<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XXXI.
DZIEŃ ŚW. FRANCISZKA

Gdy owej straszliwej nocy Henryka, uciekając przed obrzydłym Józefem, którego dech już prawie jej policzków dotykał, którego drżąca ręka już ją prawie chwytała, dostała się na Prado Bermudez, ową osławioną ulicę nad brzegiem Manzanaresu, prowadzącą na podwórze kata, siły jej zupełnie się wyczerpały, jeszcze chwila, a osłabiona byłaby wpadła w ręce szatana ścigającego ją w pocie czoła; — ale natomiast nagle ziemia znikła z pod nóg uciekającej, która już nie mogła krzyczeć, bo przyszła do takiego stanu duszy, w którym obojętne jest dla nas wszystko, cokolwiek się dzieje...
Henryka znikła z przed oczu Józefa...
Wnet fale Manzanaresu zamknęły się nad głową nieszczęśliwej.
Wody czarnej rzeki z powodu dziennego upału jeszcze były dosyć ciepłe, co stanowiło wielki kontrast z szybko oziębiającem się nocnem powietrzem; dla tego to Henryka rozgrzana ściganiem po ulicach, zaledwie zdołała wydostać się znowu na powierzchnię wody, przed którą stał dreszczem przejęty Józef.
Słyszał on gardłowy głos tonącej kobiety, do której rwała się jego dusza; mimo ciemności widział blade ramiona Henryki niknące w falach, i drżący odwrócił się, bo nie chciał skoczyć na jej ratunek, bo pewny był, że i sam utonie.
Henryka, gdy się zanurzyła, czuła, że ją zmysły opuszczają.
Ale walka ze śmiercią, czy też instynkt zachowawczy sprawiły, że gdy ostatni raz na powierzchnię wody wypłynęła, ruchem rąk broniła się przeciw nowemu zatonięciu! Wypiła już tyle wody, a suknie tak nią przesiąkły, że wszelkie siły wytężała w śmiertelnej trwodze, aby się nie pogrążyć znowu. Ale nawet i tu w nurtach rzeki, myśl o śmierci była dla niej dobrodziejstwem w porównaniu z doznaną obawą dostania się w ręce straszliwego brata jej Franciszka, bo los jej wtedy byłby daleko smutniejszy!
Wtem, gdy dopłynęła do środka Manzanaresu, uczuła, że pęd wody porywa ją i unosi, i że teraz łatwiej na powierzchni utrzymać się może — ale też wielki był czas po temu, bo jeszcze kilka minut, a byłaby postradała resztę sił, jakich jej śmiertelna trwoga użyczyła... ale czy dosięgnie brzegu, czy mimo prądu wkrótce nie uronię? Ciemność nocy nie dozwalała jej rozpoznać stałego lądu! Fale unoszą ją bez ratunku.
Wtem siły ją opuszczają, zdrętwiałe ręce opadają w wodę, z porannym brzaskiem zbliża się jej ostatnia godzina...
— Marjo, dopomóż! — jęczą jej blade usta, coraz bardziej zbliżające się do nadpływającej fali — jeszcze chwila, a Henryka utonie.
Wtem nagle siła prądu wyrzuca ją na ląd, biedną, udręczoną, której życie dotychczas tylko przez krótki czas szczęściem promieniało, wówczas gdy się cieszyła błogą miłością; której dni później upływały w trwodze i niedoli, bo jej wydarto dziecię, wydarto najdroższy klejnot; którą gdy Franciszka swą pełną poświęcenia, najwyższą miłością udarowała, ścigano jako dzieciobójczynię. Biedna udręczona Henryka nie wypiła jeszcze pełnego kielicha cierpień i doświadczeń, bo fala wzgardziła nią, i wyrzuciła na niską wyspę, leżącą na środku Manzanaresu, na której, jak sobie czytelnik przypomni, znajdowała się chuda jednooka.
Henryka leży blada i nieprzytomna na płaskim brzegu wyspy, pod krzakami i palmami; wiatr poranny owiewa jej śmiertelnie blade rysy, a fale moczą jeszcze jej nogi i ręce.
Stara Marja Nepardowa opuściła wyspę, za nadejściem nocy, po otrzymaniu pierścienia, który jej przyniósł posłaniec hrabiny genueńskiej, a który miał być zgubnym dla dziecka, które jej taż hrabina powierzyła. Wiemy, że odpowiedziała posłańcowi przezornej Aji, iż o wszystkiem pamiętała, i że z dziewczynką rzecz zupełnie załatwiona; to znaczyło, że fabrykantka aniołów zabiła ją jak wiele innych dzieci.
Ale stara jednooka, dotąd nie znająca serca Marja Nepardowa, upodobała sobie dziewczynkę, która jak ona nazywała się Marja i pełnem miłości zaufaniem przywiązała się do niej. Dotychczas żadne dziecię tego u niej nie doznało i tego z początku sama sobie wytłumaczyć nie mogła. Ona, która sama nigdy nie była matką, której całe nieszczęście właśnie od tego pochodziło, zaczęła okazywać miłość jakiej niegdyś nigdy nie czuła, tej obcej, powierzonej sobie dziewczynie, której pozbyć się chciano!
Stara jednooka cieszyła się miłemi słowy, pochlebnemi, pełnemi zaufania przymileniami niewinnego dziecka, i wkrótce pozwoliła, aby paplająca dziewczyna uściskała ją i całowała!
Jakże opuszczone i nieszczęśliwe musiało być to dziecię, skoro mogło zaufać i kochać tę odrażającą Marję Nepardową! Zamiast więc pozbawić ją, podobnie jak inne powierzone sobie dzieci, wszystkiego najpotrzebniejszego, wychowywała i pielęgnowała małą Marję z taką miłością i starannością, iż łatwo można było widzieć, jak dalece to dziecko umiało się wcisnąć w zakamieniałe dotąd serce starej jednookiej. Mała Marja, bez wątpienia, miała być zamordowana równie jak inne dzieci; przekonywała o tem rozmowa z obcą damą, mimo warunku co do pierścienia. Ale Nepardowa uczynić tego nie mogła, chociaż z początku kilkakrotnie usiłowała nie mieć żadnego względu dla niewinnie uśmiechającego się i wyciągającego do niej rączęta dziecięcia.
