<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XXXII.
TESTAMENT SON MIGUELA SERRANY

Gdy młoda królowa z margrabiną de Beville wróciła do zamku z pałacu Azza, była w jak najlepszym humorze. Ubrana w nową, pełną smaku, różową atłasową suto garnirowaną suknię, w djadem z pereł i brylantów, ukazała się na salonach swoich w pośród licznego towarzystwa grandów i wyższego stopnia oficerów.
Uśmiechnięta, jakby wracała z przechadzki, podczas której rozsiewała dobrodziejstwa, wyglądała dzisiaj piękniej niż kiedykolwiek, przechodząc pomiędzy kłaniającymi się gośćmi, i rozmawiała z niektórymi tak uprzejmie i wesoło, jakby żadnej troski nie znała, a promieniała takiem szczęściem, jakby jej zgoła niezbywało na tem, czego jej dusza pragnęła.
Lecz kiedy spoczęła w samotnym swoim buduarze, gdy margrabina z włosów; jej zdjęła perły i brylanty, a donna Marita rozsunęła portjerę od sypialni, i opuszczając królowę, sama także udała się na spoczynek, spadła z niej lśniąca maska, poważna, stroskana twarz straciła uprzejmy wyraz, i po raz pierwszy na pięknem licu królowej, ukazał się bolesny uśmiech, pełen głębokiego smutku i cierpienia.
— On kocha ją bardziej niż mnie! — wyszeptały jej usta; — i cóż na tem zyskałam, że zniszczyłam jego bladą Henrykę, jego jedyną myśl i życzenie? cóż zyskałam dopóki ona żyje?
Izabella powstała, drobną ręką podtrzymała otwarte łono, które przedtem tak długo krępowało, i na obliczu jej zabłysła namiętność, dotąd młodej królowej nieznana! Kto-by w tej chwili widział kiedy indziej uśmiechniętą, łagodną, często także nieco fantastycznie poważną twarz Izabelli, cofnąłby się przerażony, bo ujrzałby rys okrutnego Ferdynanda, jej ojca, nagle tej nocy pojawiający się na jej pięknem obliczu.
— Co, gdyby umarła! — z cicha wyszeptała drżącemi ustami: — Santa-Madre umie milczeć!
Z takiemi myślami szatan przystępował także i do okrutnego Ferdynanda, i wtedy naśmiewając się całkiem go porywał w swoje objęcia.
Izabella zlękła się własnej myśli, a przecież musiała się pozbyć uprzywilejowanej rywalki, której obecność straszliwie ją dręczyła. Izabella aż do szaleństwa kochała księcia de la Torre, aby go posiadać, była w stanie uczynić wszystko, i dlatego za żadną cenę nie mogła znieść tego, iż on kochał, pzedkładał nad nią i widywał inną!... Pragnęła sama tylko posiadać go! Żądała, aby ją kochał równie niewypowiedzianie i nieograniczenie jak ona jego.
Pełna udręczonych myśli i zamiarów, weszła nakoniec do swojej przecudnej sypialni, w której znajdowało się wszystko, cokolwiek świat pod względem wygody, piękności i ozdoby może wymyślić.
Na ścianie przeciwległej wejściu do buduaru, stało otoczone białą, jedwabną ze złotemi chwastami i haftach portjerą, miękkie puchowe łoże. Szerokie, białe jedwabne poduszki, z wyszywaniami na rogach, były rozłożone. Nad niemi wisiała złota korona, utrzymująca porjery i sama trzymana przez dwa złote lwy. Obok tego łoża stały białe marmurowe stoliki z najwyszukańszemi przedmiotami toalety, i wielka złota czara ze święconą wodą. Na ścianie przy wejściu wisiały święte obrazy, a poniżej i obok malowidła, przedstawiające w całem pięknem wykończeniu i doborze barw, dostojne panie i panów, tylko lekkiemi zasłonami na lędźwiach okryte. Królowa miała zasypiać mając zwrócone oczy na piękność tych kształtów i obudziwszy się patrzeć na nie, bo wrażenie, jakie sprawiały, miało mieć wielki wpływ na przyszłe potomstwo. Dla tej samej przyczyny i sufit w sypialni ozdobiony był tego rodzaju pięknemi postaciami i barwami, a nad kominkiem z białego marmuru, dla podwyższenia miłego wrażenia na oko i ucho, słowem dla podniecenia zmysłów, umieszczono przyrząd, który za naciśnięciem sprężyny rozsiewał nadziemską muzykę po całym pokoju, tylko przyćmionem rozwidnionem światłem. Ponad tym niewidzialnym zegarem, a raczej harmonją, umieszczona była wysoko, cudownie z nieskazitelnego białego marmuru wyrzeźbiona Matka Boska, a przed nią mała, wiernie gorejąca złota lampka.
