<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XXXIV.
MARGRABIA DE LOS CASTILLEJOS.

Rok 1848 zbliżał się do końca.
Prezes ministrów Narvaez, mimo wpływu wydalonego Fulgentego na króla i mniszki Patrocinji na królową, miał w ręku nieograniczoną władzę i ciągle używał jej na uwolnienie dworu od owych wpływowych awanturników i uganiających się za złotem wysysaczów krwi, którzy dla utuczenia siebie, korzystali ze słabości królewskiej rodziny. Prócz tego Narvaez walczył jako nieubłagany nieprzyjaciel inkwizycji i podstępnych, obłudnych mnichów, usiłujących wszelkiemi sposobami przywłaszczyć sobie władzę — człowiek ten kamiennego serca i przeszywającego spojrzenia dążył sam do nieograniczonej władzy, dla tego nie widział swoich współzawodników i usuwał każdego kto stawał na drodze dojścia do tego stromego szczytu, kto mu przeszkadza. Za wpływem ojca Mateusza, i Marja Krystyna i jej małżonek cofnęli swoją dawniejszą przychylność dla Narvaeza; lecz czuł on się mimo to tak silnym na swojej wysokości, że żelazną pięścią torował sobie drogę.
Tymczasem królowa Izabella coraz więcej znajdowała upodobania w pięknym śpiewaku Mirallu, który na wszelkich uroczystościach dworskich ze swoim czarownym głosem popisywać się musiał. Mimo przemijającego przywiązania do markiza de Bodmar, tego płochego fircyka, nie zapomniała o szlachcicu, do którego należała jej pierwsza gorąca miłość i o którym jeszcze dzisiaj często z wewnętrzną rozkoszą wspominała. Izabella jeszcze dzisiaj kochała Franciszka Serrano!
Nie widziała go już od trzech lat po ostatniem pożegnaniu. Książę de la Torre otrzymał główne dowództwo nad armją, która prawie po trzechletniej wojnie wyparła generała Cabrero w Pireneje, i odebrała karlistom ostatnią nadzieję powodzenia.
Wyprawa Serrano zatem nabyła tak świetnej sławy, zwycięskiej, że nawet sam Narvaez, ten człowiek ze śpiżu, z zadowoleniem oczekiwał wkrótce nastąpić mającego przybycia księcia de la Torre.
Jednego z następnych dni, w zamkowej sali centralnej, zebrało się w koło królowej wyborowe towarzystwo, mające znajdować się na przedstawieniu jednej z najulubieńszych komedji, a potem słuchać kilku pieśni wykonanych przez Miralla.
Sala tronowa leżała w części zamku między muszlową rotundą a apartamentami królowej. Była wielka i szeroka, po obu stronach podparta kolumnami, u spodu których były nisze, a wyżej loże. Ustawione w niej kilka rzędów krzeseł, dochodzących aż do balustrady, po za którą orkiestra oddzielała salę od sceny zasłonionej kurtyną. Szereg złoconych fotelów zajmowała królewska rodzina. Na tych przodowych miejscach znajdujemy Izabellę i jej małżonka, który dzisiaj wyjątkowym sposobem pojawił się, królowę matkę i księcia de Rianzares, Narvaeza i Manuela de la Concha, dalej w tyle Prima, margrabiego de los Castillejos i Topetego, ministrów Olozago i O‘Donnella, tudzież bogato strojny orszak dam i panów.
Podczas widowiska Prim zbliża się po cichu do opartego o filar Olozagi, który od lat trzech służąc w dyplomatycznym wydziale, doszedł już do stopnia nieograniczonego ministra.
Don Salustyan, jest to zawsze jeszcze ów układny, gładki dworak, może nawet śpiący w rękawiczkach, ale teraz został ministrem. Oblicze jego jest poważne, a jednak pełne łagodnego wyrazu, jakby go jakaś tajemna troska dręczyła. W rozmowie jednak niknie ten wyraz, a powszechnie chętnie widziana twarz ministra, staje się miłą i rozjaśnia się życzliwym uśmiechem. Każdy jego ruch jest wyszukany, elegancki, każdy wyraz dobrze obmyślany i niechybiający skutku... umie on doskonale rozmawiać nie tylko z damami, ale również i z deputowanymi narodu, i wszyscy, którzy choć raz mieli stosunki z młodym ministrem don Salustjanem, Olozagą, są nim zachwyceni.
