<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Indyjski dywan
Pochodzenie
(Tygodnik Przygód Sensacyjnych)
Nr 16
Lord Lister
Tajemniczy Nieznajomy
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 24.2.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin.
Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nr. 16.    KAŻDY ZESZYT STANOWI ODDZIELNĄ CAŁOŚĆ.    Cena 10 gr.
Lord Lister. Tajemniczy Nieznajomy
INDYJSKI DYWAN
Plik:PL Lord Lister -16- Indyjski dywan.jpg


Wydawca: Wydawnictwo „Republika“ Spółka z ogr. odp. Stefan Pietrzak.             Redaktor odpowiedzialny: Stefan Pietrzak.
Odbito w drukarni własnej Łódź, Piotrkowska Nr. 49 i 64.
Konto PKO 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14.   Redakcji — tel. 136-56

SPIS TREŚCI


INDYJSKI DYWAN
Trudna decyzja.

Lady Mabel Dennis siedziała zamyślona w swym wspaniale urządzonym buduarze z głową opartą na dłoniach i spoglądała przez okno na ulicę. Był mglisty październikowy wieczór. Przez cały dzień ani jeden promień jesiennego słońca nie zdołał przedrzeć się przez ciężkie chmury, wiszące nisko nad smutnymi ulicami Londynu.
Młoda dziewczyna odziana w czarny strój odznaczała się niezwykłą pięknością. W szarych jej oczach malował się wyraz smutku. Jasne włosy lśniącymi kaskadami ocieniały jej gładkie czoło.
Zmrok już zapadał i nadawał pokojowi piętno ponure. Dziewczyna podniosła się i nacisnęła na guzik dzwonka. Do pokoju wszedł bezszelestnie jakiś człowiek i nie mówiąc słowa zapalił światło. Oślepiająca jasność zalała pokój. W świetle tym można było z łatwością spostrzec, że mężczyzna, który zatrzymał się obok drzwi, był Japończykiem.
— Fushimo, — rzekła młoda lady do służącego. — Zaniesiesz natychmiast ten list do sir Algernona Jeffriesa. Jest to notariusz, który mieszka pod nr. 46 na Portsmouth Street. Musisz go zanieść osobiście, oddać go do własnych rąk i czekać na odpowiedź. Postarasz się wrócić jaknajśpieszniej z powrotem.
— Dobrze, proszę pani — rzekł boy, spoglądając na swą panią niespokojnym wzrokiem.
Młoda dama usiadła przy biurku i szybko skreśliła następujący list:

Szanowny Panie!
Zwracam się do Pana z następującą propozycją handlową: Ojciec mój, kapitan Joe Dennis, który dowodził okrętem „Queen“, zaginął bez śladu wraz ze swym statkiem, na szerokości Tajfongu, w pobliżu wybrzeży Chińskich na północ od Hong-Kong. Okręt stanowił jego własność i nie był ubezpieczony. Oczywista, że zginął również i ładunek. Ponieważ matka moja zmarła dwa lata temu, zostałam po tej katastrofie sierotą.
Jako cały majątek pozostała mi kaseta z klejnotami rodzinnymi, pomiędzy którymi znajdują się szafiry, szmaragdy i diamenty. Najcenniejszym z nich jest czarny diament brazylijski, ważący około 650 karatów. Kamienie te są nieoprawione. Jubiler Robinson, którego zna Pan z pewnością, oszacował je na 60.000 funtów szterlingów. Zwracam się do Pana z propozycją kupna, ponieważ chwilowo jestem w trudnościach pieniężnych i lekarze zalecają mi wyjazd do Egiptu. Żądam za wszystko 20.000 funtów gotówką. Suma ta nie jest wygórowana i stanowi zaledwie jedną trzecią realnej wartości klejnotów. Dodaję jednocześnie, że cena ta jest ostateczna.
Jeśli propozycja moja panu odpowiada, proszę o danie pisemnej odpowiedzi oddawcy niniejszego listu. W wypadku tym natychmiast przesłałabym Panu kasetę, która znajduje się w skarbcu Banku Angielskiego. Mogłabym uczynić to najwcześniej jutro za pośrednictwem tego samego człowieka, który posiada moje zaufanie. Jednocześnie musiałby Pan wręczyć oddawcy gotówką dwadzieścia tysięcy funtów, ponieważ suma ta jest mi konieczna.
W oczekiwaniu odpowiedzi kreślę się
z poważaniem
Mabel Dennis.

Uśmiechając się kącikami ust, młody boy wziął list i schował go do kieszeni swej bluzy.
— Postaram się wrócić jaknajszybciej — rzekł spokojnie.
Opuścił pokój tak cicho jak wszedł. Mabel Dennis z ściśniętym sercem spoglądała w kierunku drzwi. Słyszała oddalające się kroki swego żółtego służącego oraz odgłos zamykających się drzwi wejściowych. Wróciła z powrotem do swego fotela, stojącego w pobliżu pięknego drogiego fortepianu. Ukryła twarz w dłoniach i poczęła płakać rozpaczliwie. Wielkie łzy toczyły się po jej białych dłoniach. Trwało to przez kilka minut. Opanowała się wreszcie, wytarta oczy koronkową chusteczką i westchnęła głęboko. Ileż ją kosztowało wysiłku i nerwów napisanie tego listu do nieznajomego człowieka. Zdecydowała się oddać w obce ręce jedyne przedmioty, które jej pozostały po jej uwielbianym ojcu. Cały dzień poprzedni walczyła z sobą, nie mogąc powziąć ostatecznej decyzji. Ogarniało ją dziwne uczucie, uczucie, że zdradziła pamięć swego ojca. Była to smutna konieczność. Sprzedaż innych przedmiotów nie dałaby sum, wystarczających na pokrycie olbrzymich długów. Mimo to myśl o rozstaniu się z kosztownościami była jej poprostu nieznośna.
Przelotny uśmiech zaigrał na jej wargach. Mimowoli potrząsnęła energicznie głową, jak gdyby zaprzeczając w duchu samej sobie. Klejnoty te nie były ostatnim wspomnieniem, łączącym ją z pamięcią ojca. Ważniejszą daleko pamiątką był młody boy japoński, Fushimo, którego kapitan przywiózł przed paru laty ze swej ostatniej podróży do Nagasaki i oddał swej córce, jako jej osobistego służącego. Od tej chwili Fushimo pozostawał wyłącznie do usług miss Mabel Dennis. Przyzwyczaiła się do niego, do jego cichych ruchów i wiernego oddania. Ze strachem myślała o chwili, kiedy Fushimo zatęskni za swoją ojczyzną i zechce opuścić Anglię. Chłopcu jednak spodobał się widocznie pobyt w stolicy brytyjskiego imperium. Nauczył się mówić doskonale po angielsku i przyswoili sobie nietylko dialekt mieszkańców Whitechapel albo Battersea, ale również najprawdziwszy cockney, którym mówią męty londyńskie. Mabel musiała uśmiechnąć się na samo wspomnienie komicznej powagi, z jaką powtarzał wyrażenia, zasłyszane w najgorszych spelunkach Londynu. Zmarszczyła brwi: spelunki te to była słaba strona Fushimo. Podczas dnia trudno było znaleźć lepszego odeń służącego. Skoro jednak zapadała noc, znikał natychmiast w otchłani wielkiego miasta i wracał dopiero nad ranem. Trawił długie godziny na błądzeniu po najgorszych dzielnicach Londynu, dokonywując często niezwykle ciekawych odkryć, będących zazwyczaj udziałem agentów Scotland Yardu. Pozostawał przy tym drobiazgowo uczciwy i wierny. Pani jego oceniała go należycie. Rozumiała, że tylko niezwykła ciekawość popycha młodego Japończyka na zakazane ścieżki. Lady Mabel starała się niejednokrotnie odwieźć Fushima od tych nocnych wędrówek. Skoro spostrzegła jednak, że uwagi jej pozostają bez echa, zostawiła Fushimo własnemu losowi. W całym szeregu drobnych, codziennych sytuacyj przekonała się, że Japończyk był uczciwy jak złoto i wierny jak pies. Czemuż więc miałaby go pozbawiać jego jedynej przyjemności? Jej ojciec za życia był o nim tego samego zdania i powtarzał niejednokrotnie swej córce, że jest to zuch niemający sobie równego.

Podczas gdy lady Mabel pogrążona była w tych rozważaniach, japoński boy przybył do mieszkania notariusza. Mister Algernon siedział w swoim biurze. Z pewną nieufnością odczytał przyniesiony mu przez Japończyka list. Sir Jeffries znał dobrze kapitana i był z nim nawet w stosunkach w czasie gdy ten prowadził duże interesy z koloniami. Wiedział niezawodnie o istnieniu klejnotów, które kapitan Dennis zebrał w czasie swej podróży i oto córka kapitana Dennisa zwracała się do niego z propozycją nabycia diamentów. Dwadzieścia tysięcy funtów — to prawie darmo — pomyślał notariusz i chytry uśmiech zjawił się na jego ustach. Obrzucił szybkim spojrzeniem młodego posłańca, stojącego skromnie przy drzwiach. Miało się wrażenie, że stara się przeniknąć jego charakter, jego zamiary i wystawić na próbę jego lojalność.
Fushimo bez słowa uśmiechał się przyjaźnie.
Notariusz uspokoił się. Pochylił się nad biurkiem i gwiżdżąc z zadowoleniem począł redagować odpowiedź.
W odpowiedzi tej wyrażał zgodę na zaproponowaną przez miss Mabel sumę oraz zawiadamiał, że nazajutrz, o godzinie piątej pieniądze będą do dyspozycji panny Dennis w jego biurze i będzie je mogła otrzymać po doręczeniu kasety. Prosił wreszcie sprzedawczynię, aby przez swego boya przysłała o określonej godzinie klejnoty wraz z zaświadczeniem, że nabył je mister Algernon za sumę 20.000 funtów w gotówce. Pokwitowanie to miało być konieczne z czysto handlowych względów, aby uniknąć w przyszłości sporów co do legalnego posiadania drogich kamieni.

Natychmiast po zakończeniu tranzakcji wręczę Pani japońskiemu boyowi sumę 20.000 dolarów i wszystko załatwię zgodnie z obyczajami handlowymi.

Zapieczętował list swą pieczęcią i wręczył boyowi, który niezwłocznie wrócił do oczekującej go niecierpliwie pani.
Po wyjściu z biura notariusz uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem na myśl o jutrzejszym interesie. Na ustach jego igrał wciąż ten sam budzący niepokój uśmiech.
Klejnoty rodzinne Dennisa!... Winszował sobie że nie wypuścił z rąk tak znakomitego kąska. Wdzięczny był kapitanowi Dennisowi, że zginął na morzu i że jeszcze za życia zawarł z nim kilka tranzakcyj handlowych.

Niegodne oszustwo.

