[19]PSALM V.
Verba mea auribus percipe.
Przypuść, Panie, w uszy Swoje
Słowa i wołanie moje;
Wysłuchaj mój głos płaczliwy,
Królu i Boże prawdziwy.
Ledwie z głębokiego morza
Ukaże się rana zorza,
A ja już wołam do Ciebie,
Smutne oczy mając w niebie:
Tyś Bóg świętobliwy prawie:[1]
Nie kochasz się w żadnej sprawie,
Gdzieby się złość przymieszała,
A cnota mały plac miała.
Prózno zły ma tuszyć sobie,
Aby miał zmieszkać przy Tobie;
Niesprawiedliwy nie stanie
Przed oczyma Twemi, Panie!
Nieprzyjacielem Cię mają,
Którzy fałszem narabiają;
A nieprawdę tak rad płacisz,
Że koniecznie kłamcę stracisz.
Mąż okrutny, ręki krwawej,
Nigdy twarzy Twej łaskawej
Nie ma uznać; tegoż, Boże!
I przewrotny czekać może.
[20]
A ja miłosierdziu Twemu
Ufając niewymownemu,
Nawiedzę Twe święte progi
I dam cześć Bogu nad bogi.
Tylko abych był bezpieczny
Od złych ludzi, Panie wieczny,
Prowadź mię sam z łaski swojej,
Niechaj słucham wolej Twojej.
Ich usta są nieprawdziwe,
Serce chytre i zdradliwe;
Ich gardło — grób otworzony,
A język — pochlebca płony.
Karz je, Panie, prze ich zdrady,
Zamieszaj ich wszystki rady;
Odrzuć je wiecznie od siebie,
Bo Pana mieć nie chcą Ciebie.
A ci, co Tobie ufają,
Niech wesela używają;
A radość ich trwała będzie,
Bo Twa łaska z nimi wszędzie.
Będą się Tobą chłubili,
Którzy Twoje Imię czcili,
A Ty pomożesz każdemu
Człowiekowi pobożnemu.
Okryjesz go łaską swoją
Jako napewniejszą zbroją,
Zbroją, która krom swej skazy
Może wytrwać wszelkie razy.