Gdy więc ukazał się wieczorem ów Joachim, pokazał pierścień i oznajmił, że ma zabrać jej małą Marję, stara jednooka odmówiła mu, i mniemała, że woli obcej, dostojnej donny zupełnie uczyniła zadosyć, skoro kazała jej oświadczyć, że dziecię już dawno nie istnieje!
Pierścień odebrała, ale zatrzymała małą, niczego się nie domyślającą Marję! Skoro posłaniec oddalił się, nachyliła się nad śpiącą i rozważała, czy ona teraz może jeszcze bezpiecznie przebywać u niej na wyspie, i nakoniec przyszła do przekonania, że owa donna, dla której dziecię tak wiele znaczyło, może przybyć tu niespodzianie, i znalazłszy dziecię, rozgniewać się i zgubić ją.
Bo poznała zaraz przy pierwszym widzeniu się, że ta donna stać musi blisko tronu!
Namyślała się zatem stara jednooka, jakim sposobem ustrzedz małą Marję od prześladowań straszliwej matki, a w każdym razie wypadało wraz z nią opuścić wyspę, bo donna jeszcze tej nocy przybyć może!
Marja Nepardowa owinęła swoją ulubioną w cieple sukno, bo noc była nadzwyczaj chłodna i ciemna, pośpieszyła z nią do małej łodzi, której ciągle używała, pragnąc przeprawić się na drugi brzeg, co działo się tylko pod osłoną nocy; ostrożnie i przezornie, czegoby się nikt po fabrykantce aniołów nie spodziewał, złożyła modrooką Marję w łodzi, po cichu i powoli wiosłowała, aby się nie obudził mały anioł, którego tym razem nie wiodła na śmierć, lecz którego pragnęła ocalić...
Bez szmeru dotykało wody wiosło starej jednookiej, która okiem swojem usiłowała przejrzeć zwykle bezludny brzeg, aby się przekonać, czy nikt na nią nie patrzy. Noc była tak burzliwa i ciemna, iż z trudnością zaledwie uniknąć zdołała kierunku ku Prado Bermudez i na lądzie nic dostrzec nie mogła.
Na dalekich wieżach kościelnych wybiła godzina dziesiąta wieczorna.
Wtem nagle spostrzegła stara Nepardowa, że wzburzone fale rzeki popędziły ją w stronę brzegu, na którym leżało oparkanione podwórze starego Bermudeza.
Jednooka zadrżała, bo w niewielkiej odległości dostrzegła niski budynek, w którym kat przyłożył do jej oczu rozpalone żelazo. Walczyła przeciw falom, z całej siły robiła wiosłem, to przeciw prącej wodzie, to aby odbić od nienawistnego miejsca na brzegu, które wzbudzało w niej straszliwe wspomnienia.
Ale burza w tem miejscu rzeki, gdzie nic jej nie przeszkadzało, srożyła się coraz bardziej, a lodowaty deszcz nietylko smagał członki stojącej w łodzi jednookiej, lecz także przeciskał się przez okrycie ochraniające małą Marję.
Wtem niespodzianie złamało się wiosło, jak słomka, w ręku starej Nepardowej pozostał tylko kawał kija, a fale całkiem zawładnęły łodzią i popędziły ją przemocą ku brzegowi.
Mała Marja krzyknęła głośno, zbliżyły się czyjeś kroki z podwórza starego Bermudeza ku miejscu brzegu, na którem osiadła łódź: jednooka rozgniewana i przestraszona ujrzała, że brat wraz z parobkiem niosącym za nim pochodnię, przybył na miejsce, w którem ona wraz z dzieckiem chciała wysiąść na ląd, aby nie zostać igraszką fali.
Stary Bermudez słyszał trzask łamiącego się wiosła, prócz tego usłyszał krzyk małej Marji. Zawołał więc parobka, aby przy blasku światła przekonać się, co się dzieje na brzegu.
Stara jednooka usiłowała ukryć się, a tymczasem fale szybko uniosły łódź.
Bermudez spostrzegł, że jakaś kobieta przesuwa się szybko obok niskiego budynku, w którym kat Madrytu odbywał swoje ćwiczenia. Rozkazał więc parobkowi, aby mu oddał pochodnię i sam schwytał kobietę, dla dowiedzenia się, co to za jedna.
Marja Nepardowa znała dobrze dom ojcowski, z którego wypędzono ją z przekleństwem; znała każdy jego zakątek i zagięcie: więc szybko przebiegła przez dom, pragnąc dostać się do ogrodzenia otaczającego podwórze. Już czuła za sobą parobka swojego brata, i chociażby ją schwytał, nie chciała wydać dziecka w ręce kata, nie chciała, aby Marja pozostała w tem osławionem miejscu.
Ale któż, nagle pomyślała zatrzymawszy się na chwilę, śmiałby wydrzeć jej dziecię?
I zrobiwszy śmiałe postanowienie, jednooka obróciła się do ścigającego ją prześladowcy i do nadchodzącego Bermudeza.
Kat, aby poznać kto to jest, przybliżył pochodnię do obcej, zgarbionej kobiety, której oko błyszczało i na której twarzy malowała się okropna wściekłość... — i zbladł, bo ujrzał Nepardową po raz pierwszy od owej straszliwej kary, jaką na niej dopełnił.
Jednooka przez wysilenie, jakiego wymagało kierowanie łodzią, nie zważając na to, zgubiła czarny plaster, który jej zasłaniał wypalone oko; mały i siwy jej włos unosił się rozpuszczony wiatrem po nad jej głową, a twarz jej oświetlona pochodnią, tak okropnie wyglądała, że kto jej nie znał, mógłby w tej chwili wziąć za piekielnego wyrzutka.
Bermudez spojrzał w pustą, czarną otchłań jej oka, a potem dostrzegł, że mieszkanka wyspy na Manzanaresie dźwiga na ręku trzyletnie dziecię.
Czyżby więc ludzie oskarżający siostrę kata o mordowanie dzieci mieli rację? Więc Marja, z jednej z nim matki urodzona, jest i dzisiaj taką jak była dawniej straszliwą hieną?
