<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział VII.
RUSZTOWANIE.

Dnia 5 września 1843 r. wcześnie z rana rozległo się po ulicach Madrytu głuche bicie w bębny i poruszyło z legowisk pogrążonych we śnie mieszkańców stolicy, bo na ten dzień przygotowano straszne widowisko. Wkrótce też tłumy ludu długiemi szeregami zaczęły napływać na plac Pedro, na którym w nocy urządzono wysokie, czarne rusztowanie; kat Madrytu, siwy Bermudez, którego topór dzisiaj miał po dwakroć obowiązku swojego dopełnić.
Wielki, niskiemi domami otoczony plac Pedro, w pobliżu bramy Toledańskiej, od niepamiętnych czasów był widownią tracenia skazanych, a środek jego wypił tyle krwi ludzkiej, że ziemia na kilka sążni zapewne nią przesiąkła. Zawsze jednak było to nie dosyć, zawsze jeszcze na tem przeklętem miejscu ludzie na rozkaz swoich bliźnich ofiary z życia składać musieli! Wygadujemy na pogan i ich okrucieństwo, a w dalszym ciągu powieści naszej poznamy, że są prawowierni, wobec których owi poganie ze swojemi krwawemi ofiarami, są tylko dziećmi! I czyliż nam to godzi się pragnąć walki z owymi poganami i ich nawracać?
Z opowiadania naszego przekonamy się, że mieliśmy i mamy w bliżej nas leżących gorliwych w wierze krajach, do usunięcia nie jedną jeszcze belkę, zanim pójdziemy wyjąć źdźbło z oka owych odległych, tak zwanych nieucywilizowanych.
Prawie tuż przy placu Pedro jest pałac inkwizycji, ze swojemi izbami tortur, ze swoim straszliwym dzwonem, śmierci i tajemnym placem tracenia, który później obaczy — my, oświetlony pochodniami dominikańskich mnichów; tam dla nas miejsce walki, tam miejsce nawracania!
Pomocnicy Bermudeza w czerwonych koszulach, w krótkich czerwonemi wstęgami wysoko podwiązanych spodniach, z gołemi nogami, wprawni byli w ustawianiu rusztowania; przycięto deski, przypasowano belki, co odbyło się szybko w nocy, bo staremu Bermudezowi dano rozkaz wyostrzyć topór na następny ranek. Pomocnicy zbili razem cztery szerokie, wysokie stopnie, a na wierzchu przestrzeń kwadratową, około stu stóp wynoszącą dobrze przymocowali i silnemi gwoździami poprzybijali, aby rusztowanie, przy wściekłym oporze ludzi wraz z katem i świadkami nie zapadło się. Potem obryzgane krwią surowe deski zewsząd pokryli czarną materją, jak również stopnie i drewniany kloc, który na środku wzniesienia przytwierdzili, wtedy przygotowania już były ukończone.
Złowrogie bębnienie, rozlegające się po ulicach, nagle ucichło, a chciwe widoku tłumy aż do ostatniego miejsca napełniły plac Pedro. Bogatsi ponajmowali sobie okna okolicznych domów, a nawet na płaskich ich dachach widziano głowę przy głowie. Czarne rusztowanie, wznosi się jak straszliwe dziedzictwo poprzednich wieków w pośrodku placu, przy uśmiechającym się poranku, a złote słońce pogląda także na ten czarny punkt ziemi.
W tem nagle daje się znowu słyszeć z dala huk bębnów. Oddział wojska prowadzi z więzienia skazanych na śmierć generałów Leona i Borsę, towarzysząc im w ostatnim pochodzie.
Straszliwy orszak zbliża się.
Przodem jedzie na koniu herold z wyrokiem w ręku, zanim oficer wykomenderowanego do asystowania egzekucji oddziału wojskowego, przy nim wojskowi świadkowie widowiska: Don Olozaga, Don Juan Prim i Don Franciszek Serrano, którego rana tak szybko się zabliźniła, że nie mógł wymówić się rozkazowi Espartery.
Za nimi szereg bijących w bębny doboszów, potem kompanja żołnierzy w paradnych mundurach. Dalej podwójnym krokiem zdążają trzej księża z obnażonemi głowami, a ich siwe i łyse czaszki błyszczą się; za nimi postępuje mnóstwo innych mnichów, również z odkrytemi, ale z pochylonemi, pospuszczanemi głowami. Potem szmer przebiega po tłumie — śmiałym krokiem, z głowami w górę wzniesionemi, bez drżenia i trwogi postępują generałowie Leon i Borso. Rysy ich poważne, widać, że przygotowali się do tego pochodu; ale wzrok ich swobodny i odważny, bez drżenia patrzą na straszliwy przyrząd z ich powodu wzniesiony.
Za nimi idzie wysoka, czarno ubrana postać; czarny biret[1], jaki zwykli nosić sądownicy, pokrywa jej głowę, a długi czarny płaszcz, którego jeden koniec zarzucony na prawe ramię, owija jej wyniosłą figurę. Nikt koło niej nie idzie: Bermudez, kat Madrytu, postępuje sam za swojemi ofiarami.
Oddział wojska zamyka długi ten orszak, zbliżający się do czarnego rusztowania.
Herold zsiada z konia i oddaje go stojącemu przy stopniach słudze; to samo czynią świadkowie i oficer wojskowego oddziału ustawionego po obu stronach szerokich schodów. Potem herold, Olozaga, Prim, Serrano i oficer wstępują na wierzch po czarnych stopniach, ku okrytemu klocowi drzewa; za nimi idą księża i mnisi. — Gdy już schody są wolne, wchodzi po nich Bermudez jakby z pod ziemi powstający; pomocnicy kata kręcą się około obu generałów, którzy na ich widok pierwszego doznają drżenia.
Potem jednak Don Leon i Borso śmiało wstępują na górę, ku obnażonemu tymczasem przez czerwonego pomocnika i w zagłębienie opatrzonemu klocowi.
W pośród licznego zgromadzenia na rusztowaniu panuje śmiertelna cisza; śmiertelna cisza również pomiędzy zaledwie okiem dosięgniętemi tłumami.
Herold odkrywa głowę; Bermudez, do którego on się zwraca, czyni to samo. Herold silnym, dalekonośnym głosem czyta wyrok śmierci, który dosłownie brzmi następująco:

„My Marja Krystyna, Regentka Hiszpanji, uznaliśmy za sprawiedliwe i rozkazujemy: Dnia piątego dziewiątego miesiąca 1843 roku o godzinie ósmej rano obu generałów Franciszka Leona i Rodryka Borsę, zasłużyli przez zdradę nas i naszych radców, tudzież czem życia pozbawić, i przyprawić o śmierć, na którą zasłużyli przez zdradę nas i naszych rodziców, tudzież przez buntownicze zamiary, szkodzące bezpieczeństwu kraju naszego.“

— To fałsz! ।— głośno i śmiało przerwał Don Leon czytającemu wyrok heroldowi — nie były to buntownicze plany przeciw bezpieczeństwu kraju, ale plany dla jego dobra. Pięknie jest umierać za takie rzeczy! Teraz czytaj pan dalej!

„Szkodzące bezpieczeństwu kraju“, powtórzył herold. „Dan w Madrycie dnia drugiego dziewiątego miesiąca 1843 roku za naszym podpisem i królewską pieczęcią.“

Bermudez oddał pomocnikowi swój długi czarny płaszcz i czapkę; ukazał się teraz w czarnym aksamitnym kaftanie, w którym słusznie podziwiać należało jego potężną figurę. Długa, siwa broda spadała mu aż na piersi, a czoło miał tak wysokie, że prawie sięgało środka czaszki ledwie kilku białemi włosami pokrytej. Oczy miał wielkie, jakby miedziane, nos orli. Przy odczytaniu wyroku i rozkazu, nie poruszył się żaden muskuł jego niby z kamienia wykutej twarzy — jakże często kat Madrytu słyszał te prawie zawsze jednakowe wyrazy, między któremi wstawiano tylko coraz to inne nazwiska! jakże obojętnie patrzał na obie ofiary, które dzisiaj w ręce jego wpadły! Wprawa uczyniła go zimnym i obojętnym, spełniał więc straszliwy swój urząd bez objawu najmniejszego wzruszenia. W prąwej jego ręce ujrzano, gdy płaszcz swój zrzucił, czerwone aksamitne pudełko, z długą gładko wypolerowaną rękojeścią.
— Wykonawco, powiedział herold, spojrzyj na podpisy i pieczęci, i czyń co ci rozkazano!
Już czerwoni posługacze, jak zwykle, chcieli pochwycić swoje ofiary, obnażyć im szyje i do kloca przymocować, już Serrano, Prim i Olozaga odwrócili się, aby własnemi oczami nie widzieli morderstwa dopełnić się mającego na dwóch zacnych mężach, za to, że śmieli wystąpić naprzeciw regentce i Esparterze w tem Leon wzniósł ręce, odwrócony do ludu, na znak, że ma jeszcze coś powiedzieć — posługacze chcieli mu w tem przeszkodzić, ale tłumy tak burzliwie upominały się o głos skazanego, że Bermudez, do którego teraz już należały ofiary, skinął na swoich usłużnych pomocników.
Leon zrobił krok naprzód, żaden jego członek nie zadrżał, głos jego był tak pewny i spokojny, jak wtenczas, gdy do żołnierzy swoich miał przemówić.
— Mieszkańcy Madrytu, Borso i Leon za was wstąpili na rusztowanie! Za was, za Hiszpanję zawołajmy: Precz Espartero od tronu! on nas prowadzi w dół, zamiast w górę! Za was i za Hiszpanję nietrudno dać głowę pod topór, niech więc tak będzie!
