<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Intryga i miłość
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 2.12.1937
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Zazdrość i zemsta

Tego wieczora jeszcze bardziej gęsta niż zwykle mgła rozpostarła się nad olbrzymim miastem. Londyn spowity był w nieprzeniknione ciemności. Pojazdy i samochody w ożywionych ulicach musiały zatrzymać się w tym miejscu, gdzie je mgła zastała. Piesi zaś narażeni byli dnia tego na ulicach Londynu na większe niebezpieczeństwo niż na wzburzonym morzu podczas gwałtownej burzy. Ludzie niechętnie ruszają się w dzień taki ze swych mieszkań.
Dlatego też markiz di San Balbo ze zdziwieniem usłyszał w owo mgliste popołudnie dźwięk dzwonka u swej bramy. Na dany znak jeden z dwuch negrów ruszył do bramy. Po chwili wrócił z jakąś osobą, którą niósł raczej niż prowadził.
Markiz znajdował się w westibulu. Nie wierzył własnym oczom gdy w kobiecej postaci po odsłonięciu woalki i szalu rozpoznał miss Florence.
Na rozkaz pana murzyn przyniósł sole trzeźwiące. Brazylijczyk uwolniwszy szyję młodej dziewczyny z krępującego ją okrycia, zaniósł ją prawie do kominka, na którym płonął wesoły ogień. Umoczywszy usta w kieliszku wina, zaofiarowanym jej przez markiza, młoda dziewczyna odzyskała mowę.
— Niech pan ucieka! — zawołała w trwodze, niech pan ucieka szybko! Są już na pańskim śladzie!
Uśmiechnął się.
— Proszę mi opowiedzieć — rzekł ze spokojem — nie mającym w sobie nic z afektacji.
— O — zawołała — gdyby nie mgła oddawna byliby już tutaj i może znajdowałby się pan teraz w więzieniu.
Potrząsnął głową:
— Nigdy nie pozwalam zamknąć się do więzienia. Pozostawiam to tym, którym miejsce to bardziej przystoi niż mnie. Przejdźmy się teraz do mego gabinetu, gdzie będziemy mogli pomówić spokojnie.
Ostrzeżenie nie czyniło na nim żadnego wrażenia.
— Czy pan mnie zrozumiał — błagała — Są już na pańskim śladzie.... Ta okropna Mabel Morton...
Przerwał jej z uśmiechem:
— Nie potrafiła więc zmilczeć, łotrzyca... A więc wie pani kim ja jestem naprawdę?
Młoda dziewczyna nie odpowiedziała. Smutnym wzrokiem spoglądała przed siebie.
— A więc wreszcie i oni odgadli — rzekł markiz śmiejąc się — Przybywają po to, aby mnie zatrzymać.
— Tak — spoglądała nań swymi wielkimi, pełnymi prośby oczyma — Niech pan ucieka póki jeszcze czas — Ja tu zostanę i zawiadomię pana o wszystkim co się stało.
— Pani jest zbyt dobra — wyszeptał wzruszony — nie mogę jednak na to przystać, i proszę aby natychmiast zechciała pani opuścić mój dom. Niech pani pozwoli mi działać i ma do mnie zaufanie.
Markiz nacisnął guzik. Zjawił się Sam przynosząc palto młodej dziewczyny. Gdy już była ubrana, Brazylijczyk sam jeszcze okrył ją starannie futrem.
W minutę później John Raffles pozostał sam. Murzyn i dziewczyna, powierzona jego opiece nie mogli ujść daleko, gdy ostry dźwięk dzwonka dał się słyszeć u bramy.
Śmiejąc się ironicznie i z energicznie zaciśniętymi ustami, markiz zawołał swego drugiego negra i rzekł mu kilka słów: murzyn oddalił się i wrócił z powrotem po chwili w towarzystwie czterech panów.
Byli to lord Clifford, mały detektyw James Holliday — komisarz policji londyńskiej i agent w uniformie.
— Czego panowie sobie życzą? — zapytał markiz, opierając się lewą ręką o powierzchnię swego biurka i kłaniając się uprzejmie.
— Mam wrażenie, że pytanie to jest zbędne — rzekł detektyw, stając znów na wysokości sytuacji. — Dość już długo wodził nas pan za nos... Wiemy dokładnie — że pan jest owym sławnym Rafflesem... Może mamy pozwolić, aby skradł pan jeszcze kilka miljonów?
Przez chwilę markiz spoglądał z pełnym dobrotliwej pogardy uśmiechem na małego człowieka, który przemawiał do niego w arogancki sposób.
— Mało mnie obchodzi to, co mówi ten jegomość — rzekł, pochylając się z lekka ku przodowi. — Fakt, że pozwalam mu jeszcze pozostać w tym pokoju zawdzięcza on towarzystwu, w jakim do mnie przyszedł. Ale pan, milordzie, którego wizytę uważam sobie za zaszczyt, czemu przybył pan do mnie w asyście policjantów?
