarów pięćdziesiąt, to mu odemnie powiedz niech przyjdzie: pogadamy. Obejrzawszy się wkoło Zaklika rzekł:
— Masz go przed sobą.
— Tegom się zrazu domyślał.
— Obawiać się nie macie czego, żołnierze mnie znają i jestem z niemi dobrze. Zaprowadzicie mnie do sali w téj godzinie, gdy kobiét nie ma przy hrabinie, gdy ona sama; zapukamy do drzwi... rozmowa długa nie będzie.
— Gdyby nie te baby, co przy niéj są — mruknął Herzog — wszystkoby było łatwém. To nieszczęście, że one się tam mieniają i jedna zawsze siedzi.
— Niech je obiedwie żona wasza zaprosi.
— A! baba o niczém wiedziéć nie powinna.
— Spodziewam się — rzekł Zaklika — ależ ona może zaprosić, nie wiedząc dlaczego... to wasza sprawa.
Narady te trwały długo, Herzog, człek już bywały do takich robót, wiele okazywał zdolności, byle grosza dostał. Zdało mu się téż, iż nieszczęśliwa kobieta nie mogła być tak ważnym więźniem stanu.
Jednego tedy dnia, gdy hrabina przechadzała się po sypialni, usłyszała zrazu nieśmiałe, potém coraz wyraźniejsze do drzwi żelaznych w baszcie pukanie. Z bijącém sercem pobiegła do nich i ze swéj strony uderzyła w nie. Natychmiast zamek się odryglował, drzwi w zawiasach uchyliły i Zaklika się w nich ukazał.
— Mam tyle tylko czasu, aby pani oznajmić, że jestem tu i będę w okolicy; będę czuwać, a co uczynić się tylko da — zrobię.
— Ułatwić ucieczkę! ucieczkę! — poczęła żywo Cosel, — umrę zaduszona tém powietrzem. Staraj się, płać, czyń co chcesz!
— To dotąd jest prawie niepodobném, a przynajmniéj wymaga czasu — żywo rzekł Zaklika — śpuśćcie się na mnie, iż uczynię co tylko w mocy człowieka. Z okna, które wychodzi na tył od baszty, spuśćcie sznurek szary; ponieważ drugi raz rozmowa może być niepodobną, szukajcie na nim kartki.
Oznajmię co zrobię.
Herzog naglił. Zaklika worek z częścią pieniędzy wsunął hrabinie i szepnął: jednę sługę trzeba kupić. Stoję w gospodzie na dole „złota podkowa“...
Drzwi się za nim zamknęły, bo kobiety mogły nadejść; ale w hrabinę duch wstąpił: skłonna do modlitwy, podziękowała Opatrzności, składając ręce i szepcząc dziękczynne wyrazy.
Zaklika, ten sługa biédny, na którego ona z góry swojego królewskiego majestatu zaledwie spoglądać raczyła, nie zdradził ją przecie!
Herzog wziął pięćdziesiąt bitych talarów z nieukrywaną radością. Łatwe ich zdobycie złakomiło go... Powiedział sobie w duchu, że należało tę dojną krowę spożytkować i wyciągnąć z niéj, co tylko się da. Nie tyle więc teraz Zaklika za nim, ile on za Zakliką gonił.
Ten już osnuwał projekt uwolnienia hrabinéj, a wykonanie prawie mu się zdawało możliwém, choć wielkiego potrzebowało przygotowania.
Herzog z chęcią go nazajutrz oprowadził po zamku i pokazał mu całą dawną budowę. Była ona niegdyś obronną, a ze starych murów, podcieniów, przejść, pozostały ganki, którymi i na zamek się dostać, i z zamku dobyć było można. Jedna taka wycieczka wychodziła prawie na gościniec, a choć jéj dawne drzwi zawalone były gruzami, oczyścić je było łatwo.
Ale nie dosyć było z zamku wyjść, należało obmyślić środki ucieczki szybkiéj do granicy i miejsce schronienia, któregoby August nie mógł dosiądz tak łatwo. Stosunki ówczesne z dworem cesarskim i pruskim, nic na ich opiekę rachować nie dozwalały. Zaklika sądził, iż gdyby się udało przebyć Szlązk i dostać do Polski, tam jeszcze najbezpieczniejsze znalazłoby się schronienie. Chociaż stosunki jego z krajem oddawna były zerwane, miał znajomych, krewnych dalekich i powinowatych, a wiedział że Sas, oprócz stronników, miał téż mnogich nieprzyjaciół.
