<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XXXV.
SYRENY PANI DELACOUR

Po upływie kilku tygodni od dopiero co opowiedzianego przezeń i ze zdziwienia nieruchomego marszałka Ser- tu ku Prado, a następnie dalej do wielkiego Clseo de los, toros, w którem obecni byliśmy na latami uprzywilejowanej walce byków, która spowodowała spotkanie królowej z prześladowaną odtąd Henryką. Widowiska tego rodzaju w ostatnich latach często się powtarzały, Izabella jednak na żadnem z nich nie była obecna, bo jak twierdzi, krwawe walki byków nie sprawiają jej przyjemności. Izabella nie chce wywoływać nieszczęsnych wspomnień, wiążących się z owym dniem.
Od kilku tygodni w Coliseo odbywają się przedstawienia sztucznych jeźdźców, a miejsca wszystkie bywają równie zajęte jak na walce byków. Lud i grandesa ciśnie się do cyrku, aby podziwiać piękną amazonkę miss Olidję, która śmiałą jazdą na nieosiodłanym koniu, przepychem i ułudnym krojem odzieży, tudzież pięknością młodzieńczych kształtów, przewyższa wszystko co odtąd widziano. Bujne blond włosy i czarowny blask oczu, w najwyższych sferach weszły w przysłowie i zamieniły się w stały przedmiot podziwu, tem bardziej, że jakby na przekorę tej jasnowłosej piękności, wystąpiła między innemi dzika czarnooka Polka, usiłująca iść w zawody z miss Olidją. To też na wielkich afiszach porozlepianych na rogach ulic i na ścianach Coliseo widziano wypisane wielkiemi, z daleka przynęcającemi literami imiona: Olidja i Józefa.
Przedstawenie właśnie się skończyło, gdy w półcieniu idąc przez Prado, przechodziliśmy około Coliseum.
Tłumy ludu wypłynęły już na ulice Madrytu, widać tylko kilku mężczyzn i kobiet, którzy się opóźnili.
Około cyrku i wiejskich domów, pojedynczo przy drodze do Aranjuezu wznoszących się, w cieniu drogi z obu stron kasztanowemi drzewami wysadzonej, postępują dwie mocno płaszczami otulone osoby. Zimny wiatr wieje, przeto idą śpiesznie, a oprócz długich dobrze ich figury okrywających płaszczów, mają śpiczaste hiszpańskie kapelusze.
— Znacie hotel pani Delacour? — mówi jedna z osób śpieszących na drodze.
— Tylko z opisu, pobożna siostro, sam jeszcze nigdy go nie zwidzałem.
— Ale wiecie, że dzisiejszej nocy wyprawiają tam bal maskowy, na który pojechał także król i książę de Rianzares?
— Wiem o tem z rozmowy obu dostojnych panów... lecz za pozwoleniem! zbliża się jakiś ekwipaż! Ustąpcie tu pod cień grubego drzewa! Widzicie, to powóz króla!
— Dziękuję, mój pobożny bracie! Spełnimy obowiązek dotyczący naszego towarzystwa, jeżeli dzisiejszej nocy odwiedzimy dom pani Delacour!
— Wiem o wszystkiem, piękna hrabino. Przekonacie się, co za kobieta odstręcza wam króla! O! wy jesteście zazdrośni o króla, równie jak królowa o księcia de la Torre! — podszeptywał ojciec Fulgenty, a tymczasem ekwipaż obu wędrowców szybko przejechał.
— Myślisz, pobożny bracie, że serce moje pełne zazdrości? Chyba żartujesz! bo jakżeby genueńska hrabina, która przywdziała welon dla lepszego służenia towarzystwu, czegoś jeszcze dla siebie pożądała! — mówiła mniszka Patrocinia, z obojętną oziębłością i tonem sobie tylko właściwym. Albo może mniemasz, że tego schorzałego księcia, który już nie może czuć miłości, w sercu mojem zamknęłam? Ha ha ha! mój pobożny bracie — hrabina genueńska widziała u nóg swoich królów i bohaterów!
— Któż o tem wie lepiej niż ojcowie inkwizycji, pobożna siostro? kto więcej w to wierzy jak ja? — Ty czarowna kobieto. — szepnął Fulgenty, namiętnie ściskając dłoń idącej przy sobie — któryż człowiek, chociażby nawet święty, zdołałby ci się oprzeć? Wiedz, że gdybyś skinęła na mnie, abym na twojem niebiańskiem łonie mógł użyć szczęścia doczesnego, wtedy choćby mnie łamanie kołem czekało — zapomnę o wszystkiem i utonę na twojem liljowem łonie...
Aja szatańsko się roześmiała pod czarną maską zakrywającą jej twarz — chętnie słuchała gorących słów ojca, bo przekonywały ją, że jej piękność i potęga zawsze jeszcze są nienaruszone!
Od kilku tygodni król zaniedbywał w tak uderzający sposób swą boską Julję, jak zwykł był nazywać hrabinę, mianującą się teraz mniszką Patrocinią, że interesem jezuitów z Santa-Madre było, między innemi okolicznościami zbadać powód tej zmiany królewskiego usposobienia. Za pomocą przebiegłej ułudnej mniszki i przez niezmierną siłę rozbudzonych rozkoszy, umiano dotąd wywierać na niego równie tajemny jak potężny wpływ; ten od kilku tygodni tak widocznie osłabł, że nie można było dłużej wątpić, że król znalazł sobie coś innego, co go więcej zajmowało.
Ojcowie i ich rozgałęzione towarzystwo, zdołali łatwo wywiedzieć się o tem należycie.