Przy poduszkach królewskiego łoża, tam gdzie portjerę można było zupełnie rozsunąć i za złotemi poręczami utwierdzić, stała kolumną, której wysoki wierzch mógł tworzyć mały okrągły stolik. Na niej znajdowały się wszelkiego rodzaju orzeźwiające napoje, tudzież sprężyna, która za najlżejszem naciśnięciem, głośnemi dźwiękami przywoływała damy dworu i donnę. Miękkie tureckie dywany pokrywały podłogę całego pokoju, tak, że nie można w nim było słyszeć żadnego stąpnięcia, żadnego szmeru.
Dodać jeszcze należy, iż obraz szczególnej wysokości, którego ramy sięgały aż do podłogi, ukrywał za ubiciem drzwi ułatwiające bezpośrednią komunikację z mieszkaniem króla, przez nieprzystępne dla nikogo korytarze. Mały złoty kluczyk, którego nikt spostrzec nie mógł, bo zamek drzwi tych znajdował się w bogato złoconych ramach obrazu, zamykał to przejście i leżał na okrągłym stole marmurowym obok poduszek. Izabella jeszcze nie potrzebowała używać tego złoconego kluczyka, bo małżonek jej, mały król jeszcze nie odwiedził sypialni swojej dostojnej, pięknej i tak powabnej małżonki, którą to okoliczność ten tylko mógł pojąć, kto znał rodzaj życia młodego króla; my już wiedzieliśmy jedną część tego życia, ale dowiemy się z dalszego ciągu opowiadania, że jezuici, oprócz pięknej hrabiny genueńskiej, dostali pod swą władze zniszczonego Franciszka z Assyżu jeszcze i przez powabne Syreny pani Delacour, którą to damę w jednym z następnych rozdziałów odwiedzimy.
Dostojna jego małżonka zresztą wcale się za to nie gniewała, że król nie żądał złotego kluczyka i dotąd nie odwiedził jej sypialni; nie czuła najmniejszej chęci spędzenia miłosnej godziny z tym narzuconym jej małżonkiem, którą to godzinę zachowuje się tylko dla gwałtownie i namiętnie ukochanych. Tak jest, gdyby Franciszek Serrano był królem, mały złoty kluczyk nie wróciłby nigdy na okrągły marmurowy stolik, a królewski dom hiszpański byłby się doczekał czci!
Izabella myślała o Franciszku Serranie, gdy wdziewała biały nocny kaftanik i spoczęła na bujających jedwabnych poduszkach królewskiego łoża; jego piękna, wyniosła, męska postać znowu w żywych kolorach stanęła jej na oczach; z bijącem sercem wydała głos gniewu, bo pomiędzy nim ii nią ukazał się obraz Henryki. Izabella usiadła na łożu, ona musiała znowu posiadać księcia de la Torre, zupełnie posiadać, choćby to życiem ludzkiem potrzeba było opłacić.
Po kilku godzinach bezsennych, w ciągu których wiła się na poduszkach, wstała i drżącą ręką napisała rozkaz do ojców inkwizycji...
Był to pierwszy złowrogi list młodej królowej do tych okrutnych mieszkańców Santa-Madre, i szczęście, że przybył tam za późno.
Adjutant, któremu polecono doręczenie rozkazu własnoręcznie przez królową zabezpieczętowanego, prędko wrócił i doniósł, że osoba obwiniona o zamordowanie dziecka zeszłej nocy uszła z więzienia Santa-Madre.
Izabella zerwała się, jakby ją żmija ukąsiła.
— Kto mi to zrobił? — zawołała pałająca gniewem. — Henryka umknęła, ale za jakąbądź cenę należy ją wynaleźć i znowu mi dostawić! Taki mój rozkaz!
W tej chwili zameldowano królowej księcia de la Torre.
— Ach, wybornie! — zawołała niezmiernie ucieszona Izabella: — książę może wejść do mojego gabinetu!
Adjutant wyszedł dla przeprowadzenia Franciszka z wielkiej sali do znanego nam, pokoju, w którym Narvaez wyśledził dwoje kochanków.
Ale Izabella stanęła przed kryształowem lustrem swojego buduaru pytając go, czy w tej chwili może mierzyć się z bladą Henryką; chciała dać uczuć księciu swój gniew, a potem, pokazać mu jak go niewypowiedzianie kocha!
Skinęła na damy dworskie, aby pozostały, a margrabina de Beville błękitną atłasową suknię królowej pokryła kosztowną zasłoną, przypiętą do jej włosów kosztowną brylantową agrafą. Królowa poszła sama do małego gabinetu, w którym księcia bez świadków przyjąć chciała.
Weszła powoli, ostro patrząc w oczy kłaniającemu się Franciszkowi swojem pięknem niebieskiem okiem; portjera bez szelestu za nią się zamknęła, upadły ulubieniec stał przed dumnie wyprostowaną królową, zdającą się lubić błękitno-niebieską barwę!
— Mości książę, prosiłeś o posłuchanie, słucham więc, — teraz dopiero spostrzegając, że Franciszek Serrano złotem zdobną szpadę generał-kapitana trzyma w ręku.
— Najjaśniejsza Pani, — mówił Franciszek głosem drżącym ze wzruszenia, które nadaremnie pokonać usiłował, bo ujrzał królową, którą kochał, a która nawzajem podzielając jego miłość, jak to słusznie pojmował, wiele w głębi duszy cierpieć musiała. — Najjaśniejsza Pani, upraszam o uwolnienie mię od służby!