Otacza go ów tajemniczy nimb, owa rycerskość, Którą hiszpanki nadzwyczaj lubią.
Prim bierze rękę Olozagi i prowadzi go za sobą w cień kolumnady.
— Czy wiesz co o potężnem zgromadzeniu Latającej Pętlicy? szepce don Juan widocznie wzruszony. Niedawno przypadkowo byłem świadkiem rozmowy króla z królową matką i dowiedziałem się, że...
— No cóż? — cicho i zupełnie spokojnie zapytał Olozaga; że to stowarzyszenie czyni władzom wielki kłopot.
— Tak — a my w gabinecie nic jeszcze o nim nie wiemy?
— Dziwna rzecz, nie powinieneś zaniedbywać dokładnego zbadania tej rzeczy! — Król oświadczył, że przed kilku dniami dwóch bardzo zacnych ludzi znowu od Latającej Pętlicy zginęło!
— Dwóch łotrów, powiedz raczej! Tak przynajmniej z innej strony słyszałem — mieli to być dwaj familiarowie, szepnął Olozago.
— Zdaje się także, że i Marja Krystyna wie o tem, bo odpowiedziała: Tak; mówią nawet, że tajemniczy przywódca owego stronnictwa, otwiera każde drzwi, każdy zamek; dał tego zadziwiający dowód na ulicy Foburgo — wkrótce rzecz należycie zbadana będzie!
— Można to zrobić — ale należy także przedewszystkiem zbadać i to, co się dzieje w pośród murów przy ulicy Forburgo! mruknął Olozaga.
— Z ust mi to wyjąłeś, kochany Sallustjanie; ojcowie z każdym dniem nabierają przewagi, która wszystkiego każę się lękać. Jeżeli to się nie odmieni, łatwo powtórzyć się może rok 1836[1]! mniemał Prim.
Zakonnica Patrocinia i ojciec Fulgenty nie nadaremnie są przy królowej, a Mateusz przy Marji Krystynie! — szepnął Olozaga, i dodał tak cicho, iż go Prim stojący pod cieniem kolumny, usłyszeć nie mógł: „Mateusz ten szelma z nocy św. Franciszka!“
Prim z nawpół ukrytego miejsca spojrzał ku fotelom stojącym najbliżej balustrady, i niespostrzeżony wpatrywał się w tej chwili w mile uśmiechające się oblicze bujnie rozkwitającej królowej. Młoda, osiemnastoletnia Izabella rzeczywiście w tych latach doszła do najświetniejszego punktu swojej piękności! Jej niebieskie oczy czarowny blask miały; jej kształty, przy pomocy margrabiny de Beville, ułudnie z pomiędzy garnirowań i ozdób wystające, były zupełnie rozwinięte; na ulicach obok durny i przekonania, że jest monarchinią malował się wyraz namiętnej miłości, i o ile wyrazu tego nie mógł dostrzec nieznający serca kobiecego, o tyle ponętnym i wiele przyrzekającym był on dla tego, kogo Izabella chętnie Widziała!
Prim, którego królowa mianowała margrabią de los Castillejos owej pory, gdy Franciszka Serrano podniosła do godności księcia, od owej godziny patrzał na tę królowę zupełnie innemi oczami niż dotąd, a w ostatnich latach ta zmiana tak się wzmogła, że margrabia całemi godzinami wpatrywał się w obraz królowej i marzył.
Dziki Juan Primę szukający przygód brat orężny Serrany, kochał królowę jak młody fantasta podziwiający i uwielbiający obraz dziewicy, która mu się z dala gdzieś w górze ukazuje! Chciał jedynie widzieć jej czarowną piękność, chciał ją bez przeszkody niemo podziwiać; ta rozkosz duchowa dotychczas zawsze stanowiła najwyższy cel życia margrabiego de los Castillejos.
Nikt się nie domyślał tej miłości Prima, sami nawet jego przyjaciele dotąd jej nie spostrzegli: Topete, ponieważ wcale się tego nie obawiał i był tylko herkulesem wierzącym w to, co mu powiedziano; Olozaga, ponieważ zawsze za wiele był zajęty sobą, oraz swojemi stosunkami i przedsięwzięciami — Serrano, ponieważ od lat trzech nie był obecny w Madrycie. Dopiero za dni kilka oczekiwano jego powrotu z większą częścią wojska.