Mabel Dennis ukończyła czytanie odpowiedzi notariusza. Opanowały ją dziwne i sprzeczne i sobą uczucia, uczucie zadowolenia, połączone z uczuciem żalu. Rozumiała doskonale, że stary prawnik pochwycił natychmiast nadarzającą mu się okazję. Mówiąc szczerze nie chciała zwracać się bezpośrednio do amatorów. Wolała udać się do człowieka doświadczonego, ponieważ sama nie znała się absolutnie na sprawach handlowych. Sądziła, że ze strony prawnika nie czeka ją żaden podstęp i że wszystko odbędzie się jaknajprawidłowiej w świecie. Sprawa została załatwiona pomyślnie. Odetchnęła: będzie więc mogła z łatwością wyjechać do Egiptu, dokąd wysyłają ją lekarze.
Nazajutrz po południu udała się do Banku, w którym złożone zostały kosztowności. Kasetkę zapakowała starannie i wręczyła swemu zaufanemu słudze. Do kasetki doręczyła pokwitowanie w formie, której żądał Jeffries.
— Fushimo — rzekła poważnie — oddasz tę paczkę notariuszowi Jeffriesowi, któremu wczoraj wręczyłeś list. Wzamian za to otrzymasz od niego 20,000 funtów szterlingów. Wiedz, że od załatwienia tej sprawy zależy cała moja przyszła egzystencja. Pilnuj tych pieniędzy i strzeż się, aby ci ich nie ukradli. Gdyby zdarzyło się jakiekolwiek nieszczęście, znalazłabym się bez środków do życia. Mam do ciebie pełne zaufanie.
Mały Japończyk spojrzał na nią swymi czarnymi oczyma, w których malowało się przywiązanie i szczerość. Ucałował białą rękę swej pani i odparł.
— Może pani liczyć na mnie tak jak na samą siebie. Najpóźniej w ciągu godziny będzie pani miała na swym biurku pieniądze. Niech mnie bogi mego kraju skażą na wieczne tortury, jeśliby miało stać się inaczej!
Mabel Dennis spojrzała na niego z uśmiechem i pogładziła go po głowie. Po wyjściu Japończyka zagłębiła się w fotelu, stojącym przy oknie, usiłując sobie skrócić oczekiwanie czytaniem książki.

Mały mieszkaniec z Nipponu wsunął paczkę do wewnętrznej kieszeni swego palta, zapiął się aż po sam podbródek i szybkim krokiem ruszył w stronę Portsmouth. Z uśmiechem wyobrażał sobie chwilę, gdy złoży otrzymane pieniądze na stoliku swej pani. Widział już w swej wyobraźni zadowolenie, malujące się na jej smutnej twarzyczce. Orientował się dostatecznie w sprawach domowych, aby móc zrozumieć znaczenie, jakie miała ta suma dla lady Mabel.
— Czy jest mister Jeffries? — zapytał w parę minut po tym sekretarza notariusza.
Był to człowiek wysoki i szczupły, całkowicie pochłonięty przeszukiwaniem zakurzonych akt. Urzędnik podniósł głowę i ironiczny uśmieszek pojawił się na jego ustach. Wskazał niewyraźnie ręka na drzwi, prowadzące do gabinetu Jeffriesa i odparł skrzeczącym głosem:
— Tak, mój chłopcze, sir Algernon jest w biurze. Oczekuje cię od kilku minut. Możesz wejść śmiało bez pukania.
Japończyk posłusznie wszedł do gabinetu. Jeffries, który siedział za biurkiem, wstał natychmiast i zbliżył się doń z błyszczącymi oczyma.
— Cóż to, żółty diable, — rzekł brutalnie — czy przynosisz mi moją kasetę?
— Tak, proszę pana — odparł zimno i grzecznie Japończyk.
W kącikach jego ust zarysował się tajemniczy azjatycki uśmieszek. Wyciągnął z kieszeni paczkę i rzekł:
— Zechce pan łaskawie dać mi pieniądze szybko. Pani moja oczekuje mnie w domu z niecierpliwością. Obiecałem wrócić śpiesznie, aby skrócić jej chwile niepokoju.
Jeffries zaśmiał się suchym przykrym śmiechem.
Zbliżył się do okna, rozwinął papier, otworzył paczkę. Zdumienie odmalowało się na jego twarzy na widok zawartych w niej klejnotów. Kamienie lśniły wszelkimi kolorami tęczy. Światło załamywało się w kunsztownych szlifach. W samym środku tej orgii blasków lśnił, jak gigantyczna wyspa wśród lśniących fal tropikalnego morza, sławny czarny diament.
Olbrzymi kamień prawdopodobnie sam wart był ponad 10,000 funtów. W całym swym życiu Jeffries nie widział nic podobnie pięknego, choć w ciągu jego długiej kariery przez jego ręce przeszły kosztowności najsławniejszych angielskich rodzin.
— Mam jeszcze ten oto list dla pana — rzekł nagle Fushimo, przerywając jego zachwyty.
Było to pokwitowanie, wystawione w prawidłowej formie, o którym notariusz zapomniał. Nagłym ruchem porwał je z rąk boya, rozdarł kopertę, rozwinął papier i przebiegł oczyma jego treść. Upewnił się, że tekst pokwitowania był zgodny z jego wskazówkami.
Westchnął głęboko i gęste zmarszczki pojawiły się na jego twarzy. Ironiczny uśmiech znów zaczaił się w kącikach jego ust. Włożył pokwitowanie do kasety, zamknął starannie przykrywę i schował ją do środkowej szuflady biurka. Szufladę tę zamknął na klucz, który schował do kieszeni spodni i spokojnie rozsiadł się w fotelu.
Podniósł głowę: japoński boy stal nieruchomo przed nim z uśmiechem na ustach. Obrzucił go zdziwionym spojrzeniem i zapytał najnaturalnieszym w świecie tonem:
— Na co jeszcze czekasz, mój chłopcze? Twoja rola jest już skończona. Możesz wracać do domu. Czy masz mi jeszcze co do powiedzenia?
Japończyk cichymi krokami zbliżył się do biurka. Na twarzy jego malowało się zdumienie bez granic.
— Ale... Proszę pana... Przecież najważniejsza rzecz pozostała niezałatwiona? Gdzie pieniądze?
— Jakie pieniądze? — zapytał notariusz suchym tonem.
Fushimo przestał rozumieć. Osłupiałym wzrokiem spoglądał na prawnika.
— Pieniądze, które mam zanieść mojej pani.
— Co? — zawył notariusz, podnosząc się. — Pieniądze dałem ci przecież wczoraj — rzekł tonem człowieka obrażonego — Czy sądzisz, że jesteśmy tak głupi, że damy się wziąć na twe dziecinne kawały?
Japończyk nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Nie mógł pogodzić się z faktem, że notariusz, człowiek zaufania publicznego, może zrobić tego rodzaju kawał. W myślach jego panował chaos.
Jeffries rzucił się na niego i ścisnął go za gardło.
— Zbrodniarz! Bandyta! Kanalia! — krzyczał notariusz.
Biedny Japończyk zachwiał się. Obydwaj mężczyźni rozpoczęli zajadłą walkę. Teraz Jeffries starał się oswobodzić z rak azjaty... Młody Japończyk ogarnięty nagłym szałem odwrócił się zwinnie i chwycił swego przeciwnika za kark. Jednocześnie uderzył go silnie biodrami. Notariusz nieprzywykły do chwytów ju-jitsu zachwiał się, zatoczył aż do biurka.
W jednej chwili skoczył w stronę drzwi i otworzył je gwałtownie.
— Smyth! — zawołał — szybko do mnie! Biegnij natychmiast po policjanta.
Zamiast usłuchać rozkazu swego szefa, sekretarz podniósł się ze swego krzesła i wszedł do gabinetu notariusza. Rzucił pytające spojrzenie najpierw na swego patrona następnie zaś na zdyszanego Japończyka.
— Co tu się stało? — zapytał skrzypiącym nieprzyjemnym głosem.
— Co tu się stało? — wykrzyknął Jeffries, trzęsąc się z wściekłości. — Otóż to półdiable żółte, ten szczeniak japoński, ta azjatycka kanalia śmie twierdzić, że nie otrzymał 20.000 funtów szterlingów, które mu wręczyłem wczoraj za pokwitowaniem! Czy wyobraża pan sobie podobną bezczelność, panie Smyth? Czy widział pan kiedyś podobnego? Był pan przecież wczoraj świadkiem, kiedy wręczałem sumę?
— Oczywiście, panie Jeffries — syknął Smyth. — Było to tutaj w naszym biurze. Mogę to twierdzić przed każdym. Zeznam pod przysięgą, że wręczył pan wczoraj temu żółtemu łobuzowi 20.000 funtów, których żąda on dziś po raz wtóry.
Kilku klientów, zwabionych hałasem, zajrzało do gabinetu. Z ciekawością śledzili przebieg sporu i spoglądali groźnie w stronę Fushimo. Było ich około pięciu. Jeffries, korzystając z opinii dobrego ławnika, potrafił zdobyć zaufanie najwyższych sfer londyńskich. Nic też dziwnego, że klienci, pełni zaufania wobec swego notariusza, wzięli odrazu jego stronę. Jeden z nich, leciwy już lord o długiej brodzie, odziany w mundur cesarskiej gwardii, zbliżył się wolno do Japończyka i zmierzywszy go przez chwilę zimnym spojrzeniem rzekł rozkazująco:
— Jesteś skończonym łotrem, mój chłopcze, jeśliś zdołał już przepuścić sumę, wręczoną cl wczoraj przez pana notariusza, możesz być pewien, że otrzymasz conajmniej dziesięć lat ciężkich robót!
Biedny Fushimo z przerażeniem rozglądał się dokoła. Cała scena wydawała mu się złym snem.
— Nie mam pieniędzy i mogę przysiądz wobec każdego, że ich nie otrzymałem. Przed paru minutami wręczyłem temu panu kasetę z drogimi kamieniami. Otrzymałem od mej pani rozkaz przyniesienia natychmiast 20.000 funtów. Jeśli zapytacie moją panią opowie wam to samo i wszystko się wyjaśni.
— Któż jest twoją panią? — zapytał pułkownik angielski, marszcząc brwi.
— Lady Mabel Dennis — odparł Japończyk śpiesznie.
Wymówił te słowa z takim szacunkiem, jak gdyby szło o jedną z pierwszych osób w państwie.
Stary lord drgnął.
— Lady Mabel Dennis? — powtórzył, jak gdyby nie był pewny, czy dobrze usłyszał nazwisko. — Hm, hm... Ojciec tej młodej damy był prawdopodobnie kapitanem okrętu „Queen“, czyż nieprawda?
— Tak jest, proszę pana — odparł Fushimo dumny, że wszyscy znali nazwisko jego kapitana, który zabrał go z sobą do Europy.
Notariusz jednak nie mógł pozwolić na przedłużanie niebezpiecznej dlań rozmowy. Brutalnie lecz skutecznie wtrącił się do rozmowy.
— Kapitan Dennis mógł być dziesięć razy komendantem „Queen“, a mimo to ten żółty łotr otrzymał wczoraj ode mnie 20.000 funtów, wzamian za pokwitowanie jego pani... Dziś ośmiela się powrócić do mnie i powtórnie żądać owej sumy. To bandyta i łotr, jaki nie ma sobie równych.
Rzucił się powtórnie na Japończyka.
— Przyznaj łobuzie — wrzasnął z wściekłością — że otrzymałeś wczoraj pieniądze z moich własnych rąk.
Japończyk spojrzał poważnie na swego napastnika. Szybkim ruchem, również zwinnym jak poprzednio, odrzucił notariusza Jeffriesa, że ten zatoczył się i upadł na podłogę.
Fushimo zwrócił się w stronę starego lorda i rzekł z nutą szczerości w glosie.
— Mam wrażenie, że nie jest pan dumny z przynależności do wielkiego narodu brytyjskiego, gdzie tego rodzaju ludzie mogą być notariuszami.
— Co? — począł znów krzyczeć Jeffries, przybierając pozę obrażonego granda hiszpańskiego — Ten wyrzutek japoński ośmiela się tu wobec wszystkich obrażać bezkarnie naród brytyjski?
Fushimo wzruszył ramionami i bez słowa zwrócił się w stronę drzwi. Wiedział, że sam nie zdoła przekonać nikogo o swojej niewinności. Należało więc jaknajszybciej zwrócić się o pomoc do swej pani. Przeszkodził mu w tym wysoki sekretarz, który stanąwszy przy drzwiach zagrodził mu drogę.
— Nie tak prędko, mój chłopcze — rzekł, kładąc mu rękę na ramieniu — poczekaj aż zajmie się tobą policja. Inspektor Baxter ucieszy się niezawodnie z poznania twej miłej osóbki.
Zdanie to nie poszło w smak jego szefowi. Jeffries rzucił pełne jadu spojrzenie w stronę swego sekretarza i zgrzytnął zębami. Chciał widocznie, aby przykra ta scena skończyła się jaknajprędzej. Notariusz widocznie miał swe własne plany i pragnął jaknajprędzej pozbyć się Japończyka, aby obmyśleć szczegóły dalszej akcji. Propozycja Smytha zmuszała go do grania w dalszym ciągu rozpoczętej komedii. Podbiegł do swego biurka, otworzył szeroko środkową szufladę i wyjął z niej pokwitowanie, podpisane ręką lady Mabel Dennis.
— Oto pokwitowanie jego pani — rzekł, powiewając papierkiem w kierunku starego lorda.
Stary lord ujął pokwitowanie, poprawił binokle i począł je czytać. Było ono zredagowane w sposób następujący:

Stwierdzam niniejszym, że otrzymałam od sir Algernona Jeffriesa, Notariusza, sumę 20,000 funtów szterlingów tytułem ceny kupna mych klejnotów rodzinnych.
Mabel Dennis.