I Prim widział — że Leon był Hiszpanem, w chwili śmierci dumnym i stanowczym. Po tłumie przebiegł szmer. „Precz z Esparterą!“ zabrzmiało głośno i coraz to głośniej. Regentka miała wszelką słuszność, gdy na owej uroczystości na cześć księcia zwycięstwa powiedziała mu: „że naród Madrytu jest zmienny!“
— Ani kroku bliżej, zawołał Leon na posługaczy kata: waszego groźnego urzędu sam na sobie dopełnię. Nie chcę, abyście pierw udusili mnie nim mnie topór dosięże. Spokojnie i z zupełną przytomnością położę tu moją głowę. Tylko ostatnią uczyń mi przyjacielską przysługę Bermudez, traf dobrze!
— Bądź spokojny — módl się!
— I wy odstąpcie odemnie, czarne habity, o wiecznie pobożnych minach — umiem sam mówić z moim Bogiem! Chodź, Borso, razem klękniemy i pomodlimy się!
W tłumach na około rozległy się głośne łkania. „Oto bohaterowie!“ zawołał jakiś głos. „Oni powinni pozostać przy życiu, przywołajcie Esparterę!“ zawołał drugi.
Olozaga z wolna ujął rękę Serrany i dotknął Prima. Potem święty ogień rozjaśnił jego piękne oblicze i rzekł z cicha:
— Ów głos z tłumu jest to głos boży — to są bohaterowie!
Leon modlił się.
— Biedna moja żono! — mówił wzruszony — bądź zdrowa; bracie Borso, do widzenia!
Przystąpił do kloca, śmiało i odważnie położył obnażoną szyję na ucięcie. Bermudez otworzył czerwone pudełko — ukazała się błyszcząca stal jego toporu — machnął nim w powietrzu — i za chwilę — głowa Leona potoczyła się po czarnem suknie, aż pod stopy trzech świadków — a krew bryzła aż na bruk placu na dół; mężczyźni i kobiety umoczyli w niej swoje chustki, gorączkowo wzruszeni bohaterską śmiercią Leona.
Po nim nastąpił Borso; jego odwagę i spokojność jeszcze bardziej podziwiać należało, bo widział całą okropność śmierci, przerywającej wszelkie zamiary; zawołał on głośno: „Przebaczam ci, Espartero!“ i z największą spokojnością położył głowę na klocu. — Ostatnie jego słowa aż do głębi przejęły duszę Serrany, a Prim i Olozaga znowu znacząco po sobie spojrzeli.
I głowa Borsy spadła także za jednem cięciem — stary Bermudez był to człowiek biegły w swej sztuce.
— Teraz spokojnie możemy patrzeć na wiele rzeczy, powiedział Serrano, gdy zeszli z rusztowania, a Prim i Olozaga milcząc głową mu skinęli.
Tłumy zaczęły powoli rozchodzić się i wkrótce ujrzano na placu Pedra pojawiające się owe groźne postaci, których wszędzie zawsze pełno tam, gdzie jest niezadowolenie i zbiegowisko, z pośrodku ich długo jeszcze rozlegało się wołanie:
— Górą Leon i Borso — precz z ich sędziami — precz z Esparterą!




  1. Chociaż czerwony ubiór pomocnikom kata pozostawiono, jemu samemu nie wolno było nosić śpiczastej hiszpańskiej czapki.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.