— Czyście już doszli do wysokości, jaka się wznosiła przed wami, gdyście z godnem podziwienia męstwem wstępowali w szeregi naszej armji? Albo może nie poczytujecie sobie za zaszczyt pozostawać dłużej w naszej służbie, ponieważ wczoraj wieczorem zmuszeni byliśmy dopełnić uwięzienia w waszej obecności? Jesteście bardzo dumni, mości książę, — rzekła Izabella przystępując bliżej do Franciszka — i za bardzo śmiali! Kto odważył się ową uwięzioną uwolnić z piwnic w Santa-Madre?
— Franciszek Serrano to uczynił.
— । Bardzo dobrze, don Serrano, a więc książę de la Torre, generał-kapitan Hiszpanji nie uczynił tego! Don Serrano, któregośmy bardzo lubili, spuszcza się na to, że — księcia de la Torre nie wydamy katowi! Ale naprawdę, mości książę, nie było to poraz pierwszy, aby władca Hiszpanji kazał ściąć granda za czyn równie zdrożny jak kary godny! Królowa wydałaby taki wyrok na księcia, ale Izabella don Franciszkowi Serranie uczynić tego nie może!
— Żadnej wspaniałomyślności, Najjaśniejsza Pani — byłaby ona nie na miejscu. Racz Wasza Królewska Mość rozkazać jak uważasz za słuszne.
— Nie tak gwałtowonie, don Serrano! Chcemy zapomnieć o wszystkiem, jeżeli uwiadomicie nas, gdzie przebywa owa dzieciobójczyni, którą w niezmierzonej wspaniałomyślności swojej oswobodziliście!
— Królowo, czyliż raczysz mnie uważać za tyle bezczelnego, iż dla ocalenia mojej głowy, zdolny będę dopuści się takiej zdrady? Oto raczej wydaj zaraz rozkaz Bermudezowi, a ja sam go odniosę! — z tak szlachetnym zapałem zawołał Serrano i w tej chybili tak pięknie wyglądał, że Izabella przez chwilę milcząc podziwiać go musiała.
— Skoro tak, to królowa prosi was, abyście jej powiedzieli, gdzie się znajduje owa Henryka — czy to dla was jeszcze nie dosyć don Serrano?
— Smutna to tajemnica, Najjaśniejsza Pani, — poważnie powiedział Franciszek, bo doniesiono mi, że Józef Serrano śmierć gonił za nieszczęśliwą aż do Manzanaresu, i że ona w nurtach rzeki śmierć znalazła.
— Miałażby nie żyć ta Henryka? — niecierpliwie spytała królowa.
— Tak mi przed chwilą doniesiono, Najjaśniejsza Pani. Woda nie pozostawia śladów, po których dojśćby można do odebrania jej ciała nieszczęśliwej!
Wiadomość ta mocno przeraziła królowę, ale wkrótce na obliczu jej odmalowało się wewnętrzne zadowolenie.
— I mości książę żądasz uwolnienia? Czyliż was ta żałobna wiadomość tyle znękała, iż szpady udźwignąć już nie możecie? Myśleliśmy, że śmierć w nurtach rzeki znośniejsza od śmierci czekającej dzieciobójczynię.
— Na Najświętszą Matkę Boga zaklinam się, że Henryka była niewinną! — z ożywieniem zawołał Franciszek Serrano.
— Zdaje się, żeście zbyt pewni możności wykonania przysięgi za kogo innego; dajmy temu pokój! — markotnie odparła królowa.
— Pozostaje mi zatem upraszać, abym szpadę generał-kapitana, którą w pięknej godzinie z rąk waszych otrzymałem, mógł oddać w te same ręce, abyście przyjąć ją raczyli równie niesplamioną, jak ją przyjąłem, — powiedział Franciszek Serrano, uginając kolano i pałającym wzrokiem patrzącej na niego królowej, podając szpadę ze złoconą rękojeścią.
— Mości książę de la Torre, co zaszło między dniem, w którym wam tę godność udzieliliśmy, a dniem dzisiejszym, już przeminęło.
— Zarazem otrzymałem inną jeszcze wiadomość, która mnie niezmiernie zmartwiła! Don Miguel Serrano mocno zachorował i synów swoich jeszcze raz widzieć zapragnął.
— Wasz wielce szanowny ojciec? O! skoro tak, śpieszcie, śpieszcie niezwłocznie do zamku Delmonte i zanieście dla niego moje najszczersze życzenia! — z zapałem rzekła Izabella.
— Syn dzięki za to składa swojej monarchini! Gdybym nie mógł opuścić mojego chorego, umierającego ojca, upraszam Waszą Królewską Mość o oddanie szpady napowrót temu szlachcicowi, który ją z mojej przyczyny utracił. Czyli i kiedy do Madrytu wrócę, o tem dzisiaj nic jeszcze stanowczego wyrzec nie mogę.
