Ja nie wierzę, że Hesperyd rajski ogród pusty,
Że duch silny nie grzmi dzisiaj przez proroków usty.
Trubadurów śpiew miłosny że się nie odzywa,
Że poezya dziś w podarty łachman się okrywa,
Że śpiew faunów, chorowody, są dziś bez znaczenia,
Jak i Pana okrzyk: «Żyję!» w hymnach Odrodzenia.
Ja nie wierzę; że zbladł krokus, woni nie ma róża,
Że nie grają łątki w tęczy, gdy z wód się wynurza,
Że są zwykłe ptasząt śpiewy, zwykłe lasów szumy,
Zwykłe szmery oceanów i od stepu dumy,
Zwykłą jutrznia słońca złota, zachodu uroki
I te gwiazdy, gdy dokoła noc roztacza mroki.
Ja nie wierzę, że o raju nie śni małe dziecię,
Ze i dusza spowszedniała, gdy powszednie życie,
Że miłości pieśń jest zwykłą, zwykłe kobiet ciało,
Wszystko zwykłe, co w młodzieńczych piersiach ongi wrzało.
Że jest zwykłym odgłos sławy, współczucie dla brata,
Że już miłość nie jest dzisiaj osią tego świata.
Nigdy! nigdy! Wciąż poezya świeża, pełna woni,
To się śmieje, płonie, modli, goreje, łzy roni;
Wciąż ta sama, tylko człowiek nie ten młody, świeży.
Troska czoło zrysowała, w sercu kamień leży,
Kajdanami u nóg brzęka, w ustach gorycz czuje
I gdy winić ma sam siebie, poezyę piętnuje.