Ja was wzywam, duchy i anieli
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ja was wzywam, duchy i anieli |
Pochodzenie | Pisma Zygmunta Krasińskiego |
Wydawca | Karol Miarka |
Data powstania | 1840 |
Data wyd. | 1912 |
Miejsce wyd. | Mikołów; Częstochowa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III |
Indeks stron |
Ja was wzywam, duchy i anieli,
Co na błękitu gwiazdach królujecie —
Coście na wieki z czoła smutek zdjęli:
Bom dziś szczęśliwszy na tym smutnym świecie,
Niż wy w niebiesiech. — Nie lękam się wzroków
Waszych tęczanych i skrzydeł z płomienia —
Jak wy, dziś płynę wśród światła potoków —
Jak wy, wznieść mogę nieśmiertelne pienia!
Tę, którą kocham, płaczącą widziałem —
Łzą rozrzewnienia powrót mój witała —
Odtąd sam cały na zawsze skonałem!
Bom zlał się z duszą tej, która płakała.
Mówcie wy teraz, duchy i anieli,
Czy w nierozłącznej z jej sercem jedności
Duch mój niebiaństwa waszego nie dzieli?
Choć pije z ziemskiej trucizny miłości?
Wyście spokojni — trwałem wasze szczęście —
Na ziemi radość — choć nie z ziemi rodem —
Dwa serca spaja w wznioślejsze zamęście —
Bo zagrożone boleści rozwodem!
Są chwile ludzkie, o! wam niedościgłe,
Wy od nas górniej i piękniej mieszkacie;
Lecz serca wasze wśród niebios wystygłe!
Co piorun szczęścia w nieszczęściu — nie znacie!
Co kropla rosy wśród piekielnej spieki,
Co twarz kochana po długim rozdziele!
Co zmartwychwstanie po śmierci na wieki!
Co kwiat w pustyni — co iskra w popiele!
Co wzrok łez pełen — co ściśnienie ręki!
Co wspólna bojaźń — co boleść dzielona!
Nie — wy nie wiecie, co na krzyżu męki
Rozkwitająca cierniowa korona!
I ten kwiat głogów na tej smutnej ziemi
Wszystkie wytrzyma słoty, wichry, burze —
On z trosk wyrasta — on z smutków się plemi —
Świeży i piękny, jak edeńskie róże!
Stokroć rozdarty, rozszarpany, zmięty,
Na czas upadnie w głąb duszy człowieka,
Tam, niewidzialny, ale równie święty
Znów listki puszcza, pory słońca czeka!
Takiego kwiatu, duchy i anieli,
Wy nie znajdziecie po waszych błękitach,
Bo się odświeża tylko w łez kąpieli,
Bo rośnie w głębi, a nigdy na szczytach!
Patrzcie na wieniec, co krwawi mi skronie —
To znak mój ludzki, ta z purpury wstęga!
To kwiat męczarni, co wre w mojem łonie —
I duch mój cierpi — lecz do was dosięga!
A kiedy nagle rozwidni się wkoło,
Gdy blask uniesień uderzy mi czoło,
Gdy noc tak jasna, cicha, nieskończona
Tę krew osrebrzy, co płynie mi z łona —
Wtedy ja silniej od was wszystkich czuję!
Wtedym wprawdzie syn nieskończoności —
I wdzięczniej Bogu za chwilę dziękuję,
Niż wy, gwiazd pany — za szczęście wieczności!
Wrzesień 1840.