<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XXXIX.
PIĘKNE DNI ARANJUEZU.

Kuba, najpiękniejsza z bogatych hiszpańskich osad, w owych latach najwięcej dworowi madryckiemu przyczyniała kłopotu.
Korsarze amerykańscy, zwerbowani z wypraw meksykańskich przez awanturników, w późnem lecie 1849 zorganizowali się w Nowym Orleanie, prezydenta Taylora tym razem w pole.
Lecz zaraz następnej wiosny, ale energiczna czynność nie dozwoliła im wyjść generał Lopez, hiszpański kreol z Carracasu, na czele 500 ludzi, zaczął ważną i bogatą osadę odrywać od macierzystego kraju.
Jednak i teraz dzielny opór hiszpańskiej załogi odparł śmiałków, i generał Roncali, generalny kapitan Kuby, okazał się tak dalece usłużnym dla północno-amerykańskiego rządu, iż jeńców bez żadnej przeszkody wydawał.
Rozumie się, że to podsycało zamiary podobnych awanturników. Musiano więc w krótkim czasie uzbroić wojsko, niosące pomoc załodze wyspy. Roncali został odwołany, a dowództwo tej wyprawy otrzymali generałowie Concha i Prim.
Ci dwaj dzielni wojownicy, z oddziałem doświadczonego wojska, z całą energją położyli koniec napaściom korsarzy. Część ich zabraną w niewolę, generał Prim w Hawannie sądem wojennym skazał na śmierć i w kilka godzin później kazał rozstrzelać Lopez, zdradliwy Kreol, przywódca owych band, uciekł był na puszczę, ale schwytany wyżłami, wstąpił w Hawannie na rusztowanie i umarł odważnie pod gorottą, tą okrutną siostrą gilotyny, która zamiast toporem, żelazną sztabą gniecie kręgi szyi. Wprawdzie taka srogość Conchy i Prima do wściekłości doprowadziła część amerykańskiej ludności, ale Hiszpanja jedynie ich stanowczym działaniom zawdzięcza utrzymanie swojej Ważnej osady.
Ta awanturnicza wyprawa niezmiernie radowała margrabiego de los Castillejas, zwłaszcza że Topete towarzyszył mu z małą eskadrą. Brakowało jeszcze tylko Serrano i Olozaga dla nadania owym czasom piętna dawniejszych ich wspólnych wypraw.
Tymczasem Narvaez, gdy mu rozmaite stronnictwa okazywały jawną nieprzyjaźni, gdy się nawet zachwiało dlań usposobienie ludu, dobrowolnie ze swojej wysokości ustąpił. Zażądał uwolnienia, bo mu się niezmiernie sprzykrzyły intrygi królowej matki i jej małżonka, tudzież króla. Izabella po słusznym uporze nakoniec udzieliła mu zwolnienia i znalazła się znowu całkiem w ręku swojej matki i jezuitów. Marja Krystyna starała się teraz usilnie o to, aby na czele rządu stanął, wierny zwolennik ojców i jej woli oddany człowiek.
Był nim Bravo Murillo, Hiszpan niezmiernie dumny dla ludu i swoich podwładnych, ale dla obu królowych czołgający się sługa, którego najpierwszemi bohaterskiemi czynami były skazanie gazet z liberalną dążnością a następnie rozwiązanie Kortezów 7 kwietnia 1851 roku, aby przez haniebne poduszczenia i środki mógł posiadać w izbie bardziej giętką władzę, mogącą jego szkodliwym wymaganiom potakiwać z milczącem schyleniem głowy.
Królowa Izabella wołała i zapomnieć o troskach z powodu spraw państwa i unikać wikłających się w naradzie stronnictw, nic bowiem nie przeszkadza bardziej chęci używania życia, jak skargi drugich i objawy niezadowolenia! Dla tego wraz z królem przeniosła dwór swój do starożytnego, przepysznego zamku w Aranjuezie, zwalając cały ciężar kłopotów na barki swoich ministrów, którzy, jak wkrótce zobaczymy po większej części jak najhaniebniej nadużywali tego zaufania.
Stary, zewnętrznie straszny, ale wewnętrznie z czarownym przepychem urządzony zamek Aranjuez, jak pobieżnie wspomnieliśmy, ze swojemi bujnemi parkami i ogrodami, stanowił prawdziwą oazę, wpośród oschłych przestrzeni rozległej okolicy.
Aranjuez zawsze służył wszystkim królom, a bardziej monarchiniom za pożądane miejsce pobytu i wypoczynku, chociaż wszystko co się tam znajdowało, winno było sztuce swój początek.
Jeżeli się drogą w pośród pozbawionego cienia upału dochodziło tu i ówdzie do pokruszonego i mchem porosłego starożytnego muru, który otaczał oazę Aranjuez, to tam dopiero można było odetchnąć, bo stare wspaniałe drzewa gęsto go ocieniały i napełniały wilgotnym chłodem. Ciemną zieleń kasztanów przeplatała jaśniejsza drzew cytrynowych i migdałowych, a palmy jakby dla obrony przed palącenii promieniami słońca, olbrzymie swoje wierzchołki po nad niemi rozkładały.
