<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział VIII.
ZANTILLO, ALCHEMISTA.

Jednego z następnych wieczorów, młoda królowa Izabella stała w swoim buduarze przed kryształowem lustrem w złocone ramy oprawnem, i miała zamiar przy pomocy markizy de Beville, przywdziać jakiś dziwny kostjum, a tymczasem stara i ciągle rozmyślająca Duenna Maritta, stojąc w głębi salonu, kiwała głową.
Skrzydło zamku zajmowane przez młodą królową, jak sobie czytelnik przypomni, wychodziło częścią na park, a częścią na kamienny taras. Przez otwarte okna buduaru oświetlonego tylko lekkim różowym ogniem, powietrze niosło tam zapach kwiatów, wraz z orzeźwiającym i balsamicznym chłodem, jakim wiały drzewa parku; wierzchołki tych drzew, przez które czarownie przeglądał księżyc, sięgały aż do wielkich okien, i przedstawiały przecudne obrazy, których żaden malarz przyrody naśladować nie potrafi. Buduar młodej królowej jaśnieje prawdziwie wschodnim przepychem i ułudą! Fotele i krzesła ze złoconemi poręczami, sofy z małemi stoliczkami, z pod których wyglądają amorki dźwigające ich wierzchy, bogaty dywan tłumiący odgłos kroków, przytłumione światło różowemi dzwonami przykrytych świeczników, wszystko to, a bardziej jeszcze przekonanie, że w tem czarownie miłem, obficie meblami zastawionem miejscu, żyje młoda królowa, nadaje mu pełen tajemnicy, niewypowiedziany powab. W tem miejscu objawia czarująca, młoda królowa nie tylko swoje już w całej południowej pełni rozwinięte kształty, ale także objawia tu swoje uczucia i skłonności, swoje najskrytsze myśli. Margrabina de Beville, młoda, żywa Francuska; której oryginalne, wesołe pomysły nieraz królową Izabellę do radosnego śmiechu pobudzają, ma to pierwszeństwo przed wszystkiemi innemi damami dworu, że ciągle pozostaje przy młodej, rozkwitającej królowej, że ma udział we wszelkich jej planach i zna wszystkie jej tajemnice. To też Paulina de Beville na wszystko, co się jej pani podoba, zgadza się ochoczo i śmiało.
Podczas gdy Duenna Maritta porządkuje porozrzucane wszędzie papiery i książki na biurku stojącem między dwoma oknami na park wychodzącemi, nad którem wznosi się wielki, bogato złocony krucyfiks, Izabella i Paulina chichocząc bardzo poufale, zajęte są jakiemś osobliwem przebraniem.
Królowa odpięła właśnie swą ciężką jedwabną suknię i stoi przed zwierciadłem, przyglądając się swojej zachwycającej, w różowy atłasowy gorsecik ujętej kibici; przy niej markiza, która przyniosła nową narzutkę. Zaokrąglające się właśnie ramiona, piękna szyja zdobna drobnym złotym łańcuszkiem, na którym z przodu wisi amulet, spadający na pierś, która uczuwa szerokie kanty gorsetu, odtwarzają w wielkiem kryształowem zwierciedle godny widzenia obraz, zwłaszcza jeżeli przydamy do tego pełność czarnego włosa, który bez wszelkiego stroju jeszcze się piękniejszym wydaje, niebieskie marzące oczy i już to dumnie śmiałe, już słodko uśmiechnięte rysy jej młodością jaśniejącego oblicza.
Zaiste, kto miał w owej chwili szczęście i przywilej oglądania tego królewskiego pączka, komu dozwolono było ujrzeć ten uwodząco miły, krępująco piękny obraz, ten z wykrzykiem podziwu przyznać musiał, że młodzieńczo rozkwitająca kobieta jest koroną stworzenia!
Izabella ukradkiem uśmiechnęła się, bo zwierciadło wykryło, że kształty jej wyrabiają się coraz to piękniej i doskonalej, a margrabina przypatrująca się z figlarną minką, nie miała co lepszego do czynienia, jak pośpieszyć do zajmowanego przez nią w pobliżu mieszkania, i tam szybko także przebierając się dla obmyślanej tajemniczej nocnej wycieczki, porównywała nadobne swoje kształty z kształtami królowej, i przyznała sobie, że ona sama rozwinęła się jeszcze czarowniej, jeszcze piękniej. Śmiała Francuska była na wskroś zalotna i to głównie i mimowolnie młodzieńczej królowej podobało się w markizie, lecz zarazem wyznajmy, że mimowolnie i powoli na młody kwiat tronu niekorzystny wpływ wywarło.
