Jarema/Epilog
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Jarema |
Rozdział | Epilog |
Pochodzenie | Wybór pism Jana Zacharyasiewicza |
Wydawca | G. Gebethner i Spółka |
Data wyd. | 1888 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W kilka tygodni po katastrofie, siedział starosta
w swojém biurze. Przed nim stał jakiś urzędnik.
— Czy już zupełnie ucichło w Nowéjwsi? — pytał starosta — czy pieniądze wyegzekwowano za szkody poczynione na polach i lasach dominialnych?
— Napozór ucichło — odparł urzędnik — ale w gromadzie wre i kipi. Nie mogą pojąć, jak wojsko i starosta mogli przeciw nim wystąpić, i czekają na odpowiedź z Wiednia. Połowa bydła wyzdychała, bo pięć dni nie wracano do wsi, tylko stano na gołéj drodze.
Starosta zamyślił się, a potém rzekł:
— Trzeba przeciw tym szerzącym się nieporządkom gromad stosowne poczynić kroki... Takie Jaremy są, nam dzisiaj niebezpieczne.
W téjże saméj chwili, prawie z przedpokoju cesarskiego, ujęto zbiegłego Jaremę i odprowadzono do więzienia.
Gdy klucznik drzwi od kaźni odmykał, zajrzał mu Jarema w oczy i krzyknął:
— Szymek!...
Szymek spokojnie obrócił kluczem i odparł:
— Tak jest, jestem Szymek, o którym cała gromada myśli, żeś go utopił.
— A to tymczasem tyś chciał mnie utopić! — krzyknął Jarema — a czemużeś nigdy nieukazał się w gromadzie i nie powiedział, że żyjesz?
— Miałem do tego powody, aby mniemano, żem utopiony —odparł Szymek i zatrzasnął drzwi za Jaremą.
— Szelma! — pomyślał sobie Jarema — jak każdy zawłoka, co nie należy do gromady.
I legł na pryczy z najspokojniejszém sumieniem.
Sędzia powiedział mu, że piętnastu jego towarzyszy z Nowéjwsi siedzi takze w więzieniui i że na kilka lat zakuje ich sąd w kajdany. Ale Jarema z nadzwyczajnym spokojem słuchał tego wszystkiego.
Spokojnie spał, jakby najmniejsza na jego sumieniu nie dążyła wina.
Był on uczniem szkoły, z której wyszedł Szela i towarzysze... Tylko nieco spóźnił się, przez co nanczycielom swoim narobił trochę kłopotu...
We dworze nowowiejskim zgromadziła się w tym dniu znajoma nam drużyna, a gdy z okna ujrzano spalone budynki i sterty pomierzwionéj pszenicy, wstał pułkownik i rzekł:
— A co? nie mówiłem? Na cóż było jeszcze żonę Jaremy do dworu przyjmować — żonę kryminalisty!!!...
I spojrzał z wyrzutem na proboszcza, którego chciał teraz gwałtem pokonać.
Proboszcz zrozumiał to spojrzenie, i smutno popatrzył na wdowę.
Wdowa uśmiechnęła się boleśnie i rzekła:
— Co do mnie, nie odstąpię od moich przedsięwzięć: będę nadal popierała szkółkę, i ile tylko sił mi starczy; będę świadczyła biednemu ludowi...
— Tak, tak! mameczko — zawołali Jadwiga i Władysław, — to będzie także program i naszego życia.
Rozjaśniła się twarz proboszcza. Wzniósł ręce do góry i zawołał:
— Dzięki ci Boże, że wzmacniasz serca wiernych Twoich!
A zwróciwszy się do zgromadzonych, mówił daléj:
— Jest to balsamem dla mego serca, co w téj chwili usłyszałem z ust waszych. Nie miejcie za złe biednemu ludowi jego przewinień bezwiednych. Nie przestanę żebrać u was dla niego miłości i światła!
Milczenie głębokie nastało po tych słowach proboszcza, bo wszyscy uczuli łzy w oczach. Pułkownik podparł ręką głowę, tak, iż oczu jego nie widziano i głęboko się zamyślił.