<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział IX.
SZYNK POD OSTROWIDZEM.

Gdy Henryka po owej straszliwej nocy, w lesie Bedoja upadła i leżała zemdlona obok śpiącego dziecka, przeciągała właśnie tamtędy banda cyganów ze swojemi opakowanemi mułami, podobnie jak ślimak, niosący z sobą dom i mienie, a takich band w Hiszpanii jest więcej jak w każdym innym kraju. Półnagie, od słońca opalone dzieci tych włóczęgów, znalazły Henrykę, i kiwając tajemniczo, sprowadziły tam starą, skuloną, na kiju wspartą matkę cyganów.
— Zyrra — chodź i zobacz, cośmy znalazły! — zawołały.
Stara Zyrra, mając na głowie i żółtej pomarszczonej twarzy okręconą różnokolorową chustkę, poszła za niemi w krzaki, i wkrótce swojem przeszywającem czarnem okiem postrzegała Henrykę i jej małą śpiącą córeczkę.
Pochyliła się ku nim i słuchała ich tchu, potem zerwała w pobliżu rosnące, ostro woniejące ziele, roztarła je w dłoniach i zbliżyła do twarzy prawie zamarłej Henryki.
Ta ocknęła się i odsunęła z czoła rozpuszczone włosy — zdawało się jej, że długo i ciężko śniła lecz wnet z uśmiechem uszczęśliwienia pochwyciła śpiące dziecię, i teraz stanął przed jej myślą cały szereg straszliwych wypadków! — Przekleństwo starego Serrany, okropna klątwa, która nietylko ją, lecz także i niewinne dziecię dotykała — radośnie poglądająca pożądliwa twarz obrzydłego Józefa, który ją kazał zamknąć w żelaznym pawilonie — ucieczka — ręce od rozpaczliwej pracy krwią zbroczone... Wtedy przestraszona obejrzała się w koło z obawy, aby Józef i teraz nagle z krzaków nie wyskoczył!
— Lękasz się, moje dziecię, łagodnie mówiła stara cyganka; cóż cię tak przestrasza?
— Ścigają mnie, mnie i moje dziecię.
— To chodź zemną do mężczyzn, oni cię bronić będą, skoro z nami pójdziesz!
— A dokąd idziecie? spytała Henryka.
— Do Madrytu, tam dzień wypoczniemy! chodź z nami! a jeśli tak jak my nie masz domu, to pozostań z dzieckiem przy nas!
— Aż do Madrytu przyjmiecie mnie pomiędzy siebie, tam znajdę jakieś wyjście, jakąś pomoc! mówiła Henryka, pozwalając, ażeby jej pomogła wstać stara Zyrra, która mimo podeszłego wieku znakomitą posiadała siłę.
— Jakże biednie wyglądasz i jak odzież twoja zniszczona! ubolewała stara matka cyganów, podczas gdy Henryka brała dziecię na rękę. Biedna kobiecina, jeszcze taka młoda!
Poszły za długim pstrym orszakiem, który sobie przez las torował drogę; idący naprzód król cyganów znał doskonale kierunek, a przywodził i rządził wszystkimi.
Wkrótce mężczyźni i kobiety cisnęli się około Henryki i jej dziecka, ciekawi, co obca robi w ich gronie. Stara Zyrra swoją dziwnie dźwięczną mową, której słów nikt nie zna i nie rozumie oprócz tego wygnanego, tułaczegc ludu, wyjaśniła im szybko, że dziewczyna także nie ma dachu i jest ściganą.
Wtedy czarno-kędzierzawi, ognistego wzroku cyganie z zaufaniem jej skinęli głowami, a Henryka i jej dziecię do nich należały. Wysoki, wiekowy król przystąpił do niej, i na powitanie wycisnął pocałunek na jej czole; ale obok niego stał wysmukły, pięknie wzrosły syn jego o namiętnych rysach i błyskających oczach, które z upodobaniem na Henryce spoczęły.
— I Azzo także cię pozdrawia, biała kobieto, — mile brzmiącym głosem przemówił.