Lord zamyślił się przez chwilę. Nie był jeszcze całkiem przekonany, lecz odrzucił swe podejrzenie i potrząsnął energicznie głową. Powolnym ruchem zwrócił kartę papieru notariuszowi.
— Dziękuję panu, panie notariuszu — rzekł. — Jestem najmocniej przekonany, że powinniśmy zatrzymać Japończyka.
Fushimo drgnął, jak tknięty prądem elektrycznym. Pokładał wielką nadzieję w poczuciu sprawiedliwości starego żołnierza i wierzył, że z jego pomocą uda mu się ustalić swą niewinność. Jednak i on zwrócił się przeciwko niemu. Niespokojnymi oczyma przebiegał pokój i zatrzymał wzrok na drzwiach, jako na swej jedynej ucieczce. W tej właśnie chwili wysoki mister Smyth opuścił swój posterunek przy drzwiach, aby spełnić rozkaz szefa. Zwinnie, jak dziki kot, Japończyk prześlizgnął się pomiędzy stojącymi ludźmi. Kilku uderzeniami pięści odrzucił w bok oszołomionego urzędnika, szybko wyskoczył z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Gdy zdumieni klienci poczęli wracać do przytomności, Japończyk był już daleko.
Auta, motocykle, autobusy mknęły tuż obok niego. Tłum przechodniów wchłonął go i mały azjata zniknął w wirze wielkiego miasta. Scena, która rozegrała się niedawno w biurze notariusze, wydawała mu się złym snem. Krew tętniła w jego skroniach. Biegł jak w gorączce. Ogarnął go smutek na myśl o czekającej napróżno jego pani.
— Podły pies — syknął, mając na myśli notariusza.
W głębi jego azjatyckiej duszy malował sobie obraz notariusza Jeffriesa, zasztyletowanego, leżącego w kałuży krwi.
Dyszał zemstą.

John C. Raffles.

Padał ulewny deszcz jakgdyby niebiosa tworzyły się nad Londynem. Zmrok zalegał już uliczki Whitechapelu. Dzielnica, zbrodni, grzechu, przestępstwa i kradzieży, gdzie prostytutki tłumnie krążą po ulicach, gdzie tylko okna knajp i podejrzanych spelunek lśniły mdłym światłem, — gotowała się do zwykłego nocnego życia. Chyba tylko Chińska dzielnica San Francisco mogła się porównać z Whitechapelem.
Jakiś wysoki i szczupły mężczyzna szedł śpiesznie wzdłuż Houston Street. Postawił wysoko kołnierz swego jasnego deszczowego palta i głęboko nasunął na oczy cyklistówkę. Z rękami w kieszeniach i z papierosem w ustach wydawał się kpić sobie z niepogody. Od czasu do czasu mijał zapóźnionego przechodnia lub też prostytutkę, obrzucającą ciekawym wzrokiem jego zbyt elegancką postać i zbyt nowe odzienie.
Był to lord Lister, alias John C. Raffles, znany całemu światu jako Tajemniczy Nieznajomy. Prawdopodobnie miał coś do załatwienia w podejrzanej tej dzielnicy i skończywszy swą robotę oddalał się szybkim krokiem. Lord Lister lubił błądzić często bez celu w ubogich dzielnicach Londynu. Każda taka przechadzka uczyła go czegoś nowego o ludzkiej nędzy. Każda naprowadzała go na ślad zbrodni lub podłości. Godziny wlokły się powoli. Raffles wstąpił do kilku knajp, utrzymywanych przez dobrych jego znajomych. Nie znalazł jednak nic, coby mogło zwrócić na siebie jego uwagę. Skręcił właśnie w jakąś wąską uliczkę, gdy nagle otworzyły się drzwi jakiejś spelunki i dały się słyszeć krzyki i wymyślania. Na ulicę wypadł jakiś człowiek, pchnięty niewidzialną ręką i rozłożył się jak długi w kałuży brudnej cuchnącej wody. Człowiek mruknął coś niewyraźnie, ruszył głową dwa czy trzy razy i legł nieruchomo. John C. Raffles zdążył w porę skryć się za występem sieni, skąd mógł obserwować bezpiecznie rozgrywającą się scenę. Nic jednak nie nastąpiło. Drzwi spelunki zamknęły się z trzaskiem i pijak, nieruchomy jak trup, pozostał w kałuży.
Raffles wyszedł} ze swej kryjówki, pochylił się nad leżącym i wyjął z kieszeni ślepą latarkę. Błękitne światełko prześlizgnęło się po twarzy pijaka.
— Dziwne... — mruknął Tajemniczy Nieznajomy.
Spostrzegł, że leżący był Azjatą, najprawdopodobniej Japończykiem. Na czole jego widniała rana, zadana prawdopodobnie nożem.
— Uderzenie chybiło celu — szepnął Raffles — jeden centymetr głębiej a byłby trup.... Z pewnością Japończyk... Co mu się mogło u licha przytrafić.
Zgasił lampkę. Zapanowały kompletne ciemności. Oddalił się o kilka kroków i oparłszy się plecami o latarnię zamyślił się głęboko.
Japończycy byli w Whitechapelu zjawiskiem dość rzadkim w przeciwieństwie do Chińczyków, których spotkać było można na każdym kroku. Nadomiar wszystkiego młody Japończyk był pijany. Wiadomo zaś, że Japończyk nigdy nie pija alkoholu.
Jakież względy pchnęły tego młodego Azjatę, syna trzeźwego narodu, do upicia się aż do utraty przytomności w podejrzanych spelunkach Londynu? Myśli te kłębiły się w głowie lorda Listera, który postanowił bliżej zbadać ten wypadek.
— Nonsens — rzekł do siebie prawie głośno.
Wyobraźnia jego, podniecona niezwykłym zestawieniem zjawisk, poczęła pracować gorączkowo. Przeczuwał, że jakaś ciemna sprawa, sprawa zasługująca na uwagę, kryła się poza tą nocną bójką.
Zawrócił i powoli zbliżył się do rogu ulicy Houston-Street. W zagłębieniu jednej z bram ujrzał jakiegoś osobnika, z kołnierzem postawionym wysoko i z rękami w kieszeniach. Nieznajomy robił wrażenie śpiącego na stojąco.
— Hallo, boy — zawołał lord Lister — czy chcesz zarobić szylinga?
Potrząsnął nim silnie. Chłopak otworzył zdziwione oczy i spojrzał na lorda Listera, nie rozumiejąc o co chodzi. Lord Lister raz jeszcze powtórzył pytanie. Chciwość błysnęła w oczach obdartusa.
— Owszem, sir — odparł, drżąc z zimna.
Z dziwną uprzejmością zdjął z głowy czapkę, będącą dziwacznym zlepkiem brudnych strzępów.
— Dobrze — rzucił lord. — Biegnij po taksówkę i sprowadź ją tutaj. Jeśli znajdziesz ją przed upływem pięciu minut, dostaniesz dwa szylingi.
Chłopak pomknął jak strzała. W trzy minuty później auto zajechało na Houston Street i zatrzymało się przed Rafflesem. Włóczęga stał na błotniku, przytulony do klamki, ponieważ szofer nie chciał go wpuścić do środka.
— Te, panie... — wrzasnął zdyszany — nie ma jeszcze trzech minut... słowo się rzekło...
Raffles rzucił mu dwa szylingi.
— Jeśli chcesz zarobić jeszcze dwa szylingi — rzekł — to wal prosto w pierwszą idącą na prawo bocznicę. Przy drugiej latarni znajdziesz w kałuży błota leżącego człowieka. Jest nieprzytomny. Przynieś go tutaj.
Bez dalszych zapytań włóczęga zniknął we mgle. Raffles zwrócił się do szofera taksówki.
— Człowiek, którego za chwilę przyniosą, jest niesłychanie brudny. Błotna kąpiel w rynsztoku nie wpływa dodatnio na czystość ubrania. Otrzyma pan dodatkowo dwa szylingi za czyszczenie taksówki, zgoda?
Szofer zaśmiał się zadowolony. Z szacunkiem zdjął czapkę.
— Zgoda, mój książę.
— Dobrze więc. Pomoże pan temu człowiekowi przy wniesieniu go do taksówki.
Z mgły wyłonił się nasz obdartus, ciągnąc za sobą ciało jakiegoś pijaka. Z pomocą szofera udało się wreszcie umieścić go w taksówce. Lord Lister rzucił szoferowi adres swej willi przy Regent Street i auto ruszyło.
W czasie jazdy lord przyjrzał się uważnie pijakowi. Z całą pewnością był to Japończyk. Raffles w zamyśleniu potrząsnął głową.
Zegar na kościele Świętej Trójcy wybił godzinę trzecią nad ranem, gdy auto zatrzymało się przed willą na Regent Street. Lord Lister zadzwonił w sposób umówiony. Drzwi otwarły się po chwili i stanął w nich stary lokaj w towarzystwie Charley Branda. Sekretarz musiał wrócić niedawno do domu, gdyż miał jeszcze na głowie cylinder i piękna biała gardenia tkwiła w butonierce jego fraka.
— Przywiozłem z sobą gościa — rzekł Lister na powitanie. — Jest kompletnie pijany i nasiąknięty wodą jak gąbka. Włóżcie na siebie jakieś fartuchy, zanieście go ostrożnie do domu. Po rozebraniu wykąpcie go. Może wówczas będzie bardziej podobny do człowieka.
Obydwaj mężczyźni w milczeniu wykonali polecenie. Jakkolwiek byli ciekawi, nie pytali ni słowa. W godzinę później nasz Japończyk wykąpany i odziany w czystą bieliznę spoczął w wygodnym łożu jednego z przyjaciół.
Biedny Azjata zniósł wszystkie te operacje, nie budząc się. Dzięki spotkaniu swemu z Rafflesem leżał po raz pierwszy w swym życiu na prawdziwie lordowskim posłaniu i spał snem sprawiedliwych.

Na śladzie.