Królowa sama, jak na dworze głoszono, niezmiernie czuła na spojrzenia i uzdolniona do rozmowy oczu, nie spostrzegła dotąd skrytej skłonności młodego generała — a teraz także nie widziała, że wzrok jego w niej utkwił może dlatego, iż właśnie skończyła się komedja, a na scenie ukazał się śpiewak Mirall, aby zachwycać publiczność swym pięknym głosem, z królowę swoim nienagannym wzrostem.
Mirall był to młodzieniec niskiego pochodzenia, od natury udarowany pięknym głosem, został artystą. Rysy jego szerokiej, tłustej twarzy były ordynarne, obejście i sposób wyrażania się zbyt pospolite — ale głos tenorowy nienagannie piękny i bardzo wyrobiony.
Kiedy śpiewał przy towarzyszeniu mandoliny piękne i zachwycające hiszpańskie pieśni ludu — te przymilające się arje o gorącej miłości i tęsknocie — to tak dalece porywał i zachwycał królowę, tak ją głęboko wzruszał i harmonijnie usposabiał, że śpiewaka i śpiew miała za jedno, że go lubiła, owszem nawet, jako potrzebująca i pragnąca zupełnej rozkoszy, aby się zupełnie nacieszyć potęgą tonów Miralla, dozwalała sprawcy ich całować się i niekiedy zapraszała go do buduaru, w którym nigdy mężczyzn przyjmować nie zwykła.
Królowa też nie przyjmowała signora Miralla, ale tylko posiadacza cudownego głosu!
Mirall właśnie śpiewał jakąś mocno rozrzewniającą pieśń, o której wiedział, że nigdy skutku swojego nie chybi.
Izabella z upodobaniem słuchała tonów, przyjemnie ją wzruszających. Spojrzenie Prima utkwiło w jej czarownic rozjaśnionem obliczu.
Nagle dziwne dźwięki ozwały się wraz z przegrywką nadzwyczaj miłą i wprawnie przez królewską orkiestrę wykonaną. Królowa podniosła się i słuchała. Na twarzy wszystkich obecnych malowało się zdziwienie — nie wiedziano jeszcze skąd pochodzą tak nagłe i coraz bardziej, przybliżające się dźwięki — orkiestra ucichła.
Wtem dał się słyszeć coraz bardziej triumfalny marsz wojenny, niepewne dźwięki zmieniły się w pełnobrzmiącą szumną muzykę wojskową, która w tej chwili dziwnie działającą stanowiła sprzeczność z tylko co przebrzmiałymi tonami tęsknej miłości Miralla — serca słuchających silnie uderzyły na odgłos rogów, i mimowolnie na wszystkich twarzach objawił się czarowny wyraz dumy, te dźwięki dzielnego marsza zapowiadały powrót zwycięskiego wojska.
Królowa powstała z fotela, w duszy jej powstała myśl rozkoszna: to musi być Franciszek Serrano, który nakoniec wraca ze swoimi pułkami z pola bitwy. Na tę myśl wzruszonej Izabelli znikli margrabia de Bedmar, Mirall, król, wszyscy, wszyscy; stanął jej jedynie przed oczami obraz Franciszka Serrano!
Marja Krystyna i król powstali również.
Wszystkie spojrzenia skierowały się ku wejściu do centralnej sali, jakby oczekiwano tam pojawienia się tego, którego zapowiedziały głośne dźwięki muzyki.
Królowa rozkazała adjutantom, aby bez zwłoki dowiedzieli się, co znaczyć miała muzyka wojskowa, i aby w razie przybycia księcia de la Torre, natychmiast go do teatru zaprosili.
Narvaez swoim lodowatym wzrokiem patrzał na wejście, bo w razie powrotu Serrano, miał dla niego gotowe ważniejsze nad wszystko zapytanie!
Marsz triumfalny przebrzmiał — płochego Miralla nikt już teraz słuchać nie chciał, musiał zatem zaprzestać śpiewu.