Zebrać jednak konie, ludzi i wszystko co było potrzeba do ucieczki, wcale niełatwém się zdało w Saxonii, gdzie dwór miał szpiegów i czujne oko na wszystkich.
Zaklika przywiązał kartkę do sznura nazajutrz i oznajmił, iż jedzie się starać, a przygotowywać do uwolnienia hrabinéj. Z Herzogiem zaś na wyjezdném w cztery oczy pogadał, nie wyjaśniając mu nic, a łakomiąc obietnicą nie pięćdziesięciu już, ale choćby tysiąca, jeśliby do ważniejszéj sprawy przyszło.
— Z tysiącem talarów cichusieńko moglibyście wyciągnąć gdzie nad Ren, wysławszy wprzódy familią i żylibyście w własnéj chacie, jak u Boga za piecem.
Stary nic nie odpowiedział, głową trząsł.
Z żołnierzami na wyjezdnem, napiwszy się piwa i pożegnawszy ich do widzenia, pod pozorem że tu znów za skórami przybędzie, Zaklika ruszył nazad do Drezna. Pieniądze, jakie mu Lehmann wyliczył, mogły na wszystko starczyć, lecz ucieczka musiała je wyczerpać; myślał więc, że gdyby się tylko do Polski udało dostać, tamby już innego trzeba szukać ratunku.
Cosel została po odjeździe jego z rodzajem gorączki, wyczekując nowych wieści. Codzień biegała do okna, ściągała sznurek próżny, spodziewała się jakiéjś wiadomości. Nie obrachowywała trudności. Zdało jéj się, że człowiek ten musi i powinien ją natychmiast uwolnić, gdy mu objawiła wolą swoję; tymczasem przedsięwzięła zyskać jednę ze sług, którą jéj narzucono.
Obiedwie były chmurne i nieprzyjaźne; młodsza wszakże miała poruszenia litościwsze i łagodniejszą twarz. Z nią czasem choć kilka słów przemówić było można. Cosel nie miała zwyczaju inaczéj się obchodzić nawet z osobami obcemi, tylko jak królowa do wszystkich mówiła ty i zapewniała o swéj łasce. Chodziła, choć uwięziona, zawsze w tym majestacie dawnéj wielkości, czując się małżonką króla.
Nieinaczéj téż odzywała się i do Magdaleny, młodszéj sługi, z którą jednak powoli do łagodniejszego zeszła tonu. Nie potrafiła ją jednak sobie przyswoić, aż narzekając na jéj towarzyszkę i obudzając między niemi nienawiść. Pieniężne podarki potajemne, podziałały lepiéj jeszcze, ale miesiąc upłynął, nim potrafiła się o jéj życzliwości dla siebie zapewnić.
Zakliki z powrotem widać nie było. Utrudniało mu w Dreźnie zachody, to, iż go powszechnie znano, i że szukanie powozu a koni, musiało podejrzenie obudzać. Trzeba było nadzwyczajnéj przebiegłości jego, ażeby wszystko to zebrać, skupić, człowieka dostać i wcale na siebie oczów nie zwrócić. Przez Wenda swego porobił znajomości w Budziszynie i tam założył główną kwaterę.
Tym sposobem znikł z oczów dworu, a za pretekst służyło mu, iż to dla jednego z panów polskich przysposabiał, którego rychło już z Königstejnu[1] miano uwolnić, aby miał czém powracać do kraju.
Wiele to jednak zabrało czasu i jesień przyszła, i zima, a w téj porze ucieczka była trudniejszą, drogi gorsze, ślady do wynalezienia łatwiejsze. Zaklika dostał się do Nossen, prosząc o cierpliwość do wiosny. Herzog kazał sobie zapłacić znowu, lecz drzwi otworzył, gdy Magdalena przypuszczona do tajemnicy, stała na straży. Mogła się więc Cosel rozmówić dłużéj i umówić dokładniéj, tak że ucieczka na piérwsze dni wiosny odłożoną została. Nie było wątpliwości, iż Herzog skuszony zapłatą ułatwi ją.
Zima w tym roku była długą i ciężką, a tego rodzaju przedsięwzięcia, gdy się wloką i odkładają, czas do rozmysłu i strachu zbytni dają pomocnikom. Herzog nieco podpiły, wybąknął cóś przed żoną: resztę ona z niego dobyła. Niewiasta przemyślna znajdowała, że kto zdradza, ten już na wsze strony zdradzać i wszelką możliwą korzyść ze swéj niepoczciwości ciągnąć powinien. Zdaniem jéj więc było, udać zdradę, aby pieniądze dostać, a wydać Zaklikę i hrabinę, żeby miejsca i łaski nie postradać: tém lepszém się to zdawało, że w takim razie nigdzie się już wynosić nie potrzebowali.