Następnego ranka lord Lister spożywał śniadanie w towarzystwie swego sekretarza i przyjaciela Charley Branda. Nagle Charley przestał czytać gazetę i rzekł:
— Posłuchaj, Edwardzie... — To ciekawa historia...
— Co się stało, mój chłopcze? — odparł lord Lister, podnosząc wzrok.
— Czy powiesz mi wreszcie — rzekł Charley po chwili milczenia — czemu przyprowadziłeś do domu tego obdartusa japońskiego, zalanego na śmierć?
— Sam nie wiem — rzekł Tajemniczy Nieznajomy, wzruszając ramionami. — Usłuchałem swego instynktu. Przeczuwam, że kryje się w tym jakaś tajemnica.
— Ten typ jest najprawdopodobniej Japończykiem?
Lord Lister skinął potakująco głową. Młody sekretarz zrezygnowanym ruchem sięgnął powtórnie po gazetę. Wiedział, że jeśli lord nie chce o czymś mówić, wszelkie zapytania będą bezcelowe.
W godzinę później Raffles zabrał się do swego ulubionego zajęcia, to jest do rozwiązywania trudnych zagadnień z dziedziny matematyki i mechaniki. Młody Japończyk, któremu stary służący lorda Listera dał swoje ubranie, stał za jego krzesłem. Lord Lister udawał, że pracuje z zapałem, obserwując jednocześnie w malutkim ręcznym lusterku twarz stojącego za nim chłopca. Japończyk po pewnym czasie począł krzątać się po pokoju, sprzątając i czyniąc porządki. Poruszał się bezszelestnie i sprawnie, dając tym dowód, że był doskonałym lokajem.
Raffles uśmiechnął się z zadowoleniem i wstając nagle z za biurka, zbliżył się szybko do Japończyka.
Jak się czytelnicy z łatwością mogli domyśleć, był nim Fushimo, lokaj nieszczęsnej Mabel Dennis.
Blade policzki chłopca zaczerwieniły się pod badawczym spojrzeniem lorda Listera. Biedny, chłopiec przypomniał sobie po przyjściu do przytomności wypadki ubiegłej nocy. Przypomniał sobie jak krążył bez celu po ulicy City, następnie po zaułkach East Endu. Nie miał odwagi wrócić do domu, gdzie oczekiwała go jego pani. Nigdy bowiem, mimo żywionego doń zaufania, nie uwierzyłaby w nieprawdopodobną historię, że padła ofiarą oszustwa ze strony otoczonego szacunkiem prawnika... To było zupełnie niemożliwe... Fushimo udał się do Whitechapelu. Tutaj wspomnienia jego urwały się. Nie wiedział w jaki sposób dostał się do domu, w którym znajdował się obecnie. Nie znał zupełnie wytwornego pana, który stał przed nim, patrząc nań bystro swymi gorejącymi czarnymi oczami. Pod pytającym wzrokiem Listera zmieszał się i począł czyścić wspaniałą serwską wazę z takim zapałem, że omal nie starł delikatnego złotego rysunku. Wreszcie Lister przerwał przykre milczenie.
— Powiedz mi, mój chłopcze — rzekł uprzejmie — w jaki sposób doprowadziłeś się do takiego stanu, w którym znalazłem cię wczoraj. Jesteś przecież Japończykiem a Japończyk nie upija się nigdy..
Fushimo czerwienił się i bladł naprzemiam. Ani jedno słowo nie mogło przejść przez ściśnięte gardło. Wiedział jednak, że trzeba rozpocząć opowiadanie. Zajęło mu ono dobre pół godziny, ponieważ ozdobił je wszelkimi zwrotami retorycznymi, w jakich lubują się ludzie wschodu.
Raffles słuchał go ze zmarszczonymi brwiami. Wiedział, że Japończyk mówił szczerą prawdę. Wziął od niego adres biura Jeffriesa oraz adres Mabel Dennis, poczem polecił mu udać się do swego pokoju. Po południu tegoż dnia jakiś stary człowiek o zaczerwienionej twarzy i rudych włosach, wysuwających się z pod czapki, opuścił willę przy Regent Street.
Ubrany nędznie robił wrażenie biednego irlandczyka. Pod pachą dźwigał tekę, na ramieniu zawieszony miał olbrzymi parasol.
Był to lord Lister, który w tym przebraniu postanowił rozpocząć dochodzenie w sprawie Japończyka.
Pogoda zmieniła się. Deszcz przestał padać i mgła zrzedła. Tylko zimny wiatr mroźnym tchnieniem ścinał oddech przechodniów.
Gdy Raffles stanął przed domem Nr. 46 na Portsmouth Street zauważył, że na piętrze zajmowanym przez notariusza oświetlone jest tylko, jedno okno. Na zasadzie planu sytuacyjnego, otrzymanego od Fushimy, Raffles przyszedł do wniosku, że światło pada z przedpokoju. Wynikało z tego, że Jeffriesa nie było w biurze i że’ tylko sekretarz Smyth pracuje jeszcze przy swoim biurku. W minutę później lord Lister nacisnął dzwonek przy drzwiach, na których widniała następująca tabliczka:

„Sir Algernon Jeffries
Notariusz
Doktór Praw

Upłynęła długa chwila, zanim w uchylonych drzwiach ukazała się wysoka i szczupła sylwetka sekretarza.
— Czego pan chce? — mruknął. — Już jest po godzinach urzędowania.
Raffles zdjął uprzejmie swój wystrzępiony kapelusz:
— Proszę mi wybaczyć — rzekł. — Idzie tu o bardzo poważną sprawę, w której muszę natychmiast porozmawiać z sir Algemonem. Jest uprzedzony o moim przyjeździe. Prawdopodobnie jednak list mój nie zdążył przybyć na czas, ja zaś zaniedbałem zawiadomienia go przez telefon. Jeśli zechciałby mi pan podać adres prywatny sir Jeffriesa, byłbym panu niezmiernie zobowiązany.
— Niestety — rzekł sekretarz. — Nie mógłbym nawet określić panu... hm... podać panu adresu domu... gdzie notariusz obecnie przebywa....
Raffles słuchał z największą uwagą.
— Proszę mi wybaczyć — rzekł dobrodusznie. — Czy mam przez to rozumieć, że pan notariusz posiada w Londynie kilka miejsc zamieszkania?
Smith zmarszczył po olimpijsku swe brwi.
— Niechże więc sam pan się dowie, gdzie mieszka notariusz Jeffries i pozostawi mnie w spokoju! — mruknął niezadowolony. — Mam jeszcze dużo do roboty.
Nie dając Rafflesowi czasu do rozmowy, zamknął mu przed nosem drzwi. Lord Lister udał się do pobliskiej restauracji, gdzie w książce telefonicznej odszukał adres Jeffriesa.
— Manchester Street 81 — szepnął, zapisując sobie adres w notatniku.
W pól godziny później znalazł się przed domem, w którym zamieszkiwał notariusz. Spostrzegł, że na pierwszym piętrze nie było nikogo. Nie zrażając się tym udał się do dozorcy i dzięki sutemu napiwkowi otrzymał potrzebne mu informacje. Jeffries zamieszkiwał na Manchester Street od dość dawna. Wychodził bardzo często. Korespondencje kierowano zawsze na adres biura. Posiadał ponadto w samym Londynie jeszcze dwa inne pięknie umeblowane mieszkania, którymi posługiwał się tylko w pewnych okolicznościach. Mieszkanie na Manchester Street miało charakter reprezentacyjny i notariusz włożył olbrzymie sumy w jego urządzenie.
— Czy nie ma go teraz w domu? — zapytał Raffles. — Chciałbym go się poradzić w pewnej bardzo ważnej sprawie ubezpieczeniowej?
— Nie, nie ma go — odparł dozorca. — Wątpię, czy wróci dziś wieczorem.
Lord Lister pożegnał się z dozorcą i zadowolony z uzyskanych informacyj udał się do lokalu, uczęszczanego przeważnie przez kupców, handlujących diamentami. Szybko wszczął rozmowę z jednym z nich i zyskał ich pełne zaufanie, dzięki użyciu pewnych dobrze mu znanych gwarowych wyrażeń. Na zakończenie zaprosił ich na wspaniały obiad, dla uczczenia, jak mówił, doskonalej tranzakcji. Tegoż dnia miał podobno kupić olbrzymi diament wagi 600 karatów. Kamień ten z największymi trudnościami wycyganił od jakiegoś Turka, który nie znał się absolutnie na diamentach. Handlarze przyszli do wniosku, że mister Mellers — tak bowiem przedstawił się Raffles — był doskonałym znawcą i świetnym kompanem. Po opróżnieniu czterech czy pięciu butelek szampana, Raffles z łatwością sprowadził rozmowę na temat notariusza Jeffriesa. Notariusz był doskonałe znany w tych kołach.
— Oho — zawołał niejaki Brown, który niedawno wyszedł z więzienia, byłbym zadowolony, gdybym wiedział tyle co on — zaśmiał się głośno i huknął o stół pięścią tak silnie, że zadrżały kieliszki.
— Jest to człowiek uczciwy, mili panowie! Za takiego uważa go całe społeczeństwo. Gdybym panu opowiedział, mister Mellers, co ten gagatek zdążył zrobić w ciągu jednego roku, nie dałbyś pan wiary! I ja nie uwierzyłbym, gdybym nie słyszał tego z ust samego Jeffriesa, który opowiedział mi to w czasie, gdy prowadziliśmy pewne wspólne interesy. I co to były za interesy! Ryzyko było ogromne. Wiele razy chciałem już rzucić wszystko, byleby tylko ratować swą skórę. Jeffries jednak pracował z takim spokojem i z taką pogodą oraz odwagą, że wszystkie nasze wyczyny udawały się znakomicie. Oczywista, że uczestniczyłem wówczas w grubych zyskach. Otóż takich spraw, jak nasza, miał notariusz przeciętnie około dwuch miesięcznie. Oceniam go dziś na sześć do ośmiu milionów funtów sterlingów.
— Ależ, miły Brownie — odparł Raffles. — Jakże możliwe jest, że notariusz miesza się do takich spraw? Jakby wyglądał, gdyby policja wtrąciła się do jego interesów?
— Tak — odparł Brown — mogłoby to się zdarzyć tylko głupcowi. Nasz Jeffries nim nie jest.
— Oczywista — wtrącił się do rozmowy inny.
— Ten gentleman ma w Londynie trzy mieszkania, w których zamieszkuje co pewien czas pod przybranymi nazwiskami. Nie wiem, jak to zostało urządzone, ale z gabinetu jego można bezpośrednio łączyć się telefonicznie z jego mieszkaniami. Mam wrażenie, że jego cichym wspólnikiem jest Smyth, sekretarz. Kiedy czuje, że grunt zaczyna mu się palić pod stepami, Jeffries znika w jednym ze swych trzech mieszkań. W biurze nie dają nigdy jego adresu.
Po kilku godzinach podobnej rozmowy, Raffles utwierdził się w przekonaniu, że sir Jeffries — notariusz i doktór praw, jest najbardziej niebezpiecznym złoczyńcą w Londynie.
Udał się do swego mieszkania na Regent Street. Po drodze rozmyślał nad planem dalszej akcji, mającej na celu przeszkodzenie notariuszowi w odsprzedaży brylantów któremuś ze swych przyjaciół.

Zbrodniczy notariusz.

