Intryga i miłość/3
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Intryga i miłość |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 2.12.1937 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Po skończonym posiłku, goście podnieśli się od stołu i przeszli z powrotem do hallu.
— To dość niemiła historia — rzekł Clifford do sir Edwarda Toustona, częstując go cygarem. — Plotki o tajemniczym złodzieju niepokoją mnie trochę. Jak panu wiadomo, jestem pełnomocnikiem wszystkich właścicieli ziemskich naszego hrabstwa i w ich imieniu zawarłem bardzo ważną umowę z rządem w sprawie przekopu kanału. Jutro w domu moim nastąpi zapłata sumy za wywłaszczone tereny, sumy niemałej, bo wynoszącej około stu tysięcy funtów sterlingów. Gdyby chodziło tylko o mnie, wpłaciłbym je natychmiast do banku. Lecz mam tu do czynienia z całym szeregiem drobnych właścicieli, którzy nie mają zaufania do czeków, i im trzeba dać gotówkę. Dlatego też muszę trzymać pieniądze u siebie, coprawda w kasie ogniotrwałej. Ale wiem z doświadczenia, że przed zdolnym włamywaczem nic się nie ostoi i dlatego muszę przyznać, że jestem niespokojny.
— Ależ nie wierzy pan chyba w głupstwa, które opowiada się, milordzie — odparł sir Edward Touston, były oficer marynarki. — Niech pan uzbroi służbę w rewolwery, spuści na noc psy. Wreszcie jeśli to nie wystarcza, niech pan zawezwie kilku detektywów z Londynu, dla strzeżenia kasy.
Lord Clifford wstrząsnął głową. Argumenty te nie zwyciężyły go bynajmniej. W tej chwili zbliżył się do nich pułkownik Goar, zapytując co było tematem ich tak żywo prowadzonej rozmowy.
— Mówiliśmy o sławnym złodzieju, o którym opowiadają cuda — odparł lord Clifford, dzieliłem się z sirem Edwardem memi obawami, spowodowanymi koniecznością przechowywania w domu wielkiej sumy pieniędzy.
— Wielkiej sumy pieniędzy? — powtórzył pułkownik Goar i oczy jego zabłysły pożądliwie.
— Tak — rzekł lord Clifford — około stu tysięcy funtów.
— Sto tysięcy funtów? — powtórzył mimowoli pułkownik. Siwe jego wąsy najeżyły się ze wzruszenia.
Dyskusja na temat Rafflesa stała się po chwili ogólną. Śmiano się trochę z obaw starego lorda. Zwłaszcza z całego serca śmiała się Lilith, czarująca brunetka, której uroda mogła skutecznie walczyć o palmę pierwszeństwa z wdzięczną miss Florence Goar.
— Mam wrażenie, śmiała się Lilith, — że okaże się on dość szarmancki, aby mnie nie ukraść.
— O, niezawodnie — rzekł markiz di San Balbo, który dotychczas przysłuchiwał się w milczeniu rozmowie owych pięknych dziewcząt. — Gentleman, który podobno pochodzi z jednej z najstarszych arystokratycznych rodzin starej Anglii, musi się zachować elegancko wobec kobiet.
— O — zawołała Lilith — moglibyśmy się łatwo o tym przekonać. Markiz obiecał nam wczoraj urządzić mały seans spirytystyczny. Nic łatwiejszego niż wywołać ducha tego sławnego złoczyńcy.
— Ależ to niemożliwe — szepnęła malutka miss Elen Graven — my w Ameryce często wywoływaliśmy duchy, ale nie udało nam się nigdy rozmawiać z duchem człowieka żyjącego. Musiałby koniecznie nie żyć.
— Nic łatwiejszego! — odparł sir Edward Touston — zabijemy najpierw Rafflesa, potem zaś zapytamy go o to.
— Sądzę, że możemy w tej sprawie zwrócić się do markiza — rzekła Mabel Morton — Jeśli on zechce, potrafi zmusić do rozmowy owego filuta. Czyż nieprawda, panie di San Balbo?
Brazylijczyk zastanowił się przez chwilę, poczem skinąwszy twierdząco głową, odparł nie spoglądając na swych słuchaczy:
— Dla dokonania tego eksperymentu poproszę szanownych zgromadzonych, aby przeszli do apartamentów, znajdujących się na wyższym piętrze. Jest tam bowiem salon cały wybity żółtym jedwabiem z prześlicznym widokiem na staw. Niech się państwu nie zdaje, że duchy mogą przebywać chętnie w każdym pokoju. Trzeba wybrać w tym celu pokój o specjalnie harmonijnych wymiarach. Ponadto powinien on możliwie tłumić wszelkie głośne dźwięki, ponieważ świat duchów nie lubi objawiać się w zbyt hałaśliwej formie. Jednym słowem wszystko musi się odbyć w największej ciszy i skupieniu. Jeśli nasz miły gospodarz nie ma nic przeciwko temu, możemy udać się natychmiast do tego pokoju.
Uroczyste wzruszenie ogarnęło obecnych. Wiedza tajemna miała wówczas wielu adherentów w Anglii i z pewnością nie znalazł się nikt w tym towarzystwie, ktoby kategorycznie wykluczył wszelką możliwość komunikowania się z duchami.