Toaleta markizy, która swoje zachwycająco piękne suknie z Paryża sprowadzała, zawsze była zuchwale, uwodząco wyzywająca, tak, że przekraczała ostatnie granice chętnie widzianego i przyjętego. Nikt, prócz lekkomyślnych Francuzek, niby bez oznaki wyrachowania, nie umie tak łatwo przestąpić rej wązkiej granicy i przywabiać do siebie najszaleńszemi środkami zręcznej toalety.
Duenna Maritta pomagała młodej królowej włożyć ciemną suknię i na niej umocować ciemne szerokie okrycie, którem mogła nawet owinąć swą głowę.
— Ja się tak boję, Najjaśniejsza Pani, powinnaś raczej zaniechać tej nocnej wycieczki.
— Jakto, Maritto? czy już nie znasz dzikiej Izabelli, którą zaledwie ustrzedz mogłaś? Ja mam zaniechać zamiaru, którym się od dwóch dni cieszę, i który całą moją wyobraźnię zapełnia? Nie, nie, dobra Maritto wszystkiego żądaj odemnie, ale nie zaniechania tej czarownie awanturniczej wycieczki!
— A jeżeli spotka Was jaki przypadek, ostrzegała trwożliwa Duenna, załamując ręce, to mnie ze wstydem i hańbą z zamku wypędzą.
— Nie turbuj się Maritto, Izabella za wszystko odpowiada. Cóżby nas spotkać miało?
— Najjaśniejsza pani, królowa matka mogłaby przysłać, mogłaby tu przejść.
— W takim razie powiesz śmiało i bez obawy, że królowej podobało się udać na przechadzkę po parku! uczyła Izabella starą Duennę.
— A jeżeli królowa się rozgniewa?
— Moja dostojna matka zawsze mi chętnie dozwalała powodować się własną wolą, ilekroć chodziło o sprawienie mi przyjemności, a Maritto, wycieczka do sławnego wróżbity Zantilli sprawia mi niewypowiedzianą przyjemność!
Stroskana Duenna potrząsła głową i przytem układała ciemne szerokie okrycie na królowej.
Margrabina de Beville wbiegła do pokoju, miała na sobie również mocno ją okrywający płaszczyk z kapturem.
Dźwięczne tony wysokiego, złoconego zegaru ściennego zapowiedziały dziesiątą wieczorną godzinę.
— Czyś gotowa, markizo? Chodź prędko, a nie zapomnij klucza od drzwi w parku!
— Do tej straszliwej części miasta bez towarzystwa, bez obrony! jęczała dama. Święta Matko Boża, jak się to skończy.
Izabella i margrabina wyszły z buduaru na oświetlony korytarz, na końcu którego stopnie marmurowe prowadziły w dół na krużganek. Nie widać było żadnego lokaja, żadnej straży! Szczęśliwa chwilo! Obie dziewice z całą żywnością młodości zbiegły ze schodków ku drzwiom do parku, przez które niedawno wchodził „cień“, w którym poznano Munnoza księcia Rianzares.
Paulina szybko, o ile możności jak najciszej włożyła klucz w stary zamek mało używanych drzwi; zamek puścił, a drzwi, skrzypiąc poruszyły się na zawiasach.
Izabella słuchała, poczem obie dziewice z bijącemi sercami weszły do ciemnego parku, a drzwi za sobą zamknęły; po cichu śmiały się z zachwycającej przygody, która je oczekiwała, i szły szeroką, ciemnemi kasztanami zacienioną aleją, aby, dostawszy się do jasno księżycem oświetlonej fontanny, której wodę już z daleka przez zarośla widać było, wyjść mogły na drogę do bramy na ulicę wiodącej.
Była to bardzo łechcąca przyjemność, której młoda królowa jeszcze nie używała; dla tego doznała wielkiego wewnętrznego wzruszenia. Margrabina szła przypatrując się i w drobnej ręce trzymając klucz od drugiej i ostatniej już przeszkody.
W tem nagle wybiegł z ich ust lekki wykrzyk zadziwienia; były tuż przy szumiącej fontannie i postrzegły, że z drugiej strony zbliża się ku nim mężczyzna, który także ujrzał je zapewne nawzajem, zwłaszcza że się o krok przybliżyły.