„Panowie z dworu, — brzmiał tajemny raport, — bardzo często bywają w domu niejakiej pani Delacour.“
Teraz już ojcom inkwizycji rzecz się wyjaśniła. Wyżej wspomniana donna, obecnie około czterdziestu lat mająca, kiedy przed dwudziestu laty była jeszcze młodą i piękną Francuzką, Marją Delacour, miała króla. A jakkolwiek Ferdynand był obmierzłym kutwą i nie zwykł był wynagradzać za swoje miłostki, do których pewno nie pobudzała jego gmina i odrażająca postać, przecież zręczna i przebiegła demoiselle Delacour kosztowała go kilka tysięcy durów. Kiedy mu się już była sprzykrzyła, udało się tej zręcznej zalotnicy dostać w swe sidła młodego i bogatego bankiera Salamanka. Ten hojny kochanek darował jej wspaniały pałacyk na ulicy Aranjuez; a gdy i ten wkrótce ją sobie sprzykrzył i opuścił, przekwitła Marja widziała się zmuszoną do szukania innej drogi do zrobienia majątku.
Znalazła nakoniec taki przemysł, za pomocą którego nie sprzedając i nie narażając się, mogła robić doskonałe interesa: zaczęła prowadzić handel wdziękami innych!
Pani Delacour obróciła cały kapitał na przerobienie swej willi na taki pałac, jakiegobyśmy nie znaleźli w całej Hiszpanji. Zobaczymy, że nieźle rachowała, prowadząc handel ludźmi, któryby ją uczynił miljonową panią, gdyby go jeszcze lat kilka spokojnie prowadzić mogła.
Otoczyła swą ustronną willę mocnym na dziesięć stóp wysokim murem, a ogród, który nagle jakby za pomocą dotknięcia czarodziejskiej laski powstał, przyozdobiła rozkosznemi altankami, ocienionemi gęstą latoroślą, wabiącemi domkami i chłodnemi grotami, tak, że w letnich gorących miesiącach, nie było nic ponętniejszego nad wieczory i noce w tym zamkniętym ogrodzie pani Delacour, gdzie altanki i groty z szemrzącemi strumykami i kaskadami, zaludnione były Nimfami i Dryadami, których wdzięki w tem otoczeniu miały podwójnie przyciągającą siłę.
Jednakże mocnoby się mylił, ktoby sądził, że pani Delacour swoją świątynię zrobiła publicznem miejscem rozkoszy, do którego każdy wejść miał prawo, ktoby, chciał poświęcić pewną liczbę eskudów. Przebiegła donna trzymała swój park otwartym tylko dla przyjaciół i protektorów; dla nich tylko na oścież otwierały się bramy, im tylko zręcznie i milcząco służyli wygalowani lokaje. Do tych zaś przyjaciół i protektorów zaliczała pani Delacour samych tylko panów dworu i spokrewnionych z nimi lub znajomych im domów. Kto przez nich został wprowadzony, tego spotykał osobliwszy zaszczyt; dla profanów sale i park signory Delacour były wysokim ogrodzone murem.
Ta rachuba była bardzo uzasadnioną: ponieważ przez takie urządzenie panował tam wyższy ton elegancki, bywało towarzystwo, w którem książę Rianzares ze swoim bratem, hrabią d‘Arkona, często i chętnie przesiadywał i w którem nawet czasami króla w zaufanem kółku przy szampanie spostrzegano, skoro tylko w grotach i altanach parku nowy jakiś nabytek się zjawił. Widywano też u pani Delacour innych jeszcze panów dworu i członków grandessy: ministra Olozagę, pułkownika Miliana del Bosch i admirała Topetego, który za każdym razem swą muskularną postawą wzbudzał wesoły chichot między syrenami parku.
Te syreny były głównym przyciągającym magnesem tajemniczego hotelu. Wiedziała o tem dobrze pani domu, dlatego starała się z wielką troskliwością o rozmaitość i najpiękniejsze stworzenia wszystkich krajów, albowiem nic bardziej nie przyciąga, o czem wiedziała pani Delacour z własnego doświadczenia, jak ciągła rozmaitość w rozkoszach.
Nim odwiedzimy bal maskowy w salonach pani Delacour, przypatrzmy się tym letnim nocom, jak je zwykle w parku spędzano.
Gdyśmy przeszli drzwi ukryte w murze, które nam wygalonowany lokaj z niskim ukłonem otworzył, spostrzegamy w cieniu wspaniałych starych drzew leżącą willę. Szerokie, marmurowe schody, przyozdobione pachnącemi kwiatami i ścielącym się bluszczem, prowadzą nas do otwartych na oścież drzwi, z obu stron których wspaniałe kandelabry rozlewają potoki światła. Przed willą bije fontanna, wyrzucając wodę to prostym słupem wysoko w górę, to nagle się zniżając i rozpryskując się w miljardy kropel w powietrzu. Książę Rianzares przychodzi właśnie z piękną Niną z willi do parku.
Z tamtej strony spaceruje rozmawiając wesoło z czarnooką Franciszką, hrabia Arkony. Tu spostrzegamy zbliżającego się do ciemnej, opatrzonej miękkiemi kanapkami altanki, szlachetnego don Milana del Bosch z czarującą Dorotą. Tam dalej w cieniu drzew migdałowych i kasztanów, przepędza wesoło czas Topete, igrając za śliczną Klarą.