I rzeczywiście, chociaż Henryka jako Hiszpanka odznaczała się także południową cerą, jednak wobec otaczających ją w koło cyganów, można ją było nazwać białą. Kobiety i dziewczęta z żółtawo — brunatnemi, o przebiegłości i dzikości świadczącemi twarzami, nosiły zupełnie krótkie, pstro wyszywane spódniczki, tak, że można było widzieć ich dzielnie rozrosłe łydki i nogi. W długich, czarnych, bujnych włosach miały wieńce i wstęgi. Mężczyźni nosili także krótkie, różnokolorowemi wstążkami zdobne spodnie, i otwarte, niby do półzrzucone koszule, przez co można było widzieć ich silnie zbudowane piersi; król tylko sam miał hiszpański kapelusz, inni zaś białe albo czerwone czapki. Azzo, wysmukły syn króla, trzymał w ręku skrzypce; większa część jego towarzyszów miała w ustach krótkie fajeczki, z których idąc gęste kłęby dymu wypuszczała. Włosy ich były nie pielęgnowane i nie czesane; w krętych grubych pasmach spadały im aż na ramiona i na żółte twarze. Błyszczące oczy, zwiędłe rysy i wyryta na twarzach tęsknota do kwiatów Nilu i do starodawnych podań o burzliwej przeszłości ich rozproszonego wędrownego narodu — malowała się już to w radosnych okrzykach, gdy zabrzmiały tony skrzypiec i cymbałów — już w leniwem marzeniu pod cieniem kwitnących kasztanów — o dalekiej ojczyźnie, która ich odepchnęła.
Kiedy noc cienie swoje nad lasami rozpostrze, wtedy kładą się w koło trzeszczącego ogniska, patrzą w płomień, radujący ich spojrzenia i serca, słuchają tajemniczo brzmiących melodyj, które im wygrywa Azzo, ciemnym okiem nieprzerwanie wpatrujący się w Henrykę syn króla cyganów. Potem, rozochoceni, zdziczali ludzie, wyskakują i przy blasku pochodni wiją się z czarnookiemi dziewczętami, porwani namiętnym, czarodziejskim tańcem, podczas gdy starzy przy buchającym ogniu przygotowują wieczerzę.
Henryka siedzi osobno, trzymając na ręku śpiące dziecię, i myśli o Franciszku, o przeminionych pięknych czasach — złożyła ręce do modlitwy, i swobodniejsza spojrzała na swój klejnot, na zakład swojej miłości.
Gdy powstała, stanął przed nią Azzo, wysmukły cygan z czarnym włosem i bujnym zarostem. Jego ciemne świecące oko spoczywa na przyjemnej twarzy Henryki, jakby powiedzieć chciało:
— Kocham cię niewypowiedzianie biała kobieto, od chwili, w której do nas wstąpiłaś i w której cię po raz pierwszy ujrzałem.
Nie znajduje żadnych słów; chciałby na sposób cyganów, objąć piękną kobietę, pociągnąć do tańca pod ciemnemi kasztanami, i tam zamiast zimnych słów, wycisnąć na jej rumianych drżących ustach pocałunek narzeczonego.
I cóż go od tego wstrzymuje?
On inaczej zamyśla dowieść jej swojej miłości.
— My jesteśmy bogaci, niezmiernie bogaci, biała kobieto; a skoro ojciec mój zostanie pochowany pod krzakami naszego cmentarza, cały ten skarb mnie się dostanie. Ani ty, ani nikt inny nie domyśla się, ile tam nagromadzonego złota i srebra, a miejsce ukrycia tego skarbu znam tylko ja, i ja nim później rozporządzać będę. Oto, przyjmij mój łańcuch, noś go, aby wszyscy wiedzieli, że cię na moją kochankę wybrałem.
To mówiąc, Azzo, podał ze zdziwieniem poglądającej nań Henryce sznurek wielkich, grubo obrobionych kul srebrnych — ową oznakę cygańskich królów, którą noszą podczas wielkich uroczystości. Ale Henryka odsunęła go ręką, i boleśnie uśmiechając się, wstrząsła swą piękną głową.