I stary Bermudez uniósł się nadzwyczajnym gniewem, ponieważ przypuszczał, że kobieta, którą zwano jego siostrą, próbowała swojej morderczej ręki na niewinnych dzieciach, poświęciła na śmierć i to nieszczęśliwe dziecię, które trzymała na ręku i którego dziki krzyk doszedł jego uszu.
Stary Bermudez zadrżał na tę myśl.
— Szkaradna hieno — wrzasnął, — czy dotąd jeszcze nie zaniechałaś chęci mordu, czy nie uśmierzyłaś w sobie pragnienia krwi? Mamże cię tu spotykać wraz z twoją nową ofiarą? Precz stąd tam;, gdzie będziesz musiała wyznać, co z tem dzieckiem uczynić zamierzyłaś!
I kat wyrwał jej z ręki płaczącą dziewczynkę.
— Precz z nią do tego domu! — zawołał na parobka, wskazując mu Nepardową, a stawiając dziecię na ziemi.
— Czy chcesz wyjąć mi drugie oko, któreś mi jeszcze zostawił, nędzniku? — Niebo cię ukarze!
— Ukarze mnie, jeżeli cię puszczę z tem, nieszczęśliwem dziecięciem, nie dowiedziawszy się, jakie miałaś względem niego zamiary! Myślisz może, że my tu w Prado Bermudez nie wiemy o twojej sławie, ty fabrykantko aniołów? Precz z tobą, musisz się przyznać!
Parobek powlókł siostrę kata do niskiego budynku, oświetlonego ciemną lampą i zbyt dobrze jej znanego. Bermudez zostawiwszy dziecię na oparkanionym dziedzińcu, sam dopomógł zaprowadzić Marję Nepardową w bezpieczne miejsce, i w kilka minut później ujrzała się ona w pokoju ćwiczeń kata, obok bloku, do którego była przymocowana wówczas, gdy kochany braciszek ją oślepiał.
— Czego żądasz, okrutniku? Oddaj mi dziecię, które mi odebrałeś, które mi wydrzeć pragniesz, tę jedyną istotę, która mnie kocha i którą ja kocham! — wołała jednooka przejęta trwogą i rozpaczą.
— Czarownico, znamy twoje obrzydłe zamiary, chciałaś dziecię zamordować!
— Przysięgam ci na Matkę Bożą, że nie chciałam.
— Udowodnij niewinność, bo ciąży na tobie mocne podejrzenie!
— Przywołaj tu dziecię, zbójco i zapytaj je sam! Jeżeli ucieknie odemnie, jeżeli u ciebie szukać będzie pomocy, wtedy przywiąż mnie po raz drugi do tego bloku, wtedy sama dam ci na to pozwolenie, niegodziwcze!
— Dziecię z obawy ciebie, nie przyjdzie szukać u mnie pomocy.
— Jeżeli zbliżysz się z dzieckiem, przeklęte niech będzie skinienie mojej ręki, przeklęte każde przynęcające słowo, każde mrugnięcie okiem! Nie, z radością, z miłością, jak do matki, przybiegnie do mnie to dziecię, skoro je przyprowadzisz; szczęśliwe wyciągnie do mnie rączki, nie przymuszone lub wyuczone, lecz powodowane prawdziwą głęboką miłością! Czy może to zrobić dziecię, dręczone bojaźnią, jeżeli widzi, że dręczycielka jego uwięziona, a ono potrzebuje tylko wyznać prawdę, aby potępić znienawidzoną?
Bermudez rozmyślał się; zdawało się, że projekt jednookiej nieco go objaśniał, ale tak dalece niedowierzał Nepardowej, zwanej fabrykantką aniołów, że pierwej zastanowił się nad tem, czy jednooka w swoim projekcie nie ukrywa jakiegoś podstępu.
— Pilnuj tej kobiety! — rozkazał kat parobkowi; potem wyszedł, aby przyprowadzić dziecię z miejsca, w którem je na dziedzińcu na ziemi zostawił. Noc była tak ciemna i burzliwa, że Bermudez nie znajdując zaraz dziewczynki, z trudnością zdołał przejrzeć w ciemności — nadaremnie szukał, dziecko znikło bez śladu! Zakłopotany Bermudez wołał je, lecz nie usłyszał żadnej odpowiedzi.
Pośpieszył napowrót do niskiego budynku, w którym znajdowali się jednooka i parobek, i rozkazał im, aby czemprędzej pomogli mu odszukać dziecię!
Jeżeli Bermudez dotychczas słusznie niedowierzał prawdzie słów swojej siostry, to w chwili śmiertelnej trwogi, malującej się na przeraźliwie brzydkiej twarzy jednookiej, musiał się przekonać, że Nepardowa mówi prawdę.
— Nędzniku, co teraz powiesz? — zawołała w rozpaczy. Nie możesz znaleźć dziecka? Dlaczego wyrwałeś je z pod mojego serca? Moja Marja przepadła! — krzyczała, i gdy Bermudez wychodził z pochodnią, porwała ponurą latarnię, zawsze w środku budynku po nad blokiem gorejącą, pragnąc sama poszukać tego, co było jej najdroższem i czego teraz miała być pozbawiona.
Burza i deszcz wkrótce zgasiły pochodnię kata, tak że wraz z parobkiem szukając po ciemku macał w koło siebie — jednooka zgięta do ziemi i z latarnią w ręku trwożliwie szukająca, błądząc po ciemnością pokrytym dziedzińcu, przedstawiała zgrozą przejmujący widok, a siwe jej włosy dziko rozwiewała burza — światełko latarki rozwidniało miejsce, na którem się znajdowała i czerwono odbijało się na twarzy pokrytej zmarszczkami i fałdami, z której wyglądało niespokojnie błyszczące oko i czarna, obrzydliwa jaskinia.
— Marjo! — z przerwami wołała donośnym głosem: Marjo moja, gdzie jesteś? Kto mi cię zabrał?
Wszelkie poszukiwania i wołania były nadaremne; przejrzano każdą stopę nieprzyjemnego podwórza, a Nepardowa szukała dziecka to za pokrwawionemi deskami, to za wozami i blokami, słowem wszędzie, w mniemaniu, że się przed Bermudezem ukryło, bo wiedziała, iż mimo swych ledwie trzech lat wieku, dziecię dobrze już rozumiało, skąd może mu grozić niebezpieczeństwo.