Szybko poskoczyły w cień starych kasztanów, zkąd przy jasnem świetle księżyca wyraźnie nadchodzącego poznać mogły.
— Jeżeli mnie oko nie myli, to tym samotnym wędrowcem jest niedawno przedstawiony nam Don Serrano! — poszepnęła Izabella.
— Tak, to on! — potwierdziła margrabina, czy mamy mu się odkryć?
— Bez wątpienia, to Się wybornie przytrafia; podczas wycieczki on może być naszym rycerskim opiekunem!
— A jeżeli się wygada? — niedowierzająco zarzuciła Paulina.
— Już to mnie pozostaw margrabino — zbliża się — dobrze więc!
Izabella wystąpiła z cienia drzew — młoda dama jej dworu szła za nią.
Nadchodzący, który od tak dawna, w mało zwiedzanym, nieco zdziczałym parku, żadnego człowieka nie spotkał, spojrzał i nagle ujrzał przed sobą jakby z pod ziemi wyrosłe dwie mimo okrycia lekko bujające dziewicze postaci.
— Ach — Don Serrano — przechadzasz się także w pośród letniej nocy? filuternie, lecz z miłym uśmiechem zapytała młoda królowa, i zdjęła z głowy zasłonę.
— Królowa! — szepnął zdziwiony Franciszek.
— Ona sama — ale w tej chwili tylko Donna Izabella, która wychodzi na naukową wycieczkę, i ma przytem szczęście spotkać kawalera, który zapewne nie odmówi mnie i margrabinie towarzyszyć i być naszym obrońcą. Zaprawdę, nasz tajemniczy zamiar zaczyna sprawiać mi coraz większą przyjemność!
Serrano ukłonił się.
— Duszą i ciałem jestem na usługi Waszej Królewskiej Mości! — wymówił półgłosem.
— Jak pan pięknie umiesz mówić, i jak to wybornie, że pan masz kapę, która pański mundur ukrywa; to tak prawie wygląda, jakbyś pan wiedział o naszym zamiarze. Margrabina przecież wie... Izabella pytająco, ciekawie spojrzała na swą zatrwożoną towarzyszkę.
— Nie widziałam Don Serrany od wieczoru, w którym moja królowa z kawalerem rozmawiała, odpowiedziała Paulina, szybko na znak większej pewności kładąc rękę na sercu.
— Ja zażartowałam, ale śpieszmy się, Don Serrano. Poprowadzisz pan nas na ulicę Toledo.
— W ów tyle osławiony cyrkuł, Najjaśniejsza Pani?
— Sądzę, że w pańskiem towarzystwie przeszłabym i przez sale zatraceń pałacu inkwizycji, nie uczuwając żadnej bojaźni! Kto tak odważnie spotyka się z cieniami i widmami, jak pan...
— Mojej królowej podoba się naśmiewać ze mnie! nie bez pewnego odcienia wyrzutu odpowiedział Franciszek, idąc obok Izabelli ku wychodowi za bramę.
— Doprawdy nie, Don Serrano; dałam panu dowody mojego współczucia, posyłając do pana mojego adjutanta, kiedym się dowiedziała o dziwnym wypadku, Margrabino, oddaj Don Serranie klucz od losu naszego!
Paulina wykonała rozkaz.
— Jeżeli moja królowa raczy mówić na serjo, to jestem nad wszelką miarę szczęśliwy! poszepnął Franciszek, ostrożnie otwierając drzwi w murze, i pierwszy wszedł na wpół ciemną ulicę, aby obaczyć, czy nie ma jakiego niebezpieczeństwa.
Izabella i margrabina szybko za nim postępowały. Franciszek zamknął drzwi i wraź z damami znalazł się teraz na otwartej ulicy.
Przekonał się teraz, że wycieczka ta była za śmiała, bo gdyby na przykład kto znieważył królowę! gdyby w tej okolicy, pełnej małych uliczek i zakątków, których nawet nie znał, przyszło do hańbiącej sprzeczki! Królowa i on musieliby się dać poznać, bo on wcaleby swojej szpady nie oszczędzał, a cała ta awantura wywołałaby bardzo przykre następstwa.
— Ulica Toledo, — mówiła Izabella do Franciszka przecięta jest rzeką Manzanares; w tem miejscu po lewej ręce mała ulica prowadzi na przedmieścia. Na owej uliczce jak mi opisywano, leży oberża: jakże się ona nazywa margrabino?