Piękna Nina, Francuzka, pełna dzikiej swawoli i uszczypliwego humoru, zachwycała sobą małżonka Marji Krystyny. Jest ona ubrana w jasno-niebieską suknię, ściskającą jej piękne kształty, a mocne wygorsowanie pokazuje o tyle jej piękne, podnoszące się burzliwie łono, że książę może się dostatecznie przekonać o bujnych wdziękach swej donny. Aleje i ścieżki ogrodu oświecają tu i ówdzie rozwieszone na gałęziach kolorowe balony i lampy; tutaj wytryska ze sztucznej skały źródło, tam skała tworzy bardzo słabo oświetloną grotę; tutaj stoi ukryta w gęstwinie miękka darniowa ławeczka, doskonała do wypoczynku i snu; naprzeciwko leży otoczona gęstą winoroślą altana, w której pali się alabastrowa z matowem szkłem lampa, rzucająca słabe światło. Książę poprowadził piękną Ninę przez ścieżki parku do tej altany; przyciska ukrytą sprężynę, rozlega się głos dzwonka i zwołuje lokajów. W kilka minut później krążą między samotną parą kielichy szumiącego perlącego się szampana — piękna Nina staje się jeszcze bardziej wesołą — jej jasno-niebieska suknia, jakkolwiek zrobiona z najcieńszej, prawie przezroczystej materji, z powodu szumiącego szampana gniecie ją zbytecznie. Piękna Nina padła w objęcia księcia Rianzaresa.
Syreny pani Delacour umieją doskonale zapełniać kasę pani domu sakiewkami swych wielbicieli, i o tyle tylko zbliżyć im się do siebie pozwalają, żeby ich wdzięki nie służyły na ponętę na jeden wieczór, jak życie motylka! Piękna Nina i dzika Klara wiedzą doskonale miarę, jaką mają zachować, ażeby ich wielbiciele codziennie do nich wracali. Czarująca Dorota ze swoją prześliczną figurką potrafi tak dobrze, jak czarnooka Franciszka z wysokimi gośćmi pani Delacour pośmiać się, poigrać, a nawet całe godziny przepędzać w ukrytej grocie, a jednak bałwochwalca jej wdzięków nie będzie mógł się pochwalić, że posiadł zupełnie piękną syrenę. Na tem właśnie polega cała sztuka kokietujących kobiet; do tego zmierzały wszystkie rady doświadczonej pani Delacour, która widziała jak jej majątek prędko wzrastał.
Zawdzięczając trafowi, albo może swemu wprawnemu oku, udało się jej niedawno znaleźć młodą, wysmukłą, a przytem żywą Andaluzkę, którą nakoniec po wielu namowach nakłoniła do wstąpienia do jej willi. Piękna Elwira, dzikie szesnastoletnie dziewczę, z ognistem spojrzeniem, które zapala błyskawice we wszystkich oczach męskich, z długiemi czarnemi włosami i wspaniałej postawy, była kosztownym nabytkiem dla pałacu pani Delacour. jakoż w istocie udało się przebiegłej metressie, za pomocą tej pełnej wdzięków, młodości i niewinności syreny, zwabić do siebie młodego króla.
Skoro się tylko mały Franciszek z Assyżu dowiedział o miejscu przebywania uroczej Elwiry, zaraz tego samego wieczoru pospieszył odwiedzić willę signory Delacour. Tam ku niemałemu, a przyjemnemu zdziwieniu, spotkał się z księciem Rianzaresem i jego bratem. Wybrano najodleglejszą altanę w cienistym parku, szampan lał się strumiemieniem, lokaje krzątali się, król całował piękną Elwirę. Pa ni Delacour nie posiadała się z radości i dumy; jej pałac od tego wieczoru zaczął być ogniskiem zebrania najrozrzutniejszej grandessy Madrytu.
Miljon, który Franciszek z Assyżu pożyczył od ojców inkwizycyi, już dawno się rozszedł; książę był zmuszony pożyczkę podwoić, ponieważ oddana mu piękna Elwira, była zbyt kosztowną miłością!
Pani Delacour wnet znalazła nowe sposoby urozmaicenia zabaw.
Urządziła dla swoich wysokich gości żywe obrazy według starych malowideł i mitologji starożytnych Greków’ Była pierwszą, która tym grupom osobliwszą nadawała naturalność, syreny bowiem nie miały żadnego innego odzienia, prócz białych trykotów, naśladujących do złudzenia marmur. W wielkiej palmowej sali pałacu, którąśmy przy okoliczności balu maskowego już zwiedzili, się scena, na której przedstawiały się zachwyconym oczom wysokich panów te w istocie prześliczne obrazy. Na tej dopiero wystawie, można się było dosyta napatrzyć i napodziwiać plastycznym kształtom pięknych syren.
Donowie musieli chwalić dobór i gust pani Delacour, gdyż każda z jej syren zdawała się być piękniej i bujniej od drugiej zbudowaną.
W miesiącach zimowych odbywały się tam prócz tego bale i zabawy maskowe, na których spostrzegano kostjumy i maski najrozmaitszych gatunków.
Niedługo jednak piękna Elwira tak dalece spowszedniała zużytemu małżonkowi królowej Izabelli, że pani Delacour pilnie się poczęła starać, ażeby smak książęcia czemś nowem zaostrzyć, ale długie poszukiwania jej były daremne.
Wtem przypadek sprowadził taki nabytek do jej domu, o jakim nawet marzyć nie mogła.
W nocy po dniu świętego Franciszka, kiedy w sali pani Delacour odbywały się przedstawienia żywych obrazów, na których tym razem dla Franciszka z Assyżu znajdowały się dwie uwielbiane amazonki cyrku, Olidja i Józefa, została ogspodyni domu przez jednego ze swych lokajów do parku zawołaną, gdzie z nią dwie kobiety rozmówić się chciały.
Pani Delacour niechętnie pośpieszyła za lokajem. Można sobie wyobrazić jej przestrach i zdziwienie, gdy ujrzała przed sobą w podartych łachmanach jednooką Nepardową i jakąś bladą dziewczynę w ubogich sukniach. Pani Delacour musiała jednak mimowoli wybrać uprzejmą minę, gdyż usługi, które jej stara jednooka z wyspy Manzanaresu przed laty wyrządziła, były tak ważne, że sama przezorność nakazywała jej grzeczne postępowanie. Zdawało się, że pani Delacour domyślała się w jakim celu odwiedziła ją stara jednooka; z najsłodszą miną z kieszeni jedwabnej sukni dobyła napełniony elegancką sakiewkę w celu udzielenia Nepardowej kilku sztuk złota.