Następnego dnia około czwartej po południu notariusz znajdował się u siebie w biurze. Były to godziny jego przyjęć. W pewnym momencie do gabinetu wszedł Smyth, zamykając za sobą starannie drzwi.
— Musi pan koniecznie przyjąć tę damę, inaczej ściągnie pan na siebie podejrzenia...
Notariusz rzucił okiem na kartę, na której figurowało nazwisko Mabel Dennis.
Opanowało go uczucie niezadowolenia. Od wielu lat, w czasie których, pod płaszczykiem swego stanowiska, popełniał szereg nadużyć, nie zdołał się jeszcze wyleczyć ze wszelkich uczuć. W głębi duszy odczuwał pewną przykrość na myśl, że skradł biednej dziewczynie ostatnie grosze... W gruncie rzeczy, cóż go to obchodziło? Przez kilka sekund wpatrywał się w kartę, nie wiedząc, jaką powziąć decyzję. Przekonał go wreszcie sekretarz, wskazując na ewentualne przykrości, które mogłyby z tego wyniknąć.
— Zgoda. Smyth, powiedz tej damie, że może wejść. Nie zamykaj jednak drzwi od mego gabinetu, abyś mógł słyszeć wszystko i być ewentualnie moim świadkiem.
Młoda dziewczyna weszła do gabinetu i z wahaniem usiadła na krześle, wskazanym przez Jeffriesa.
— Zrozumie pan od razu powagę sytuacji, jeśli panu powiem, że aczkolwiek przysłałam panu moją kasetę z kosztownościami, nie otrzymałam jeszcze przyrzeczonych mi 20, 000 funtów. Mój boy nie zjawił się więcej w domu. Nie mam pojęcia, gdzie się podziewa od dwóch dni...
Notariusz rozparł się w fotelu, udając, że zatopił się w rozmyślaniach. Unikając ciągle spojrzenia prosto w twarz młodej dziewczynie, odparł:
— Pani boy? Oto rozwiązanie całej sprawy! — rzekł. — O reszcie jestem doskonale poinformowany i wiem, że musiało to sprawić pani niesłychaną przykrość.
Twarz Mabel przybrała wyraz zdziwienia.
— Mój boy? Nie wiem, co należy przez to rozumieć, panie notariuszu? W przerażeniu złożyła ręce.
— O, proszę mi powiedzieć, co się stało? Nie może pan zdać sobie sprawy, co się nacierpiałam w ciągu tych dwuch dni. Obawiam się, że zwariuję.
— Pani służący, lady Mabel, przywłaszczył sobie po prostu pieniądze, które mu wręczyłem w zamian za pani pokwitowanie. Następnego dnia zjawił się u mnie po raz wtóry, usiłując krzykiem i pogróżkami wymusić na mnie powtórne zapłacenie powyższej sumy. Świadkiem tego jest mister Smyth, mój sekretarz. Kilku klientów stanęło w mojej obronie, ponieważ bezczelny Japończyk chciał się na mnie rzucić. Starałem się zatrzymać go, lecz chłopak, widząc, że sprawa jego jest kiepska, uciekł. Jednym ze świadków jest pułkownik gwardii, pewien lord z izby parów.
Wstał i począł wielkimi krokami przechadzać się po korytarzu.
— Zapewniłam panią, miss Dennis, że nie byłbym nigdy wtrącał się do tej sprawy, gdybym wiedział, jaki przybierze ona obrót. Rozumie pani, że przykro jest człowiekowi mego pokroju mieć do czynienia z tego rodzaju łotrem, jak pani Japończyk. Smuci mnie ponadto fakt, że złodziej ten pozbawił panią utrzymania...
Młoda dziewczyna słuchała bez słowa. Wlepiła w notariusza wzrok zdziwiony i zrozpaczony zarazem. Opowiadanie Jeffriesa wywołało w jej myślach chaos nie do opisania.
— Przecież mój boy przez cały szereg lat sprawował się nienagannie. Po prostu wierzyć mi się nie chce, że mógł on ukraść mi dwadzieścia tysięcy funtów. Wiedział przecież, że pieniądze te są mi konieczne do życia.
— Droga miss — rzekł notariusz, przybierając pozę obrażonego — w ten sposób rzuca pani cień na moją uczciwość i na prawdziwość moich oświadczeń! Zdaję sobie doskonale sprawę, że w wyjątkowo trudnej sytuacji, w której pani się obecnie znajduje, straciła pani panowanie nad sobą i nie liczy się pani ze słowami. Zechce pani łaskawie cofnąć zdanie, godzące w mój honor. Na przyszłość proszę liczyć się więcej ze słowami...
Młoda dziewczyna podniosła ku niemu zasmucone oczy.
— Proszę mi wybaczyć. Nie chciałam pana obrazić... Nie wiem, co pana tak niepokoi w tej sprawie? Ja, czy też los mego boya? Byłabym panu wdzięczna, gdyby mi pan dopomógł w rozwiązaniu zagadki i w odzyskaniu mych pieniędzy. To wszystko, o co pana w tej chwili proszę... Na przyszłość natomiast...
Nie dokończyła zdania, czekając na odpowiedź notariusza. Jeffries zawahał się przez chwilę, lecz szybko odzyskał dawną pewność siebie i rzekł ojcowskim tonem:
— Drogie moje dziecko... mogę nazywać panią w ten sposób, ponieważ jestem starcem, a pani budzi się dopiero do życia. Jedynym sposobem jest natychmiastowe zawiadomienie Scotland Yardu. Niech się pani uda z mego polecenia do Baxtera, inspektora policji, i opowie mu całą sprawę. Poruszy on niebo i ziemię, aby odnaleźć winnego i zwrócić pani jej pieniądze.
Młoda dziewczyna zamyśliła się przez chwilę.
— Pan jest bardzo uprzejmy, panie notariuszu, nie skorzystam jednak z pańskiej rady — rzekła nieprzekonana. — Nie chcę nadawać memu nieszczęściu zbytniego rozgłosu. Nie doprowadzi to zresztą do odzyskania moich pieniędzy.
Zapanowało milczenie. Przerwał je notariusz, który jak najprędzej chciał skończyć tę przykrą rozmowę.
— Droga pani — rzekł. — Ponieważ nie chce się pani zwrócić bezpośrednio do policji, sam zajmę się pani sprawą. Oczywista, że z uwagi na pani obecną sytuację ofiaruję pani moje usługi zupełnie bezinteresownie.
Wyciągnął obie ręce do Mabel Dennis, która ujęta jego serdecznością uścisnęła je ze łzami w oczach.
— Szlachetny z pana człowiek, sir Jeffries — rzekła. — Niech Bóg pana wynagrodzi za jego dobroć!
— Spełniam tylko obowiązek gentlemana — rzekł, odprowadzając ją do drzwi. — Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo.
Smyth jednym skokiem znalazł się na swym miejscu. Młoda dziewczyna opuściła gabinet notariusza trochę uspokojona. Notariusz mrugnął porozumiewawczo w stronę swego sekretarza i zamknął się z powrotem w swym gabinecie. Smyth rozparł się w fotelu i zatarł z zadowolenia ręce. Uśmiechając się chciwie, zaczął w myśli obliczać zyski, które miała mu przynieść ostatnia niebezpieczna sprawka jego szefa. Notariusz bowiem oraz jego podwładny stanowili spółkę, dzielącą się uczciwie zyskami ze wszystkich ciemnych interesów.

Nocna wizyta.

— Do diaska — zaklął Charley Brand. — Nie wtem w jaki sposób można będzie załatwić tę nową histerię. W świetle twego opowiadania notariusz wygląda mi na niesłychanie sprytną sztukę. Czy sądzisz, że tego rodzaju człowiek da się łatwo oskubać przez ciebie?
— Hm... Prawdopodobnie będzie to ciężka przeprawa — odparł Tajemniczy Nieznajomy, obrzucając krytycznym spojrzeniem wystawy wspaniałych sklepów, znajdujących się na ulicy, którą właśnie szli.
— Czy masz już jakiś plan?
Raffles potrząsnął przecząco głową.
— Odłóżmy tę rozmowę na później — rzekł. — W chwili obecnej chciałbym przede wszystkim wiedzieć, w którym z tych domów mieszka nasz pan notariusz. Mam dziś wieczorem nader ważne posiedzenie w Yacht - Klubie, którego nie chciałbym opuścić. Pewien niemiecki profesor będzie miał dziś odczyt o najnowszych zdobyczach oceanograficznych księcia Alberta z Monaco. Tobie pozostawiam swobodę rozporządzania swoim czasem.
— Masz rację — zaśmiał się Charley. — Bezcelowe wałęsanie się po lokalach sprawi mi większą przyjemność niż wysłuchiwanie nudnego odczytu na nieinteresujący mnie temat. Mimo to spełnię każde twoje zlecenie...
Lord Lister przeszedł parę kroków w milczeniu i rzekł:
— Mam do ciebie pewną prośbę. Nie idzie tu o spełnienie wielkiego czynu, mimo to misja ta jest nader doniosła.
— O co idzie? — zapytał Charles spokojnie.
Lord Lister zaciągnął swego sekretarza do eleganckiej kawiarni. Zasiedli obydwaj przy stoliku i zamówili herbatę i grzanki.
— Oto moja prośba: — rzekł. — Dziś po południu postarasz się zebrać wszelkie wiadomości o sposobie życia i o zwyczajach Jeffriesa. Pozostawiam ci wszelką swobodę wyboru drogi...
Charles Brand nie był zbyt zachwycony swą misją. Istniały rzeczy bardziej ciekawe, niż chodzenie od dozorcy do dozorcy oraz od sprzedawcy do sprzedawcy, z zapytaniami, dotyczącymi życia obcego człowieka. Mimo to zapewnił swego chlebodawcę, że wszystko zostanie spełnione ku jego najwyższemu zadowoleniu.
— Sądząc z tego, co słyszałem dotychczas, Edwardzie, sprawa musi przybrać wkrótce całkiem inny obrót — rzekł na pożegnanie. — Zabiorę się natychmiast do pracy.
— Czy przypadkiem piękna Mabel nie odgrywa pewnej roli w twoim pośpiechu? — rzekł, śmiejąc się, lord.
Charles Brand wyprostował się ze śmiechem i szybko wyszedł z kawiarni. Tajemniczy Nieznajomy pozostał tam jeszcze godzinę, czytając najnowsze gazety.
Jeffries, notariusz i doktór praw, spoglądał na ulicę z okien swego salonu przy Manchester Street. Salon zalegały ciemności. Notariusz umyślnie nie zapalał światła, aby nie można było spostrzec, że z za firanki obserwuje ulicę.
— Do diabła — mruknął do siebie. — Założyłbym się o szylinga, że ten ciemny typ, spacerujący tam i z powrotem po ulicy, knuje coś przeciwko mnie.
Jeffries z największą ostrożnością począł obserwować tego człowieka. W pierwszej chwili pomyślał o owym Irlandczyku o czerwonych włosach, którego nie przyjął ani jego sekretarz, ani też dozorca. Starał się przypomnieć sobie dany mu przez Smytha opis i porównać go z wyglądem obserwowanego indywiduum. Notariusz jednak szybko przyszedł do wniosku, że nie była to ta sama osoba. Nie mógł spostrzec ani cienia podobieństwa z czerwonowłosym Irlandczykiem. Niepokojący go jegomość był wysoki i szczupły, nie robił bynajmniej wrażenia źle płatnego agenta asekuracyjnego.
— Od dwuch dni ktoś mnie nieustannie śledzi — szepnął do siebie. — Nie wiem, czy stoi to w jakimkolwiek związku z aferą miss Dennis. Być może, że idzie tu o zwykłą kradzież. Jestem z lekka tym zaniepokojony. Dziś po południu jakiś młody człowiek starał się dowiedzieć szczegółów o mych zwyczajach. Trzeba będzie mieć się na baczności.
Zamyślił się głęboko. Po chwili twarz jego rozjaśniła się jakąś nową myślą. We wszystkich pokojach zapalił elektryczne światło. Trwało to przez kilka minut, w czasie których notariusz uporządkował w kilku szufladach, wyjął z biurka rewolwer i włożył go do kieszeni. Następnie rzucił okiem w stronę zegara. Zgasił światło. Całe mieszkanie pogrążyło się znów w ciemnościach.
Wyjrzał przez okno: nieznajomy stał ciągle na swym stanowisku. Jeffries ze zdenerwowania gwizdnął przeciągle przez zęby. Wreszcie powziął ostateczną decyzję i wyszedł z mieszkania. Przez pewien czas stał przed bramą, ażeby obserwujący mógł go lepiej zobaczyć. Następnie przeszedł na drugą stronę ulicy i podszedł do spacerującego mężczyzny.
Zatrzymał się i zawołał taksówkę. Rzucił szoferowi nazwę ulicy, znajdującej się w oddalonej dzielnicy Londynu. Człowiek usłyszał niewątpliwie adres. Gdy taksówka ujechała kilka kilometrów, Jeffries kazał szoferowi zatrzymać się. Tłómacząc się, że zapomniał zabrać czegoś z domu, wysiadł z auta i wrócił na Manchester Street. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Na ulicy nie zastał człowieka, który go szpiegował...
Jeffries ukrył się w zagłębieniu bramy i począł obserwować swe mieszkanie. Przytłumione światło sączyło się z jednego z okien. Ktoś musiał zapalić lampę, stojącą na biurku w jego gabinecie. Osobnikiem tym nie mógł być nikt inny, tylko człowiek szpiegujący go.
W gabinecie stała kasa żelazna.
— Doskonale, doskonale — szepnął do siebie Jeffries z zadowoleniem.
Podejrzenia jego sprawdziły się. W pierwszej chwili myślał o tym, aby zawiadomić policję. Po namyśle jednak zmienił zdanie. Z dobrze zrozumiałych względów wołał, aby Scotland Yard nie zajmował się zbytnio jego osobą. Wszedł do położonej naprzeciw domu kawiarni i z poza jej okien obserwował swoje mieszkanie. Postanowił czekać, aby włamywacz mógł swobodnie rozpocząć swoją robotę i wówczas dopiero wtargnąć do mieszkania. W ten sposób uniknie skandalu. Pewien był wytrzymałości swej ogniotrwałej kasy.