— Szynk „Pod Ostrowidzem!“ pół głosem odpowiedziała Paulina.
— Przez wszystkich świętych! zawołał zdziwiony Franciszek. Czegóż to szuka królowa na owych uliczkach?
— Sławnego wróżbity Zantilli, który umie przepowiadać przyszłość. Ciekawa jestem słyszeć, co on mi powie; ale czy nie za daleka droga dla was. Don Serrano?
— Racz mnie Wasza Królewska Mość raczej zapytać, czy jestem gotów umrzeć dla Niej; z odpowiedzią namyślać się me będę!
— Za ową oberżą wkrótce znajdziemy już odludne mieszkanie wróżbity; śpieszmy zatem.
Trzy osłonione osoby szybko przechodziły ulice tej odległej części miasta, zamieszkiwanej przez najuboższą ludność Madrytu. Przeszły przez plac Pedro, na którym po straszliwej scenie dokonanego przed kilku dniami tracenia, nie pozostało już ani śladu, i weszły nareszcie na długą, brudną, słabo oświetloną ulicę Toledo. Młoda królowa ujrzała przed sobą niskie, częścią pozapadane domy, z małemi sklepami, szynki wódki i odrażające mieszkania, rozmowy obdartych mężczyzn i kobiet, żebrzące dzieci, strasznych pijaków, a wszystko to przejęło ją trwogą i odrazą. Przytuliła się mocniej do Serrany i zaledwie na nogach utrzymać się mogła, może wołałaby była wrócić do domu, ale wrodzona duma nie dozwoliła jej zaniechać raz przedsięwziętego zamiaru.
W tej chwili, z odległej pobocznej ulicy dobiegł do niej krzyk i dały się słyszeć głosy wołające:
— Trzymajcie mordercę — chwytajcie go — tu musiał się ukryć!
A głos kobiecy wołał silnie drżącym tonem:
— Moje dziecię — moje dziecię zamordowane — to był człowiek czarno ubrany — on wyssał krew z mojego dziecka!
Przestraszona królowa stanęła. Krzyk matki tak był przeraźliwy, słowa jej głosiły coś tak okropnego, że Izabella zbladła i drżała schwyciła rękę Serrany.
— Dziecku krew wyssał? — zaledwie dosłyszalnym głosem powtórzyła.
Franciszek przypominał sobie, że już na zamku ojca słyszał o Upiorze, który z rozkoszą i upodobaniem wysysał krew młodych niewinnych dziewczątek; i jemu także przebiegł dreszcz po ciele gdy ujrzał z nagła przed sobą prawie powtórzenie tej zwierzęcej okropności.
Krzyczący tłum ludu, z kobietami załamującemi ręce, zbliżał się przy świetle pochodni, gorliwie szukając po wszystkich zakątkach domów.
Scena przedstawiała przerażający widok. Dwóch wyjących, brodatych ludzi biegło naprzód wołając ciągle: „Szukajcie go, trzymajcie smoka!“ Czterech czy pięciu ludzi bladych, przejętych litością, niosąc pochodnie, ponure światło na ulice rzucające, szukało w koło siebie; potem biegło mnóstwo starych i młodych kobiet, niosąc zabitą, zaledwie dziesięcioletnią dziewczynkę, która miała nad sercem na białej piersi otwartą ranę, a krzyczący i wyjący mężczyźni i kobiety zamykali ten okropny orszak, przez ulicę Toledo do najbliższej straży dążący. „Moje dziecię, moje dziecię zamordowane!“ ciągle załamując ręce wołała matka, i to padając, to znowu wstając, wlokła się za krzyczącymi unoszącymi ciało, z pośrodka których tu i owdzie dawało się słyszeć wołanie: „Smok jest w Madrycie!“
Blada królowa ciągle jeszcze stała na miejscu, przypatrując się straszliwemu pochodowi, podczas gdy margrabina mimowolnie żegnając się, drżała z przestrachu.
— Ten smok musi to być człowiek, lękliwie poszepnęła; zaledwie coś podobnego przypuścić można!
A jednak tak utrzymują, powiedział Franciszek, ale nikt nie widział i nie złapał tego potwora, nikt nie słyszy wołania o pomoc jego ofiary, jaką sobie zawsze wybiera z pośród młodziutkich dziewczątek.