Droga szła pod cieniem brunatno-czerwonych murów, aż do wielkiego wjazdu, którego pilnowały dwa potężne z kamienia wykute lwy. Wjeżdżającemu przedstawiał się teraz czarowny, zachwycający widok. Szerokie żwirowane drogi po obu stronach wiodły do sztucznie urządzonego jeziora, otoczonego bujnemi i malowniczemi krzewami, z którego olbrzymia fontanna wysoko ponad domy wyrzucała wodę. Małe, ozdobnie zbudowane i złocone gondole leżały kusząco na wpół ukryte w gałęziach krzaków, które w głębi przemieniały się w palmy i cyprysy, stanowiące wspaniałe ramy jeziora, w którem się błękitne niebo przeglądało.
Po za temi palmami i cyprysami dopiero szła droga wysadzona kwitnącemi kwiatami pomarańczowemi, do położonego wyżej starożytnego zamku, podczas gdy z prawej strony stały mieszkania służby i znakomicie urządzone stajnie, a z lewej daleko rozciągały się ogrody kwiatowe z kwitnącemi pochodzącemi z wszelkich krajów rzadkiemi zwrotnikowemi roślinami, łącząc się po stronie zamku z parkiem, z tyłu zamku zajmującym przestrzeń prawie całej ligi (ligua), jak również ogród nawodniony źródłami z odległych gór sprowadzonemi. Wodociągi, w potężnych, jak człowiek wysokich rurach, zaprowadzono w Hiszpanji nietylko w miastach z podziwu godną sztuką i usilnością, ale znajdujemy je także w owych okolicach, które inaczej byłyby wyschłemi pustyniami. Te cudowne budowle odnoszą się do bardzo odległych czasów, i tak dalece oparły się ich zębom, że i dzisiaj równie jak przed wiekami, wielki przynoszą pożytek Hiszpanji, po większej części skazanej na straszną suszę.
Oaza Aranjuez zawdzięcza tę obfitość wody bujnym i silnym drzewom wspaniałego parku, którego ulice, groty i pawilony, urządzone w przeszło-wiecznym francuskim smaku, cokolwiek za sztywnie przypominają ogród w Wersalu. Liczne, starannie podcinane szpalery, przejścia i krzaki, uderzają prawie nienaturalnością kształtu, a na Wpół liściem zakryte Neptuny, Nimfy i wszelkiego rodzaju posągi tu i tam na nas spoglądają.
Lecz przedewszystkiem wejdźmy do zamku.
Obfita, przecudny zapach rozsiewająca oranżerja, nagle otwiera się w rozległe półkole. Poza nią rozciągają się przed nami ozdobnie ścięte darniowe kobierce, z ogromnemi kulami szklanemi i krzewami szerokolistnych aloesów i kaktusów, a dalej wznosi się dobrze na sto kroków szeroka fasada kolumn marmurowych, dźwigająca na sobie wielki zamkowy balkon. Na jego obu końcach wznoszą się potężne czworoboczne wieże, które naprzód występując, ograniczają także balkon ozdobiony kamiennemi wazonami, pełnemi bujnych pnących się roślin.
Za wysokiemi, białemi słupami marmurowemi, wznoszącymi w szerokich od siebie odstępach, widać ogromne, sklepione główne podwoje zamkowe, zdobne sztukaterją na ścianach i lukach. Także i okna środkowego go skrzydła, tudzież obu wież kwadratowych, obładowane są silnemi wystającemi murowaniami i zdobne w ostre łuki, a tymczasem cały płaski dach zdobią po starożytnemu strzelnice i wieżyczki.
Przeszedłszy pomiędzy filarami i wstąpiwszy w wysokie podwoje, czujemy mocno chłodne powietrze. Ze sklepionego przysłonka, którego flizy ułożone w mozaikowe arabeski, prowadzą do górnych apartamentów podwójnie grubemi kobiercami wysłane marmurowe schody, a na dole z prawej i z lewej strony znajdują się wysokie sale dla adjutantów i gwardji przybocznej. Ten główny portyk, tworzący prawie rotundę, wieczorem bywa magicznie rozwidniony bladem światłem lamp, tak że potężny marmurowy posąg nienagannej Junony, ustawiony w półkręgu między obu wejściami na schody, przedstawia nadzwyczaj piękny widok. Po bolcach schodów spoczywają lwy marmurowe.
Wysokie i obszerne gmachy na górze, wyłącznie dla rodziny królewskiej i najbliższego jej otoczenia przeznaczone, zbytkownem i trudnem urządzeniem prawie przewyższają urządzenie salonów w madryckim zamku.
Salon środkowy, nad którego wejściem umieszczono złocistą koronę z herbem królewskiego domu, wybity jest ciemno-czerwonym aksamitem, na którym wiszą wielkie obrazy w bogatych ramach i mnóstwo złotych ściennych kandelabrów. Tron w głębi salonu i liczne krzesła, wybite są podobnym aksamitem i mają bogato zdobne i rzeźbione złote poręcze i nogi. Wysokie okna łukowe, jak też okna mniejszych przyległych salonów, sięgając aż do podłogi, tworzą jednocześnie szklane drzwi, wiodące na balkon przybrany pachnącemi kwiatami i zwrotnikowemi roślinami.
W małym salonie na prawo całe urządzenie jest jakby z różnokolorowych kwiatów. Jedwabne obicia, krzesła i sofy mają wyhaftowane na białem tle, jakby porozrzucane kwiaty. Przytem aż do przesytu pyszne nisze, kominki, lustra i świeczniki. Po drugiej stronie jest sala wykładana czerwonym marmurem. Płyty są tak zręcznie pospajane, że ich początku ani końca dojrzeć nie można. I małe stoliki w tym chłodnym salonie są także z blado różowego marmuru, a tylko krzesła pokryte są matową materją tego samego koloru.
