Jana Kochanowskiego Dzieła polskie (1919)/Psałterz Dawidów/Psalm XXXV

<<< Dane tekstu >>>
Tytuł Psałterz Dawidów
Podtytuł Psalm XXXV
Pochodzenie Jana Kochanowskiego Dzieła polskie: wydanie kompletne, opracowane przez Jana Lorentowicza
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Data wyd. [1919]
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kochanowski
Indeks stron
PSALM XXXV.

Judica Domine nocentes me.

Obrońca wieczny ludzi utrapionych,
Do Ciebie w swoich krzywdach niezliczonych
Ja się uciekam.

Zastaw się o mię,[1] daj odpór gwałtowi:
Porwi broń i tarcz, pomóż człowiekowi
Uciśnionemu.

Zastąp, dobywszy ostrej szable swojej,
Mym prześladowcom; rzeczże duszy mojej:
Jam zdrowie twoje.

Niechaj wstyd najdą, którzy mię szukają,
Niechaj sromotnie nazad uciekają,
Co mi źle myślą.

Jako gwałtowny wicher niezgoniony,
Proch po powietrzu niesie, tak i ony
Anioł niech pędzi.

Niech ślizawice[2] i ćmy niespędzone
Ich drogi będą; a ony strwożone
Anioł niech żenie.


Bo na mię sidła bez winy stawiają,
Bez winy doły zdradliwe kopają,
Zdrowie me łowiąc.

Bodajże się w swych sieciach połowili,
Bodaj się w tychże dołach potopili,
Które kopali.

A ja (da Pan Bóg) pozbywszy trudności,
Dnia wesołego użyję, a kości
Wszytki me rzeką:

Panie, kto Tobie rowien? Ty ubogich
Trapić możniejszym nie dasz, Ty z rąk srogich
Nędzne wyrywasz.

Niestety na złe ludzi niewstydliwe —
Wiodą to na mię,[3] o czem me poczciwe
Serce nie myśli.

Uprzejmość moją złością mi oddali,
Miasto ratunku samiż zasiadali
Na gardło moje.

A jam, w ich zły czas, w parcie[4] (mój Bóg to wie)
Chodził i, poszcząc, Pana za ich zdrowie
Prosił ustawnie.

Tak przyjaciela przyjaciel żałuje,
Tak brata płacze brat, tak lamentuje
Syn po swej matce.


A oni się w mej pladze weselili,
I schadzki o mnie tajemne czynili,
Chasza[5] nikczemna;

Głodni pochlebce czci mi uwłaczali,
Mną sobie gęby dworni wymywali
Darmojadowie.

O Panie, kiedyż wejźrzysz? pozbaw mię tych
Pośmiewców kiedy, a broń od przeklętych
Lwów dusze mojej,

Abych Twą dobroć przy wielkiem wyznawał
Ludzi zebraniu, i Tobie oddawał
Chwałę powinną.

Niechaj radości żadnej nie używa
Zły człowiek, ani sobą pochutnywa,[6]
Patrząc na mój żal.

Cokolwiek mówią, wszystko uszczypliwie,
A w sercu myślą, jakoby zdradliwie
Podyć dobrego.

Gęby do uszu na mię rozdziewili,
Mówiąc: owaśmy przedsię nacieszyli
Chciwe swe oczy.

Widzisz, o Panie, jawną krzywdę moję,
Nie racz jej milczeć; okaż bytność swoję
Przy mnie, swym słudze.


Wstań, a rozciągni swój sąd sprawiedliwy,
A uznaj, kto z nas praw jest, a kto krzywy,
Mój wieczny Boże!

Osądź mię według swej sprawiedliwości,
A nie daj, Panie, przeklętej zazdrości
Pociechy ze mnie.

Niechaj nie mówią: Lubuj duszo, teraz,
Oto nam w ręce wpadł, czegośmy nieraz
Sobie życzyli.

Bodajże jawnej nie uszli sromoty,
Którym nieszczęście i moje kłopoty
Dobrą myśl czynią.

Bodaj zelżywość i wieczną odnieśli
Hańbę na sobie, którzy się podnieśli
Hardzie przeciw mnie.

A ludzie, którzy cnocie mej życzyli,
Będą się jeszcze (da Bóg) weselili
I rzeką potem:

Chwała bądź wieczna Bogu nawyższemu,
Który dopomóc raczył słudze swemu
W trudnościach jego.

Język mój także będzie szerzył, Panie,
Twą sprawiedliwość, ani poprzestanie
Twej chwały wiecznie.




  1. stań w obronie mojej.
  2. ślizgawice.
  3. zarzucają mi to.
  4. w płótnie parcianem.
  5. zgraja.
  6. skacze z radości.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Kochanowski.