— Pośpieszajmy, Don Serrano, musimy skręcić na ulicę, z której wyszedł ten straszny orszak, bo na niej leży oberża i mieszkanie alchemisty!
Przed domami tej szkaradnej, litości godnej ulicy, której nieczystość i ubóstwo jeszcze było większe jak na ulicy Toledo, stali oburzeni mieszkańcy i opowiadali sobie, że przed dwiema prawie godzinami słyszeli lekkie jęczenie, ale nikt z nich na nic nie zważał. W tem nagle wyszła z mieszkania owa matka, wołając na swą dziesięcioletnią pięknie i pulchnie rozwijającą się córkę, której od niejakiego czasu nie widziała. Przeczuwając coś złego, jak to często się zdarza mocno tkliwym macierzyńskim sercom, cała wzburzona przeszukała ulicę — w tem przy szynku Pod Ostrowidzęm, w pobliżu ulicy Toledo, nagle ujrzała jak wyskoczyła jakaś czarna postać i wnet w cieniu domów znikła. Ze zgrozą i przerażeniem, na miejscu, które ów straszny człowiek tylko co opuścił, postrzegła jakiś przedmiot — przystąpiła bliżej — znalazła swoje dziecię, i z okropnym krzykiem rzuciła się na bladą zabitą, niewinną dziewczynkę.
Królowa i margrabina mocniej nasunęły swoje kaptury, i prowadzone przez Serranę, szybko przeszły obok nędznych domów.
— Widzicie tam w tyle chatkę na końcu ulicy, tam cel naszej wycieczki, szepnęła Izabella.
— Zdaje mi się, że zaraz tam będziemy, odpowiedział Franciszek, kontent, że postrzega przed sobą otwarte pole, że straszliwą uliczkę szczęśliwie za sobą pozostawia — tu Najjaśniejsza Pani, jest daleko w tyle zbudowana chatka!
Młoda, jeszcze mocno tem co dopiero widziała wzruszona, królowa, ujrzała leżący w głębokim cieniu, o sto blisko kroków od ulicy, samotny, niski domek, którego okna przysłonione były słomianemi matami.
— To tutaj — widzicie, że na płaskim dachu stoją rozmaite naczynia? To znak, który nam wskazano; nie ociągajmy się zatem. Don Serrano! bądź łaskaw zapytać, czy dwie damy od starego Zantilli dowiedzieć się mogą o swojej przyszłości!
— Najjaśniejsza Pani — ja już zgoła nic więcej wiedzieć nie chcę! z westchnieniem rzekła margrabina, nie mogąca jeszcze przyjść do siebie po tem co widziała i doświadczyła.
— To zapytaj tylko o mnie, Don Serrano! — rozkazała królowa.
Franciszek przystąpił do drzwi niskiego samotnego domu. Były zamknięte, ale znajdował się na nich przyrząd do pukania. Franciszek silnie go ujął i rozległ się zaraz głośny łoskot.
Nakoniec coś się za drzwiami poruszyło i gruby głos spytał niezbyt zapraszającym tonem:
— Któż tam znowu nie daje spokojności w nocy?
— Czy tu Zantillo, sławny madrycki alchemista?
— To ja jestem, ale cóż to was obchodzi?
— Pewna dama pragnie przy waszej pomocy poznać swoją przyszłość, otwórzcie! — dumnie rzekł Serrano, któremu już za wiele było tych pytań.
— Powiedzcie swojej damie, żeby przyszła w dzień nie w nocy, w której mam co innego do czynienia, niż usługiwać ciekawym.
— Ona za wasze słowa złotem płaci! pochlebnie przemówił Franciszek.
— Ja go już wkrótce potrzebować nie będę, bo za dziesięć lat będę miał więcej złota niż go wszystkie części świata wydają, powiedział stary Zantillo otwierając drzwi — jeszcze tylko dziesięć lat słońce przyświecać musi mieszaninie — już się zafarbowało — a wtedy będzie zupełnie gotowe!
— Już tylko dziesięć lat, powtórzył Don Serrano mimowolnie poglądając na starca, który w długiem, ciemnem z szerokiemi rękawami okryciu nagle przed nim stanął: a jak już dawno czekacie?
— Czternaście lat, młody przychodniu — obliczyłem, że mieszanina potrzebuje mieć lat dwadzieścia cztery! Gdzież jest wasza Donna?
Okryta kapturem królowa przybliżała się, margrabina postępowała za nią.