Gdy jednooka dostała się do ogrodzenia i do bramy wiodącej do Prado Bermudez, a otwartej, wpadła w nieograniczoną wściekłość, drżała na całem ciele i w tej chwili byłaby zdolna zabić siwego Bermudeza, który jej porwał dziecię.
Pochwyciła latarnię, którą dotychczas ostrożnie szukając ponad ziemią trzymała, i cisnęła ją ku stopniom wiodącym do domu kata, który niegdyś był domem jej ojca. Szkło zabrzęczało ponuro, a ciemna noc pokryła jednooką i całe podwórze.
— Przekleństwo na ciebie, ty uprawniony morderco! — przekleństwo na twój dom, na twoją żonę i dziecię! Dlaczego porwałeś biednej jednookiej ostatnie co posiadała? Niepokoiło cię, że twoja rodzona siostra miała się czem cieszyć, że miała dziecię, do którego od młodości tęskniła! Przekleństwo na ciebie, że z radością i namysłem porwałeś mi moją Marję, która przez swą miłość byłaby mnie pojednała znowu z ludźmi! Bo ciebie, wyrzutku, ludzie na wieki z pomiędzy swojego społeczeństwa wytrącili, bo tobą pogardzają i jeszcze bardziej pogardzać będą, skoro się wszyscy dowiedzą, że jesteś moim bratem! Ty się mnie wstydzisz, ty siwy, znienawidzony morderco ludzi, ale ciebie wstydzi się cała ludzkość!
Stara Marja Nepardowa szukała ciągle, a gdy wyszła za bramę idąc ponad brzegiem rzeki i przez Prado Bermudez, długo jeszcze po imieniu wołała dziecka, ale głos jej nie mógł je dosięgnąć!
Gdy łódź jednookiej wyrzucona została na płaski brzegi a mała Marja wydała okrzyk trwogi, który posłyszał stary Bęrmudez, wracał wtedy do domu zgarbiony człowieczyna z narady braci Latającej Pętlicy, która o tej godzinie odbyła się w mieście. Wypadało mu przechodzić około podwórza kata, a potem przez pola i drogi, przez ścieżki i pagórki, aż do brzegu zwalisk Teby, leżących w dali na brzegu lasu.
Stanął więc i słuchał; wyspa, na której mieszkała stara Nepardowa, o której wiedział, że ją nie napróżno nazywano fabrykantką aniołów, musiała leżeć na środku rzeki. Wiedział także, iż stary Bermudez był bratem owej Nepardowej, a teraz nagle usłyszał płacz dziecka na podwórzu.
Gwałtowna zgroza wstrząsnęła członkami garbatego, kiedy mimo wycia burzy, usiłował rozpoznać co się dzieje za ogrodzeniem.
Ostrożnie zbliżył się do bramy; po cichu, aby go nikt nie słyszał, że otwiera, i aby dzwonek nie zadzwonił, nacisnął drzwi bramy i coraz wyraźniej i bliżej słyszał płacz dziecka! Ale noc była tak ciemna, że nie mógł widzieć nieszczęśliwego dziecka, które według jego mniemania było skazane na śmierć!
Powoli ostrożnie szedł za głosem, aż nakoniec znalazł skurczone na wilgotnej ziemi podwórza, rozpaczliwie plączące dziecię!
Szybko i zanim krzyknąć mogło, pochwycił je i zamierzywszy bądź co bądź uratować biedną istotę, śpieszył o ile mu nieszczęśliwe członki dozwoliły ku wyjściu, dźwigając ten ciężar dosyć znaczny dla jego małych sił.
Gdy się dostał na ulicę, dziewczynka strwożona i przerażona, zaczęła krzyczeć: ale Frazco uspokoił ją, przyrzekając, że ją odniesie do matki. Rozumiał przez to Joannę, i wyobrażał sobie już zdziwioną twarz małżonki, kiedy wróci do domu z dzieckiem, którego sam nawet nie widział, które może jest chore, niedołężne i odrażające. Ale dziecko wołało ciągle babki Marji, kochanej babki Marji!
Z początku dziwiło to starego Frazkę, bo nie mógł wierzyć, aby dziecię przez to rozumiało fabrykantkę aniołków; potem jednak przyszło mu na myśl, że jednooka może zdołała przywiązać do siebie małą ofiarę, aby tem pewniej zamordować ją mogła!
Śpieszył więc, ostrożnie owinąwszy dziecię i chroniąc od niepogody, po ścieżce wijącej się to na prawo, to na lewo, której ślad w pośród ciemności nocnej się gubił.
Nakoniec przybył do znanych zwalisk i do mieszkania swojego, znajdującego się w ostatnich murach, gdzie oczekiwała go już niespokojna, poczciwa Joanna.
Opowiedział jej co się stało i oddał dziecię.
— Chwała Najświętszej Pannie! — zawołała Joanna, ściskając rękę starego Frazki, że ci się udało uratować biednego robaczka, postaramy się, aby się uspokoiło!
Gdy matka Joanna zdjęła okrycie z małej Marji i przy świecy okazała ją mężowi, oboje uradowani klasnęli w ręce. To dziecię, ta prześliczna modrooka dziewczynka, miała lat trzy, z początku krzyczała i płakała, ale później strudzona prędko usnęła w łóżeczku, które Joanna skwapliwie jej sporządziła.
Widzieliśmy znowu małą Marję, gdy po trzechletnim pobycie u starych małżonków w zwaliskach Teby, tańczyła i bawiła się przy blasku księżyca; lecz nim dalej losy jej śledzić będziemy, musimy jeszcze raz wrócić do owej strasznej nocy i do starej jednookiej, która nadaremnie szukała swojej małej Marji.
Ponieważ już zaczynało świtać, więc zaniechała poszukiwań i wołania, gniewnie groziła podwórzu brata, który ją znowu pozbawił jedynej istoty ukochanej, potem odczepiła gondolę od znajdujących się w pobliżu pali, aby powrócić na wyspę do pustej chaty!
Rybacy wiedzieli, że od czasu do czasu jednooka używa ich gondoli, bo po niejakim czasie zawsze im je zwracała, dlatego nie przeszkadzali jej i chętnie ustępowali z drogi.