Jednooka stojąca obok drżącej Henryki chciwie spoglądała puzostałem jej okiem na czerwone pieniądze, które jej gospodyni domu chciała wetknąć w rękę, mówiąc przytem:
— Zdaje się, że ci teraz niedobrze się powodzi, Marjo, jestem ci jeszcze dłużną z dawnych czasów; przyjm więc tę drobnostkę!
Jednooka potrząsnęła głową i odsunęła rękę.
— Nie po złoto do was przychodzimy, — odrzekła, — tylko po schronienie! ja znałam cię i wiedziałam, że nie odpędzisz w zimną noc, oddając w moc goniących za nami siepaczy!
Pani Delacour bardzo się temi słowami przestraszyła.
— Tybyś chciała u mnie zostać — szeptała. — Cóż porabia to biedne dziewczę przy tobie?
— To moja córka Viana. Przyjm nas Marjo Delacour; nie mamy żadnego schronienia tej nocy!
Rzeźka jeszcze i dobrze zachowana gospodyni domu przytknęła palec do swego grubego i szerokiego nosa; głęboko się zamyśliwszy; a oczy, które dotąd uporczywie trzymała wlepione w Henrykę, spuściła ku ziemi.
— Czy twoja córka Viana jeszcze niewinna i dobra? — zapytała nareszcie.
— Niewinna i dobra — jak możesz o tem wątpić signoro Delacour?
— No, to chodźcie, udzielę wam na tę noc schronienia; po za mojemi pokojami znajduje się mała izdebka, którą zajmiecie. Służący przyniesie wam suknie do przebrania, jedzenie i napój, którego zdajecie się obie bardzo potrzebować. Ileż ma lat wasza córka, Marjo?
— Viana ma lat dwadzieścia! — odpowiedziała stara, podczas gdy Henryka, która wcale nie wiedziała, jakiem się rzemiosłem dawniej Nepardowa trudniła, dążyła za dwiema kobietami do odległej ukrytej oficyny.
— Na jednym z najbliższych wieczorów, król, którego nie mogła zająć ani amazonka Olidja jak księcia Rianzanesa, ani czcigodnego hrabiego Arkony, zobaczył bladą Henrykę, która w domu pani Delacour była powszechnie znana jako signora Viana, córka Marji Nepardowej. Była ona z tego zadowoloną, że znalazła na pewien czas schronienie i ucieczkę od straszliwych katów inkwizycji, przed którymi z trudnością mogła ujść w nocy świętego Franciszka, i to tylko zawdzięczając pomocy owych nieznanych, milczących mężczyzn. Pozwoliła więc, ażeby ją nazywano Vianą, a nawet zjawiła się nakoniec w salonie pani Delacour, ulegając w tem uporczywym jej namowom.
Nie wiedziała, kto byli ci panowie, którzy się tam znajdowali, nie zapytała nawet o to; myślała wtedy wśród gwaru towarzystwa o swym Franciszku i o swojem porwanem, zgubionem dziecku. Jakiś wdzięk słodki i uroczy musiał wiać z jej bladego oblicza i spoczywać na jej postawie. Król nie uważał już więcej na łudzące syreny: jego cała uwaga zwrócona na bladą, piękną Vianę, która w nim wzbudza osobliwsze uczucie. Przeżyty, zniszczony Franciszek z Assyżu, który przez intrygi inkwizycji, przez knowania jezuitów, będąc zrujnowanym na ciele i umyśle, został małżonkiem prześlicznej Izabelli, patrzał z osobliwszem zajęciem na bladą, piękną signorę, która nigdy przedtem przez niego niewidziana, nagle się zjawiła w salonie pani Delacour! Sam sobie nie umiał zdać sprawy ze swego postępowania; przyjeżdżał codziennie do odległej willi, na ulicę Aranjuez, jedynie dla tego, ażeby patrzeć na bladą, uroczą postać nieznajomej, która się nie mieszała do zabaw syren. Viana przedstawiała mu się jak kwiat dojrzały do uszczknięcia; a jednak lekkomyślny Franciszek z Assyżu nie był w stanie przybliżyć się dla zerwania go, jak to przecież uczynił z piękną Niną, zachwycającą Dorotą i dziką Elwirą.
Pani Delacour zaledwie spostrzegła swem wprawnem okiem wrażenie, jakie na królu sprawiła córka jednookiej, zaraz oświadczyła się z chęcią dania obu kobietom na dłuższy czas schronienia, i podejmowała je z serdeczną gościnnością. Przynosiła cichej, bladej Vianie codziennie nowe suknie, nakoniec i kosztowny naszyjnik, który mimo oporu musiała Viana na siebie włożyć.
Ten naszyjnik perłowy pochodził z rąk króla. Viana nie mieszała się pomiędzy syreny pani Delacour, trzymała się od nich z dala, ponieważ jej zamyślenie i smutek nie przystawały do żartów i zabaw, wydanych na rozpustę dziewcząt. Viana unosiła się po sali jak skromna sylfida, i właśnie ta skromność, ten wdzięk niewinności, przykuł do niej wycieńczonego Franciszka.
Ujmująca Henryka nosiła suknię jak najmniej wygorsowaną ze wszystkich, jakie tylko od pani Delacour otrzymywała; jej piękne, ciemne włosy spadały we wdzięcznych zwojach na barki i ramiona; nie mogła przecież zasłonić sobie oczu, ani ukryć zgrabnych ruchów.