— Któż jest ta druga Donna i czego pragnie? — spytał Zantillo, starzec z białą brodą, sięgającą mu aż do złotego pasa, którym swoje okrycie na ciele utrzymywał.
— Przyjaciółka mojej Donny, która was, wielki Zantillo, widzieć chciała!
— Niewczesna ciekawość! Stary Zantillo nie jest pospolitym wróżbitą, który każdemu, jak cyganka, z ręki wszelkiego rodzaju niedorzeczności przepowiada — stary Zantillo oblicza gwiazdy i ich wpływ na naszą ziemię, stary Zantillo bada siły przyrody, i niejedną już odkrył tajemnicę, niejednym się posługiwał cudem! A więc to wy, Donno, pragniecie poznać waszą przyszłość? — mówił dalej, nie zmieniając wyrazu swojej starej, pomarszczonej twarzy, na której tylko oczy młodzieńczym ogniem świeciły, mimo gorejącej jasno świecy, którą trzymał w ręku — proszę więc za inną!
— Czy sama tylko mam iść za wami? — trwożliwie spytała Izabella.
— Sama, Donno, albo może chcesz, aby twój rycerz słyszał moje słowa i widział moje obrazy?
— Towarzyszka moja równie jak i ten kawaler mogą widzieć i słyszeć wszystko, co mi pokażecie i powiecie! — bez namysłu odpowiedziała młoda królowa, bo za żadną cenę nie byłaby sama poszła za coraz to bardziej głośnym w Madrycie ze swojej mądrości alchemistą.
— Kiedy zezwalacie, aby słyszeli, co wam powiem, to i dla mnie to rzecz obojętna, mruknął starzec — chodźcie więc! Kiedy przestąpicie próg świętego przybytku, czyńcie wszystko, jak wam wskażę, ale jeżeli wam życie miłe, nie mówcie ani słowa. Wy, Donno, idźcie tuż za mną, aż do koła, które ujrzycie narysowane — wy zaś pozostaniecie zewnątrz tego koła!
Gdy Zantillo zamknął drzwi swojego samotnego, tajemniczego domu, Serrano ciekawie obejrzał się w około. Sień, w której stał z damami, była szeroka i kamieniami wyłożona. Na prawo były drzwi z dziwnemi napisami i hieroglifami, na lewo ciemne przejście. W kierunku, w którym Zantillo postępował, postrzegł Serrano po nad kilku stopniami wielkie podwójne drzwi, które, gdy się alchemista do nich zbliżył, otworzyły się same i zaraz dał się słyszeć szmer jakby trzask ognia.
Zantillo schylił czoło, potem wstąpił, a królowa tuż za nim, w obszerną, pełną bezwonnej pary przestrzeń. Margrabina nieulękniona, szła pospołu z rozciekawionym Serraną. Za nimi z takim samym szelestem i równie prędko zamknęły się drzwi, tak, że uważny Franciszek wcale nie mógł dostrzedz poruszającej je siły.
Nie widać było w tej mglistej, ciemno oświetlonej przestrzeni żadnego światła, żadnej lampy — w tej nawet chwili i ścian rozpoznać było niepodobna — goście alche misty znaleźli się w pośród nieprzeniknionego, szczególnego dymu.
Zantillo pewnym krokiem szedł naprzód — Izabella postępowała za nim — nagle ujrzała przed sobą na ziemi świetlny krąg — wyglądający nakształt srebra — wstąpiła weń za wróżbitą.
Paulina i Franciszek pozostali przy drzwiach pełni oczekiwania — królową widzieli przed sobą jakby we mgle.
W tej chwili powstał w przestrzeni jakiś szmer, podobny do groźnej burzy, a jednak około stojących tam osób nie powiał nawet przeciąg powietrza. W kierunku, w którym stał Zantillo jak oddalony cień, nagle błysło — w mgle zajaśniał lekki płomień — który się coraz bardziej rozjaśniał i niby pochłaniał wróżbitę — zaczął się szelest i gwizdanie, jakby wszystkie żywioły z sobą walczyły, i wtedy rozjaśnił się szeroki ołtarz, przed którym stał alchemista — wysoki spokojnie gorejący płomień, dziwnie pięknej barwy, której sobie Franciszek dobrze wytłómaczyć nie mógł, palił się na środku ołtarza, i przyćmił gorejące po obu jego stronach białe ognie, które przedtem wydawały mglistą parę, tak, że teraz biegały one tylko nisko jak błędne ogniki.