Nakoniec głośno otworzyły się drzwi teatralnej sali, i w progu ich ukazał się w swoim generalskim mundurze, imponującej postaci książę de la Torre, otoczony świetną świtą ogorzałych, mężnie wyglądających oficerów.
Franciszek Serrano zmienił się przez ostatnie trzy lata: postać jego jeszcze dumniejsza i szlachetniejsza niż dawniej, gęsty zarost nieco dziki z powodu obozowego życia, otacza jego twarz, czoło ma wysokie i poważne, a na całem obliczu spoczywa surowy, prawie ostry wyraz.
Po wojskowemu witając zgromadzonych wchodzi na salę i zbliża się do świetnego dworu, sztywnym, zimnym ukłonem pozdrawia królową, której oblicze nie jest w stanie ukryć przejmującej ją wewnętrznie radości.
Izabella jeszcze dzisiaj kocha Franciszka całą swą duszą, i czuje to gwałtownie dopiero teraz, gdy widzi dzielnego szlachcica.
Pełnem łaskawości poruszeniem ręki wita Serrano i towarzyszących mu oficerów.
— Powracasz mości książę, i z jakąż wiadomością? — pyta Izabella, przystępując bliżej do kłaniającego się, niecierpliwie oczekując na jego odpowiedź.
— Generał Cabrera z resztkami karlistów cofnął się za granicę, Najjaśniejsza Pani — Hiszpanja z nieprzyjaciół oczyszczona — krwawa kąpiel skończona!
Szmer zadowolenia przebiegi po sali.
Ale królowa z głośnem biciem serca zawołała:
— Mości książę de la Torre, królowa Hiszpanji imieniem całego narodu dziękuje wam za wasze czyny, tym oto uściskiem — nie zważajcie na wasz zrujnowany mundur, wracacie z pola honoru!
Izabella przyciągnęła do siebie zdziwionego księcia, który klęcząc chciał ucałować jej rękę, i przycisnęła go do swoich piersi — z ulicy dał się słyszeć odgłos trąb.
— W księciu dziękuję całemu wojsku! — mówiła Izabella donośnym, rozradowanym głosem — potem drżąc szepnęła wracającemu: — Oczekujemy was w naszym buduarze przed nocą jeszcze dla ważnej rozmowy. Przejdziecie bez przeszkody!
I Marja Krystyna nie mogła uczynić inaczej, tylko na wzór córki uściskiem okazać wdzięczność swoją szczęśliwemu zwycięscy Cabrery. Król i książę Rianzares ścisnęli dłoń mężnego wojownika.
Narvaez z rękami na piersiach skrzyżowanemi, z głębi przypatrywał się temu całemu przyjęciu, które na nim wywierało wrażenie zabawki lalek; książę Walencji nie lubił tego rodzaju scen, twierdził, że Serrano nie uczynił nic więcej nad obowiązek, a doniesiono mu nawet o wypadkach, które spowodowały księcia Walencji do zbliżenia się do generała Serrany dopiero po przejściu pierwszych chwil przyjęcia.
Pozwólcie na jedno pytanie, panie generale! — rzekł sposobem wojskowym, podczas gdy królowa dawała tajemne zlecenie margrabinie de Beville. — Słyszeliśmy że przed kilku dniami kazaliście doraźnie rozstrzelać pułkownika Valdero, bez sądu wojennego, bez odniesienia się do nas; czy to się tak postępuje, panie generale?
— Zamierzałem mości książę Walencji, z umyślnym naciskiem pomnym powyższych słów księcia — odpowiedział Serrano: — zamiast w salonach Jej Królewskiej Mości, jutro złożyć o tem raport w generalnej komendanturze! Ale kiedy książę wolisz tu już o to pytać, zatem słuchaj! Przed dwoma tygodniami wojska Cabrery tak były przerzedzone, że już o bitwie ani myśleć nie należało; chodziło tylko o ściganie i wyparcie szczątków nieprzyjacielskiego wojska. Pułkownik Valdero z oddziałem ułanów dobre konie mających, tak silnie natarł na uciekających, że odciął pewną ich część i wziął w niewolę. Ja sam gdzieindziej przewodniczyłem w ściganiu. Pułkownik Valdero, wasz przyjaciel od młodości i prawie tak surowy jak wy, bez rozkazu kazał wszystkich pojmanych, pomiędzy którymi znajdowały się kobiety i dzieci, rozstrzelać lub wywieszać!