Herzog brodę gładził nic nie mówiąc: uśmiechała mu się ta trafna myśl zacnéj małżonki. Czekano tylko wiosny. Cosel uspokojona nieco nadzieją swobody przy zbliżających się świętach Bożego-Narodzenia, hojnym podarkiem ujęła obiedwie kobiety. Zaklika świętować miał z Serbami swoimi między Budziszynem a Dreznem.
Hrabina tak pewną była Magdaleny, iż się przed nią mimowolnie zdradzała... chciała by jéj towarzyszyła, gdyby z wiosną, co się w losach jéj miało odmienić. Kobiecie to wszystko wiele dało do myślenia, strach ją ogarniał. Walczyła z sobą... Pod pozorem widzenia się z rodziną wyprosiła się na dni kilka do Drezna. Siostra jéj była przy dworze Dönhoffowéj[2]: pojechała do niéj. Tu naradziły się z sobą niewiasty i z narady wypadło, ażeby wszystko zanieść do pani marszałkowéj Bielińskiéj, a nagroda wspaniała nie minie.
Można sobie wystawić przerażenie kobiét, gdy jak piorun spadła na nie wiadomość, iż Cosel mogła się ratować ucieczką. Wnet zwołano Löwendahl’a. Pierwszym skutkiem było przyaresztowanie kobiét obu.
Tegoż samego dnia jeszcze, nowy oddział żołniérzy poszedł zmienić stojący w Nossen; podwojono straże, wzięto murgrabiego i okutego zawieziono do Drezna. W nocy pod oknami zaciągnęły warty. Cosel, budząc się, znalazła w przedpokoju oficera nieznajomego, który wraz z urzędnikiem poleconém miał przetrząśnienie papierów, rzeczy, przeszukanie mieszkania, wypróbowanie drzwi i zamków.
Na widok tych groźnych przygotowań gniéw nią owładnął, lecz cóż mogła przeciwko sile? Nie śmiała pytać o nic, a lękała się żeby Zaklika nie został odkryty i uwięziony. Szczęściem po nazwisku nikt go tu nie znał, miał bowiem ostrożność zwać się wcale inaczéj, a z opisu twarzy trudno było go ścigać.
Kartka Zakliki, którą hrabina z pomocą sznurka ściągnęła, zręcznie przez nią została zniszczoną w obecności tych co ją odebrać chcieli. Dowodów zamierzonéj ucieczki nie było żadnych, oprócz powieści służącéj. Jednakże życie w Nossen od tego dnia stokroć się stało nieznośniejszém. Przysłano sługi nowe, wylękłe i obchodzące się z hrabiną z surowością nielitościwą. Broniła ją tylko duma i milczenie.
Po wyjściu urzędnika pozostały oficer, mimo bardzo nasępionéj twarzy, litościwszego serca niż inni, zbliżył się do hrabinéj ze współczuciem.
— Pani hrabina nie przypomni sobie pewnie biédnego chłopca, którego nieraz w straży przy królu towarzyszącego w lepszych czasach N. Panu widziała — rzekł cicho. — Pełnię tu smutny i ciężki obowiązek; wiesz pani tylko dla tego się nie wymawiając od niego, abym mógł pani oszczędzić nieco boleści. A! nie pogarszaj pani położenia swego.
Cosel dumnie nań spojrzała.
— Chcesz mi dowieść współczucia — zawołała — powiedz mi co odkryto? kto? jakim sposobem?
— Szczegółów nie wiem — odezwał się oficer — rozkazy wyszły od króla przez marszałka Löwendahla. Służbę całą zmienić kazano. Dozorca zamku wzięty na śledztwo i badanie.
— Kto więcéj?
— Zdaje mi się że oprócz sług nikt — rzekł oficer. — Będę przychodził codzień — dodał — będę nad miarę surowym przy ludziach, ale w czém potrafię, pomogę i radbym przynieść ulgę.
Skłonił się i wyszedł.
W trwodze i niepewności upłynęło dni kilka. Zaklika który w Dreznie dowiedział się z odgłosu powszechnego, iż zamiar ucieczki z Nossen odkryto... przyczaił się czekając ażali jego ścigać nie będą. Rozumiał to dobrze iż mu się pokazać około Nossen nie można, a czuł zarazem iż oznajmić należało hrabinie że jest wolnym, że zatém na niego jeszcze liczyć może.