Król spostrzegł, że następnego wieczoru piękna Viana miała na sobie naszyjnik z pereł; ale ona co do tego uległa tylko naglącym prośbom gościnnej pani Delacour. Oczy Franciszka spoczywały na jej pięknej, szlachetnej postawie, na jej prześlicznych oczach, i zdawało mu się, że niebo się przed nim otwiera, kiedy Viana podniosła długie, ciemne rzęsy! Ona przecież w ciągłej pozostawała obawie, że prześladowcy ją znajdą i potrafią dosięgnąć nawet w tem nowem schronieniu. Niedługo miał być obchodzony w pałacu Delacour bal maskowy, na którym i król znajdować się obiecał, z warunkiem wszakże, iż znajdzie na nim zachwycającą Vianę.
Pani Delacour musiała użyć całego swego wpływu, to prosząc, to grożąc, to wreszcie nawet wzywając do pomocy starej jednookiej, której się zdawało, że tem się chociaż w części odwdzięczy swojej bezinteresownej przyjaciółce, nim Henryka przystała na udział w balu maskowym. Wybrała sobie z przyniesionych jej do wyboru przez panią Delacour wspaniałych i bogatych kostjumów, ciemny i pasujący dla niej strój zakonnicy.
Pani Delacour nic innego nie pozostawało do zrobienia, jak zawiadomić króla o współudziale i wyborze pięknej Viany.
Jużeśmy widzieli, że podczas tej maskowej zabawy w pałacu pani Delacour, pomiędzy bogatemi ekwipażami znakomitych donów, którzy się spodziewali tej nocy osobliwie dobrze się bawić, znajdował się także ojciec Fulgenty i piękna hrabina genueńska. Ojciec nosił pod płaszczem i kapeluszem kostjum mnicha; Aja była przebrana w czarne męskie domino, tak, że widząc ją podobnie przybraną i do tego w kapeluszu, śmiało wziąć było można za dona.
Oboje piesi zbliżyli się nakoniec do wysokich murów. Fulgenty miał kartę wejścia, którą od księcia Rianzaresa, z pomocą ojca Mateusza, otrzymał. Czarny rycerz i potężny Turek, odziani w białe szerokie płaszcze, weszli jednocześnie z nimi do parku pani Delacour.
Ojciec i hrabina genueńska zrzucili swoje płaszcze i weszli przez wspaniale oświetlone schody do salonu. Otworzyły się ogromne podwoje. Aja musiała przyznać, że właścicielka pałacu umie swych gości z gustem i przepychem przyjmować.
Pierwsza sala, do której weszli, przedstawiała krajobraz zimowy. Wysokie, błyszczące skały, zrobione dziwnie naturalnie ze szkła matowego, rozpadliny, zwieszające się stalaktyty lodu i płaty śniegu, były oświetlone migającem się różowem światłem zorzy północnej; z drugiej strony ściany tworzyły obszerną jaskinię, oświetloną bladym promieniem księżyca. W skałach były umieszczone groty z taką naturalnością, jakby przez naturę wykute.
W tej sali przechadzała się w różnych kierunkach tak wielka liczba elegancko przybranych i tak brylantami błyszczących masek, żebyśmy się z podobnym przepychem chyba na zamkowej maskaradzie spotkać mogli. Tu Greczynka spaceruje pod ramię z Chińczykiem; tam rycerz średniowieczny z sułtanem; ówdzie więcej jak tuzin zgrabnych poliszynelów, żartując, zaczepiając, goni się w tłumie; tu Mefistofeles prowadzi się pod rękę z dwiema ślicznemi Tyrolkami; tam znowu kilka bogiń otoczyło dobrze zbudowanego pazia, odgrywającego rolę Parysa, i wzywają czarnego, dumnego rycerza, by mu dopomógł rozstrzygnąć spór miłośny.
Aja, przybrana w czarne domino i wysoki śpiczasty kapelusz, przechodząc około mnicha, przedarła się przez natłok do drugiej sali, w której mniej znajdowało się masek. Jedna strona sali, w której zwykle odbywały się przedstawienia teatralne, była dzisiaj zajęta przez liczną orkiestrę, wykonywującą namiętnie tańce z wielką wprawą. Inne trzy ściany tej sali były przyozdobione sztucznemi palmami, których wierzchołki ocieniały prześlicznie malowane krajobrazy. Z tej sali, drzwi z obu stron przystrojone chylającemi się ku sobie palmami, prowadziły do sali skał.
Dziwne wrażenie nas ogarnia, gdy się zbliżamy do tej olbrzymiemi filarami podpartej przestrzeni, która w wielu miejscach ma naprawdę podobieństwo do dzikiej natury. Wejście utworzone ze skał, fantastycznie w różne dzikie kształty pozlepianych, są oświetlone sztucznemi, niebieskiemi, czerwonemi i jasno-zielonemi ogniami. Pojedyncze wejścia łączą z sobą szeregi nisz, mogących być jedne od drugich zapomocą draperyj i portjer oddzielane, a w których znajdują się kamienne stoły i dziwacznego kształtu krzesła i fotele dla odpoczynku. Czarne domino i mnich odwiedzili także te trzecią salę. Przed nimi szła jakaś Djana, której piękność kształtów, niedość osłonionych krótką przezroczystą sukienką, zdawała się wszystko przewyższać. Zielona krótka złotem haftowana suknia nie zakrywała nogi, ubranej w ciasno przystający trykot koloru cielistego, równie jak obnażonych bark, na które spływały w gęstych puklach bujne blond włosy. Zgrabny łuk przewieszony przez plecy, zdawał się być odebranym Amorowi, a strzała, którą piękna Djana w ręku trzymała, musiała utkwić głęboko w sercu jej towarzysza, rycerza krzyżowego wspaniałej budowy, używającego całej wymowy do nakłonienia pięknej Olidji, by z nim się do jednej z grot udała.