Stamtąd przechodzi się do apartamentów królowej, które przepychem i zbytkiem wszystko przewyższają. Ciężkie złotem haftowane firanki, obicia, fotele nadzwyczaj są piękne i przepyszne — posążki i rzeźbiarskie arcydzieła, wieczorne oświetlenie, czarujące. Kwieciste krzewy rozsiewają jak najpiękniejszy zapach balsamiczny — wśród letniej nocy wpada tam przez otwarte okna blask księżyca i idzie w zawody z przyćmionem, przyjemnem, ale ukrytem światłem lamp tych poufnych gmachów. Różnokolorowe ćmy nieraz zalatują tam z kwiatów* na balkonie i brzęczą ponad łudzącemi je świecącemi szkłami — albo domyślają się może, iż w tych przestrzeniach żyją i poruszają się ułudnie piękne ludzkie kwiaty? Może się domyślają, że bujnie rozwinięta królowa, nasycając się wieczornym chłodem, tu zdejmuje swą mantyllę i piękne łono o ile możności uwalnia z pod gniotącej je zasłony? Albo może pragną połknąć nieco kwiatowego pyłku, jakim się otacza młodość powabnej margrabiny? W tych miłych przestrzeniach wieje jakieś czarowne tchnienie, bo w nich jak róża południa przebywa bujnie kwitnąca królowa i jej piękne damy dworu, z których jedna wysoka, dumnie wyrosła wygląda jak łagodna lilja, druga silna i ciemno pałająca kwitnie jak granat, trzecia znowu nęci nas i rozkoszą przejmuje jak miłe pachnące kwiecie pomarańczy.
Izabella po przechadzce w parku wróciła do mieszkania. Cudowna noc letnia, jaką tylko posiada ów daleki zachwycający kraj południa, noc z ciemno-błękitnem, gwiazdami zasianem niebem i tak świetnym blaskiem księżyca, rozciąga się nad krajobrazem. Śpiew słowików, z rozkazu królowej w parku Aranjuez starannie utrzymywanych i hodowanych, ich prześliczne trele i miękkie przejmujące dźwięki, przez wysokie, otwarte okna łukowe dostaje się do pokoju, w którym królowa, owiana wonnem powietrzem, spoczywa na miękkiej otomance — z twarzą zwróconą ku pobliskiemu otwartemu oknu — marzącym wzrokiem i patrzy w pachnącą jasną noc, która po nad jeziorem, przejściami i drzwiami parku swoją czarodziejską zasłonę rozciąga.
Izabella jest sama — cała jej dusza bez przeszkody przypomina sobie obrazy najmilszej przeszłości, a w uszach jej brzmią odgłosy dawno upłynionych pięknych czasów, owe słowa, które niegdyś wyrzekł Serrano:
— „Serce ludzkie raz tylko kocha — co potem następuje, jest tylko szałem krwi i zmysłów.“
— Tak jest, Franciszku, prawdę mówiłeś, powiedziała królowa sama od siebie, a marzący jej wzrok spoczął na koronach drzew ciemnem światłem oblanych. Raz tylko serce ludzkie kocha gorąco i niewypowiedzianie, i nigdy tej miłości nie zapomni! Do ciebie to należała pierwsza moja miłość — a i dzisiaj jeszcze dusza moja zawsze tęskni ku tobie! Upłynęły lata — Henryka stanęła pomiędzy nami, widziałam ją po raz ostatni na ulicy wśród owej burzliwej nocy — nauczyliśmy się spotykać z chłodną ostrożnością, Franciszku, nauczyliśmy się witać gładkiemi słowy! Dla ciebie była to rzecz łatwa, widziałam to i wyznać sobie musiałam, że nic cię nie kosztowało zbliżenie się do mnie z zimną obojętnością: twoja pierwsza miłość do innej należała? Czy też Franciszek widział się z Henryką? czy ją znalazł, po jej wydaleniu się z domu, który mi mniszka wskazała? Mówią mi, że pewna część gości zaproszonych na jutrzejszą zabawę już przybyła; czy też przybędzie Franciszek Serrano? A może będzie wołał udać chorego? Bez niego zabawa straci swoją świetność, będzie nudna, on tylko zdoła uczynić ja dla mnie rokoszną i miłą! Że też nie mam żadnej od niego pamiątki, ani portretu, ani żadnego znaku, nic prócz moich o nim wspomnień!
W tej chwili zdało się samotnej, że w parku słychać przytłumiony szelest zbliżających się kroków. Izabella powstała szybko i słuchała — przejęło ją jakieś dziwne i błogie przeczucie — może to Serrano przechadza się tam na dole po chłodnym przez księcia oświetlonym parku!
Królowa stanęła na kobiercu małemi nóżkami w piękne atłasowe trzewiki obutemi i wstała z bujającej otomanki, na której leżała — chciała przypatrzeć się potajemnie z balkonu, kto to stąpa po alei. Ostrożnie więc i cicho słuchała, baczna aby jej nikt nie dostrzegł; potem wyszła na palcach z pokoju przez wysokie, otwarte okno. Zasłoną okryła szyję i ramiona i powoli zbliżyła się do galerji balkonu, ubarwionej kwiatami i pnącemi się roślinami, aby przez nią zajrzeć w ogród kwiatowy. Wprawdzie z balkonu mogła tylko widzieć pierwsze drzewa i aleje, ale jeżeli nocny gość już dalej odszedł, to oko jej już go dosięgnąć nie mogło.