— Dowód naszej najwyższej łaski przyjmujemy napowrót niechętnie i tylko na wyraźne wasze życzenie, mości książę! Oby Najświętsza Panna dozwoliła, abyście tam wkrótce udzielić mogli dobrych wiadomości o waszym szanownym ojcu! Nie zwykliśmy, don Serrano, widzieć was klęczącego przed nami! — dodała królowa z życzliwą miną podając Franciszkowi rękę, na znak, by powstał. Miejcie się dobrze przez czas nieobecności waszej w Madrycie; spodziewamy się jednak, że niedługo brakować nam was będzie, bo jak wiecie, mością książę, potrzebujemy jeszcze bardzo usilnie dzielnych mieczów, i rachujemy na to, że się od sprawy naszej nie odwrócicie, toby nas więcej bolało, niż...
I królowa, z poważną, prawie bolejącą miną, zamilkła.
— Franciszek Serrano pozostanie wam wiernym, królowo; ramię jego służyć wam będzie jeszcze gorliwiej niż dotąd, jeżeli nie tu na dworze, to daleko na polu walki! Liczcie na mnie i żądajcie odemnie czegokolwiekbądź — Franciszek Serrano gotów pójść na śmierć za swoją królową — to nie są czcze słowa, Najjaśniejsza Pani!
— Rana, której włos wasz ukryć nie może, silniej jak wszystkie inne ręczy za prawdę słów waszych! Niech Was Najświętsza Panna prowadzi Franciszku, i niech przywróci zdrowie ojcu waszemu, abyście niedługo od nas oddaleni byli, — z całą życzliwością wyrzekła Izabella. — Nasze życzenia i myśli towarzyszyć wam będą!
I na pożegnanie, skinęła piękną małą rączką — poczem znikła za portjerą.
Franciszek, pożegnawszy Prima i Topetego, wyjechał jeszcze tego samego dnia do zamku Delmonte swoim eleganckim powozem i w towarzystwie tylko jednego lokaja. Don Miguel Serrano z ojcowską dumą patrzał na świetną karjerę starszego syna — jednak na wiekiem steranej twarzy i na duszy jego ciążyła wielka troska! Stary grand obok powierzchownej surowości miał miękkie serce i był prawym człowiekiem; jeżeli go co wzruszyło, to zasługiwało na zupełne jego współczucie.
Gdy po wyjeździe Franciszka do Madrytu don Miguel dowiedział się, że owa biedna kobieta, przez jego syna uwiedziona Henryka, paznokciami wykopała sobie wyjście z okropnego pawilonu i bez celu rzuciła się w objęcia nędzy, wzruszył się niezmiernie, i musiał wyznać przed sobą, że jego pierworodny dźwigał na sobie całą winę nieszczęścia Henryki, i że on sam powiększył to nieszczęście, dając wiarę podszeptom brata Franciszka.
Od tej chwili siwy Serrano niezmiernie był zimny dla obu swoich synów, co zupełnie odpowiadało jego charakterowi. Gdy następnie, chociaż tylko w części, dowiedział się o niegodziwościach Józefa, zapalił się widocznym gniewem na niego, a także i świetna karjera Franciszka nie mogła zatrzeć plamy, jaką wina jego co do Henryki pozostawiła u duszy don Miguela.
Dotknięty ciężką chorobą, kontent był, że zawczasu spisał swoją ostatnią wolę; a gdy uczuł, że zbliża się jego ostatnia godzina, kazał napisać do obu synów, aby pośpieszyli do jego śmiertelnego łoża.
Józef pierwszy, z obłudną miną, uczynił zadosyć temu rozkazowi; dniem pierwej niż Franciszek stanął przed umierającym starcem, i chytrością usiłował pozyskać sobie ojca; usiłował przedstawić mu w najlepszem świetle co uczynił, Franciszka zaś obmawiał jako niegodziwca. Ale stary don Miguel słuchał wprawdzie słów młodszego syna, lecz wierzył tylko w to, co według doświadczenia i faktów za godne wiary uznawał. Józef spokojnie liczył przemijające godziny, Franciszek nie przybywał, a don Miguel słabł coraz bardziej, miał więc nadzieję, że uprzedzi we wszystkiem spóźniającego się.
— Starzec gasnącym głosem przywoływał pierworodnego, i teraz pokazało się dopiero, że Franciszka więcej kochał.
— Nie ma czasu pośpieszyć do łoża boleści swojego ojca, — mówił mu nienawistnym tonem obrzydły Józef; przybędzie gdy nadejdzie czas podziału!
— Biada ojcu, który ma takich synów! — jęknął stary.
W tej chwili wszedł do pokoju blady Franciszek i po cichu zbliżył się do łoża umierającego ojca. Nie zwróciwszy nawet spojrzenia na znienawidzonego brata, pełen głębokiej dla niego pogardy, pochylił się nad ukochanym ojcem, który z pogodnym uśmiechem spostrzegł go i poznał.