— Widać, że książę Rianzares woli raczej przepędzić noc w towarzystwie tej amazonki z cyrku, — wyszeptało czarne domino do mnicha, — aniżeli się pieścić ze zwiędłą królową matką!
W tej chwili ujrzało się czarne domino naprzeciw drugiego, które stojąc przed niem, mierzyło je okiem od stóp aż do głowy. Aja odważnie odpowiedziała wzrokiem na ten niemy przegląd — potem, gdy się mały, czarny sobowtór oddalił, przyciągnęła szybko do siebie towarzysza i szepnęła:
— Założyłabym się, że to król był w tem dominie!
— Może masz rację, pobożna siostro; idźmy więc za nim!
Gdy hrabina z ojcem Fulgentym nieznacznie postępowała za czarnem dominem, olbrzymi sułtan zbliżył się do pięknej markietanki, stojącej przed swoim szałasem i zachwalającej przechodzącym szampana i malagę. Wielki sułtan, o szerokich barkach, w ogromnym turbanie z ciężkiego jedwabiu, napisał na małej rączce chichoczącej markietanki imię „Elwira,“ a ta nawzajem nakreśliła na jego dłoni literę T.
— Ha, ha! poznany! Czy nie mógłbyś nakłonić tamtego czarnego domina do przestąpienia progu szałasu?
— Czarne domino? Dla czegożby nie, moja piękna Elwiro? Ale każda rycerska usługa musi być wynagrodzoną!
— Nie — bądźże tak nieużyty sułtanie, śpiesz się! Albo jeżeli wolisz — trąć się zemną — daruję ci kielich pieniącego szampana!
— Za kogoż to mnie bierzesz, piękna markietanko? Z takiej nagrody tylko trubadur średniowieczny byłby zadowolony, ale nie sułtan! Cóżby było z naszym haremem, mała Hebo! — mówił Topete, i objął wpół giętką, a mimo tego pełną kibić Andaluzki, podczas gdy jego oczy (był o całą głowę wyższy od pięknej Elwiry) pomimowoli spoczęły na jej pięknem, gwałtownie wznoszącem się łonie. Cóżby było z naszym haremem? Parę całusów to dla mnie najlichsza nagroda!
— Śmiesz to nazywać czemś Echem? Idź!
— Dumna jak wszystkie Andaluzki, — rzekł Topete, tuląc ku sobie piękną Elwirę. Wypłać mi najprzód nagrodę w brzęczącej monecie.
— Czarne domino już daleko! — wyszeptała powolnie mu się opierając.
Po odebraniu nagrody, pośpieszył żartobliwy Topete za czarnem dominem, z którem piękna Elwira mówić pragnęła.
Trącił lekko w ramię hrabinę genueńską, która się szybko obróciła, spoglądając na olbrzymiego sułtana.
— Czarne domino, — rzekł: mam rozkaz poprosić cię do szałasu markietanki, która ciebie z upragnieniem oczekuje.
Aja usłyszawszy te słowa, natychmiast zrozumiała, że sułtan wziął ją za inne czarne domino, które się obecnie przeciskało przez tłum; masek, dążąc do jakiejś ubranej ä la Pompadour markizy, która błyszczała wyszukanie Wspaniałym, prawie królewskim strojem.
— Idź za nim! — szepnęła hrabina do mnicha, śpiesząc za sułtanem! do szałasu, i zgiąwszy się przy niskiem wejściu, znalazła się po chwili wobec pięknej Andaluzki, spoczywającej w cudownem zaniedbaniu na tureckim dywanie. Przy wejściu czarnego domina, Andaluzka szybko podniosła się z ziemi, a tymczasem, Topete spuściwszy zasłonę, oddalił się ze śmiechem.
— Proszę o przebaczenie waszej królewskiej mości, — wyrzekła piękna Elwira, padając na kolana; — ale muszę dzisiaj z waszą królewską mością pomówić!
— Cóż cię do tego zmusza, jeżeli spytać wolno? — rzekła Aja, naśladując głos króla.
— Jakże zimne są te słowa! Niegdyś inaczej przemawiałeś do biednej Elwiry, która cię tyle kocha!
— Jeszcze i dzisiaj jesteś dla mnie tak drogą jak wtedy, gdy...
— Gdym w parku, w waszem objęciu spoczywała i wasze usta paliły moje zarumienione policzki. Tyś był pierwszy, który mnie pocałował!
— Żartujesz, Elwiro! Ileż to razy to samo przedemną przysięgałaś?
— Wstrzymaj się, książę! Kiedym w tym domu obietnicom waszym uległa, byłam niewinnem dzieckiem; a tyś zaledwie mnie ze swych objęć wypuścił, poszedłeś uściskać drugą — to czyni wasze obietnice śmiesznemi — ja się nie śmieję, panie!
— Uściskać drugą — zapytała niecierpliwie Aja, z mocno bijącem sercem; — o kimże to myślisz Elwiro?
— O kimże innym, jeżeli nie o bladej Vianie? Jeszcześ jej wprawdzie nie ściskał, ale dążysz do tego, wiem o tem!
— Blada Viana? — powtórzyła hrabina genueńska powoli, w części dla tego, ażeby sobie to nazwisko lepiej utwierdzić w pamięci, w części przypominając sobie, czy go już dawniej nie słyszała.
— Jakże smętne wymawiasz to piękne słowo! O gdybym w istocie mogła jeszcze powątpiewać! Ale nie łudź mnie dłużej. Ty kochasz bladą Vianę! Jam to spostrzegła, gdym śledziła ukradkiem twoje spojrzenia, spoczywające na tej obcej zalotnicy. Ona zręczna w istocie, można się od niej uczyć!
— Gdzież jest Viana?
