Intruz/L
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Intruz |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1899 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Aleksandra Callier |
Tytuł orygin. | Intrus |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Kiedy noc zapadła, Rajmund już nie żył. Wszystkie oznaki ostrego zatrucia kwasem węglowym ukazały się na tem drobnem ciałku zmartwiałem.
Szczupła twarzyczka sina była i ołowiana; nos wyciągnął się; usta przybrały barwę ciemno-siną; z pod powiek wpół przymkniętych widać było cokolwiek białek matowych, na jednem udzie, blisko pachwiny, rozróżnić można było plamę czerwonawą. Zdawało się, że rozkład już się rozpoczął, tak przykrym był widok tego ciała dziecięcego, które przed kilku godzinami jeszcze różowe i delikatne pieściły palce mej matki.
W uszach szumiały mi jeszcze krzyki, łkania, słowa rozpaczy, wydzierające się z ust matki mojej, którą Fryderyk i kobiety uprowadzali z tego pokoju.
— Niech go nikt nie dotyka! Niech nikt go nie dotyka! Ja sama go umyję, ja go spowinę... ja... ja...
Potem nic już. Krzyki ustały. Chwilami słychać było trzaskanie drzwi. Ja zostałem sam. Prócz mnie był wprawdzie w pokoju jeszcze lekarz; ale ja byłem tu sam. Coś nadzwyczajnego zaszło we mnie; ale nie mogłem się jeszcze rozejrzeć jasno w sobie.
— Uspokój się pan — powiedział mi łagodnie lekarz, dotykając mego ramienia. — Posłuchaj mnie, opuść ten pokój.
Stałem się uległy; posłuchałem. Oddalałem się powoli kurytarzem, kiedy poczułem, że ktoś znowu dotknął mego ramienia. Był to Fryderyk; uścisnął mnie. Nie płakałem, nie doznawałem nawet silniejszego wzruszenia; nie zrozumiałem zgoła słów, któremi przemawiał do mnie. Zasłyszałem jednak, że wspomniał Julianę.
— Zaprowadź mnie do Juliany — powiedziałem mu.
Wsunąłem rękę pod jego ramię, pozwalałem prowadzić się jak niewidomy.
Kiedy byliśmy już przededrzwiami:
— Zostaw mnie — rzekłem.
Ścisnął mi rękę mocno, potem pościł mnie. Wszedłem sam.