Stara Nepardowa, która nigdy w dzień nie korzystała z drogi przez Mazanares, ale tylko w nocy opuszczała wyspę i wracała, dzisiaj ż powodu jawiącego się poranku, szybko pragnęła gondolą przebyć rzekę.
Wtem zbliżając się do wyspy, spostrzegła nagle na wpół ukrytą w zaroślach otaczających wyspę, nawpół-martwą młodą kobietę, która leżała częścią na brzegu, częścią w wodzie.
Stara jednooka zaraz poznała, że ową martwą fale wyrzuciły na wyspę; gdy zaś uwiązała gondolę i wyszła z niej, by się zbliżyć do bladej kobiety, ta wydała głębokie westchnienie.
Henryka otworzyła strudzone oczy — ale tylko na chwilkę — potem znowu je zamknęła i śmiertelnie znękana, prawie bliska wiecznego snu, byłaby znowu wpadła w wodę, której fale przedtem nią wzgardziły, gdyby Nepardowa, nie pochwyciła szybko jej ramienia i nie wciągnęła głębiej na wyspę — poczem przyniosła prędko z chaty małą staroświecką flaszeczkę, w której znajdowała się mocno pachnąca woda i potarła nią czoło bezprzytomnej.
Gdy Henryka nakoniec znowu otworzyła oczy, a jej miłe spojrzenie spotkało się ze wzrokiem jednookiej, ta przestraszona i zdziwiona odskoczyła w tył: — tak wielkie znalazła podobieństwo między tą kobietą a dzieckiem, które porwano jej tej nocy? Dziwnem jej się wydawało to, że na swojej wyspie znalazła tę nieszczęśliwą, której blade oblicze tak mocno przypominało jej utraconą małą Marję, że ujrzała się zniewoloną podać pomocną rękę biednej Henryce. Z trudnością wydarta śmierci, dowlokła się do chaty jednookiej pomiędzy palmami i zaroślami wyspy.
Chociaż widok Marji Nepardowej był tak odrażający, tembardziej, że niezakryta jaskinia utraconego oka jeszcze bardziej zwiększała szkaradę, Henryka jednak schwyciła się podanego sobie ramienia starej, jak ostatniej nadziei życia; nie patrzała na swoją odrażającą zbawczynię, ale z uczuciem wdzięczności trzymała się jej, i wsparta przez nią, wlokła się do chaty, gdzie jednooka suszyła przemokłe, czarne, tu i ówdzie podarte suknie Henryki, dawszy jej inne które ledwie łachmanami można było nazwać, ale zawsze przyjemniejsze i suche, i zaniosła ją na swoje łóżko.
Stara Marja Nepardowa, poznawszy dziwne podobieństwo, czuła że ją coś nagli do niesienia pomocy zesłanej sobie biednej kobiecie. Czuła ona, że z przyczyny małej Marji, która rączkami swojemi tak często obejmowała jej szyję i mimo odrażającej twarzy wyciskała na niej pocałunki, znacznie się zmieniła i bardziej ludzką stała.
Kiedy dotychczas powierzane jej dzieci ciągle ze wstrętem odwracały się od niej i krzycząc uciekały, co bardzo ułatwiało względem nich zamiary i zlecenia, mała Marja stała się dla niej aniołem, który powstrzymywał ją od powtarzania okropności tem, że przystępował do niej, z niewinnym uśmiechem i pieszczotami.
Rozmyślała nad tem stara jednooka siedząc przy łożu śpiącej Henryki, tak podobnej do tego anioła.
Potem jednak posunęła się ku miejscu chaty, w którem stał podobny do ogniska komin, i wyjęła ostrożnie z ukrytej w nim dziury worek z czerwonemi, błyszczącemi pieniędzmi złotemi, aby korzystając z chwili, nasycić oko blaskiem, jaki rozsiewały te nagromadzone pieniądze... budziła się znowu w starej Nepardowej, chciwość, skąpstwo, i chociaż ukradkiem, jednak nie bez żalu spojrzała na miejsce, na którem tak długo istniały posłania nieszczęśliwych skazanych na śmierć dziatek a które teraz były puste — słoma i litości godne kołdry, nie okrywały już schorzałych ciał małych istot — dlatego też nie napełniał się teraz worek, który jednooka trzymała w ręku.
Gdy śpiąca poruszyła się, jednooka szybko się zerwała i ukryła złoto, ale strudzona Henryka jeszcze się nie obudziła; sen po tak strasznej nocy był jej bardzo potrzebny, uspokajał niezmiernie wzruszoną duszę i wyczerpane siły nieszczęśliwej. Z łagodnym uśmiechem na bladej twarzy, mairzyła, że spoczywa w objęciach Franciszka, którego nakoniec po wielu dniach nędzy i udręczenia znowu znalazła — usta jej drżały — śniła, że Franciszek ją całuje!
Błogie obrazy były tak piękne, że śpiąca chętnie przeszłaby z niemi do wieczności...
Gdy Henryka obudziła się, a jej usta wymówiły imię ukochanego, z przerażeniem przekonała się, że wszystko to było tylko snem; w tej chwili nie wiedziała wcale, jak daleko sięga rzeczywistość, a skąd zaczyna się sen! Z trudnością i powoli opamiętała się, że widziała Franciszka w pałacu Azza, że królowa obwiniła ją o morderstwo, że siepacze ją prześladowali, i myślała, że się znajduje w więzieniu, a wtem obejrzała się po nędznej chacie.
A potem bojaźnią przejęta wyskoczyła z łóżka i zbliżyła się do starej jednookiej.
— Jestem ścigana — ratujcie mnie! Przez wszystkich świętych, ukryjcie i ratujcie mnie! Oni mówią, żem moje dziecię zabiła — ja zabiłam moje dziecię...
I z największą boleścią mówiąc te słowa i załamując ręce, Henryka padła obok Nepardowej.