Służący wynieśli szybko z żółtego salonu wszystkie meble, zostawiając tylko dla widzów parę foteli oraz stół nakryty czarnym aksamitem w środku. Przy stole na tym wysokim taburecie, podwyższonym jeszcze kilkoma poduszkami, usiadł markiz di San Balbo. Pałac oświetlony był elektrycznością, dostarczaną przez wielkie dynamo, którego głuchy szum dochodził poprzez grube mury aż z piwnicy.
Prócz jednego, zgaszono wszelkie światła.
W sali panowała zupełna cisza. Zgromadzeni goście, należący do najwyższych sfer angielskich z powagą, która graniczyła z komizmem oczekiwali na zdarzenia, mające nastąpić. Mały stół, przykryty czarnym aksamitem, począł nagle pod dłońmi markiza podnosić się na wysokość około jednej stopy, poczem kołyszącym się ruchem przesunął się półkolisto dokoła Brazylijczyka.
W tej samej chwili dały się słyszeć głosy zawodzące ponurą pieśń. Trwało to około minuty. Poczem nagle hałas ustał i stół wrócił do swej pierwotnej pozycji. Markiz podniósł się i skierował w stronę zewnętrznej ściany pokoju. Wyciągnął z kieszeni malutką paczkę i w odległości dwóch metrów od muru rozsypał na podłodze biały proszek. Stanąwszy z boku zapalił proszek. Ogień począł się szerzyć z błyskawiczną szybkością. Brazylijczyk cofnął się gwałtownie, zakrywając twarz dłońmi w obawie przed iskrami. Lekka detonacja, która powstała przy tym, przeraziła silnie damy. Zanim jednak zdążyły ochłonąć z przerażenia, różowy dym o silnym i ogłuszającym zapachu utworzył się tuż przed samą ścianą, zasłaniając ją kompletnie przed oczyma patrzących.
Z tego obłoku, który stopniowo rozchodził się wynurzył się osobnik, mierzący zaledwie metr wysokości. Był to karzeł niekształtny i garbaty o olbrzymiej głowie i odrażającym wyglądzie. Karzeł obrzucił chytrym i ciekawym wzrokiem zgromadzonych, spojrzał w stronę Brazylijczyka i zasłonił się jakby przed ciosem.
Istotnie markiz trzymał w ręce malutki bicz i groził nim karłowi.
— O, cóż za okropne stworzenie! — szepnęła piękna Lilith — jakiż on brudny!
Przyjaciółka jej, do której skierowane były te słowa nie odpowiedziała. Znieruchomiała z przerażenia na widok pożądliwego spojrzenia, którym obejmował ją w tej chwili pułkownik Goar.
Donośnie zabrzmiał głos wywoływacza duchów. Głos ten ostry i rozkazujący różnił się nieprawdopodobnie od tonu, którym zwykle przemawiał markiz. Było coś demonicznego w krótkich i ostrych słowach, które przerwały milczenie:
— Powiedz kim jesteś!
Karzeł kręcił się i wił jak robak. Jakkolwiek markiz kilkakrotnie powtórzył pytanie, nie dawał odpowiedzi. Dopiero gdy medium podniosło swój bicz wyszeptał kilka nieartykułowanych słów, z których można się było domyśleć, że nazywa się Jim Gocky i że chciałby sobie stąd pójść.
— Zostaniesz! — rozkazał markiz — Powiesz nam wszystko, co wiesz o Rafflesie, zwanym również Tajemniczym Nieznajomym.
Karzeł wykręcał się jak mógł, wreszcie rzekł:
— On jest tam... On jest tam... i już poszedł! Gdy przybył zabrzmiały wszystkie dzwonki... Przychodzi tam gdzie są pieniądze lub klejnoty... odbiera je bogatym i oddaje biednym.
Nie dając się zbić z tropu stłumionym okrzykom zdumienia, markiz ciągnął dalej z niezmąconym spokojem:
— Czy mógłbyś nam powiedzieć, Jimie Gocky, dokąd następnym razem skieruje swe kroki Raffles?
Karzeł zawahał się znowu i bardziej niż poprzednio zdawał się ociągać z odpowiedzią. Jednym skokiem markiz znalazł się obok niego. Bicz zaświstał w powietrzu nad jego głową.
— Przyjdźcie tutaj! — krzyknął — przyjdźcie tutaj!
Lord Clifford wstał, zbliżył się do markiza di San Balbo i rzekł niepewnym głosem:
— Proszę zapytać, czego on tu szuka?
Ale z karła nie można było wydobyć żadnej odpowiedzi. Przykucnął na podłodze i spoglądał z podełba na obecnych. Markiz wzruszył ramionami, wyjął z kieszeni pudełko i, jak poprzednio, wysypał proszek wzdłuż zewnętrznej ściany i przed karłem.
Zapalił zapałkę: różowawy, pachnący obłok wzniósł się aż do sufitu. Gdy mgła zniknęła — z karła nie zostało ani śladu.
Prąd zimnego powietrza przeniknął salon.
— W jaki sposób zrobiło się tu nagle tak zimno? — zapytał sir Touston zdziwiony. — Przecież drzwi i okna są pozamykane?
Wszyscy skupili się dokoła markiza, prosząc o wyjaśnienie tych niezrozumiałych zjawisk. Markiz jednak z tajemniczym uśmiechem na ustach nie dawał odpowiedzi.
Gdy goście zeszli do hallu, markiz poprosił gospodarza o auto. Tegoż bowiem wieczora miał w Londynie zebranie swego klubu.
Wraz z nim opuścił pałac jego młody przyjaciel mister Rudge Fitzgerald.