Intruz/LII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Intruz |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1899 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Aleksandra Callier |
Tytuł orygin. | Intrus |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Następnego dnia, jakkolwiek byłem okropnie osłabiony i z sił opadły, chciałem być obecnym na nabożeństwie w kaplicy, pogrzebie, na całej ceremonii.
Maleńki trup był już zamknięty w trumience białej, pokrytej płytą kryształową. Na czole miał wieniec z białych chryzantemów; w złożonych rączkach trzymał także kwiat białego chryzantema; nic jednak nie dorównywało białości woskowej małych jego rączyn, u których tylko paznokcie zachowały fioletową barwę.
Był tam Fryderyk, Jan Scordio, ja i kilku służących. Cztery gromnice płonęły spadając w łzach woskowych. Wszedł ksiądz, ubrany w białą stułę, za nim klerycy nieśli kropielnicę i krzyż. Uklęknęliśmy wszyscy. Ksiądz pokropił trumnę wodą święconą, mówiąc:
— Sit nomen Domini...
Potem odmówił psalm:
— Laudate, pueri, Dominium...
Fryderyk i Jan de Scordio powstali, ujęli trumienkę. Przed nimi Piotr drzwi otwierał. Ja szedłem za nimi. Za mną ksiądz, klerycy i czterej słudzy z zapalonemi świecami. Przechodząc kurytarzem, pogrążonym w milczeniu, doszliśmy do kaplicy; podczas tego pochodu ksiądz powtarzał słowa psalmu:
— Beati immaculati...
Kiedy trumienkę wniesiono do kaplicy, kapłan wymówił;
— Hic accipiet benedictionem a Domino...
Fryderyk i starzec złożyli trumienkę na małym katafalku, pośrodku kaplicy. Uklęknęliśmy wszyscy. Ksiądz powtarzał inne psalmy jeszcze. Potem odmówił inwokacyę, aby dusza niewiniątka weszła w podwoje niebieskie. Następnie pokropił znów trumnę wodą święconą. Wyszedł a za nim klerycy.
Wówczas podnieśliśmy się. Wszystko gotowe już było do pogrzebu. Jan de Scordio wziął lekką trumienkę na ręce a oczy jego utkwione były w tafli kryształu. Fryderyk zszedł pierwszy do grobowców a starzec schodził za nim, niosąc trumienkę. Ja schodziłem ostatni z jednym służącym. Nikt nic nie mówił.
Podziemie grobowe było obszerne, całe wyłożone szarym kamieniem. W ścianach wyżłobione były framugi, jedne zamknięte już płytami kamiennemi, inne rozwarte, pełne cienia, oczekujące na swą zdobycz. U jednego ze sklepień zwieszały się trzy lampy, podsycane oliwą i płonęły one spokojnie w powietrzu wilgotnem a ciężkiemj wązkiemi płomykami, nie zagasającemi nigdy.
— Tutaj — rzekł brat mój.
I wskazał otwartą framugę, mieszczącą się obok innej, zamkniętej już kamienną płytą. Na tej płycie wyrytem było imię Konstancyi; głoski tego imienia połyskiwały niewyraźnym jakimś odblaskiem.
Wtedy, by raz jeszcze pozwolić nam przypatrzeć się zmarłemu dziecku, Jan Scordio wyciągnął ramiona, niosące małą trumienkę. I popatrzyliśmy nań. Po przez kryształ ta drobna twarzyczka sinawa, te małe rączyny złożone i ta sukienka, i te chryzantemy i cała ta białość wydała się nieskończenie gdzieś daleką, nieujętą, niedościgłą, jak gdyby wieko przezrocze tej trumny, podtrzymywanej ramionami wyniosłego tego starca, pozwoliło nam ujrzeć przez szczelinę strzęp jakiejś nadziemskiej tajemnicy, straszliwej i słodkiej zarazem.
Nikt nie wymówił ani słowa. Zdało się, że nikt nie śmie odetchnąć.
Starzec zwrócił się ku framudze grobowca, pochylił się, złożył trumienkę, posunął ją ostrożnie w głąb nieco. Potem przyklęknął i pozostał tak przez kilka minut nieporuszony.
W głębi ustawiona trumna tworzyła niewyraźną plamę białą. Pod blaskiem lamp siwowłosa głowa starca błyszczała światłem tak pochylona nad skraju ciemności.