— I mnie się o to jeszcze pytasz? Najjaśniejszy panie, nie posuwaj zbyt daleko naigrawania się nademną!
— Nie gniewaj się, piękna Elwiro. Twoje oczy cię nie omyliły, kocham bladę nieznajomą! — szepnęła Aja, starając się wydostać z szałasu; Wiedziała już bowiem wszystko co wiedzieć pragnęła. Zostawało jej jeszcze poszukać owej Viany, która opanowała króla — a opanować go musiała całego i nagle, kiedy nawet od niej uciekł, ażeby szukać owego przedmiotu miłości.
Piękna Elwira, która podczas rozmowy była bez maski, przy ostatnich słowach czarnego domina, zasłoniła twarz rękoma. Hrabina genueńska korzystając z tej chwili, zawołała: „Do widzenia!“ i opuściła szałas, zostawiwszy w nim omdlałą kochankę króla.
— To samo ci się przytrafiło co i mnie piękna Elwiro! szeptała sama do siebie z szatańskim uśmiechem, i wmieszała się w tłum masek, ażeby poszukać ojca Fulgentego, który miał śledzić drugie czarne domino.
Śledzący mnich niepostrzeżenie szedł tuż za królem, który zbliżył się do markizy a la Pompadour, i wcale się nie omylił, wziąwszy tę w szeleszczącej jedwabnej sukni donnę, z elegancko upudrowaną fryzurą za panią Delacour — Markiza skinęła poufale głową, gdy na jej przybranej w elegancką rękawiczkę ręce napisał pierwszą literę i nawzajem dał się jej poznać.
— Jakże czarno przybrana wasza królewska mość. Od jakiego czasu lubicie ciemne barwy? pytała żartując, niegdyś piękna metresa.
— Od chwilji kiedym zobaczył bladą Vianę, signoro! odpowiedział król. Przyobiecała mi, że dzisiaj będzie się znajdowała na maskowym balu; gdzeż jej mam szukać?
— Wasza królewska mość jest bardzo niecierpliwą i porywczą. Urocza Viana znajduje się pomiędzy maskami, dziwię się że, z waszym bystrym wzrokiem od tego czasu jeszczeście jej nie odkryli?
— Słuszna nagana, signoro! Dziką Ninę przebraną za dziewicę Turczynki, amazonkę Józefę w kostiumie pazia — wszystkie znalazłem i poznałem, z wyjątkiem jednej bladej Viany!
— Czy widzisz najjaśniejszy panie tę zakonnicę, siedzącą tam samotnie pod cieniem palmy? zapytała pani Delacour, spacerując z królem po środkowej sali, gdzie dźwięki muzyki tak głośno rozlegały, że ojciec Fulgenty z trudnością te słowa mógł dosłyszeć.
— Należało mi się domyśleć, że Viana tej zabawie tylko z dala przyglądać się będzie! odpowiedział Franciszek z Assyżu, spoglądając w ową stronę, gdzie siedziało samotne domino, w skromnym ubiorze zakonnicy i w czarnej masce na twarzy, nie zdając się wcale zwracać uwagi na powszechną wesołość.
— Najjaśniejszy panie, nie zabieraj sobie czasu, gdyż widzę, jak was niecierpliwość pożera! wyrzekła pani Delacour i obróciła się z jakiemś zleceniem do lokaja, kiedy tymczasem król pośpieszył do zakonnicy.
Henryka zobaczyła czarne domino dążące ku sobie, i chciała się prędko usunąć mu z drogi; lecz król przystąpiwszy do niej, grzecznie podał jej ramię.
— Pozwolisz signoro, być twoim przewodnikiem! wyrzekł z takim szacunkiem Franciszek z Assyżu, iż się zdawało, że przemawia do wyższej od niego znaczeniem osoby, jakkolwiek on był królem, a ona tylko donną pałacu Delacour.
— Zbyt łaskaw jesteś signor; ale dokądże chcesz mię prowadzić? Z tego miejsca pod cienieni palmy, doskonale widzę całą zabawę i wesołość masek!
— Sądziłem, że pani nietylko na to tu się zjawiła, by przypatrywać się zabawie; ale owszem spodziewałem się, że będę mógł przepędzić mile godzinę w twem towarzystwie, jakeś mi to przyrzekła, szeptało czarne domino.
— Któż jesteś, signor? Nikomu nie przyrzekałam i nikt nie prosił!
— Jestem król, kocham cię, Viano! mówił Franciszek z Assyżu, udając się z zakonnicą do sali skał.
Viana się przestraszyła. A gdyby też była to prawda? gdyby jej towarzysz w istocie był królem? Wzdygnęła się na widok niebezpieczeństwa, na jakie była z powodu królowej narażoną. Jakto! i małżonek królowej przed chwilą ściskając jej rękę wyrzekł: „Kocham cię, Viano!“
A gdyby go też o swego Franciszka spytała? On przecież znać go musi, zapewne wie gdzie przebywa. Gdyby padłszy mu do nóg poprosiła — toby ją może kazał do lubego zaprowadzić.
Lecz czarne domino mogło ją łudzić i podawać się za kogo innego.
— Zaufaj mi, Viano! Jesteś bladą i smutną; zapewne jakaś troska dręczy twą duszę? Odsłoń przedemną twe serce, a chybabym nie był królem, gdybym nie zdołał przynieść mu ulgi!
— Zbyt jesteś łaskaw dla biednej Viany, szlachetny donie!
— Kocham cię — błagam cię, zachwycająca kobieto — muszę ujrzeć twe blade, piękne oblicze i twoje ciemne anielskie oczy! Możesz zupełnie zawierzyć twemu towarzyszowi! mówił król prowadząc zakonnicę do jednej z nisz, błyszczącej w słabo oświetlonym korytarzu, do którego właśnie weszli.