Zantillo stał tuż przed pięknie oświeconym płomieniem, i zdawało się, że patrzy w jego środek, podczas gdy Izabella oczekując z bijącem sercem, stała w lśniącem się kole, rozciągającem się daleko za alchemistą i ołtarzem.
W rozległej przestrzeni na raz zrobiło się tak cicho, tak się nic tam nie poruszało, jakby w opuszczonym kościele — tylko z dala na ścianach chwiały się jeszcze bujając ostatnie chmurki mgły.
— Płomień nie myli mnie swoim cudownym objawem. Jesteś obleczona purpurą — rzekł głęboko przejmującym głosem, właściwym zapewne starym przewidywaczom. Korona zdobi twoją głowę, a przeszłość twoja była równie jasna jak blask słońca. Postrzegam przeznaczonego i małżonka — czarni ludzie prowadzą go po błędnej drodze i napawają go trucizną. — O biada mi! — Ty jesteś Izabella, córka owego okrutnego, który mojego ojca zamęczyć kazał — nagle zawołał alchemista. Widzę jak twoją wysoko odkrytą nogą depczesz twoją koronę — jak odziedziczasz przekleństwa ojców — jak twój spróchniały tron kruszy się pod pięścią owego powstającego bohatera, którego kiedyś w zwierciedle ujrzysz przed sobą klęczącym!
— Wstrzymaj się okrutniku! — jękła królowa, z trwogą wyciągając ręce, i śmiertelnie blada odwróciła się od ołtarza i spojrzała na Serranę.
W tej chwili z piorunującym hukiem zagasł cudownie przyświecający płomień — Zantillo nachylił się, blade ognie znowu się ukazały, napełniając przestrzeń mgłą i parą i zimnem drżeniem przejmując obecnych.
Serrano obejrzał się — drzwi stały otworem, wyprowadził więc prawie gwałtem obie ze strachu umierające kobiety. Przeszli stopnie i drzwi, i znaleźli się znowu na otwarłem powietrzu.
Straszliwy huk w domu alchemisty dał się słyszeć za nimi — Serrano, równie jak młoda królowa i margrabina, wzruszony był tem co usłyszał — dziękował Najświętszej Pannie, że przecież drzwi się za nimi zamknęły i że ich nocne powietrze owiało.
— Niegodziwiec! — poszepnęła Izabella. Twoje ramię, Don Serrano!
Franciszek uczuł, że drżąca ręka królowej z trwogą ujęła jego lewe ramię, że przerażona i przestraszona, mocno się do niego tuliła. Margrabina musiała nabrać odwagi, i z drugiej strony służyła królowej za podporę. Tak szli napowrót przez ponurą uliczkę.
Gdy przechodzili obok szynku Pod Ostrowidzem, jeszcze dawały się słyszeć głuche krzyki i dzikie śpiewy, a przed nim włóczyły się wszelkiego rodzaju obdarte, litości godne postacie. W tej chwili przez drzwi oberży, w której przechadzało się wszelkiego rodzaju pospólstwo, cisnęła się banda cyganów, która po krótkim wypoczynku, śpiewając i grając znowu do ludu wracała. Przewodniczył jej barczysty, wysoki król cyganów ze swoim kijem pielgrzymim; kapelusz miał ubrany różnokolorowemi wstążkami, a na szerokiej koszuli jego wisiał błyszczący łańcuch. Zgrabnie poruszał nogami, przyodzianemi w krótkie, czarne aksamitne spodnie, i tańczył przy odgłosie skrzypiec, na których przygrywali postępujący za nim cyganie. Kobiety ich, niosąc dzieci na plecach, szły za nimi, a obok nich zdążali ponuro poglądający, pozbawieni dachu mężczyźni, to głośno pokrzykując, to głucho rozmyślając; krucze włosy okrywały ich czoła i policzki.
Franciszek nagle zatrzymał się, zapomniał gdzie był i że prowadzi królowę; bo przed sobą pośród cyganów postrzegł w półcieniu przesuwającą się postać, która troskliwie niosła dziecię na ręku. Z ust jego wyrwał się krzyk — serce mu dziko uderzyło — to była ona — to ona być musiała! Przecudna chwilo! gdybyż ją znowu mógł ujrzeć!
— Henryko! zawołał za ukochaną, do której całą duszą należał i którą tak nagle ujrzał przed sobą po długiej rozłące.