Indyjski dywan.

Raffles uśmiechnął się z zadowolenia, gdy taksówka unosząca starego notariusza zniknęła za zakrętem ulicy.
— Doskonale — rzekł do siebie, odrzuciwszy niedopałek papierosa. — Jak to uprzejmie z jego strony, że pozostawił mi swobodę działania. Zmarzłbym na kość w tę niepogodę.
Raffles bowiem szpiegował Jeffriesa. Tajemniczy Nieznajomy bez wahania wszedł do domu notariusza, zatrzymał się przez chwilę, nadsłuchując, czy nikogo nie ma w mieszkaniu.
Wyjął z kieszeni dziwacznej formy klucz, zapalił elektryczną latarkę. Przez parę chwil przyglądał się uważnie otworowi zamka, po czym delikatnie wprowadził klucz do dziurki. Jeden niewielki obrót dłoni i drzwi otworzyły się po cichu. Raffles wszedł do luksusowo urządzonego przedpokoju. Tajemniczy Nieznajomy zamknął za sobą starannie drzwi i rozpoczął uważny przegląd mieszkania. Gwizdnął przeciągle z podziwu: siedem pokojów, składających się na mieszkanie notariusza, urządzone były wspaniale i ze smakiem. W salonie w stylu rococo królował doskonalej marki fortepian, nakryty bezcenną jedwabną chustką. Pokój sypialny nie ustępował innym. Stało w nim wielkie łóżko w stylu Ludwika XIV. Drewniane ciężkie nogi tego łoża przedstawiały kopię kariatyd Jeana Goujon, znajdujących się w muzeum Luwru. Na stolikach z tej samej epoki stały drogocenne sewrskie wazy z XVIII wieku i porcelana chińska. W gabinecie, do którego wszedł Raffles, całą podłogę przykrywał gruby indyjski dywan, na którym wspaniale odcinały się surowe ciężkie meble. Na tylnej ścianie znajdowała się imponująca biblioteka, mieszcząca szeregi książek i rzadkich manuskryptów. Prawie połowę pokoju zajmowało wielkie biurko, bogato rzeźbione. Spoczywało ono na specjalnym dywanie z puszystej wełny. Jeden kąt gabinetu zajmowała duża kasa żelazna, stanowiąca ostry kontrast z elegancją pozostałych mebli. Lister zapalił przenośną elektryczną lampę i przystanął na chwilę. Nagle dał się słyszeć dzwonek telefonu: głęboka bruzda zarysowała się na jego czole. Co należało robić? W ciągu sekundy lord zdał sobie sprawę z całej sytuacji. Wzruszył ramionami, po czym odezwał się ochrypłym głosem.
— Hallo... Kto mówi?
— Czy to pan, sir Jeffries? — dał się słyszeć dźwięczny kobiecy głos.
— Tak jest, madame — odparł zimno Lister.
— Czy to naprawdę pan? — zapytał ten sam głos z odcieniem niecierpliwości.
— Ależ oczywista — odparł sucho. — Zaledwie minutę temu wróciłem do domu.
— Ach, tak, w takim razie rozumiem... dzwoniłam niedawno do pańskiego biura, gdzie nikt mi nie odpowiedział. Musiał pan prawdopodobnie dopiero co wyjść.
— Pani przypuszczenia są słuszne. Znajdowałem się właśnie w drodze do domu. Czym mogę pani służyć? A przede wszystkim z kim mam przyjemność rozmawiać?
— Tu Mabel Dennis. Czy mogę z panem zobaczyć się natychmiast?
Prawa ręka lorda Listera zacisnęła się nieznacznie. Nieokreślony uśmieszek pojawił się na jego wargach.
— Ależ oczywiście — odparł bez wahania. — Doskonale się składa, że dzisiejszego wieczora nie wychodzę z domu. Może więc pani dysponować moim czasem. Jeśli nie jest pani zbyt daleko, zrobiłaby mi pani największą przyjemność, odwiedzając mnie w mym mieszkaniu. Będziemy sami i nikt nie będzie mógł słyszeć tego, co ma mi pani do zakomunikowania. Czy może pani przyjść natychmiast? Sądzę, że byłoby to najlepsze. Gdzie się pani teraz znajduje?
— W odległości dwuch minut drogi, na Irish Street. Wsiadam w taksówkę i jadę wprost do pana. Chciałabym prosić pana o bardzo ważne dla mnie rzeczy...
Lord Lister usiadł w fotelu i zapalił papierosa. Szczęśliwy przypadek ułatwił mu zetknięcie się z Mabel Dennis, której sprawą zajmował się od kilku dni. Nie wiedział jeszcze, jaki obrót przyjmie ta rozmowa. Nie miał czasu na opracowanie z góry planu. Zdał się więc na swą dobrą gwiazdę, która już tyle razy w życiu pomogła mu w trudnych sytuacjach. Zbliżył się do zwierciadła, obejrzał uważnie naturalnej wielkości portret Jeffriesa, wiszący na ścianie i błyskawicznie począł upodabniać się do notariusza. Kilku pociągnięciami ołówka zmienił zupełnie wyraz twarzy. W ciemnościach, jakie panowały w pokoju, oświetlonym jedną stojącą lampą, podobieństwo to było dostateczne. W minutę po tym rozległ się dźwięk dzwonka. Raffles całym szacunkiem wprowadził ją do swego gabinetu i poprosił, aby zajęła miejsce w fotelu stojącym dość daleko od biurka. Sam zaś usiadł za biurkiem i zapalił papierosa. Proces palenia pozwalał mu na lepsze ukrycie swej twarzy, której dolną część zasłaniał nieustannie rękę.
Gdyby lady Mabel nie była tak wzruszona, zawahałaby się prawdopodobnie czy gentleman, aczkolwiek uderzająco podobny do Jeffriesa, jest nim w rzeczywistości. Biedna dziewczyna w ciągu ostatnich kilku dni żyła w takim napięciu, że nie zwracała uwagi na podobne sprawy. Lord Lister obserwował ją w milczeniu. Wzruszył go wyraz szlachetności i powagi, malującej się na obliczu dziewczyny. Mogła mieć najwyżej dwadzieścia pięć lat, choć koło jej oczu i ust malowały się cienie, zdradzające ciężką walkę z życiem.
— Proszę mi wybaczyć moją późną wizytę — rzekła, podnosząc głowę zdecydowanym ruchem. — Od wczoraj nie mam żadnych wiadomości ani o panu, ani o mym służącym. Chciałabym wiedzieć, czy może mi pan udzielić dokładnych wskazówek, jak mam się teraz zachować? Nie ośmieliłabym się pana trudzić, gdybym nie uważała, że w podobnej sytuacji należy działać z jak największą szybkością. Chodzi o sprawę, w której najmniejszy ślad może posiadać doniosłe znaczenie.
Spoglądała na swego rozmówcę z takim wyrazem, jak gdyby od niego oczekiwała zbawiennych wyjaśnień.
Lord Lister zastanowił się. Zrozumiał, że lady Mabel była już uprzednio u notariusza, który — obiecał jej swą pomoc. Jeffries, sam złodziej i bandyta, obiecał pomoc tej nieszczęśliwej dziewczynie. Myśl ta wywołała na jego ustach uśmiech i ubawiła go przez chwilę.
Ażeby zyskać na czasie zapalił papierosa i począł chodzić po gabinecie wielkimi krokami. Po paru minutach usiadł zinów na fotelu i rzekł:
— Jestem w dalszym ciągu tego samego zdania, co uprzednio. Należy działać jak najszybciej, ale z daleko idącą ostrożnością. Jeśli się nie mylę, niedługo będę w możności uzyskać dla pani całkowite odszkodowanie.
Lord chciał w ten sposób zbadać teren, nie angażując się zbytnio. Sądził, że młoda dziewczyna wypowie się bliżej, sprecyzuje swoją prośbę i powtórzy swą poprzednią rozmowę z notariuszem.
— Oczywiście, panie notariuszu — odparła z błyskiem radości w oczach. — O ile sobie przypominam, wspominał pan o prywatnych detektywach, z którymi jest pan w kontakcie. Zapewniał mnie pan, że z ich pomocą uda mi się odzyskać dwadzieścia tysięcy funtów, wykradzionych mi przez mego japońskiego służącego...
Lord Lister w lot zrozumiał sytuację. Spoglądając obojętnie na swe paznokcie, rzekł:
— Drogie dziecko! Poczyniłem już wszelkie potrzebne kroki od czasu naszej ostatniej rozmowy. Nic chcę bawić się w proroctwa, mam jednak nadzieję, że jeszcze dziś wieczorem odzyska pani pieniądze, utracone z winy ohydnego łotra.
Lady Mabel zadrżała.
— O... sir Jeffries... Wdzięczność moja nie miałaby granic! Zna pan przecież mą nader trudną sytuację.
Wstała i wiedziona odruchem wdzięczności, zbliżyła się do swego dobroczyńcy. Nagle zatrzymała się, jak skamieniała. Nawet lord Lister, zachowujący zimną krew we wszystkich sytuacjach, swego życia, drgnął nieznacznie i spojrzał w kierunku drzwi wejściowych.
Drzwi te byty otwarte. Stał w nich jakiś człowiek z wyciągniętym ramieniem. W słabym świetle lampy, ocienionej zielonym abażurem, połyskiwała słabo lufa rewolweru, skierowanego w stronę lorda. W człowieku tym Tajemniczy Nieznajomy poznał bez trudu właściciela mieszkania.
Zapanowało ciężkie, pełne grozy milczenie.
Lady Mabel miała uczucie, że jakieś niewyraźne widmo ściska ją za szyję. Nie wiedziała zupełnie, co miała sądzić o dziwnej sytuacji, w jakiej się znalazła. Katastrofa wisiała w powietrzu. Lord Lister, nie ruszając się z fotela obojętnie spoglądał w stronę drzwi. Obydwaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem. Na ustach Rafflesa igrał niedostrzegalny uśmieszek, podczas gdy twarz Jeffriesa wykrzywiła się grymasem wściekłości. Przez pewien czas notariusz stał nieruchomo, zbierając siły.
— Nie myliłem się więc — szepnął.
Zrobił kilka kroków i stanął na swym wspaniałym indyjskim dywanie, którego miękkość kontrastowała silnie z surowością mebli. Dywan ten wypełniał całą przestrzeń pomiędzy ciężkim biurkiem a drzwiami.
— Poznaję cię, ptaszku — syknął, zgrzytając zębami. — Od czterdziestu ośmiu godzin depczesz mi po piętach. To ty prawdopodobnie złożyłeś mi wizytę, przebrany za agenta od asekuracji. To ty zbierasz o mnie informacje u dozorców. Ty szpiegujesz mnie na każdym kroku! Widzisz, że wiem o wszystkim. Brak mi tylko twego nazwiska.
Lord Lister uśmiechnął się i pochylił lekko głowę, jak gdyby witając w ten sposób notariusza:
— Moje nazwisko, panie notariuszu Jeffries, nie jest panu prawdopodobnie obce. Nazywam się Raffles!
Notariusz podskoczył i uczynił ruch taki, jak gdyby miał zamiar rzucić się do ucieczki. Mimo to nie zmienił kierunku rewolwerowej lufy. Świadomość, że Raffles jest w jego władzy, dodała mu siły.
— Raffles... — powtórzył — Raffles! A więc to pan, postrach Scotland Yardu, szpieguję mnie od dwuch dni?... Jest to zaszczyt dla mnie. Oto Raffles interesuje się mymi sprawami i moją skromną osobą!
— Oo... — odparł Tajemniczy Nieznajomy. — Interesuję się panem tylko do pewnego stopnia... Postanowiłem zwrócić tej oto młodej damie kosztowności, które wykradł pan niegodnie jej japońskiemu służącemu.
— To kłamstwo! — zawył notariusz.
Nie zauważył, że w ten sposób z oskarżyciela staje się oskarżonym.
Lord Lister rzucił mu pełne pogardy spojrzenie.
— Oczywista — odparł ze spokojem. — Jest pan tak tchórzliwy, jak wszyscy przestępcy. Pańskie kłamstwo jednak nie zdoła mnie przekonać. Wiem, gdzie ukrywa się Japończyk. Wiem również, że w tej kasie żelaznej — dodał wskazując na stojącą w kącie gabinetu kasę — znajdują się klejnoty lady Mabel. Zamierzam właśnie otworzyć ją i wyjąć z niej kosztowności.
Twarz Jeffriesa poczerwieniała ze złości.
— Nie otworzy jej pan — zawołał — w ciągu pięciu minut nie będzie pan żył.
Lord Lister wzruszył ramionami I wyciągnął się w fotelu.
— A więc, Raffles — ciągnął dalej notariusz — proszę pamiętać o tym, co powiedziałem. W ciągu pięciu minut zostanie pan zabity. Przed tym jednak proszę podpisać oświadczenie, że wtargnął pan w sposób przestępczy do mego mieszkania, że groził mi pan kradzieżą i że miałem prawo pana zabić w swej własnej obronie.
Zaśmiał się ponuro.
— Pozwolę sobie zauważyć, że pańska ostatnia wola będzie miała za sobą całą moc prawa, ponieważ jest pan w domu notariusza. Jeśli będzie pan miał ochotę, zgodzę się położyć pod pańskim testamentem moją pieczęć i nazwisko.
Zamilkł, oczekując odpowiedzi. Raffles po raz wtóry wzruszyli obojętnie ramionami. We fraku i w lśniących lakierkach siedział wygodnie rozparty w fotelu, nie spuszczając jednak wzroku z palca Jeffriesa, spoczywającego na cynglu.
Mabel, blada ze strachu, w milczeniu przyglądała się tej scenie.
— Czy słyszał pan, co powiedziałem? — zawołał notariusz.
— Oczywista, sir Jeffries — odparł Lister, pochylając z elegancją głowę. — Słyszałem wszystko. Nie rozumiem jednak, co skłania pana do zabicia mnie, jeśli nie grożę panu niczym i jeżeli pana nie atakuję?
W głosie lorda dźwięczała nuta nonszalancji i obojętności.
— Pan mi nie groził? — powtórzył notariusz zaskoczony. — Sam pan mi powiedział, że jest pan Rafflesem. Sławnym Rafflesem, poszukiwanym przez policję całego świata! Ponieważ wiem, że na moje wezwanie nie uda się pan ze mną na policję, mam prawo pana zabić. Jestem pewien, że na wieść o pańskiej śmierci społeczeństwo angielskie odetchnie z ulgą.
— Mówiąc prawdę — odparł Raffles uprzejmie — obawia się pan, że w razie przybycia policji, zażądam otwarcia kasy, w której znajduje się mienie zagrabione przez pana biedakom. Ostatnie pańskie oszustwo to jest wyłudzenie od miss Mabel jej kosztowności. Jeśliby posiadał pan choć odrobinę odwagi, powinien pan popełnić natychmiast samobójstwo...