— Biedna Viana nie jest stosowną dla ciebie towarzyszką, szlachetny donie. Biedna Viana jest pustelnicą, wśród tego przybytku wesela — dla niej już nie ma zabawy!
— Gdy cię król kocha, powinnaś poznać, co jest wesołość i zabawa! odpowiedział Franciszek z Assyżu serdecznie i czule.
Viana walczyła z sobą — serce jej radziło, ażeby przed swoim towarzyszem, który był małżonkiem nienawidzącej i prześladującej ją królowej, wynurzyła najdroższe życzenie swego życia...
A gdyby ją zdradził?
Franciszek z Assyżu zbliżył się z zakonnicą do oświetlonej rubinowym blaskiem niszy.
Tuż za nim podążał mnich i czarne domino.
— Ona to jest — słyszałem wyraźnie wymówione nazwisko; ona jest ową ukochaną przez niego Vianą, szepnął mnich.
— Muszę ją zobaczyć, choćby to życie kosztować mię miało! odpowiedziała Aja.
Król wszedł z zakonnicą do niszy — zasunąwszy za sobą szybko i zręcznie zasłonę.
— Tylko na jedną chwilę daj mi nacieszyć twą piękną postacią, Viano! mówił król. Żądaj wszystkiego czego zechcesz, wszystko ci uczynię! Czy się dla tego mnie obawiasz, żem się tu ukrył przed oczyma śledzących nas gości? Bądź spokojną, wszak ja cię tylko proszę, abyś mi pozwoliła nasycić się widokiem twego boskiego oblicza!
Król zgiął kolano przed bladą Viana i błagalnie do niej wyciągnął ręce; zerwał swą maskę i odrzucił daleko.
I Viana spełniła życzenie klęczącego: odchyliła zasłonę i zwróciła ku niemu twarz swoją, melancholiczną i bladą. Na ustach jej drgała już prośba: „Wróć mi ukochanego Franciszka Serrano, dla którego wyłącznie żyję i do którego ciałem i duszą należę.“
W tej chwili niepostrzeżenie czarne domino odsunęło zasłonę, trochę wprawdzie, ale dostatecznie, ażeby wszystko zobaczyć co się działo wewnątrz niszy.
Z ust szpiegującej wydarł się stłumiony okrzyk; hrabina genueńska w znienawidzonej i niebezpiecznej rywalce Vianie, przed którą król klęczał, poznała — Henrykę! Cofnęła się szybko wstecz, jakby na żmiję, nastąpiła. Szkaradny Józef, którego słowom, gdy ją zawiadomił, że Henryka żyje, nie chciała dać wiary, miał słuszność. Henryka żyje i król klęczy przed nią! Ona była ową niebezpieczną dla niej Viana; ona to jej zabrała małżonka królowej. Aja cofnęła się — ponieważ to co wtedy zobaczyła, było ciosem tak morderczym dla jej serca, że z początku sądziła, iż marzy, i konwulsyjnie pochwyciła za rękę Fulgentego.
Ale to trwało tylko minutę...
Hrabina genueńska czuła, jak na jej marmurowe oblicze wybiegł szyderczy uśmiech, który czarna maska stłumiła.
Król, zapomniawszy o wszystkiem co go otacza, patrzał na stojącą przed mm śliczną dziewicę; atoli nie był w stanie wyciągnąć świętokradzkich dłoni, by w nikczemnym zamiarze objąć wiotką kibić Viany: taką tajemniczą siłę miało skromne, niewinne jej spojrzenie i urok.
— Powiedz mi czego pragniesz, a spełnienie twego życzenia stanie się dla mnie najświętszym obowiązkiem, mówił Franciszek z Assyżu. Co udręcza twe serce? co sprowadza smutek na twoje piękne oblicze?
Jeżeli w istocie jesteś królem, jak powiadasz, mam do Was jedną tylko prośbę, jedną, co całą mą duszę napełnia!
— Mów nim ją wypowiesz już jest spełniona!
— Przysięgnij więc, że nikomu o tem nie powiesz, tylko temu, którego to będzie dotyczyło! mówiła Henryka głosem wzruszonym i z sercem napełnionem słodką nadzieją.
— Przysięgam! Rozkazuj cokolwiek ma być!
— Powiedz mi, gdzie jest Franciszek Serrano zaprowadź mnie tam! Moje życie należy do niego! zawołała Henryka z błyszczącemi oczyma.
Król zerwał się z miejsca.
— Franciszek Serrano? powtórzył powoli i z powagą. Przysięgłem — więc spełnię!
W tej chwili poruszyła się zdradziecka zasłona.
— Jesteśmy śledzeni! zawołała Viana, gdy tymczasem Franciszek z szybkością błyskawicy zerwał zasłonę oddzielającą niszę od korytarza.
Przed nim stało dumnie wyprostowane czarne domino, które już przedtem zwróciło na siebie jego uwagę.
— Kto jesteś bezczelny wdzieraczu w tajemnice drugich? zawołał król popędliwie przystąpiwszy do czarnego domina. Kto jesteś szpiegu czatujący za drzwiami?
Franciszek z Asyżu sięgnął prędko do maski czarnego domina i zerwał ją gwałtownie. Ale w tej chwili cofnął się jak oparzony, gdyż ujrzał przed sobą zimną twarz hrabiny genueńskiej, która go przeszyła wzrokiem.
Blada, przestraszona Henryka cofnęła się, wydawszy stłumiony okrzyk zgrozy, na ten niespodziany widok. „Aja!“ wyszeptały mimowoli jej usta.
Straszliwa hrabina z marmurowem obliczem stała Przez chwilę nieporuszona — potem wybuchnąwszy śmiechem tryumfu i wzgardy, znikła jak szatan w wirze masek.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.