Przestraszona królowa trzymała się jego ramienia; z najwyższem zdziwieniem spojrzała na dziwnego swojego towarzysza, który jakby chciał się jej wyrwać, a obawiając się nowego wypadku, zapytała:
— Co się wam tak nagle stało, Don Serrano? Przecież nie zechcecie nas opuścić i iść za jedną z tych uwodzących cyganek?
Franciszkowi lodowate zimno przebiegło po ciele, zapominając o wszystkiem, chciał się wyrwać — wołać — chciał jej dosięgnąć!
— Podjąłeś się Don Serrano odprowadzić nas do zamku — i niepodobna, abyś chciał królową samą zostawić na ulicy, na pastwę pospólstwa i wszelkich niebezpieczeństw, rzekła Izabella.
Wyciągnięta ręka Franciszka opadła, usta wołać chcące znowu się zamknęły — musiał pozostać na miejscu z przygniatającą pewnością; czuł to, i straszne jarzmo tej chwili prawie go do ziemi przybijało.
— Przebaczenia, moja królowo! rzekł usprawiedliwiając się: zdawało mi się, że nagle dostrzegłem przechodzącą i niknącą bardzo mi drogą istotę.
Swoje dziedzictwo, zamek Delmonte, połowę życia byłby oddał, gdyby w tej chwili wolny był od krępujących go więzów, z których z taką chęcią byłby się wymknął, a wymknąć się nie mógł, czując to po niecierpliwem kołataniu serca, bo powinien był odprowadzić do zamku młodziuchną królowę, która zwieszona na jego ramieniu, powierzyła mu się z calem zaufaniem! Dopełniał on tego coraz prędzej zdążając, a gdy nakoniec przybyli do muru otaczającego park, otworzył drzwi i przeprowadził obie damy spokojnie przez ciemne przejścia parku. Gdy uchylił ostatnie drzwi i przekonał się, że królowa bez przeszkody może przejść po schodach, wiodących do jej apartamentów, czemprędzej zalecił się jej względom, i zaledwie dosłyszał, że mu Izabella z nadzwyczaj życzliwym wyrazem twarzy i czarownem spojrzeniem niebieskich oczu poszepnęła:
— Dziękuję, Don Serrano, jesteśmy waszą dłużniczką.
Franciszek myślał tylko o Henryce, którą był postrzegł.
— Za kilka dni, mówią w zamku, gwardja królowej towarzyszyć będzie wojskom przeciwko generałowi Cabrerze. Wtedy wraz z nią wyruszycie w pole. Chętnie chciałabym wam dać jakiś talizman na tę pełną niebezpieczeństwa wyprawę. Oto, macie tu mój amulet, noście go.
Izabella, jeszcze mocno wzruszona dziennemi wrażeniami, zdjęła z piersi w złoto oprawny topaz ze świętym obrazem, szybko zerwała mały złoty łańcuszek, który go na jej szyi utrzymywał, i podała zdziwionemu tą oznaką jej łaski.
— Na pamiątkę dzisiejszej waszej kawalerskiej usługi! poszepnęła, i wraz z margrabiną, która zostającego poufale pożegnała, poskoczyła do swoich apartamentów.
— Gorące dzięki! — z trudnością wymówił Serrano — przez chwilę stał jakby wahając się i nie wiedząc co począć — potem wypadł z zamku przez okryte nocą ulice do owego cyrkułu, w którym niedawno postrzegł Henrykę, trzymającą na ręku jego i swoje dziecię. Pochylony dostał się na uliczkę, pytał sług podejrzanej oberży o Henrykę, o dziewczynę, która niosła dziecko na ręku.
Ale nikt nie mógł dokładnie objaśnić niecierpliwie poszukującego, którego bogaty mundur widać było z pod odstającej kapy. Nalegał dalej, przejrzał wszystkie przejścia i zakątki ulicy Toledo — nadaremnie.
Z nastającym dopiero porankiem bez tchu, kurzem i błotem okryty, wrócił do domu kramarza Romoli, gdzie Domingo z trwogą go oczekiwał, i doniósł mu, że Don Olozaga i Don Prim byli tu, dla zawiadomienia Don Serrany o nastąpić mającym w tych dniach pochodzie, ponieważ forpoczty i szpiegów generała karlistów Cabrery dostrzegano już w bliskości stolicy.
— Czy obejrzałeś i nabiłeś pistolety w olstrach?
— Wszystko w porządku, odpowiedział stary Domingo.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.