— Zatrzymaj to, synu królewski, i daj piękności z twojego ludu, rzekła; ja nie mogę już należeć do ciebie!
W pobliżu nich, za starym szerokim pniem drewnianym, stała przysłuchując się pulchna kobieta, która już od kilku dni ponurem okiem, postrzegła, iż Azzo żywi współczucie dla Henryki. Aja z rodu nie należy do cyganów, ona także przyłączyła się tylko do ich orszaku, oświadczając, że jest prześladowana; ale podczas pobytu u nich, tak dalece przybrała ich obyczaje i barwę, że uważano ją za cygańską dziewczynę. Aja już nie jest młoda, ale ma pulchne kształty ciała, a twarz pożądliwą i ładną. Ma wielkie czarne oczy, ocienione długiemi brwiami — czarne włosy, które w grubych splotach na jej pięknie utworzony grzbiet i na falujące piersi spadają. Ona kocha syna króla cyganów i przeszywające spojrzenia rzuca za młodym, dzikim, bujnie wyrosłym Azzem, który właśnie wydawszy przytłumiony krzyk zdziwienia, stoi obok obcej kobiety, którą kocha i która ma dziecko na ręku; złośliwy, zimny uśmiech osiada na ustach Ai, bo Henryka odrzuca dar Azza. Z pożerającą jednak namiętnością czuje, że musi podsłuchiwać, uważać, bo co się dzisiaj nie udało, to któregokolwiek wieczoru szczęśliwiej dla Azza wypaść może. „Biała kobieta swojem wzdraganiem się tylko go roznamiętni! poszepnęła i, wracając do koła tańcujących, z nęcącym i mimowolnie złośliwym uśmiechem spojrzała na wzgardzonego królewskiego syna.
Nazajutrz banda stanęła w Madrycie.
Stara Zyrra, a jak się zdawało, także i król cyganów, mieli poczynić znaczne zakupy zapasów; trzeba więc było dla wypoczynku wyszukać szynk, i zdarzyło się, że nim była właśnie osławiona oberża w uliczce przyległej ulicy Toledo. Tam udała się cała banda cyganów.
Nad nizkiemi, brudnemi drzwiami tego szynku, znajdował się wizerunek ostrowidza, od którego ten zakład wziął nazwę.
Gdy cyganie rozłożyli się na wyższem piętrze oberży, a Henryka z dzieckiem przestąpiła próg jego, przesunął się szybko obok niej mały człowieczek z chytrem spojrzeniem, nieco zezowaty i wypadł na ulicę. Za nim wybiegło mnóstwo wrzeszczących, tak, że prawie wszyscy opuścili zdziwioną Henrykę.
— Ten poganiacz osłów, to złodziej, trzymajcie go! zawołał jeden ze ścigających, zapewne gospodarz, i śpieszył za małym człowieczkiem o kilka kroków naprzód biegnącym.
— Tu, tu, łapajcie! — Ach! ty szelmo, kto jesteś?
Mały z żałosną miną rzucił się na ziemię, a on go swą żelazną pięścią za kołnierz pochwycił.
— Gadaj zaraz, szelmo, pokładłeś mi chustki, jak się nazywasz?
— Zlituj się, kochany panie, bieda mnie do tego zmusiła! chytrze błyskając oczami wołał mały gruby.
— Złodziejski synu, a oto z twojej kieszeni wypada biały srebrny pieniądz, to przecie jeszcze nie bieda! kto jesteś?
— Nazywam się Claret, nie prowadźcie mnie do urzędu!
— Przeklęty poganiaczu osłów, ja ci tu zaraz karku nadkręcę!
— Przyrzekam wam, że już nigdy kraść nie będę, i że będę uczciwym człowiekiem; tylko zlitujcie się nade — mną i puśćcie mnie! prosił zezowaty z najpokorniejszą miną wyjął z pod kaftana skradzione chustki i oddał gospodarzowi, przez co tyle wskórał, że ten go pchnął i puścił wolno.