— Jesteś nareszcie, mój Franciszku! — wymówił, a tymczasem Józef zgrzytając zębami przystąpił do okna, by nie być świadkiem sceny, wzbudzającej w nim gniew i zazdrość. — Twój umierający ojciec od dawna już przywołuje cię. Dzięki Najświętszej Pannie, że mi cię jeszcze widzieć dozwoliła!
Franciszek ukląkł i ucałował podaną sobie rękę don Miguela.
— Trzeba nam się pożegnać — nie gniewaj się na mnie — uczyniłem co w sercu mojem za najlepsze uważałem, bądź dobry, mężny i wierny twojej królowej!
— O, że też na takie pożegnanie przybyć musiałem! Dlaczegóż chcesz nas już ojcze opuścić! — wołał niezmiernie stroskany Franciszek.
— Donna Elwira — twoja matka — oczekuje mnie — bądź zdrów — przyjm więc błogosławieństwo!
Umierający don Miguel w tej chwili widział tylko obok siebie klęczącego Franciszka, zatem ciężką już ręką błogosławiąc dotknął tylko jego głowy, a Józef niewzruszony pozostał na boku.
— Umarł! — wyszeptały jego usta, gdy z boku rzucone na łoże spojrzenie przekonało go, że don Miguel bez życia opadł na poduszki. — Przybyłeś zapewne, aby mi moją część odebrać, dumny książę! — dodał szyderczo i tak cicho, że modlący się na klęczkach don Franciszek usłyszeć nie mógł. Cyganka przepowiedziała ci królewską koronę, do książęcej rzeczywiście już dosięgłeś! Ale teraz już się twoja miara przebrała! Jakże cię nienawidzę! Musisz ustąpić z tego świata, chociażbym serdeczną krwią moją opłacić miał wszystkich szatanów; dwa razy uszedłeś mi, bracie Franciszku — trzeci raz może mi się lepiej powiedzie!
Smutna wiadomość o śmierci don Miguela Serrany szybko rozeszła się po okolicy, i nietylko liczni oficjaliści i robotnicy licznych posiadłości wkrótce otoczyli katafalk zmarłego, którego kochali, lecz także i właściciele sąsiednich wielkich majątków przybyli oddać ostatnią cześć zwłokom powszechnie lubionego don Miguela. W wielkiej wysokiej piwnicy, przechowywującej trumny jego przodków, i on znalazł miejsce wiecznego spoczynku. Królowa na znak współczucia, przysłała na pogrzeb księcia Walencji, może dlatego, aby przy sarkofagu dona z Delmontu, zawarł pokój z jego synem!
I rzeczywiście, Narvaez, który znowu przyjął szpadę generał-kapitana, głównie dlatego, że potrzebny był dworowi w Madrycie, podał księciu de la Torre rękę zgody. Człowiek bez serca, uczynił to może powodowany widokiem podwójnej boleści dumnego don Serrany, któremu śmierć zabrała ojca, a nikczemność brata.
Gdy przybył sąd z Bedoi dla spełnienia ostatniej woli dona z Delmontu i gdy otworzono testament, nikt bardziej jak Józef nie był ciekawy poznać jego treści.
Ale testament don Miguela Serrany brzmiał następująco:
„Ja niżej podpisany, po należytej rozwadze i przytomny na umyśle, dzisiaj dnia 1 listopada 1845 roku, stanowię co następuje; Majątek Delmonte ze wszystkiemi przyległościami, z zamkiem i wszelkiemi zabudowaniami, tak jaki będzie stan jego w dniu mojej śmierci, zapisuję i przekazuję w nieograniczone posiadanie, byłej słudze mojej małżonki, signorze Henryce Armero i jej zstępnym. Jestem jej tak wiele winien, że przez to dziedzictwo tylko część długu mojego spłacam.
„Moją zaś gotowiznę wynoszącą około dwóch miljonów złotych dublonów, jak o tem przekonać mogą księgi mojego rządcy Eleonarda, zapisuję nie signorze Henryce, ale rozporządzam nią jak następuje:
„Mój starszy syn Franciszek otrzymuje połowę tego mienia, mój drugi syn Józef część obowiązkową, resztą zaś pieniędzy Eleonardo, rozporządzać ma póty, aż jeden z moich wyżej wspomnianych synów będzie miał prawnie, przez Kościół uwierzytelnione dzieci. Pierwszy wnuk odziedziczy tę sumę jako spadkobierca mojego nazwiska. To rozkazuję spełnić niezwłocznie i wykonać wolę moją. Don Miguel Serrano y Dominguez de Delmonte“.
Ta dobroć ojca rozrzewniła Franciszka, lecz nastąpiła ona za późno, bo Henryka już nie żyła, według jego zdania. Józef stwierdził to mniemanie, bo podyktował sądowi zeznanie, że Henryka utonęła w nurtach Manzanaresu.
Ale w testamencie wyrażono było: „jej i jej zstępnym.“
Ta klauzula zatem pokrzyżowała wyrachowanie Józefa. Sędziowie postanowili, że majątek Delmonte ma być oddany w administrację do czasu aż znajdzie się spadkobierca Henryki!