— Okrutne postanowienie! — szepnęła królowa.
— Tak jest, okrutne, szatańsko okrutne, bo — między owemi kobietami, które biadając napróżno o życie błagały, znajdowała się także siwa matka Cabrery! Mości książę Walencji, cóżbyś sam uczynił, gdyby nieprzyjaciel twój rozstrzelać kazał twą zgrzybiałą matkę, która powodowana macierzyńską miłością, szła za tobą?
Narvaez zamilkł; na to zapytanie, które nawet tego zakamieniałego człowieka wzruszyło, nie miał żadnej odpowiedzi.
— Cabrera — generał Cabrera płakał, jak mi mówiono, krwawe łzy wylewał ten niezmordowany, waleczny żołnierz — może ostatnie w życiu swojem! bo po tak strasznym ciosie, syn zamordowanej matki zapewne został zimny i bez serca jak... kamień! — Serrano chciał powiedzieć jak ty, mości książę!
— Wtedy, — po przerwie mówił dalej Serrano, — gdy ustał nieco ból owego generała Cabrera, obudziła się w nim niepokonana chęć zemsty — w kilka dni później umiał przynęcić do siebie barona Abella, bogatego, wysoko postawionego granda Hiszpanji, pragnąc na nim dokonać aktu zemsty.
— Więc baron zabity? — szybko i gwałtownie spytał książę Rianzares.
— Tygrys z Maeztrazzo kazał go niewinnie rozstrzelać, podobnie jak żołnierz królowej kazał zamordować jego siwą, niewinną matkę — co było więcej barbarzyńskie mości książę Walencji? — I zwracając się do królowej, uważnie przysłuchującej się opowiadaniu Serrano, dodał: — Tego, co zhańbił armję Waszej Królewskiej Mości, tego pułkownika Valdero, natychmiast doraźnem prawem rozstrzelać kazałem, aby po tamtej stronie granicy i w całej Europie nie powiedziano, że armja królowej Hiszpanji ukrywa morderców w swoich szeregach!
— Dobrze zrobiliście, mości książę de la Torre, sankcjonujemy wasze rozkazy! A ponieważ dzisiaj znowu przejęliście nas podziwem, ponieważ jesteście godną podporą naszego tronu i znowu daliście tego godny naśladowania dowód, mianujemy was przeto marszałkiem Hiszpanji! Książę Walencji raczy urządzić co pod tym względem należy!
Gdy Franciszek po tem prawdziwie królewskiem odznaczeniu ukłonił się, i znowu nie mógł znaleźć słów dziękczynnych, Izabella łaskawie pożegnawszy go oddaliła się z koła dworzan, z których wielu z zazdrością, wielu z podziwem patrzało na marszałka Serranę, któremu Maria Krystyna, król i książę Rianzares składali powinszowania.
Narvaez nie winszował temu znowu dlań niebezpiecznemu współzawodnikowi na drodze do słońca — Narvaez nie lubił ani pięknych słów, ani tkliwych uczuć; — gdy królowa wyszła z sali teatralnej i inni dostojnicy wrócili do swoich apartamentów, opuścił także salę teatralną, niezbyt zbudowany nowemi rozkazami królowej, i wrócił do swojego hotelu.
Ale Prim podbiegł do przyjaciela, któremu zazdrościł łask Izabelli, i serdecznie go uściskał. Olozaga zbliżył się ku niemu z dobrze obrachowanem powinszowaniem, a Topete, zacny kontr-admirał, tak mocno wstrząsnął ręką Serrano, i wycisnął tak dzielny pocałunek na jego ustach, że Franciszek mimowolnie śmiać się musiał z oryginalnego towarzysza i z jego prostodusznego sposobu wyrażania swoich uczuć.
— Zdaje mi sięf, — zawołał, — że mi ciągle jeszcze rośniesz i tyjesz kochany Topete!
— To są skutki bezczynności, kochany Franciszku. Do pioruna! teraz naprawdę tęsknię do jakiej wraz z tobą awantury, do jakiej walki lub łowów; zupełnie zależałem pole! Ale patrzno, jesteśmy tu ostatni, chodźmy do jakiego hotelu, i przy szklance nie złego jak wiesz wina, pogadamy więcej!