Dręczona niepokojem i nadzieją, przystąpiła już do samej galerji — późny przechodzień szedł powoli po żwirowce, wiodącej od darniowego placu w gęstwinę parku — zatem po kilku sekundach musiał się jej ukazać. Z pięknych oczu królowej tryskała ciekawość i rozkoszne oczekiwanie.
Nakoniec ów oczekiwany podszedł pod balkon — Izabella cofnęła się przestraszona — czy ją uwodziła żywa wyobraźnia? Nie, nie! tym nowym gościem w ogrodzie był rzeczywiście nie kto inny, jak książę de la Torre! Izabella mogła była zawołać, tak bowiem była radośnie wzruszona nagłem ukazaniem się człowieka, którego niespodziane zjawienie się przeczuła!
Franciszek Serrano, który nad wieczorem przybył do Aranjuezu wraz z Primem, co niedawno z Kuby powrócił, i z Olozagą, nie mogąc jeszcze zasnąć, przechadzał się po okrytym nocą parku, powoli i zamyślony. Pełnemi piersiami połykał wonne, chłodne powietrze; stąpania jego szeleszcząc wyciskały się na brunatnym żwirze, którym usypane były ulice przed zamkiem, a pałasz, który miał u boku, regularnie brzęcząc odbijał się od niego. Franciszek nie uważał na ten szelest. Ręce w rył założył, czoło sfałdował, i tak chodził powoli w pośród wspaniałej, jasnej nocy.
Marszałek Serrano, pięknie wyrosłej, wojennej postawy, którego cień sięga aż do marmurowych filarów, dźwigających długi balkon, ta szlachetnie wykrojona twarz o wysokiem czole, szczególnych doznaje wrażeń, gdy w pośród przyjemnej chłodnej nocy tak się samotnie przechadza.
Franciszek nie widział Henryki! Miły obraz uprzednich lat, z którym się wiąże cała rozkosz owego czasu gorącej miłości, teraz jak piękny sen przeszłości coraz bardziej ustępuje miejsca powadze i zimnemu rozsądkowi, i niknie w pośród różnobarwnego, ruchliwego życia.
W osamotnionem teraz sercu marszałka Serrano często jeszcze budzą się upominające wspomnienia owych burzliwych czasów, gorącej miłości — tęskni on do miłego zjawiska, które wówczas bez myśli o rozłączeniu i zagubie, całą jego duszę napełniało — ale śladu Henryki znaleźć nie można, a życie wrzące gwałtownemi burzami i porywczemi obrazami upływa tak szybko, iż tylko kiedy niekiedy dozwala występować niewinnym czasom młodocianej jego miłości!
Franciszek Serrano gorliwie należy do stronnictw swojej ojczyzny, a dręczące wspomnienie o Henryce i jej dziecku usiłuje stłumić wielkiemi dążnościami do powszechnego dobra!
W pośród więc cichej nocy upominający obraz przeszłości często staje mu w oczach — że zaś jest bolesny, więc książę de la Torre usiłuje usunąć się z jego drogi — dla tego i tej nocy, zanim spocznie na posłaniu w zamku Aranjuez, wyszedł na świeże powietrze parku, aby raczej godzinę pochodzić, aniżeli bezsennie czas na poduszkach spędzać.
Franciszek spojrzał na jezioro, z którego przy bladem świetle księżyca nieustannie z szumem wzbija się w powietrze błyszczący słup wody. Jutro i ta woda spocznie i wzbijać się nie będzie, bo królowa tak rozkazała, bo królowa zamierza odbyć corso po jeziorze...
— Królowa rozkaże — a to co powstaje, nagle spoczywa, poszepnął Franciszek, zapadając w zamyślenie — królowa rozkaże, a co Wysokiem było, upada — co zaś jest niskie wznosi się! Niechże ją Matka Boska broni od nadużycia takiej władzy!
Serrano przechadza się wzdłuż zamku i zbliża się do parku. Przed nim leży rozległy ogród kwiatowy i pierwsze krzaki parku, z ukrytemi domkami i pawilonami, z długiemi przejściami wśród liści, z ozdobnie poobcinanemi i sklepionemi szpalerami i z kamienia wyciosanemi amorami i bożkami. Nie ma nikogo na czarownie księżycem oświetlonych łąkach i w alejach, które tu ciemno liściem zasłonione, tam znowu srebrzystemi promieniami są przebite — Franciszek znajduje się sam na drodze do starych, wspaniałych drzew.
Nakoniec dostał się do ich tajemniczego cienia — powoli więc i pogrążony w myślach przechodzi około domków ogrodowych, tu wyglądających jak tureckie kioski, tam jak namioty wysuwające się z pomiędzy liści, i zbliża się do wysokiej, zielonemi ścianami otoczonej rotundy, z której w kształcie krzyża rozchodzą się cztery aleje w różne strony parku i również objęte wysokiemi ścianami z liści.
Gdy wszedł w środek tej zielonej rotundy, zdaje mu się, że widzi jakąś ludzką postać w pobliżu ciemnej alei, do zamku prowadzącej. Franciszek staje ze wzrokiem utkwionym w nadchodzące zjawisko — które właśnie wstępuje w rotundę przy blasku księżyca — samotny zaledwie oczom swoim wierzy.
— Królowa! wymawiają jego usta.