— Ale wierzcie mi — że to nie prawda! Ja nad życie kochałam moje dziecię — raczej sama sobie byłabym krzywdę wyrządziła, niż mojemu dziecku! Ścigają mnie, siepacze szukają mnie — chcą mnie zawlec do Santa-Madre, brr! dreszcz mnie przejmuje na samo wspomnienie tej nazwy! Uwięziono mnie, posługacze już mnie byli wtrącili do piwnic, ale udało mi się ocalić życie — jednak oni mnie ścigają — oni mnie szukają! Dlatego zlitujcie się nad nieszczęśliwą, nie mającą nigdzie przytułku na ziemi, w którym byłaby bezpieczną, żadnego miejsca, gdzieby spocząć mogła!
Stara Nepardowa naprzód zdziwiona, a potem znowu znajdując wielkie podobieństwo między utraconą Marją a tą niewiastą, nie mającą przytułku, z daleko przyjaźniejszą miną spojrzała na biedną, ściganą przez okrutnych siepaczów inkwizycji.
— Pozostań u mnie, biedna kobieto — ja także byłam wyrzutkiem bez schronienia — ale byłam winna! Pozostań przy mnie, tu cię nikt szukać nie będzie, a gdyby cię szukano, ja cię ukryję!
— Dzięki Najświętszej Pannie! — szepnęła Henryka, wznosząc piękne oczy w niebo, a potem stara Nepardowa opowiedziała jej, jak ją cudownie znalazła i ocaliła.
Henryka jak przez sen przypominała sobie straszliwe przygody zeszłej nocy.
— Ten okrutny Józef ścigał mnie aż do brzegi, noc była czarna — wpadłam w rzekę — potem już nie wiem, co się ze mną stało...
— Fale wyrzuciły cię na moją wyspę.
— To łaska Boska — pozwólcie mi mieć u was schronienie — nie odpychajcie mnie — nie zdradźcie biednej i nie wydajcie niewinnej nieprzyjaciołom — błagała.
— Tu na wyspie jesteś najbezpieczniejsza, tu nie domyślą się twojej obecności ani siepacze, ani kat; wpadła — byś w ich ręce, gdyby cię tu Najświętsza Panna nie przywiodła, dostałabyś się albo do Mutara, albo do mojego brata Bermudeza!
— Do waszego brata...
— Czy ci się to tak strasznem wydaje? Nie potrzebujesz się bać, ja cię mojemu bratu nie wydam — ten łajdak wydarł mi co miałam najdroższego!
Henryka z przerażeniem, spojrzała na jednooką, a słowa jej i obrzydła postać, jak też złowroga w tej chwili twarz, takie na niej sprawiły wrażenie, że aż się zatrzęsła; lecz po chwili przypomniała sobie Henryka, że ta stara pustelnica ofiaruje jej przytułek, że ją przed nieprzyjaciółmi ukrywa! Do tego jeszcze, z trwogi i obawy straszliwych chwil, zaczęły ją boleć wszystkie członki; winna więc była dzięki Matce Boskiej za to, że nie potrzebowała wałęsać się po ulicach Madrytu.
A że w nieszczęściu nie można być wymagającym — więc się zbliżyła do jedynej ludzkiej istoty, jaka jej pozostała, jakby chciała przebłagać ją, za chwilowe przestraszenie się jednookiej — ujęła jej rękę i dziękowała, że czuła litość dla biednej Henryki, która niegdyś marzyła o wielkości i spodziewała się iść przez życie wsparta na ramieniu Franciszka — a która teraz cieszyć się musiała tem, że wywołaną, unikana fabrykantka aniołów otworzyła chatę swoją dla niej!
Za nadejściem wieczoru, Henryka wsunęła się w kącik i zamyśliła się.
Nagle Nepardowa zerwała się i słuchała.
Ktoś płynął ku wyspie, bo słychać było uderzenia wiosła.
— Idź Henryko! — szybko powiedziała jednooka: — nie wiem, kto tak późno przybywa do mojej chatki, lepiej więc, że przeczekasz na dworze, aż te odwiedziny przeminą!
Henryka obejrzała się w około z pewnym wyrazem trwogi — od wczorajszej nocy tak była zdenerwowana, że wszędzie upatrywała nieprzyjaciół, i mniemała, że ją ścigano — szybko więc wyskoczyła z chaty i w tej chwili znikła pomiędzy drzewami, a tymczasem łódź zbliżała się do brzegu wyspy.
Stara Nepardowa stała we drzwiach chaty i czekała niecierpliwie na przybywającą osobę.
Nakoniec zbliżyła się mocno zakwefiona donna, słusznego wzrostu.
Jednooka struchlała: sprawdził się jej domysł, bo owa obca, znakomita donna, która jej przyniosła małą Marję, przybyła teraz zapytać o dziecko.
Hrabina genueńska, otulona szerokim ciemnym płaszczem, z twarzą zakwefioną przystąpiła do jednookiej, szybko wzięła ją za rękę, i weszły razem do chaty.
— Marjo Nepardowa — sama przybywam do ciebie, — przemówiła głosem bardziej niż kiedykolwiek groźnym, — przybywam sama, bo służącego, którego do ciebie wysłałam, odprawiłaś słowami, które mnie przeraziły!
Podczas gdy Henryka po cichu zbliżyła się ku drzwiom, aby przez małą w nich szczelinę dostrzec i przekonać się, czy kto nie trafił na jej ślad, odpowiedziała jednooka:
— Dostojna donno, uczyniłam, jak mi rozkazano!
— Przyniosłam ci dziecię, nie dlatego, abyś je aniołem zrobiła, przypomnij sobie moje słowa, lecz abyś je tu wychowała dla mnie w oddaleniu od świata. Powiedziałam ci, że dziecię to jest dla mnie niezmiernie drogie, i groziłam ci moją zemstą w razie, jeżeli gdy go zażądam, ośmielisz się wyznać mi, że znajduje się między aniołami.
— Wiem o tem dobrze, dostojna donno i pamiętam każde wasze słowo!
— A jednak odpowiedziałaś mojemu służącemu...
— Że mała Marja dobrze jest zachowana, dostojna donno!
— Nie wierzyłaś mu, chociaż ci przyniósł pierścień?
— Szmaragd brylantami otoczony, w szmaragdzie królewska korona nad literą G.! Wszystko prawda, dostojna donno! — rzekła jednooka.
Henryka słyszała każde słowo — „Aja“ — wyszeptała i słuchała dalej z baczną uwagą.