— Dzisiaj musisz mi wybaczyć, — odpowiedział Franciszek zapraszającemu Topete; — w tym mundurze przejechałem konno przeszło pięćdziesiąt mil — a wiesz co to znaczy!
Prim i Olozaga także zejść się nie mogli i widzenie się z sobą starzy przyjaciele z królewskiej gwardji na następny wieczór odłożyć musieli. Szambelan służbowy doniósł marszałkowi Sen ano, że mu wyznaczono i przygotowano mieszkanie w zamku; po serdecznem zatem pożegnaniu, przyjaciele rozeszli się.
Olozago i Topete wsiedli do powozów i udali się do swoich mieszkań — ale margrabia de los Castillejos po ich odjeździe, jeszcze raz wrócił na zamkowe korytarze — powziął on awanturnicze postanowienie, zupełnie odpowiednie jego sposobowi myślenia, a równie śmiałe jak niebezpieczne, o którem każdy inny, podobnie jak on zakochany, nie byłby nawet pomyślał!
Margrabia de los Castillejos, zapragnął gwałtem zdobyć królową, która zapełniała całą jego duszę i którą dotąd wzrokiem tylko uwielbiał — chciał więc dopuścić się zamachu, nie myśląc o jego skutkach. Don Juan kochał królowę — a czyliż tak kochający myśli kiedy o następstwach?
Na zamkowej wieży wybiła godzina jedenasta, gdy markiz z sali królewskiej gwardji, w której się na chwilę zatrzymaj, wyszedł na korytarz. Otulił się mocno swoim wojskowym, płaszczem, aby go straże odrazu nie poznały i nie narobiły hałasu. Jednak zastanowił się, gdy się zbliżył do schodów, wiodących z krużganku apartamentów królowej — chociaż wybrał to tajemne przejście, dla uniknięcia w salach wstępnych spotkania z adjutantami i szambelanami, musiał jednak zanim dostanie się do gabinetu i buduaru królowej, przechodzić około dwóch posterunków, które miały najsurowszy rozkaz nie dopuszczać tam pod srogą karą żadnego człowieka, pod żadnym warunkiem, — i chyba tylko za wyraźnym rozkazem królowej, ktokolwiekby był, mógł przejść około nich.
— Maszże dla nędznej straży odrzekać się zamiaru, napawającego cię rozkoszą? Wszak nie pragniesz nic więcej, jak tylko raz przed nią klęknąć, raz jej wyznać, że ją kochasz — i czyliż to ma być występkiem? Nigdy — muszę dojść do niej, choćby przystępu strzegły dzikie zwierzęta, z któremi o życie lub śmierć walczyć przyjdzie — a przytem, straż trzyma mój stary przyjaciel Milan del Bosch, w razie potrzeby nie będę bez pomocy — dobrze, Juanie, pośpieszaj do niej, do tej najpiękniejszej w świecie kobiety!
Margrabia de los Castillejos zbliżył się do wpółciemnych marmurowych schodów, prowadzących z krużganków do prywatnych pokojów królowej; słuchał — nic się nie poruszało — nie było nikogo.
W tej chwili stanął zamyślony i marzący osamotniony, bo zdawało mu się, że widzi ponętny obraz młodej, czarownej Izabelli, któremu się od dawna przypatrywał; — wtem nagle — a musiało już być koło północy — ।pośpieszył na górę po schodach dywanem wyłożonych, po kilku minutach dostał się na korytarz, po którym zwykle chodziły dwa posterunki. Prim zrzucił płaszcz, aby odrazu poznali, kogo mają przed sobą — a potem szukał ich wszędzie nadaremnie — na korytarzu przede drzwiami do gabinetu i buduaru królowej, nie było żadnej straży!
Szczególny wypadek! Co to ma znaczyć?
Margrabia de los Castillejos obejrzał się na wszystkie strony — tej nocy nikt mu nie zawadzał — nikt nie przeszkadzał!
Przystąpił do pierwszych drzwi — na dywanach ucichł odgłos jego kroków — nacisnął klamkę — i znalazł się w małym pokoiku, należącym do Duenny Marity — teraz wiedział już wszystko!