— Tak, Franciszku, to Izabella, która nakoniec znalazła stosowną chwilę po długim, długim czasie by zamienić z wami kilka słów poufnych szepce królowa stojąca przed zdziwionym marszałkiem.
— Czyż krzaki w parku Aranjuez są aż tak dalece bezpieczne?
— Nawet wolne od tych podsłuchiwaczy, którzy nie zdradzają! żartując odpowiedziała Izabella, i piękną swą ręką wskazała posągi tu i owdzie w liściach ukryte. Franciszku, tęskniłam do tej chwili! Skąd to pochodzi, że mi spokoju nie dajesz?
— Zapomnij królowo, czem kiedyś byłem dla ciebie!
— Jakże jesteś zimny i twardy! Gdzie się tego nauczyłeś od czasu, jak usta twoje szepcąc do mnie się tuliły? gdy twoje oczy przemawiały, jeżeli się z mojemi spotkały? gdy słowa twoje jak palące płomienie duszę moją obejmowały? O Franciszku!...
— Od owego czasu byliście w Santa-Madre — od owego czasu tyleście się z owymi ludźmi namodlili, naspowiadali, że owe spojrzenia, owe płomienie zapewne już całkiem wygasnąć musiały, królowo!
— W Santa-Madre! Chcecież mi wyrzucać to, co uczyniła moja gorąca miłość Franciszku? — a więc nie wiecie, co cierpi kobieta, kiedy się widzi zdradzoną w swojej miłości!
— I sądziliście, że powinienem być ojcem nieprawych dzieci, kiedy z raną dla was odniesioną i jeszcze krwią buchającą, widziałem was przystępującą do ołtarza?
— W dniu, o którym mówicie, zostałam zgubioną; jest on grobem, w który mnie los wtrącił! — jęknęła Izabella drobnemi rękami twarz zasłaniając.
— A kto temu winien? zimno i wstrzemięźliwie zapytał marszałek.
— Moja matka i ojcowie!
— Franciszek Serrano był daleko! Gdybyście byli go przywołali a dowiedli mu, że go kochacie, jak to wasze usta pięknemi słowy głoszą — byłby coś lepszego dla was uczynił niż oni!
— Byłam dzieckiem, Franciszku! wszyscy napastowali mnie, wszyscy radzili, abym uległa, nawet Narvaez, nawet Olozaga, których zawsze chętnie słuchałam... stało się — i już się to nigdy nie odmieni!
— A zatem naucz się królowo los własny znosić poważnym, lodowatym głosem rzekł marszałek, tak, że go wzruszona Izabella w głębi duszy uczuła.
Zdziwiona, spojrzała na Franciszka, który tak do niej przemawiał. Czyż podobna, aby mógł tak mówić, teraz, kiedy z przepełnionem sercem zbliżyła się ku niemu?...
Przeraziła się przeszłością — widziała się samą, przez wszystkich opuszczoną!
Franciszek Serrano zapewne podzielał to uczucie. — Poprzysięgłem wam wierność — jestem zawsze przy was, aby was bronić kosztem życia mojego — liczcie na to i niech to będzie dla was wystarczające!
Marszałek ukłonił się z powagą i uszanowaniem, kładąc prawą rękę na piersi — poczem usunął się w tył.
Za chwilę znikł w zakrytych liściem alejach.
Łono Izabelli biło gwałtownie.
— Strzeż się księcia de la Torre! drżąc, po cichu powtarzała słowa mniszki — on mnie nienawidzi, a skazana jestem na to abym go kochała!
I mocno wzruszona wróciła do mieszkania.
Następnego wieczoru w parku Aranjuez zgromadziło się liczne i świetne towarzystwo. Na wszystkich twarzach bila radość i szczęśliwy uśmiech, jakby na świecie nie było żadnego smutku; wszyscy przywdzieli najkosztowniejsze suknie i mnóstwo najrzadszych brylantów, jakby na ziemi nie istniało żadne ubóstwo, żadna nędza.
I w rzeczy samej donny i donoWie przechadzający się tu w cieniu drzew, uśmiechali się, a promieniejąc szczęściem i bogactwem, znali tylko samą radość, przepych i użycie — nie znali oni, co się dzieje w jaskiniach ubóstwa, bo inaczej nie mogliby się spokojnie uśmiechać, byliby się wstydzili zbytkownych miljonów, które dźwigali na piersiach, we włosach i na pięknych rączkach.
Aranjuez leży tak daleko od Madrytu, że nie mogą tan dojść do uszu grandessy narzekania i skargi skazanych, niewinnie zubożałych i wielu głodnych; królowa prócz tego miała ministrów, którzy jak mniemała, wybornie wszystkiem zarządzają i nędzy zaradzić umieją. Cóż więcej zatem dla ludu zrobić można?
Przeszło czterdzieści gondoli różnej barwy najozdobniej zbudowanych, bujało się na jeziorze przed zamkiem, oczekując na przyjęcie wystrojonych gości; oczekiwano tylko ukazania się królowej, która za nadejściem wieczoru miała dać znak do wsiadania w gondole. Postanowiono, że każdy mężczyzna wybierze sobie na wodną przejażdżkę jedną donnę, a z nią wsiądzie do łodzi, w której oprócz nich umieszczony będzie także w głębi jeden gondolier; każda łódź miała takiego wiosłem uzbrojonego przewoźnika w marynarskiem ubraniu, których z marynarki wybrano i na tę uroczystość sprowadzono.