Nocami więc przebrany za żebraka przekradł się do zamku. We dnie z sąsiednich zarośli dopatrzył że w oknie sznurka nie było i żołnierz pod nim przechadzał się na straży. Trudném się stało oznajmienie o sobie hrabinéj, łamał głowę napróżno jak tego dokaże. Włócząc się mimo mrozu i śniegu po okolicy, drugiego dnia napotkał wózek wędrownego przekupnia, który po wsiach i miasteczkach rozwoził towary zwykłe na podarki wilii Bożego Narodzenia. Handel naówczas nie był tak ożywionym jak dzisiaj, wędrowni przekupnie dostarczali ze stolicy wymyślniejszego towaru.
Zjeżdżał zwykle z wózkiem lub na plecach noszoną króbką przekupień do gospody wsi i miasteczka, schodziły się kobiéty rozpatrywać w towarze. Do znaczniejszych domów przybywał sam handlarz i rozkładał swój towar pokuszający.
Ujrzawszy ciągnącego ku Nossen starego z Drezna znanego mu przekupnia, Zaklika go zatrzymał. Przypomnieli się sobie, bo u niego dla swoich Wendów nieraz podarki kupował.
— W Nossen — rzekł — możecie mości Treue zrobić dobre interesa: na zamku siedzi hrabina Cosel. Choć uwięziona, sług koło niéj dosyć, a grosz pewnie ma i podarki na święta zrobić zechce. Byle się tam wam do niéj dostać, pewnie u was dużo kupi.
Treuemu aż oczy zabłyszczały.
— Dziękuję — zawołał podając rękę — za dobrą radę, na myślby mi to nie przyszło!
— Biédna to teraz kobiéta, dodał Zaklika, ale jéj resztki więcéj warte niż nasze bogactwa... A słuchajcie panie Treue, jak się tam wprosicie do niéj, to jéj pocichu starego sługę przypomnijcie, bom ja niegdy u niéj sługiwał.
— A cóż powiem? — zapytał Treue.
— Powiedzcie jéj że wierny jéj sługa co podkowy łamał, żyje i chodzi po bożym świecie.
— A z Nossen dokąd pociągniecie? — zapytał przy rozstaniu Rajmund.
— Z Nossen już chyba nazad do domu, bo i święta zapasem, to je z dziećmi i żoną przebyć trzeba! — rzekł w głowę się skrobiąc Treue.
— No, to może do zobaczenia gdzie na gościńcu, bo ja za zającami chodzę, to się może spotkamy.
Treue jak wszyscy handlarze, gdy im o zysk chodzi, umiał sobie radzić. Przybywszy do miasteczka, odpocząwszy, udał się zaraz na zamek. Żołnierze go precz chcieli odpędzić; narobił wrzawy takiéj, że aż oficer wyszedł. Z tym łatwiéj się było porozumiéć, ale posłał wprzódy zapytać hrabinéj, czyby co kupić chciała. Dla saméj rozrywki i widzenia nowéj twarzy, Cosel kazała puścić przekupnia.
Nędzny był kramik biédnego Treue i nie dla tak pańskich przeznaczony oczu, ale w osamotnieniu i niewoli wszystko rozrywką. Roztargnioną ręką rozrzucała pogardliwie te ubogie towary Cosel, gdy Treue dopatrzywszy chwili w któréj nikogo nie było, zbliżył się do niéj i rzekł pocichu:
— Kazano mi powiedziéć pani, że jéj wierny sługa co łamał podkowy, żyje i chodzi zdrów po bożym świecie.
Zdziwił się niezmiernie Treue, gdy ujrzał na twarzy hrabinéj jakby blask nowego życia, promień radości który ją przeleciał i oświecił.
— Kto ci to powiedział? — spytała.
— On sam, on sam, jasna pani — odparł Treue — spotkałem go tu w okolicy podobno na myślistwie.
Po tych słowach hrabina szybko zakupiła co jéj pod rękę wpadło i Treue zdziwił się nie pomału jak mu szło w targu szczęśliwie. Nakupiwszy podarków dla służby, kazawszy sobie powtórzyć słowa te, które ją o Zaklikę uspokajały, hrabina odprawiła Treuego. Wyszedł z zamku uszczęśliwiony. Targ w gospodzie nie mniéj mu się powiódł, aż zanocować musiał. Nazajutrz puścił się nazad drogą do Drezna, o milę od Nossen nastręczył mu się znowu Zaklika. Stanął wózek, powitali się jak dobrzy przyjaciele.