Niezbyt miło było lordowi odpowiedzieć na to pytanie. Chrząknął z zakłopotaniem:
— Otóż to właśnie... Bardzo mi przykro... Ale podejrzenia skierowane zostały przeciwko panu! Zrozumiałby pan mnie, gdyby znał pan dokładnie okoliczności... Podejrzenia są tak poważne...
— Czy mogę wiedzieć o co mnie oskarżają? — zapytał jasny zimny głos.
W tej chwili komisarz policji wtrącił się do rozmowy i ku wielkiej radości lorda rzekł krótko:
— Jest pan podejrzany o włamanie się do kasy ogniotrwałej lorda Clifforda i wykradzenie sumy, która tam została złożona.
— Kto mnie o to podejrzewa?
— Sam lord.
Markiz spojrzał poważnie przeciągłym wzrokiem na starego arystokratę i rzekł:
— O, milordzie — sprawia mi pan tym wielki ból!
Zwracając się następnie do komisarza — ciągnął dalej tonem zimnym i pełnym wyższości:
— Zbędnym jest przypominać panu, że aresztowanie Anglika w jego własnym domu możliwym jest tylko na zasadzie piśmiennego nakazu aresztowania podpisanego przez prokuratora.
— Ale pan nie jest Anglikiem — zaśmiał się ironicznie komisarz. —
— A więc pozwala pan sobie wobec cudzoziemca, korzystającego z gościny pańskiego narodu na postępowanie sprzeczne z prawem, którego żaden Anglik nie zniósł by dobrowolnie?
Komisarz, coraz bardziej wzburzony, nie mógł powstrzymać się od okrzyku:
— Nie przyszłem tu po to, aby dyskutować z panem! Proszę wziąść palto i kapelusz i pójść z nami do Scotland Yardu. Czy mam wobec pana użyć siły?
Markiz cofnął się o krok. Na twarzy jego pojawił się wyraz tak dzikiej energji, że mały detektyw wysunął się naprzód ze słowami:
— Oto właściwe słowo — rzekł — Naprzód lub wyjmiemy kajdanki.
Powiedziawszy to, cofnął się ostrożnie i zamilkł jak trusia.
— Dowiodę wam — rzekł markiz — że ja nie zapominam o posłuszeństwie, jakie winienem władzom nawet w wypadku, gdy władze te są w błędzie. Ponieważ nie przypuszczam, abyście mi pozwolili panowie udać się samemu do mej garderoby, zadzwonię na mego służącego, aby mi tu przyniósł moje rzeczy.
Brazylijczyk nacisnął guzik elektrycznego dzwonka. W tej samej chwili zjawił się murzyn, który na rozkaz swego pana przyniósł mu kapelusz oraz palto i pomógł przy ubieraniu.
Markiz wówczas powiedział murzynowi kilka hiszpańskich słów. Komisarz policji nieustannie naganiał go do pośpiechu.
Markiz przeszukał kieszeń swej marynarki i rzekł:
— Mój portfel! — rzekł. — A, oto on!
— Niech nam pan go odda odrazu — rzekł Holliday — prawdopodobnie znajdziemy w nim całą skradzioną sumę!
— Momencik — rzekł markiz — chciałbym jeszcze zapalić papierosa.
Mówiąc te słowa nachylił się nad pudełkiem papierosów stojącym na biurku, naciskając jednocześnie pedał ukryty pod biurkiem.
W tej samej chwili pokój ogarnęły ciemności.
Komisarz rzucił się gwałtownie naprzód, aby wyjąć ze swego palta latarkę elektryczną, lecz potknął się o podstawioną nogę i wyciągnął jak długi. Mister Holliday, który również rzucił się w pogoń za przestępcą — otrzymał w ciemnościach tak silne uderzenie pięścią, że gwiazdy zamigotały mu przed oczyma i z trudem utrzymał się na nogach.
Zarówno lord jak i agent policji, porządny Irlandczyk — przyszli do rozsądnego wniosku, że bezpieczniej jest usunąć się w cień i nie narażać się na przykrości, które spotkały nieszczęsnego detektywa.
— Dobranoc panom! — usłyszano jeszcze ironiczne słowa Brazylijczyka.
Rozległ się odgłos szybko oddalających się kroków i trzaśnięcie drzwiami.
Policjanci nie mogąc odnaleźć elektrycznych latarek, macali ściany i nie mogli przez czas dłuższy trafić do drzwi.
Gdy znaleźli je wreszcie, egipskie ciemności ogarnęły poszukujących.
— Bandyta pogasił wszystkie światła elektryczne, — pienił się mały detektyw — będzie się miał z pyszna, gdy dostanie się w moje ręce!
Mimo powagi sytuacji, pozostali trzej mężczyźni nie mogli powstrzymać się od śmiechu. Wreszcie, po dłuższym czasie i próbując kolejno drzwi prowadzących do rozmaitych pokojów, natrafili w końcu na drzwi wejściowe. W ogrodzie natknęli się na mgłę, ową mgłę gęstą i nie do przebycia, która trwała od kilku dni i uniemożliwiała wszelką pogoń.
W ten sposób lord Lister, czyli John C. Raffles, ów Tajemniczy Nieznajomy raz jeszcze wyrwał się z rąk policji.

Koniec.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.