Notariusz zaśmiał się triumfująco.
— Skończmy tę rozmowę — rzekł. — Nie mam zamiaru dyskutować z człowiekiem pańskiego pokroju. Takich należy niszczyć w miarę możności.
— W miarę możności, zgoda — rzekł lord Lister, puszczając kłęby dymu.
Notariusz, nie spuszczając ręki z wyciągniętym rewolwerem posunął się o krok naprzód.
— Za trzy minuty dochodzi godzina ósma — rzekł, spojrzawszy na ścienny zegar. — Punktualnie o godzinie ósmej będę miał zaszczyt wpakować panu kulę w łeb. Radzę skorzystać z pozostałego czasu i spisać na papierze oświadczenie, którego od pana żądam.
Lady Mabel zrobiła ruch, jak gdyby chciała wstać. Notariusz natychmiast skierował rewolwer w jej stronę. Biedna kobieta przerażona opadła na fotel, drżąc jak małe dziecko.
— Chętnie, drogi panie — odparł lord Lister — jestem panu zobowiązany za udzielenie mi tej ostatniej możliwości. Chcę panu zrobić tę przyjemność ponieważ tak mi się podoba, a nie dlatego, że pan tego ode mnie żąda. Proszę sobie zapamiętać tę różnicę...
— To już mi wszystko jedno... Niech się pan śpieszy.
— All right — rzekł Raffles.
Ani jeden musiku! nie drgnął w jego twarzy. Wyciągnął z kieszeni swojej kamizelki pęk kluczy, z których odłączył mały złoty ołówek.
— Proszę pisać piórem — rzekł Jeffries sucho.
— O nie, mój panie — odparł Raffles. — Poza tym proszę przemawiać do mnie innym tonem. Nie znoszę atramentu. Mój ołówek jest ołówkiem kopiowym.
— Pisz pan, jak pan chce, byle prędzej.
Raffles wstał i przysunął swój fotel do biurka. Miało się wrażenie, że przygotowuje się do wygód niniejszego pisania. Notariusz, nie spuszczając zeń wzroku, stał z rewolwerem, gotowym do strzału w środku dywanu, podziwianego przez Rafflesa.
Z ust lorda Listera padł okrzyk zniecierpliwienia: przez nieuwagę lord upuścił swój złoty ołówek na ziemię.
— Do diabła...
Lord Lister pochylił się szybko, aby go podnieść. Błyskawicznym ruchem schwycił koniec dywana, pociągnął go ku sobie z całych sił i padł sam na kolana.
Notariusz nie spostrzegł tego manewru. Ponieważ dywan usunął mu się z pod nóg, stracił równowagę i upadł w tył, zdążywszy jednak nacisnąć cyngiel rewolweru. Huknął strzał i wspaniała waza chińska, stojąca za Rafflesem, rozpadła się w kawałki.
Wszystko to było dziełem kilku sekund. Raffles skoczył na Jeffriesa, wyrwał mu rewolwer i kopnął go w drugi koniec pokoju. Następnie ścisnąwszy kolanami piersi człowieka, chwycił koniec dywana i owinął nim notariusza tak ciasno jak naleśnik. Następnie zerwał sznur telefoniczny i związał zręcznie swego przeciwnika. Do ust wpakował mu zwiniętą chustkę do nosa.
Lady Mabel przez kilka minut nie mogła przyjść do siebie ze wzruszenia. Przerażonym wzrokiem spoglądała na bezkształtną, zawiniętą w dywan masę, po czym przeniosła wzrok na zwycięzcę, nonszalancko opartego o biurko i palącego papierosa. Tajemniczy Nieznajomy uśmiechnął się przyjaźnie do dziewczyny.
— Droga Mabel, niech się pani uspokoi, przecież ta kiełbasa — rzekł, wskazując na skrępowanego notariusza — nie może nikomu szkodzić.
Lord Lister posadził dziewczynę w fotelu, a sam zbliżył się do notariusza. Jeffries odzyskał już przytomność i, skręcając się, począł napróżno usiłować wydostać się z więzów.
Lister przysunął fotel do swej ofiary.
— Drogi panie — rzekł — i znów powiedział pan kłamstwo. Ósma godzina minęła, a ja jeszcze żyję. Jeśli pozwoli pan sobie udzielić dobrej rady, niech pan nie próbuje nawet uwolnić się z więzów. Stracony trud! Założę się z panem o sto funtów przeciwko workowi zgniłych gruszek, że zdołam jednym ruchem ręki otworzyć pańską kasę. W tej kasie, drogi przyjacielu, znajdują się niezawodnie kosztowności lady Mabel. Przypuszcza pan prawdopodobnie, mój przyjacielu, że w wieczorowym ubraniu nie zdołam wykonać tak ciężkiej pracy? Jest pan w błędzie! Nigdy nie rzucam słów na wiatr. Niech pan uważa.
Z kieszeni futra, które położył starannie obok siebie na fotelu, wyciągnął niewielkie pudło z czarnej skóry. Z pudełka tego wyjął wytrych o dziwacznej formie.
— Widzisz — rzekł. — Oto zaklęty klucz, który otwiera mi drogę do wszystkich skarbów.
Nachylił się i obejrzał uważnie kasę.
— Mój drogi notariuszu — rzekł pogardliwie. — Powinien pan iść bardziej z prądem czasu. Jest to kasa żelazna z roku 1902. To śmieszne! Uważam nawet za poniżenie mojej godności otwieranie takiego grzmota. Zrobię to jedynie ze względu na miss Mabel.
Włożył wytrych do zamka.
— Mam nadzieję, że widzisz dobrze, Jeffries. A teraz uwaga. Przekręcam wytrych najpierw na prawo, następnie naciskam i drzwi się otwierają...
Lister otworzył ciężkie żelazne drzwi kasy i ukłonili się, jak to czyni aktor na scenie przed publicznością. Notariusz pożerał go oczyma.
— A teraz — ciągnął nieubłaganie lord Lister — otwieram następne drzwi, które bronią się równie słabo, jak i pierwsze... Mam już przed sobą tylko szereg szufladek, w których znajduje się ułożony porządnie cały pański majątek...
Mabel Dennis zaciekawiona zbliżyła się do Rafflesa. Poczęła żywić zaufanie do tego człowieka, który z zadziwiającą łatwością otwierał kasy ogniotrwałe, nie tracąc przy tym godności prawdziwego arystokraty.
— Moje kamienie! — zawołała nagle.
Na jednej z pólek kasy stało podłużne pudełko z czarnej laki, ozdobione japońskim rysunkiem.
— Przedmiot przestępstwa znajduje się już w naszych rękach — rzekł Raffles, oddając młodej dziewczynie kasetkę.
Mabel otworzyła ją z trwogą: kamienie leżały, w niej w takim samym porządku, jak były przesłane. Nie brakowało ani jednego.
— Śpiesz się, moje dziecko — rzekł Raffles, kładąc jej dłoń na ramieniu. — Nie powinna pani ani chwili dłużej pozostawać w tym domu. Odprowadzę panią do wyjścia.
Zarzucili futro, włożył na głowę cylinder i wraz z dziewczyną zeszedł ze schodów.
Na ulicy wyciągnął do niej rękę i ukłonił się głęboko.
— Dowidzenia, miss Mabel. Chcę dać pani jedną dobrą radę na przyszłość: Niech pani nie sprzedaje tych klejnotów. Jeśli jest pani w potrzebie, niech pani sprzeda coś innego. W każdym razie ze sprzedażą kosztowności należy poczekać jeszcze parę dni. Prawdopodobnie w krótkim czasie stanie się coś, co umożliwi pani wyjście z tej przykrej sytuacji. Proszę nie żywić na mniejszych obaw... Wkrótce dam pani znać o sobie.
Młoda dziewczyna uścisnęła serdecznie wyciągniętą ku niej dłoń.
— Och — szepnęła wzruszona. — Jakże kłamliwe są wieści, rozpowszechniane na pański temat! Nie zapomnę o panu nigdy w życiu. Być może, że uda mi się jeszcze kiedyś w przyszłości okazać panu mą wdzięczność. Jeślibym kiedykolwiek w życiu mogła panu być pomocną, proszę mi wierzyć, że zrobię wszystko, co będzie w mojej mocy.
Lord Lister spojrzał na dziewczynę badawczym wzrokiem.
— Być może, że wkrótce przypomnę się pani — rzekł, całując jej rękę.
Gdy taksówka, unosząca miss Dennis, zniknęła za zakrętem. Raffles szepnął do siebie.
— Mabel Dennis... Co za szkoda, że...
Wrócił z powrotem do mieszkania notariusza.
— Jeffries — rzekł do postaci owiązanej dywanem — teraz zdejmę z ciebie twój indyjski dywan. Ostrzegam, że drzwi są zamknięte i że nikt nas nie usłyszy. Bez słowa wykonasz wszystkie me rozkazy. Za najmniejszym podejrzanym ruchem zabiję cię bez skrupułów. Zrozumiałeś?
Poprawił w ręce swój browning. Podniósł rewolwer notariusza, wyrzucił z niego kule i cisnął pod krzesło. Następnie odwiązał sznur telefoniczny, którym skrępowany był notariusz.
Jeffries oswobodzony wyprostował się, nie mówiąc słowa. Twarz jego była śmiertelnie blada a z kącików ust sączyła się wąska struga krwi.
— A teraz — rzekł Raffles — proszę usiąść sobie na fotelu.
Notariusz usłuchał rozkazu. W jednej chwili Raffles znalazł się za nim i przywiązał go mocno do fotela.
— Przykro mi, że muszę sprawić panu jeszcze i tę przykrość. Nie potrwa to jednak długo, ponieważ mam zaledwie pół godziny czasu. Jesteś skończonym łotrem i bandytą, Jeffries. Role się zmieniły: teraz ja przeprowadzę rewizję twojej kasy.
Jeffries nie wytrzymał. Potok przekleństw wydarł mu się z ust. Raffles podniósł spokojnie broń:
— Milicz i nie ruszaj się — rzekł. — Boisz się chyba śmierci, kanalio! Nie mam czasu na tracenie próżnych słów...
Lord zbliżył się do kasy i wyciągnął z niej paczkę banknotów. Przeliczył je starannie i włożył do kieszeni swego futra.
— Rozumiesz chyba dobrze, Jeffries, że nie będę cię zanudzał żądaniem honorarium. Pokazałem ci w jaki sposób otwiera się kasy żelazne i jak owija się człowieka jego własnym dywanem. Za tę lekcję żądam wynagrodzenia. Oceniam stracony czas na sześćdziesiąt tysięcy funtów. Jest to dokładnie tyle, ile tutaj znalazłem.
Jeffries drgnął i poruszył się niespokojnie na krześle.
Raffles przejrzał raz jeszcze kasę, wyjął z niej jakieś księgi i widząc, że nie ma w niej więcej nic ciekawego, zamknął ją z powrotem. Położył obok siebie na biurku dokumenty i wziął się do ich studiowania.
— Jesteś najgorszego gatunku kanalią — rzekł po chwili. — Z książek twych wynika, że trudnisz się zawodowo lichwą i że doprowadzasz do ruiny twe ofiary. Przypadkiem natknąłem się na nazwisko pewnej pani, którą wyzułeś z jej ojcowizny, Przed paru dniami opowiadała mi o tym, nie chcąc wymienić nazwiska. Jestem szczęśliwy, że przypadek pozwolił mi wpaść na twój trop.
— Co to pana obchodzi? — zawołał notariusz. — Od kiedyż to włamywacze bawią się w kaznodziejów?
— Jesteś w błędzie, Jeffries... Zadaniem moim jest tropienie łotrów, którzy pod płaszczykiem uczciwości dopuszczają się krzyczących nadużyć. Trzeba przyznać, że jesteś jednym z zręczniejszych i niebezpieczniejszych szubrawców, jakich udało mi się spotkać w życiu.
— Każę cię aresztować jeszcze dzisiejszej nocy!
Raffles zaśmiał się:
— Nie udało się to zręczniejszym od ciebie... Kończmy tę rozmowę. Sam rozumiesz, że nie mogę ci poświęcić więcej czasu. Przyrzekłeś zastosować się do mych rozkazów: oto paczka zobowiązań twych dłużników. Wrzuć je własnoręcznie do ognia!
Notariusz zawahał się w pierwszej chwili, lecz potem wziął posłusznie papiery z rąk Rafflesa i wrzucił je do ognia, płonącego żywo na kominku.
— 130.000 funtów szterlingów... — powtarzał mechanicznie, gdy krwawe języki ognia lizały dokumenty...
Spojrzał na lorda Listera, który siedział nieruchomo z rewolwerem w ręce.
Tajemniczy Nieznajomy zapalił papierosa i rzekł:
— Mam wrażenie, że wyrządziłem ci prawdziwą przysługę, Jeffries. Teraz wszyscy dłużnicy będą cię błogosławić, zamiast przeklinać, jak to miało miejsce dotychczas. Zamiast pijawki, wysysającej krew, zyskasz sobie opinię litościwego człowieka. Czas pomyśleć o zbawieniu duszy.... A teraz zdaje mi się, że zakończyliśmy wszystkie interesy. Żegnam cię, ponieważ dziś jeszcze mam ważne posiedzenie, na którym muszę być obecny. Na pożegnanie chciałbym sobie wziąć od ciebie jakąś pamiątkę.
Rozejrzał się po pokoju:
— Podoba mi się twój dywan indyjski... W moim gabinecie będzie wyglądał daleko lepiej niż w twoim.... Wezmę go sobie... Moje auto stoi na dole.... Przypuszczam, że zaniesiesz mi sam ten skromny podarek do mego wozu?
Wyciągnął rewolwer, nie spuszczając z Jeffriesa swego palącego wzroku.
— Bez zbytecznych gestów i ruchów, Jeffries — dodał, spoglądając na notariusza. — Gdybyś usiłował szepnąć zbyteczne słówko na ulicy, czeka cię śmierć. Wiesz, że ja nie puszczam słów na wiatr. Jeśli nie usłuchasz, zawiadomię policję o twych sprawkach. Inspektor Baxter zna mnie dobrze i uwierzy każdemu memu słowu. A teraz naprzód!
Notariusz zrezygnowany i apatyczny bez słowa złożył dywan i wyniósł go na ulicę. Tuż przy jego domu czekało auto. Szofer — którym był oczywiście Charley Brand — począł się już niepokoić: stał tam od pół godziny i nie wiedział, co miał myśleć o niepunktualności Rafflesa. Notariusz, czując na swych plecach lufę rewolweru, położył w milczeniu dywan obok szofera... Lord Lister szybkim ruchem otworzył drzwi auta i wskoczył do środka... Auto ruszyło w tej samej chwili... Jeffries pozostał sam, spoglądając z nienawiścią w kierunku, gdzie znikł Tajemniczy Nieznajomy.