Jedne drzwi prowadziły do buduaru królowej — od którego był oddalony o kilka kroków! Dały się stamtąd słyszeć przytłumione śmiechy. Izabellę otaczały jeszcze jej damy dworskie.
Margrabia przystąpił do cienkiej ściany przedzielającej go od upragnionej — ręka jego ostrożnie zbliżała się do zamku — i w chwili gdy po cichu otwierał, zdało mu się, że tam w korytarzu ktoś za nim idzie... Szybko więc i bez łoskotu otworzył drzwi — przed nim rozsunęła się wielka, gruba portjera — Duenna Marita ustąpiła na bok, bo się jej zdawało, że się ktoś zbliża.
Margrabia de los Castillejos znajdował się w buduarze królowej Izabelli.
Słyszeliśmy, że królowa zaprosiła marszałka Serranę do swojego buduaru na tajemną rozmowę. Zatem z najwyższego rozkazu ściągnięto z korytarza oba posterunki, a Duenna Marita otrzymała polecenie nie oddalać wchodzącego dona, lecz wprowadzić go do buduaru.
Z tego powodu stara Marita ujrzawszy nagle margrabiego, nie krzyknęła ani nawet zdziwiła się.
Wówczas Izabella siedziała przed wielkiem kryształowem zwierciadłem swojego buduaru, ustawionem wprost naprzeciw portjery, prowadzącej do pokoju duenny.
Przyćmione światło lichtarzy ściennych, osłonionych różowemi dzwonami, pada łagodnie i czatownie na krzesła o złoconych poręczach i na miękkie dywany. Marita postawiła przed zwierciadłem dwa wielkie ręczne świeczniki, a margrabina de Beville, miła, zachwycająca Francuzka, dzisiaj bardziej jeszcze niż dawniej wzrokiem swoim wabiąca, wpina we włosy królowej wieniec pachnących róż. Wie ona, chociaż wzruszona królowa, której łono silnie się wznosi, nic o tem jej nie wspomina, że Izabella oczekując dzisiaj jeszcze odwiedzin Franciszka Serrano, pragnie jaśnieć czarowną pięknością — po długiej, długiej rozłące poufne spotkanie! I każdy ktoby w owej chwili mógł był widzieć młodą królową, musiałby wyznać zachwycony, że ubrana w ten skromny wieniec pachnących róż, jest piękniejsza niż kiedykolwiek!
Na złotym zegarze nad kominkiem głośno wybiła północ.
Wtem nagle coś się w pokoju porusza — margrabina wydaje przytłumiony okrzyk i odstępuje od fotelu, w którym królowa siedząc przed Wysokiem kryształowem zwierciadłem poprawia swoją toaletę.
Izabella oczekująca Serrano, nagle spostrzega w tem lustrze klęczącą za nią osobę — wydaje okrzyk przerażenia, nogi się pod nią chwieją...
— Tu móc klęczeć a potem umrzeć! — przemawia klęczący....
Strwożona Izabella widzi w lustrze margrabiego de los Castillejos — za nim na progu buduaru, niepostrzeżonego, udajemy się z łaskawymi czytelnikami ulicami Madryrano...
W tej chwili z okropnym na przerażoną królową wpływem, brzmią w uszach jej straszliwe słowa, wyrzeczone niegdyś przez czarodzieja Zantillę:
— „Widzę, jak się kruszy twój tron spróchniały, pod dłonią powstającego bohatera, którego kiedyś w lustrze wojem ujrzysz...“
Izabella przeraźliwie krzyknęła — osłupiałym wzrokiem spojrzała na Serrano i Prima, lodowaty dreszcz przebiegł po jej ciele, sądziła, że ją dręczy straszliwa zmora, potem blade, pełne przerażenia oblicze w obu dłoniach ukryła...




  1. W roku, 836 skasowanie znacznej liczby klasztorów i opór duchowieństwa przeciw temu dały powód do krwawych napadów na klasztory i mnichów. Dzikie namiętności zawładnęły ludem, zawrze dosyć mocno przejętym kościelnym duchem; zdobywano klasztory i zabijano księży. W kilku tygodniach rząd zabrał 2.000 klasztorów i 6.000 zakonników wygnał z dotychczasowych schronień.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.