Tego rodzaju sceny nie były nowością w szynku Pod Ostrowidzem i w jego okolicy, i dla tego stojącemu za szynkowym stołem gospodarzowi służyło prawo, w razie potrzeby tego lub owego ze swoich gości gwałtem wydalić a nawet bić. Chociaż na pozór niby nic go nie obchodziło, widział on jednak i słyszał wszystko, każdemu pozwalał robić co mu się podoba, byle tylko zapłacił i nie robił skandalu. Nawet z dwiema jego dorosłemi córkami, wiele spożywający goście mogli robić co im się podobało, o to on wcale się nie troszczył.
Dzisiaj nawet dosłyszał kilka słów bardzo ważnej rozmowy, jaką w jego oberży wiódł czarno ubrany człowiek, o białej twarzy, z rudą brodą, z dwoma godnymi szubienicy łotrami. Ale ów czarny człowiek, z rudą brodą i białą twarzą, kazał podać trzy butelki wina, mógł więc mówić o czem chciał z dwoma obdartymi szubienicznikami. Tylko przelotnie dosłyszał, że ów czarny młodzieniec przeszedł do karlistów, i od osławionego generała Cabrery otrzymał polecenie w Madrycie werbować ochotników i szpiegów.
Ale cóż go mógł więcej obchodzić rudobrody, kiedy za wino zapłacił brzęczącą monetą i nawet wszystkiego nie wypił? Jako dobry gospodarz, obowiązany on był wszystkim z równą uprzejmością usługiwać, czy to panu czy słudze, czy stronnikowi królowej czy też Don Carlosa, byleby tylko płacili.
Czarny młodzieniec aż do wieczora siedział w szynkowej izbie, potem nagle wyszedł.
Na górze, w wielkiej, nizkiej izbie, rozłożyli się cyganie na przyniesionej im słomie. Stara Zyrra i król wyszli do miasta. Azzo ze skrzypcami w ręku marząc leżał pod oknem, przy którem stała Henryka. Inni cyganie leżeli śpiąc, albo kurząc fajki, i rozglądali się po ścianach; w głębi zaś ciemnej izby, stała jak posąg nieruchoma, pulchna, postać bolejącej Ai. Piękne ręce, które zawsze jak najstaranniej okrywała, skrzyżowała na piersiach, i pożerającym wzrokiem, z dumą, jaką nadaje ciągłe zwycięstwo i przewaga, spoglądała na królewskiego syna, w obdartej odzieży, z dziką, wyzywającą twarzą, którego lśniące oko na miłej postawie Henryki zawisło. Wiedział on, że biała kobieta za przybyciem do Madrytu ma się z nim rozłączyć, i myśl ta spokojności mu nie dawała.
Henryka bacznie wyjrzała na ciasną, brudną uliczkę; myślała, czy na szerokim świecie nie ma jakiego człowieka, do którego mogłaby się uciec i przez niego dać o sobie znać Franciszkowi.
Wtem nagle struchlała, bo się jej zdało, że na dole, w cieniu niskich domów widzi przesuwającą się postać; uczuła, że ze strachu i trwogi włosy jej na głowie powstają; ale mylić się musiała. Skądby Józef, brat Franciszka, miał się na tej uliczce znajdować! Zapewne myli ją jakieś podobieństwo, ale i to podobieństwo już było w stanie ściąć lodem krew w jej żyłach. Z obawą i zapałem silniej przycisnęła dziecię do piersi, krok za krokiem ostrożnie odsunęła się od okna, i skurczona wołając trwożliwie: „Brońcie mnie!“ usiadła obok powstającego Azza, do wszelkiego czynu gotowego.
— Mój śmiertelny wróg, wymówiła z cicha, tam na dworze przesunął się!
Musiała się omylić co do tej czarnej postaci, albo jeżeli to był Józef, to nie dostrzegł jej zapewne stojącej w oknie, bo nikt się nie zbliżał do izby w szynku Pod Ostrowidzem.