Nakoniec ukazała się Marja Krystyna w gładkiej, zielonej atłasowej sukni, w Paryżu modnym krojem uszytej i głęboko wyciętej, co raczej uszłoby dla małych jej dam honorowych, niż dla niej samej. Mimo to Marja Krystyna przy pomocy gotowalnianej. sztuki tak świeżo wyglądała, iż się potajemnie dziwiono.
Nad brzegiem jeziora zagrzmiały trąby. Królowa Izabella prowadzona przez króla, szła drogą pachnącą pomarańczami ustawioną.
Na ten znak świetne towarzystwo zebrało się w pobliżu miejsca wieńcami i chorągwiami przybranego i przeznaczonego na wsiadanie w gondole.
Izabella miała na sobie błękitną lekką suknię, oszytą wązkiemi białemi wyłogami i brylantami upstrzoną, co sprawiało zachwycający widok. U dołu w zęby podniesiona, ukazywała drugą spodnią atłasową suknię, i gdy z tyłu powłóczysto spadała, z przodu dozwalała wyglądać małej, ładnej, w błękitny atłasowy trzewik ubranej nóżce. Piękny, ciemny włos zdobiła tylko mała brylantowa korona, z której spada! na ramiona i barki biały, długi welon.
— Prosimy was, mój panie małżonku! rzekła Izabella podchodząc ku brzegowi jeziora i ku kłaniającym się gościom, abyście naszą dostojną matkę zaprowadzili do gondoli; my postanowiliśmy jednemu z naszych wiernych sług udzielić tę odznaczającą łaskę, aby nam towarzyszył do naszej gondoli, i spodziewamy się, że się na to postanowienie zgodzicie.
Król ukłonił się naprzód swojej małżonce, potem pozdrowił obecnych i zwrócił się ku Marji Krystynie, podczas gdy muzyka na estradzie tuż nad jeziorem wzniesionej ciągle przygrywała.
— Prosimy was przyprowadzić nam generała Prima, mój panie małżonku! mówiła znowu królowa, witając i przeglądając donny i panów. Spostrzegła Prima, Olozaga i dalej tego, którego jej piękne, niebieskie oczy najbardziej szukały. Ale Franciszek Serrano stał na uboczu, jakby nie widział królowej, lecz ukłonił się podobnie jak wszyscy inni — jakby nie widział, że Izabella ubrana jest w błękitną suknię i przypomina mu piękną rybaczkę w błękicie.
Izabella przywitała matkę, a tymczasem król przybliżył się do margrabiego Castillejos, który wzrok swój utkwił w pięknej postaci królowej.
— Mój zacny generale, rzekł Franciszek do Prima ogorzałego jeszcze nieco po wyprawie na Kubę: królowa wyświadcza wam wielką łaskę i zaprasza was do swojej gondoli, proszę za mną!
Zdziwiony Prim zaledwie własnym uszom uwierzył. Jakim sposobem stało się to tak nagle możliwe, o czem jego życzenia zaledwie zamarzyć śmiały? Prim ujrzał się prowadzony do Izabelli, którą kochał nadewszystko, którą w cichości ubóstwiał. On, bohater, który dla jednej przygody byłby sprzedał prawa pierworodztwa swojego; on, śmiały człowiek czynu, który ciągle był postrachem nieprzyjaciela, zatracił serce swoje w królowej! I tak dalece skromną była dotąd jego miłość, tak zadowoloną i platoniczną, iż mimo swojej nieobecności, mimo rozdzielającej go od niej przepaści, i dzisiaj ją jeszcze ubóstwiał.
— Ach, nasz chrobry generał! powitała królowa Prima, gdy go jej małżonek przyprowadził. Winniśmy wam pewne odznaczenie za ważne usługi, które wyświadczyliście nam na wyspie Kubie! Waszego dzielnego towarzysza broni, generała Concha, mianowaliśmy generał-kapitanem wyspy, a was prosimy, abyście po trudach wojennych, towarzyszyli nam podczas spaceru. Korzystając zaś z tej sposobności, mianujemy was hrabią de Reuss; od dnia dzisiejszego zamek nasz tego imienia, do was należy.
Prim oddawczy ukłon obu królowym, wymówił kilka słów dziękczynnych.
— Daj pokój, panie generale, uśmiechając się rzekła Izabella; nie dziękuj, do tego podarunku byliśmy zmuszeni! Królowa tylko hrabiemu może się pozwolić prowadzić, a ponieważ dzisiaj wybraliśmy was za naszego przewodnika, więc — więc pójdź pan! zakończyła królowa nadzwyczaj uprzejmie i wskazała na gondole, które w tej chwili, jakby zaczarowane, miljonami lamp zajaśniały.
I rzeczywiście zachwycający był widok łodzi poruszających się w pośród tego różnokolorowego światła, tem większe sprawiając wrażenie, im większa ciemność zapadła.
Izabella wraz z Primem zbliża się do przeznaczonej dla nich największej gondoli, którą na przodzie zdobił wielki, złocony orzeł, trzymający koronę. Juan podał królowej swoją pomocną rękę, muzyka zabrzmiała, król z Marją Krystyną wszedł do podobnej Większej gondoli, książę zaś Rianzares prowadził księżnę Arontu, Olozaga jak zawsze zaprosił margrabinę de Beville. Tak postępowała para za parą i zajmowały miejsce w gondolach, a potem powoli rozproszyły się po jeziorze.