Józef, który spodziewał się na pewno znakomitej sumy, miotany wściekłością, że z swoją częścią obowiązkową wyszedł tak dobrze jak z próżnemi rękami. To podżegło w nim nienawiść do Franciszka i wznieciło w nim ślepą chęć zgubienia brata.
Dwaj bracia przez czas pogrzebu ojca i podziału majątku, mieszkali pod jednym dachem, ale każdy w osobnem skrzydle, każdy unikając widoku jeden drugiego. Owszem nawet Franciszek w każdej chwili gotów był białą bronią odeprzeć napad Józefa, bo go się spodziewał!
Znał on dobrze swojego brata i nie omylił się!
Gdy po upływie pierwszych tygodni żałoby, Franciszek w towarzystwie służącego swoim powozem zamierzył powrócić do Madrytu i nocą przejeżdżał przez las Bedoi, nagle napadł na niego oddział jezdnych, którzy wołając:
— W imieniu królowej! — pochwycili za cugle konie Franciszka, a stangretowi i lokajowi zagrozili nabitemi pistoletami.
W lesie i na wązkiej drodze przezeń prowadzącej było nadzwyczaj ciemno, tak, że Franciszek zaledwie mógł rozpoznać ilu było napastników i czy byli w mundurach; zaraz więc powziął podejrzenie, że ci łotrowie mający na ustach imię królowej, są to najęci rabusie, którzy pod przywództwem Józefa śmierć mu poprzysięgli.
Bez namysłu więc otworzył drzwiczki od powozu i wyskoczył, trzymając w jednej ręce pałasz a w drugiej nabity pistolet i zawołał:
— Kto tu śmie nadużywać imienia królowej, książę de la Torre przyzywa go przed siebie!
Głuchy okrzyk odpowiedział na te słowa wyzywające, i Franciszek ujrzał, że występując z ciemności przyskakuje do niego czterech czy pięciu jezdnych.
— Ani kroku dalej! bo pierwszy kto się zbliży pożegna się z tym światem! — zawołał groźnym głosem.
Odpowiedziano mu śmiechem, od którego zadrżał, bo był głos Józefa.
— Precz z nim, chłopcy! — zawołał Józef i posunął naprzód wstrzymanych groźnym pistoletem Franciszka, który teraz już tak przywykł do ciemności, iż postaci wahających się nieprzyjaciół doskonale rozpoznawał; widział także poza niemi czatującego Józefa, i poznał go zgrozą przejęty, bo ten okrutnik broń swoją przeciw niemu wymierzył.
Co z tobą, mój ty rodzony? — mruknął Franciszek, a tymczasem lokaj Franciszka na tyle był przytomny, że w tej chwili strzelił z powozu pomiędzy rabusiów.
Ryk zemsty odpowiedział na to wezwanie do bójki. Podczas gdy kilku najemników Józefa rzuciło się na lokaja, inni ze wszystkich stron natarli na Franciszka.
Taka walka nie była nowością dla młodego księcia de la Torre! Dopuścił dwóch przodujących, plecami oparł się o powóz, i z dwóch pistoletu luf z taką pewnością strzelił w ich głowy, że gdy dym opadł, oni rzężąc leżeli na ziemi, a dwie kule tuż obok Franciszka w bokach i szybach powozu utkwiły. Roześmiał się i z pałaszem uderzył na dwóch rabusiów, którzy mieli zamiar przebić lokaja, mężnie na koźle broniącego się.
— Zeskocz tu do mnie! — zawołał na niego, natarł na napastników i lokajowi otworzył drogę. — Musimy tym szelmom pokazać, że nie z dziećmi mają do czynienia! Strzeżcie się, wy nocne ptaki, albo w nogi!
Lokaj zeskoczył z powozu, stangret Franciszka trzymał dziko wspinające się konie, których lejce pochwycił jeden napastnik. Strzały padały szybko jeden po drugim, głucho rozlegając się pomiędzy drzewami lasu; po nich nastąpiła zajadła bójka, bo rabusie Józefa wystrzelali broń swoją, a nabijać jej na nowo nie mieli czasu.
Franciszek bronił się swoim szybko i zręcznie kierowanym pałaszem przeciwko dwom napastującym go brodaczom z poczernionemi twarzami. Widział, że z nieznacznej ich liczby już teraz czterech tylko walczy, a piąty Józef stoi w tyle jak widmo, oczekując sposobności wpakowania swojej szpady w znienawidzonego Franciszka.
Ale książę de la Torre był tak zręcznym i zimnej krwi rycerzem, iż ta sposobność bez dalszych następstw nastręczyć się nie mogła; widział, że uderza nań dwóch nieprzyjaciół i powozem zasłaniając przedewszystkiem plecy swoje, z nadzwyczajną szybkością odpierał ich połączone ciosy.
W tej samej chwili, gdy Franciszek postanowił raptem skończyć tę długą i nieszczęsną rąbaninę, spostrzegł, że Józef, w ciemności, pewien że go nikt niewidzi, posuwa się pod drugą stronę powozu.