Ale Aja, z namiętnością tylko w jej oczach malującą się, bo piękne rysy były spokojne i jakby z kamienia wykute, śledziła wszelkie ruchy Henryki. Widziała, jak się udała pod opiekę Azza, i że na jego dzikiej twarzy odbiła się radość.
Wtem nagle rozległ się ów straszliwy krzyk i dzikie wycie, które taką trwogą, jak, wiemy, przejęły królową Izabellę, gdy owego wieczoru, z margrabiną de Beville i Don Serraną szła przez ulicę Toledo.
Henryka porwała się, nawet marzący leniwi cyganie powstawali; wkrótce jednak przycichła wrzawa coraz się bardziej oddalając, a Henryka nie śmiała wyjść, aby zapytać co się stało. Wewnętrzny tylko głos mówił jej, że tu w Madrycie z dzieckiem swojem nie jest zupełnie bezpieczna, że musi iść dalej, bez celu, tak daleko jak ją nogi unieść zdołają.
Ale Aja napróżno czekała, aż nienawistna jej Henryka pożegna się, i jak jej to powiedziała, w Madrycie znowu cyganów opuści. „Biała kobieta“ strwożona, nie miała odwagi wyjść na ulicę; nie wiedziała jakim sposobem ma się ratować!
Stara Zyrra dopiero po północy wróciła do szynku Pod Ostrowidzem. Obaczyła, że Henryka siedzi skulona, i pełna litości dla nieszczęśliwej matki, ujęła jej rękę, zaprowadziła w kąt ciemnej izby i przygotowała twarde legowisko obok siebie, wziąwszy głowę Henryki w swoje ręce. Stara Zyrra lubiła „białą kobietę“ tem bardziej, może iż dostrzegła, że ją Azzo kocha.
Henryka i jej dziecię spali kilka godzin, chociaż pierwszą ciężkie sny dręczyły.
Ale Aja, która z niekobiecą siłą umiała stawiać czoło wszelkim znużeniom, ani oka nie zmrużyła. Wprawdzie dzieliła łoże ze śpiącemi cygankami, ale wzrokiem ciągle przeszywała ciemność obszernej izby; a po głowie jej krążyły myśli, przekonywające, że ta obca kobieta, towarzysząca cyganom, pod maską powabnego ciała nosi duszę, nie szczędzącą żadnego środka dla osiągnięcia celu swoich życzeń. Dla czegóż ta Wenus, tak starannie ciągle ręce swoje okrywała, kiedy przeciwnie odkrywała całe pięknie ukształcone piersi, nie troszcząc się bynajmniej o ciekawę spojrzenia? Skąd przybyła i jakie miała cele? Wszystko to pokrywała głęboka tajemnica. Stara Zyrra utrzymywała, że Aja miała stosunki z królami i książętami, że po dwakroć słyszała to z jej własnych ust; bo raz przez sen o tem mówiła, a drugi raz nie domyślając się, że stara matka cyganów jest blisko, zawołała: „Książę Franciszku, jak możesz gniewać się na twoją przyjaciółkę!“ a potem zaśmiała się tak szyderczo i głośno, iż starej Zyrze nawet nieprzyjemnie się zrobiło. Aja zwróciła oko na syna króla cyganów, może dla tego, iż chciała mieć do czynienia z samymi tylko książętami, chociażby nawet z książętami lasu; może także dla tego, że słyszała o niezmiernym skarbie, którym zawiadywał i którego strzegł ojciec Azza, jako pierwszy i najwyższy król cygański. Za jaką bądź cenę chciała młodego, namiętnego chłopca w swojej sieci uwikłać, i zgubić każdego kto jej w tem przeszkadzał.
O brzasku dnia obudziła się Henryka, a także podniosła się i stara matka cyganów; ojciec Azza rozkazał jej, aby wyruszyła z cyganami, zanim się poranna jutrzenka na niebie ukaże, a na umówionem miejscu miał się z nimi spotkać. Wtedy matka cyganów ujęła rękę niezdecydowanej.