Wkrótce, tu i ówdzie kołyszące się łodzie przedstawiły nieopisanie malowniczy widok, który tem był czarowniejszy, że różnokolorowe światła przecudnie odbijały się w falach; przytem tony muzyki już mocniej, już ciszej mieszały się z pluskiem wody.
Uwieńczone i przyćmionemi lampami ozdobione gondole, płynęły bądź szeregami, bądź razem zmieszane. Tu dwie z nich wiosłowały obok siebie, tam znowu inne ścigały się bez szmeru po gładkiej wód powierzchni; bukiety kwiatów jak najozdobniejsze, przewiązane różnobarwnemi wstążkami, z wierszami, latały i stąd i zowąd, i wkrótce można było spostrzec, że ci, którzy się chcieli zaczepić lub spotkać, tej nocy znaleźli sposób najdogodniejszego przeprowadzenia swoich planów.
Z brzegów wylatywały w powietrze jasno przyświecające rakiety, i w niepojętej wysokości rozsiewały deszcz kulistych światełek; potem znowu wylało się z krzaków na gondole i jezioro światło w kształcie rosy, co chwila swe barwy zmieniające; huk armat zapowiedział początek wodnego fajerwerku, którego ogniste kaczki, młynki, nurki niezmiernie bawiły całe towarzystwo.
Zdawało się, że nawet królowa wielce uradowana tą przemianą i calem corso, i śmiała się serdecznie, gdy olbrzymi kontr-admirał Topete, któremu rzuciła bukiet z koszyka umieszczonego w jej gondoli, chwytając go zgrabnie ledwie z łodzi nie wypadł.
Królowa, z powodu gondoliera, rozmawiała z Primem po francusku, który bardzo musiał uważać, aby nie stracić żadnego z prędko wymawianych wyrazów.
— Zdaje mi się, że niedawno widziałem marszałka samego w gondoli, tam w cieniu zarośli! odezwał się Prim.
— Marszałek zapewne nie znalazł żadnej donny, którąby uznał za godną zaproszenia, — no, nic to złego, marszałek coraz to starszy, obojętniejszy — kto wie, jak prędko i nas to spotka!
— Królowej nigdy nie może to spotkać co właśnie Najjaśniejsza Pani raczyłaś powiedzieć o marszałku! Królowa pozostaje zawsze młodą i gorącego serca!
Izabella uśmiechnęła się — wiedziała bardzo dobrze, iż Prim ją kochał.
— Już mi to raz przyszło na myśl, panie hrabio, że w panu muszą mieszkać dwie dusze — jedna łagodna, rycerska, druga dzika, awanturnicza! Lecz zdaje się, że obie zdobywać pragną, bo pamiętamy dobrze ową noc, w której pojawiliście się nagie i bez meldowania w naszym buduarze! Podwójnie przeraziliście nas, bo znany, cudowny alchemik Zantillo, który twierdzi, że za kilka lat wynajdzie tajemnicę robienia złota, przepowiedział nam, że zdrajców naszego tronu najpiew w lustrze ujrzymy, — przestraszyliśmy się zatem, gdyśmy owej nocy was i marszałka Serrano w zwierciadle ujrzeli stojących przed nami!
— Zantillo jest to oszust przebiegły, którego trzebaby się raz zapytać, skąd bierze swoje niezliczone środki czarowania, gdzie czerpie swoje przepowiednie, które już tyle nieszczęść zarządziły! — odrzekł Prim mocno rozgniewany, słowami alchemika, które się do niego odnosiły.
— Masz słuszność, hrabio Resuss! tego rodzaju prorocy niezawodnie wiele złego wyrządzają; aby więc naród nasz, który, jak nam donoszą, gromadnie i z niepróżne — mi rękami ciśnie się do tego oszukańca, ustrzedz od strat i zgubnych następstw, musimy raz tego Zantillę pociągnąć do odpowiedzialności!
W tej chwili ciemno-różowe światło padło z brzegu na jezioro i kołyszące się gondole — miała to być zorza wieczorna, i rzeczywiście nie chybiła swojego czarownego celu. Woda, krzaki na wybrzeżu, łodzie strojne girlandami i siedzące w nich pary, wszystko to pływało w rubinowem świetle.
Gondola królowej podpłynęła ku ciemniejszej części brzegu, może był to kierunek nakazany, ponieważ panujące tam przyćmione światło sprawiało Izabelli przyjemność — ale niektóre inne także gondole szukały tego ciemnego miejsca, tak, że Izabella nagle znalazła się w bezpośredniem zbliżeniu z kilku parami, niebardzo z jej obecności zadowolonemi.
Królowa przelotnie poznała tylko między niemi margrabinę w poufnej rozmowie ze swoim kawalerem; ministrem Olozagą. Spojrzała uważnie na więcej oddalone gondole, trzymając w ręku pęczek róż białych i czerwonych, którego nie wyjęła z ładnego koszyczka stojącego w gondoli — układała go i bawiła się na pozór obojętnie, ale oczy jej szukały celu dla tego szczególnego bukietu, na który był przenaczony, a może nawet był on własną ręką Izabelli zerwany.
Nagle spojrzenia królowej mocno zajaśniały — pomimo różowego półcienia tę część jeziora okrywającego, można było poznać, że śledziły jedną gondolę, w której oprócz sternika siedział tylko kawaler bez damy, — lecz jakby dziwnym wypadkiem, tuż obok tej gondoli płynęła w tej chwili gondola Olozaga, który żartując zawołał na samotnego rycerza; chociaż bowiem minister Olozaga był nietylko gładkim dworakiem, a także bał się Boga, jednak zawsze lubił eleganckie żarciki i śmieszki.