— Łotr chce mnie przez okno zajść z tyłu, stangreta zamordować, a potem uciec ze złotem i powozem! — wyszeptał cicho, a wreszcie zawołał:
— Do piekła wy, rozbójnicy! mniemacie, że się z wami fechtować pragnę?
I to mówiąc zwinął się tak szybko i pewnie, tak raptownie i zręcznie ciął jednego w głowę, że ten ogłuszony i ciężko raniony padł na ziemię, a drugi przestraszony i nierad podobnie jak jego towarzysz przez wprawniejszego od siebie szermierza być na drugi świat wyprawionym, cofnął się, przywołując na pomoc swoich towarzyszy z lokajem walczących.
Franciszek postrzegł, iż rzeczywiście jeden z nich zbliżał się; ale spostrzegł także, że Józef otworzył drzwi powozu, i miał zamiar uderzyć nań z tyłu.
— Do mnie! — zawołał na służącego.
Ale ten pierw doskonale pchnął w piersi jednego napastnika, i pośpieszył na pomoc przypartemu księciu, który jak lew walczył z dwoma nacierającymi nań łotrami.
— Zasłoń mi plecy! — szepnął; — już sobie z nimi dam radę!
Lokaj teraz także spostrzegł, iż z tyłu zbliża się jakaś pochylona ciemna postać.
— Czekaj, łajdaku, — powiedział po cichu, — ja ci zagaszę dzienne światło pierw nim o tem pomyślisz!
Kiedy Franciszek niezmordowanie bronił się przeciw dwom nacierającym nań rabusiom, i kiedy nieraz mu groziło niebezpieczeństwo upadku przez stąpanie i potykanie się na ciałach zabitych, jego służący stanął tuż przy drzwiczkach powozu i czekał, aż Józef, bo brata swojego pana poznać nie mógł, otworzy je ze środka, by z tyłu napaść na księcia.
Ale jak to Franciszek przewidział, Józef miał przedewszystkiem we wnętrzu powozu inny jeszcze ważniejszy interes.
Lokaj usłyszał, że na koźle powozu wydano przytłumione przekleństwo.
Dopiero wtedy otworzyły się po cichu drzwiczki i pokazała się okryta śpiczastym liiszpańskim kapeluszem głowa łotra, który niezawodnie z wnętrza powozu napadł na stangreta. Lokaj Franciszka zadał mu cios.
Dał się słyszeć przeraźliwy wrzask, krew polała się po stopniu powozu, ale raniony miał jeszcze tyle siły, że szybko wymierzył szpadę przeciw ukrytemu nieprzyjacielowi i cofnął się.
— Szelma! — zawołał lokaj Franciszka i na oślep wołał we wnętrzu powozu: — czy ci jeszcze za mało? Masz tu resztę!
Trafiony Józef, stoczył się tyłem z powozu na drogę, a Franciszek zraniwszy jednego przeciwnika, szybkiem natarciem odparł innych o kilka kroków w tył, aż nareszcie obaj woleli powierzyć się opiece drzew, i stamtąd nabiwszy broń na nowo, zamierzali dać ognia do Franciszka.
Lecz on nie miał zamiaru czekać na to i przedłużać walkę z rabusiami, którzy konie swoje u drzew uwiązali.
— Dosyć tego! rzekł do służącego, który szukał Józefa, aby mu dać resztę; bież się do koni i ruszajmy!
Franciszek wsiadł do powozu, lokaj wskoczył na kozieł i dziwił się, że stangret nie popędza koni; dopiero teraz spostrzegł, że siedzi obok niego nieżywy z głową na piersi zwieszoną. Ów łotr z wnętrza powozu przebił mu sztyletem plecy aż do serca, tak, że raniony na koźle ducha wyzionął.
Lokaj więc ujął cugle, które zabity trzymał jeszcze w palcach, a konie z powozem pędem strzały pobiegły po leśnej drodze.
Franciszek jeszcze przez kilka chwil słyszał tętent kopyt koni dwóch pozostałych nieprzyjaciół, którzy wskoczyli na koń i jeszcze pędzili za powozem.
Ale tętent stawał się coraz słabszy, jeszcze padły wymierzone wśród nocy ku jadącym dwa strzały, a wreszcie najęte przez Józefa łotry musiały zaniechać dalszego ścigania, bo na swoich stępakach wybornych rumaków księcia de la Torre dopędzić nie mogli.
Nazajutrz Franciszek po dłuższej nieobecności wrócił znowu do Madrytu, lecz jedynie dla przeniesienia się po upływie kilku dni do obozu w Sejasie.
Książę Walencji natychmiast zgodził się na jego żądanie. Królowę pożegnał Franciszek ceremonialnie i chłodno.
Wkrótce nadeszły najświetniejsze raporty o jego czynach, a dwór, jak to w następnych rozdziałach zobaczymy coraz bardziej oddawał się najwyszukańszym zabawom, strawiwszy na nich bez przeszkody lat dwa.
Wtem nagle z początkiem 1848 roku przebiegła po Europie burza, która prawie we wszystkich krajach naszej części świata wznieciła powstanie.