— Przychodzę zatem sama zabrać dziecię, — mówiła znowu hrabina genueńska. Wszystko zależy od tego dziecka!
— Rozkaz wasz jest spełniony, dostojna donno: dziecko, które nazwaliście Marją Henryką — i stara jednooka przerwała sobie na chwilę — które nazwaliście Marją Henryką, jest dobrze umieszczone między aniołami!...
— Biada ci, stara, jeżeli mówisz prawdę!
— Racz dostojna donno, przypomnieć sobie swój rozkaz! Brzmiał on — a Marja Nepardowa ma bardzo młodą pamięć: jeżeli kto, ktokolwiek bądź, przyniesie ci ten pierścień, ma to być dla ciebie, że ja to dziecię... i jednooka następujące słowa wymówiła tak cicho i z takiem wyrachowaniemi aby ich Henryka nie dosłyszała, Aja zaś słuchała jej niespokojna.
— Służący mój, dostojna pani, przyniósł mi ten pierścień! — zakończyła stara Nepardowa.
— Łotr! — pomruknęła hrabina, więc to rzeczywiście prawda, i nie ma już ratunku?
— Sądziłam, że przez moją punktualność zasłużę, na wasze podziękowanie, dostojna donno; a zamiast niego...
— Mamże cię jeszcze wynagrodzić? Za to, żeś mi wyplatała figla, od którego gorszy nie mógł mi się przytrafić. Weź to, byłabym ci dała tysiąc razy więcej, gdybyś się nie była pośpieszyła względem owego fałszywego poselstwa?
Stara Nepardowa przelękła — tysiąc razy więcej, powiedziała donna, a dany jej woreczek był ciężki; kusiło ją, aby powiedzieć donnie, że dziecię może jeszcze żyje... lecz zastanowiła się nad tem, iż niepewność może jeszcze bardziej rozgniewać donnę, aniżeli pewność, której teraz uwierzyła.
— Wszystko to boli mnie niezmiernie, dostojna donno, — rzekła pokornie; — ale uczyniłam to, co musiałam!
Hrabina genueńska zwróciła się ku drzwiom, Henryka nie mogła dłużej wątpić, że to Aja, — Aja, która jednookiej przyniosła jej dziecię, lecz gdzież ono jest? Nie dostrzegła go w chacie, dręczyła ją zatem straszna niepewność; miałaż wystąpić i Aję pociągnąć do odpowiedzialności?
W takim razie wydałaby siebie samą, a ów wąż, którego wzrok, gdy od pierwszego zaraz dnia, w którym go ujrzała, wydał się jej złowrogim, mógł ją zgubić...
Hrabina genueńska zbliżyła się do wyjścia i gwałtowna, rozgniewana wyszła z chatki.
Henryka chciała rzucić się za nią i wstrzymać ją... ale ona nie miała jej dziecka, miała je jednooka, może więc obaczy je i znowu odzyska.
Serce Henryki oczekującej w cieniu drzew z przerażającą niecierpliwością, biło gwałtowniej niż kiedykolwiek, cała jej dusza drżała radością i macierzyńską miłością, miała odnaleźć swój klejnot! W serdecznej modlitwie wzniosła ręce do góry; bo ją fu chyba sama Matka Boska umyślnie sprowadziła!
Henryka wpadła do chatki; tchu jej zabrakło, oczy błyszczały i pałały, szukając błądziły po ciemnej przestrzeni i wołała:
— To moje dziecię przyniosła wam ta kobieta! to moja Marja, którą miałam za straconą! Oddajcie mi ją, zlitujcie się!
Henryka padła na kolana i wyciągnęła ręce ku jednookiej.
— Wierzę ci, że to było twoje dziecię, bo tak dalece do ciebie podobne, iż przestraszyłam się, ujrzawszy ciebie!
— Tak, to było moje dziecię! — zawołała śmiertelną trwogą przejęta Henryka; gdzieście je podzieli, o mówcie wszystko, odepchnijcie mnie, zamordujcie mnie, tylko mi powiedzcie, że mi go już oddać nie możecie; Dusza moja drży, matka błaga was o oddanie jej najukochańszej istoty, haniebnie sobie wydartej!
I w gorączkowem oczekiwaniu oczy Henryki utkwiły w ustach. Marji Nepardowej, spragnione jej odpowiedzi.
— Twojego dziecka już nie mam! rzekła nakoniec.
Henryka wydała rozdzierający serce okrzyk; z największą obawą oczekiwała stanowczych słów jednookiej, pokładała w niej ostatnią nadzieję, a teraz słyszy te same straszne słowa, które jej rozszarpały już raz macierzyńskie serce.
„Nie mam już twojego dziecka!“
Ostatnie siły Henryki, pożerające ją wzruszenie i poczynająca się choroba, wszystko to na raz się w niej odezwało: Gorączkowe rumieńce wystąpiły na jej twarz niedawno tak bladą, a z ust jej wychodziły słowa bez związku.
— A więc to jej porwano to dziecię! — mruczała stara Nepardowa, ale kto mogła być ta donna, która mi je przyniosła? Przeklęta bądź, nędznico! o gdybym miała teraz małą Marję!
Zaniosła udręczoną matkę na łóżko, i czuwała przy niej, litowała się nad nieszczęśliwą chorą, i nie spostrzegając tego, coraz bardziej ją zaczynała lubić, bo widziała, że codzień bardziej błąkają się jej myśli i słowa.
Chłodziła pałające czoło Henryki, podawała jej uspakajający napój, aż nareszcie przekonała się, że gorączka zmniejsza się. Prawie się tem ucieszyła i po raz pierwszy musiała sobie przyznać, że ocaliła życie bliźniemu, a nie byłaby tego nigdy uczyniła, gdyby nie podobieństwo Henryki z ową małą Marją, i gdyby Henryka nie była matką dziecka, które jej serce zdobyło! Może byłaby zostawiła Henrykę swojemu losowi, a nawet możeby ją nienawidziła, i wtedy, gdyby posiadała przy sobie małą Marję, z bojaźni, aby prawa matka nie odstręczyła od niej dziecka, — ale mała Marja była dla nich obu stracona, a Henryka podobna była do straconej.