Podczas gdy Izabella szybko rozważała oddalenie i kierunek swojej gondoli wobec łodzi samotnego kawalera, mocno ujęła bukiet różowy — spojrzała ubocznie na hrabiego Reussa i mechanicznie rzuciwszy tu i ówdzie kilka bukietów z koszyczka, rzuciła nagle swój ozdobny bukiet różany wprost w kierunku gondoli samotnika.
Tym kawalerem bez donny był Franciszek Serrano!
Ale nietylko jedna jego gondola znajdowała się w tem miejscu.
Izabella nie miała czasu uważać, czy jej pachnący znak miłości dostał się na miejscu do swojego przeznaczenia; jednak spodziewała się tego na pewno, bo mimo słabego światła, jakie wydawały odległe różowawe ognie i różnobarwne lampy gondoli, dokładnie kierunek rzutu wyrachowała.
Z uśmiechem prosiła hrabiego Reussa, aby gondolierowi kazał wracać, bo nadszedł czas bezprzymusowej lądowej wieczerzy, która z jej rozkazu w obszernym kiosku w parku na gości oczekiwała.
Gdy się wielka gondola królowej zbliżyła do miejsca wylądowania, z estrady odezwały się znowu trąby, dające znak powrotu.
Prim dopomógł mile uśmiechniętej Izabelli wysiąść na wygodny, przygotowany dla niej mostek na brzegu, a ona odmawiając licznym szambelanom, intendentom i adjutantom, korzystała tylko z podanej sobie prawicy hrabiego.
Teraz zajaśniały ogniste płoty na drodze wiodącej pomiędzy pachnącemi pomarańczami, i rozrzucimy wszędzie jasne światło. Także w rogach parku paliły się podobne płomienie.
— Prosimy o wasze ramię, hrabio Reuss! łaskawie rzekła królowa.
— Szczęście, jakiego tej nocy doznałem, waży mi za całe życie, Najjaśniejsza Pani; nigdy go nie zapomnę!
— Tego sobie właśnie życzymy, i dla tego najpierw z wami się trącimy, panie hrabio! — szepnęła Izabella z czarownem brzmieniem głosu.
Świetne pary przeszły za królewską rodziną obok zamku, jak w dzień oświetlonego, do wielkiego kiosku w parku. Ten miły, na wpół otwarty dom ogrodowy w tureckim smaku, ze złotemi półksiężycami, z bujającym jak w namiocie sufitem, na którym wisiały tysiące dzwoneczków, za powiewem nowego chłodu melodyjnie dźwięczących, na przyjęcie dworu opatrzony został w nakryte stoły, i wszelkie salonowe wygody; można było siedząc na bogatych fotelach i pijąc xeres, malagę albo szampana, nasycać się cudownem, orzeźwiającem nocnem powietrzem południa.
Prim doprowadził królową aż do krzesła ozdobionego koroną i nisko się ukłonił.
— Że też podobne godziny tak szybko upływają Najjaśniejsza Pani! — wymówił z cicha: i żadnego po nich nie ma znaku wspomnienia!
— Słuszna to skarga, panie generale — z uśmiechem odpowiedziała Izabella, i zadowolona dostrzegła, że w tej chwili oprócz innych gości wchodził do kiosku i Franciszek Serrano; ale musimy wam pozostać winni, bo — tu królowa szukała kwiatka lub bukietu — bo już rozdzieliliśmy wszystkie kwiaty, a nie pamiętaliśmy o naszym wiernym kawalerze! Nie zapomnimy o tym długu i wypłacimy go wam, panie hrabio, przy najbliższej sposobności!
Uradowany Prim znowu ukłonił się królowej, a potem królowi przybywającemu zająć miejsce obok małżonki, którą ceremonjalnie powitał.
Potem zasiedli po prawej i po lewej stronie, królowa matka i książę Rianzares, księżna Ajontu, marszałek Serrano i inni goście według stopnia.
Pełna oczekiwania Izabella spojrzała w stronę księcia de la Torre, patrząc czy ma przy sobie bukiet z białych i czerwonych róż, podobnie jak inni donowie dworu, którzy je przypięli jako trofea z corso, jako ordery, święta miłości.
Franciszek Serrano nie miał róż — zimny i poważny siedział w pobliżu królowej przy stole, grzecznie uśmiechając się rozmawiał z jakąś donną, którą traf czy też stopień przy nim umieścił.
Izabella zbladła — Franciszek Serrano pogardził kwiatami, które mu rzuciła, chociaż ich dewizę znaleźć musiał — Franciszek Serrano nie przyjął róż!
Królowa mówiła jednosylabowo i wcześnie wstała od stołu.
Teraz dopiero Olozaga, który przypadkowo schwytał bukiet róż czerwonych i białych, nie wiedząc od kogo pochodził i dla kogo był przeznaczony, mógł niepostrzeżenie przeczytać kartkę utkwioną między różami. — Wracajcie do mnie, albo jestem zgubiona — zgubiona z waszej winy! — brzmiała dewiza, którą Olo- zaga szybko poznał, głęboką jak obfitą w następstwa zawierała tajemnicę. Żadnego podpisu, żadnego nazwiska na niej znaleźć nie było można.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.