<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Intryga i miłość
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 2.12.1937
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Spelunka pod „Czarnym Koniem“

Tegoż dnia nad wieczorem Londyn odwiedził przykry a częsty gość, zwany przez londyńczyków „thick fog“: gęsta mgła londyńska. Ludzie posuwali się jak w ciemnych tunelach. Biada temu, kto stracił orientację i raz zboczył ze swej drogi. Czemprędzej musiał szukać pomocy u małych chłopców, którzy uzbrojeni w latarki sprowadzali zbłąkanych przechodniów na właściwą drogę.
Jakkolwiek wydaje się to nieprawdopodobne — trudno jest w tej lepkiej i cuchnącej mgle odróżnić przedmioty, znajdujące się w odległości choćby trzech kroków.
Mimo wszelkich przedsięwziętych środków ostrożności — szpalty dzienników zapełniają się wzmiankami o licznych wypadkach. Listy rannych i zmarłych przejmują zgrozą czytelników.
Lecz nietylko nieszczęśliwy przypadek zbiera wówczas w Londynie obfite żniwo: pod ochroną ciemności wypełza odważniej wróg stokroć groźniejszy — zbrodnia!
W mieście tym istnieje dzielnica, ciągnąca się jak olbrzymi wąż: jest to Whitechapel.
Tam kryje się grzech i nędza. Człowiek ubrany dostatnio jest tam rzadkością.
W miejscu gdzie Whitechapel Road kończy się, a zaczyna Mile End, Sidney Street skręca w prawą stronę. Tam właśnie w słabym świetle latarni stał człowiek odziany w czarny fałdzisty płaszcz.
Zegar na wieży wybił godzinę dwunastą.
Po upływie kilku chwil, człowiek ten począł iść Sidney Street i zatrzymał się znowu na rogu. Jakkolwiek wydawał się pogrążony w zadumie — spostrzegł, że jakiś cień posuwa się ku niemu.
Nagle uczuł, że ktoś chwycił go mocno z dwóch stron. Nieznajomy nie bronił się, nie raczył nawet poruszyć się. Usta jego wyszeptały tylko jedno jedyne słowo:
— Proszę nam wybaczyć, milordzie, to wina mgły.... — szepnęli napastnicy.
Znikli w ciemnościach tak cicho jak się zjawili.
Przeszedł przestrzeń około dwudziestu kroków i zatrzymał się przed spelunką nad którą paliła się latarnia. Nie wszedł jednak. Po chwili ruszył dalej. Pochłonęły go mgła i ciemności.
Wewnątrz spelunki, znanej dobrze całemu światu podziemnemu jako restauracja „Pod Czarnym Koniem“, panował gwar i ruch. W dużej sali, pełnej ludzi, czarno było od dymu i mgła wdzierała się do środka przez niedomykające się drzwi i okna. Umalowane jaskrawo i nędznie ubrane dziewczęta piły ze swymi amantami, z których żaden nie zarabiał na życie w sposób uczciwy. Wewnątrz sali na malutkiej estradzie Murzyn z Murzynką tańczyli i śpiewali ordynarne piosenki. Obok estrady przy długim stole zgromadzili się zwolennicy hazardu. Między tymi nie brak było ludzi, których jedynie namiętność do gry ściągnęła do tej spelunki. Do nich należeli niewątpliwie rudzi Irlandczycy, którzy wpółprzytomni od whisky, martwym wzrokiem spoglądali na topniejącą coraz bardziej kupkę szylingów. Ciężko zarobione ich pieniądze znikały systematycznie w kieszeniach partnerów. Jeden z nich jednak oprzytomniał nagle. Być może zauważył on oszukańczy manewr swego bankiera, grającego z nie zmąconym szczęściem. Przechyliwszy się nad stołem, Irlandczyk wyciągnął rękę w kierunku banku, aby odebrać zagrabione mu niesłusznie pieniądze. Bankier jednak, olbrzym o byczym karku i twarzy pooranej bliznami, szybkim ruchem wyciągnął nóż i przybił do stołu rękę Irlandczyka. Człowiek zawył z bólu. Towarzysze jego rzucili się z pomocą, starając się oswobodzić przebitą dłoń. Powstał tumult... W rezultacie wszyscy Irlandczycy wraz z rannym, który zemdlał wskutek upływu krwi, zostali wyrzuceni za drzwi. Nagle dał się słyszeć srebrzysty głos małego dzwonka. Zrobiło się cicho jak w kościele.
— To on! To on! — szeptano półgłosem dokoła.
Oberżysta stojący za okratowanym kontuarem opuścił swe miejsce i wyszedł tylnymi drzwiami. Wrócił po krótkiej chwili, wołając potężnym głosem:
— Czerwony Bill i Lisia Głowa do mnie!
Dwaj osobnicy, z których jeden istotnie podobny był do zwierzęcia, któremu zawdzięczał swój przydomek, skierowali się w milczeniu ku małym drzwiom. Otworzył je przed nimi oberżysta i gdy znikli, zamknął starannie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.