A tak i w Madrycie zebrały się na placu Major niezliczone tłumy ludu, wsparte kilku pułkami niezadowolonego wojska, i w kwietniu wspomnianego roku doprowadziły do skutku rewolucję, która chciała okazać dworowi swoje niezadowolenie z gospodarki księży, oraz położyć koniec rodzajowi życia prowadzonego w zamku.
Po kilku dniach przelewu krwi, Narvaez powagą swoją z trudnością przywrócił spokojność, wyjednawszy u królowej ampestję dla uwięzionych. Lecz gdy ufny w swoją potęgę dalej posunął i zażądał wydalenia młodego margrabiego de Bedmar, krewnego margrabiny de Beville, który zręcznie umiał wszyć się w łaski młodej królowej, za to w lecie 1848 r. Izabella uwolniła znowu od służby szanownego Narvaeza i naznaczyła na jego miejsce generała Balbac, człowieka bez znaczenia, który wsławił się jedynie okrucieństwem w dniach rewolucji na placu Major. Narwaez wiedział bardzo dobrze, iż to nowe upokorzenie winien był wpływowi ojca Fulgentego i owej znienawidzonej przez niego zakonnicy Patrocinji, którym stał na zawadzę i którzy na jego miejsce wprowadzili człowieka próżnego niedołężnego, lecz przez ich protegowanego, którym zupełnie władali i który całkiem od ich woli zależał.
Cały Madryt oburzył się tak haniebnem podeptaniem woli ludu, przychylnego księciu Walencji, a gdy Narvaez nazajutrz po uwolnieniu ukazał się na ulicy Alcala, oddano mu tak głośne i powszechne hołdy, iż dowiedziały się o nich i królowa Izabella i królowa matka.
Wprawdzie za wpływem ojca Mateusza królowa matka zupełnie zapomniała o dawniejszej skłonności swojej dla księcia, ale mimo to, uważając za rzecz niebezpieczną teraz go się pozbywać, pierwsza otwarcie za nim przemówiła.
Izabella kazała go przywołać, ale teraz już Narvaez nie powrócił na dwór, bez postawienia pewnych warunków!
General Balbao, któremu musiał ustąpić, został wygnany do Coaby; ojciec Fulgenty, jako kierownik całej przeciw niemu intrygi, do Sewilli! A nawet Narvaez zdołał Wygnać mniszkę Patrocinię, chociaż tylko na kilka miesięcy, do jej klasztoru w mieście Aranjuez, nie zważając na gniew i nienawiść króla. Chciał przynajmniej mieć w koło siebie spokój, aby przeprowadzić bez przeszkody rozmaite rozporządzenia.
Nastąpiło wkrótce potem małżeństwo między hrabią de Montemolin a księżniczką Salerneńską, siostrzenicą króla neapolitańskiego; to zachwiało dyplomatycznemi stosunkami między Madrytem a Neapolem, lecz nie tyle sprawiło kłopotu Narvaezowi, co uregulowanie długu państwa, które wprawdzie w każdej mowie tronowej było zapowiadane, lecz nigdy do skutku nie przyszło, bo nienawiść księży i jezuitów, korzystających z każdej sposobności, mierziła życie nieprzyjaznemu im księciu i utrudniała rządy! Narvaez czuł dobrze, że skoro teraz jeszcze przedsiębrać będzie kroki przeciw inkwizycji potrzebnej samej królowej, to podkopie swoje stanowisko; dla tego tymczasem wszelkiemi siłami starał się o dobry zarząd wojska, o przywrócenie karności, która miała wreszcie położyć koniec ciągłe powtarzającym się buntom pojedynczych pułków.
Dał więc pokój inkwizycji i dworskim kabałom, a zostawiono mu za to samowolny zarząd wielu innemi rzeczami.
Takie było położenie dworu, gdy nadszedł dzień św. Franciszka 1848 roku, o którym już przygotowawczo wspomnieliśmy.
Wprawdzie królowa tęskniła jeszcze do Franciszka Serrany, który zupełnie rozbił karlistów i wyparł ich aż w Pirenejskie góry; szukała jednak wszelkiej możliwej rozrywki, bo nietylko miewała po za rezydencją swoją częste schadzki z owym młodym markizem de Bedmar, ale nadto udarowała, przychylnością swoją młodego śpiewaka włoskiej opery. Miralla, który swoim pięknym tenorem zachwycał królową lubiącą muzykę, i jak zobaczymy, swoim pięknym głosem i jeszcze piękniejszą postacią wielki naówczas wpływ na Izabellę wywierał.
Niech nam nakoniec wolno będzie dodać, że ów mały złoty kluczyk, który przed trzema laty widzieliśmy na okrągłym marmurowym stoliku przy łóżku królowej, teraz już się tam nie znajduje, i że zapewne w tym przeciągu czasu król go musiał zażądać.
W dzień św. Franciszka widzieliśmy królową jadącą do kościoła Antocha, gdzie zawsze zwykła była słuchać mszy św. i spowiadać się, ponieważ tam się znajdowali ojcowie cieszący się zupełnem zaufaniem młodej monar- chini.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.