Nazajutrz rano Raffles siedział wraz z swym sekretarzem, Charlym Brandem, przy porannej kawie. Lord Lister opowiedział mu krótkich słowach wypadki poprzedniej nocy.
— Doskonale — zaśmiał się Charly. — Nie pomyślałeś tylko o jednym: uniemożliwiłeś miss Mabel sprzedaż diamentów. O ile wiem, potrzeba jej nagwalt pieniędzy...
— Niech cię o to głowa nie boli — odparł Lord Lister. — Pomyślałem o wszystkim. Zawołaj Fushimę — rzekł do starego lokaja, który krzątał się, usługując przy stole...
Do pokoju wszedł Japończyk zmieniony nie do poznania w swej nowej liberii...
— Słuchaj, Fushimo — rzekł lord Lister. — Musisz powrócić do swej pani....
— Ależ sir — szepnął Japończyk przerażony. — Ja tam nie mogę wracać... Powiedziałem przecież panu dlaczego....
— Nie bój się... Załatwiłem wszystko tak, abyś nie miał najmniejszych trudności... Chyba, że nie chcesz wrócić do swej dawnej pani?
— O, nie — zaprzeczył gorąco Japończyk. — Pani moja wyjeżdża do Egiptu i nie będzie dłużej potrzebowała mych usług... Ja mam pozostać w Londynie... Marzę tylko o tym, aby zechciał mnie pan zatrzymać w swojej służbie, sir...
— Chętnie, — odparł lord Lister, który przyzwyczaił się do miłego chłopca. — Musisz jednak wrócić raz jeszcze do swej pani, dla wykonania pewnego polecenia...
—......?
— Zaniesiesz 20,000 funtów, które miałeś otrzymać od notariusza Jeffriesa, wzamian za klejnoty. — Lord Lister spokojnym ruchem wyciągnął z kieszeni paczkę banknotów. — Oto one.... Odebrałem je wczoraj osobiście od kochanego notariusza. W paczce tej znajduje się ponadto list ode mnie. Po oddaniu pieniędzy będziesz mógł wrócić do mnie.
Japończyk schował pieniądze do kieszeni swej nowej liberii i spojrzał na swego nowego pana z podziwem i szacunkiem. Zrozumiał odrazu w jaki sposób Lister odzyskał zagrabione pieniądze.
— Spiesz się — rzucił krótko lord.
Japończyk zniknął za drzwiami.
— Obawiam się, że miss Mabel nie przyjmie tych pieniędzy — rzekł Charly po jego wyjściu.
— Nie bój się o to — odparł lord z uśmiechem.
W myślach odtwarzał sobie scenę pożegnania i wyraz wdzięczności, malujący się w oczach dziewczyny....
Obydwaj mężczyźni w oczekiwaniu na powrót Fushimy zapalili wonne, egipskie papierosy.

Koniec.



   Kto go zna?
   ——————
   — oto pytanie, które zadają sobie w Urzędzie Śledczym Londynu.

   Kto go widział?
   ————————
   — oto pytanie, które zadaje sobie cały świat.
LORD LISTER
——————————
T. ZW. TAJEMNICZY NIEZNAJOMY
spędza sen z oczu oszustom, łotrom i aferzystom,
zagrażając ich podstępnie zebranym majątkom.
Równocześnie Tajemniczy Nieznajomy broni uciś-
nio­nych i krzywdzonych, niewinnych i biednych.
 Dotychczas ukazały się
w sprzedaży następujące numery:
    1. POSTRACH LONDYNU
    2. ZŁODZIEJ KOLEJOWY
    3. SOBOWTÓR BANKIERA
    4. INTRYGA I MIŁOŚĆ
    5. UWODZICIEL W PUŁAPCE
    6. DIAMENTY KSIĘCIA
    7. WŁAMANIE NA DNIE MORZA
    8. KRADZIEŻ W WAGONIE SYPIALNYM.
    9. FATALNA POMYŁKA
  10. W RUINACH MESSYNY
  11. UWIĘZIONA
  12. PODRÓŻ POŚLUBNA
  13. ZŁODZIEJ OKRADZIONY
  14. AGENCJA MATRYMONIALNA
  15. KSIĘŻNICZKA DOLARÓW.
Czytajcie          emocjonujące i sensacyjne           Czytajcie
PRZYGODY LORDA LISTERA
Co tydzień ukazuje się jeden ze-
Cena 10 gr.   szyt stanowiący oddzielną całość   Cena 10 gr.
Wydawca: Wydawnictwo „Republika“ Spółka z ogr. odp. Stefan Pietrzak.             Redaktor odpowiedzialny: Stefan Pietrzak.
Odbito w drukarni własnej Łódź, Piotrkowska Nr. 49 i 64.
Konto PKO 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14.   Redakcji — tel. 136-56


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.