Nieszczęśliwa kobieta podniosła się dopiero po upływie kilku miesięcy. Pozostała przy życiu, dla przyjęcia i przeniesienia na sobie wszelkich udręczeń, a przywykła do wychylenia nierównie przykrzejszego kielicha boleści, zdołała przenieść i tę nową straszną pewność, że jej dziecię na zawsze stracone było dla niej!
Henryka pozostawała ukryta u Marji Nepardowej, gdzie czuła się bezpieczną od prześladowań Józefa i strasznych siepaczów. Prawie trzy dni przebywała w chatce na wyspie, gdy nadszedł dzień św. Franciszka, o którym słyszeliśmy, że wzmiankowano na zgromadzeniu braci Latającej Pętlicy. Jeden głos oświadczył związkowym, że nietylko na ucztę osławionej nocy, po dniu tym następującej, użytą będzie w Santa-Madre piękna Dolores, lecz że nadto siepacze inkwizycji krążą około wyspy na Manzanaresie, dla schwytania jednookiej, tudzież młodej, pięknej kobiety, która u niej mieszka.
Stara Marja Nepardowa już od kilku dni widziała z pomiędzy cienia drzew, że po Prado Bermudez krążą jakieś podejrzane postacie; zataiła to przed smutną Henryką, nie chcąc mnożyć trosk tej, która zawsze jeszcze myślała o wywiedzeniu się, dokąd dziecię jej owej nocy mogło ujść z podwórza kara.
Ale wieczorem w przeddzień ś. Franciszka, opanowała jednooką dręcząca trwoga, tak, że swojej obawy dłużej powstrzymać nie mogła.
— Henryko, — rzekła ostrzegającym, poważnym tonem: — musimy opuścić wyspę, bo już tu nie jesteśmy pewne!
— Trafili na mój ślad? mów, ty wiesz o tem!
— Tego się właśnie lękam. Jacyś podejrzani ludzie znowu dzisiaj chodzili po tamtym brzegu!
— Czyń co chcesz, tylko ocal mnie i ukryj przed tymi okrutnikami! — błagała Henryka, truchlejąc na samo wspomnienie o tem.
— Jutro skoro tylko wieczór zapadnie, wyruszymy stąd! Trudno mi przyjdzie opuszczać moją chatkę; może znowu kiedykolwiek będziemy mogły wrócić na wyspę; ale teraz nieomylnie grozi nam na niej jak największe niebezpieczeństwo!
I nie myliła się stara Nepardowa!
Józef doniósł hrabinie genueńskiej, pobożnej i szczególnemi oznakami łaski niebieskiej obdarzonej zakonnicy Rafaeli del Patrocinio, że uciekającą Henrykę ścigał aż do Manzanaresu, i że rzuciła się w nurty. To w zastanawiającej się nad wszystkiem hrabinie wzbudzało mimowolne podejrzenie, że nienawistna jej Henryka może ocalała i dostała się na wyspę Nepardowej.
Dlatego owego wieczoru hrabina genueńska w podwójnym zamiarze odwiedziła jednooką, ale mimo bystro wszystko dostrzegającego wzroku ani śladu Henryki znaleźć nie mogła; tylko gdy gondola od wyspy odpływała, zdało się jej, że między drzewami w dali przebiegła jakaś postać, jednak przypisywała to błędnej fantazji.
Lecz gdy po kilku miesiącach, siepacze inkwizycji, niezmordowanie szukający z rozkazu królowej, nigdzie śladu Henryki nie mogli znaleźć, prześladowanie na pewien czas ustało; przypuszczano bowiem, że obwiniona o morderstwo zginęła w nurtach Manzanaresu. Aż nakoniec familiarowie z Santa-Madre, od znajomych sobie złoczyńców i manoli z ulic Toledo i Prado Bermudez dowiedzieli się, niedługo przed dniem św. Franciszka, że na wyspie Nepardowej przebywa młoda ładna kobieta.
W Santa-Madre nie wątpiono, że należy sprowadzić tę piękną kobietę, a siepacze inkwizycji zostali zaopatrzeni w potrzebne rozkazy i papiery. Na noc we wspomnianym dniu, potrzebowano w wielkim pawilonie klasztornego ogrodu, nie tylko najdelikatniejszych win i potraw wszelkich krajów, ale także i obecności pięknych kobiet na przypadek, jeżeli któremu z wielkich patrów, rozgrzanemu winem, przyjdzie ochota, w głębokiej ciszy na godzinkę, przekroczyć ślub czystości, który zakonnicy inkwizycji bardziej i chętniej niż wszelkie inne przekraczali.
W dzień św. Franciszka po ulicach miasta przechodziły wielkie procesje. We wszystkich dzielnicach Madrytu widziano Rozariosów, to jest tłumy świętoszków i chytrych żebraków, którzy we dwa rzędy ustawieni, głośno odmawiali różaniec, przerywany jedynie ochrypłym głosem deman — dorów (żebraków), którzy po każdem Zdrowaś Marja wołali:
„Marja santissima del Rosario, hermanos!“ (Dajcie bracia, dla Najświętszej Marji Różańcowej)!
We wszystkich kościołach Hiszpanji odprawiały się msze, a wszystkie obrazy św. Franciszka ubrane były oliwkowym liściem.
Królowa pojechała do kościoła Antocha, do tego miejsca spowiedzi zasekwestrowanego przez jezuitów i inkwizycję; król modlił się w zamkowej kaplicy.
Na ulicach widziano tylko śpieszących z pochylonemi głowami i z książkami do modlitwy nabożnisiów i nabożnisie; tu i ówdzie w habit owinięty mnich, przesuwał się szybko pod domami, a obywatele Madrytu ścigali go niedowierzającem spojrzeniem i ruchami.
I lud nawet doświadczył tyle złego ze strony jezuitów i zakonnic, że ich ciągle do piekła wyprawiał, a Hiszpanie przeklinali ich i przeklinaliby jeszcze bardziej, gdyby wiedzieli, co mnisi i ojcowie w nocy po owym modlitwie poświęconym dniu w swoim zamkniętym pawilonie ogrodowym w Santa Mądre wyprawiali. Zanim będziemy obecni na tej orgji, musimy pierwej wrócić do dworu i do Franciszka Serrany, aby się dowiedzieć co zaszło w ciągu trzech lat po owej straszliwej nocy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.