— A cóż? — zapytał Polak — powiedzieliście téż o mnie?
— A ha! a jakże — rzekł Treue — i hrabina widocznie była ucieszona tą wiadomością. Zrobiłem w istocie dobry interes na zamku i w miasteczku, Bóg wam zapłać.
Zaklika chciał mu powiedziéć że téż dobry uczynek spełnił, ale z tém się powstrzymał.
W Dreznie tymczasem ciągnięto śledztwo z uwięzionych. Herzog miał nadto rozumu żeby się przyznał do czego, choć naówczas mogli go wziąść na pytki piérwsze i drugie i męczyć pókiby się nie przyznał. Zaniechano jednak tego, puszczono obwinionego, odbierając mu miejsce tylko; kobiéty wyszły z więzienia nie wynagrodzone i wymęczone, ale przestroga w las nie poszła.
Król August sam teraz obawiając się hrabinéj, pilno czuwał nad jéj losem. Znał ją nadto, by mu groźną nie była. Na piérwszą wiadomość o pogłosce iż ucieczka zamierzoną została, rozgniewany nakazał daleko warowniejszy zamek Stolpen przygotować na więzienie dla Cosel. Była to ta twierdza na bazaltowych słupach zbudowana, w któréj niegdyś biskupi Meisseńscy swoich więźniów zamykali; to samo miejsce, które przed laty szczęśliwa Cosel zwiedzała z królem, gdzie z nim razem biesiadowali w zwierzyńcu; ten zamek na którego drodze spotkała starą Mlawę i wróżby piérwsze przyszłego losu...
W téjże chwili wysłano do Stolpen rozkazy, aby wieżę św. Jana na mieszkanie oczyszczono i przygotowano. August gniewnym był i obrażonym. Nieugięty umysł téj kobiéty urągał się z jego władzy i potęgi, a jedna niewiasta śmiała upominać się o dotrzymanie przyrzeczeń, o królewskie słowo i rzucać mu wiarołomstwem w oczy. Było to zuchwalstwo nie darowane, nie przebaczone, a kto gniéw pański ściągnął na siebie, dla tego nie było litości.
Na dwa dni przed wigilią świąt, ruch powstał w zamku niespodziany; z Drezna przysłano powóz i konie i straż nową i rozkaz króla, ażeby Cosel do Stolpen przewiezioną została.
Zdumiony oficer przez litość nie śmiał wnijść do hrabinéj z tym rozkazem nowym, który cięższy, jeśli być może los jéj jeszcze zwiastował.
Cosel na piérwszy szmer niezwyczajny w zamku zerwała się z siedzenia, na którém zatopiona w kartkach poszarpanych staréj Biblii siedziała. Rzuciła się ku drzwiom.
Były chwile jeszcze, w których po sercu Augusta (kochała go nieszczęśliwa), spodziewała się litości, sprawiedliwości, uczucia. Zdało jéj się że na święta nadchodzące przyśle jéj w podarku wolność.
Drżąca stała w progu, gdy urzędnik w peruce wszedł z głębokim ukłonem. Zjawienie się podobnego gryzipiórka było dla niéj zawsze najgorszym zwiastunem. Trzymał papier w ręku, a okulary w drugiém: ręce mu dygotały.
— Czego ty chcesz? — zawołała Cosel.
— Rozkaz N. Pana, który natychmiast spełnionym być musi — rzekł ochrypłym głosem urzędnik. — Pani hrabina przejeżdża do Stolpen, przeznaczonego jéj najłaskawiéj do dalszego pobytu.
Z okropnym krzykiem, ręką zasłaniając sobie oczy, hrabina rzuciła się ku ścianie, jakby się o nią rozbić chciała. Na widok tego szału podbiegły wchodzące kobiety i pochwyciły ją pod ręce. Jednym ruchem pozbyła się obu. Wrzask dobył się z ust jakby obłąkanéj, potém ryk i jęk... urzędnik stał wryty, przerażony, nie wiedząc co począć.
Niemal gwałtem musiano hrabinę sprowadzić do oczekującego na nią powozu.
W konwulsyach, bólu, płaczu i osłupiałém milczeniu na przemiany wieziona, d. 25 grudnia 1716.... stanęła w bramie Jana i Donata i oczy załzawione podniosłszy, ujrzała przed sobą groźną wieżę ś-to Jańską, przeznaczoną jéj na więzienie.