— Pozostań przy nas, — upominając mówiła; — chodź dalej z nami. Równie jak my nie masz schronienia, a przekleństwo ściga ciebie i twoje dziecię, także równie jak i nas; będziemy cię bronić i całkiem do nas policzymy, bo także jesteś cyganką, chociaż skóra twoja bielsza!
— Bez schronienia i jak wy przekleństwem obciążona! — powtórzyła Henryka głosem, wydającym całe jej cierpienie i nieszczęśliwą miłość.
W tej chwili Azzo jakby ją chciał przekonać i błagać, ozwał się dziwnie czarownemi tony swoich skrzypiec. Grał tak łagodnie i tak narzekające, jakby tem chciał odmalować wszystkie cierpienia i wszelkie przekleństwa swojego ludu; a potem znowu tak miękko i tak łagodnie, jakby opowiadał dziecinne bajki i opiewał miłość; słowem wygrywał cygańskie melodje, których nikt nie komponował, które powstały same z siebie, jak cygan dziko na rozstajach dróg wzrosły — melodje, które głęboko zranione serce przejmują.
Z oczu Henryki popłynęły łzy bólu i tęsknoty; pałając padły na biedne, niewinne dziecię, uśmiechające się do łez matki i drobne rączki ku niej wyciągające.
— Czy pójdziesz z nami, biała kobieto? spytał Azzo, który niepostrzeżenie do Henryki przystąpił i rękę na jej ramieniu położył.
— Niech i tak będzie, macie słuszność, jestem bez hronienia i pod przekleństwem podobnie jak wy, drżącym głosem mówiła Henryka.
— Kiedy masz śmiertelnego nieprzyjaciela, to cię ciem mojem bronić będę! Mówią, że cyganie są leniwi chytrzy, a ja powiadam, że Azzo jest to rozwścieczony zwierz, gdy broni tej, którą kocha! mówił syn króla, a na jego dzikiej, włosami obrzuconej, ciemnej twarzy, na której świeciły czarne oczy, można było wyczytać śmiałość i zuchwalstwo. Syn lasu wyglądał w tej chwili tak, że łatwo można było pojąć miłość Ai ku niemu. Stał mocno wyprostowany, muskuły nagich jego nóg i pierś widna z pod koszuli, świadczyły o jego sile, a czarne włosy spadające w nieładzie na ogorzałą szyję, nadawały mu dziką postać. Jego poważna ciemno-żółta twarz, z czarnym zarostem nad delikatnie wykrojonemi ustami, z których świeciły białe zęby, z razu miała wyraz wyzywający, który teraz w ciągu rozmowy z Henryką coraz bardziej ustępował miejsca wyrazowi fantastycznie pożądliwemu. Zmarszczki na czole do połowy czarnym Włosem przykryłem i ostre zuchwałe spojrzenia znikły; inny ogień zabłysł w oku, marząco spoczywającem na białej kobiecie; a z ust wybiegły mimowolnie ciche bolejące słowa:
— Azzo kocha piękną Henrykę, a serce jej jest kamienne.
— Ja cię kochać nie mogę, bo serce moje już oddałam, a oddać raz tylko można! Jeżeli pragniesz mnie bronić, będę ci wdzięczna, oto wszystko, co ci Henryka ofiarować i przyrzec może; więcej żądać nie powinieneś.
Na twarzy Azza, przedtem poważnej i nieruchomej, teraz zajaśniała radość i nadzieja.
— Azzo kontent jest ze wszystkiego, co mu biała kobieta zapewnia! Chodźmy za drugimi!
Gdy zabierał się do wyjścia, wzrok jego spotkał się ze wzrokiem Ai, która stojąc pode drzwiami, na wszystko uważała; wyglądało to nakształt zetknięcia się dwóch błyskawic. Wysoka, pulchna postać stała nieruchoma, dopóki upragniony i Henryka, niosąca dziecię, obok niej nie przeszli; lodowatym wzrokiem zmierzyła szczęśliwą współzawodniczkę — ale wzrok ten pałał nienawiścią — a pożądliwie wydęte usta szepnęły: „Nie pierwsza jesteś, która padniesz z ręki hrabiny genueńskiej!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.