Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom I/XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jasnowidząca |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1889 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | Helena Wilczyńska |
Tytuł orygin. | La Voyante |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Dobrze — pomyślał Rodille — spostrzegłszy, że szpiegowany już się nie pokazał — nie potrzebuję dłużej czekać. A to mi się dobrze trafiło!
Rzekłszy to wstąpił do tandeciarza, który mu wybiegł naprzeciw, mówiąc:
— A! Pan już z powrotem, panie Rodille?
— Tak mój stary, ale nie na długo, na minutę tylko, a potem znowu odchodzę.
— Dokąd, czy nie do panny Urszuli Renaud?
— Mój przyjacielu! Jesteś pan za nadto ciekawy, a ja za nadto milczący i nie rad mówię wiele o tem, co mnie dotyczy, nie lubię także, aby mnie o to pytano, lecz co się tyczy drugich to chciałbym wiedzieć wszystko, i właśnie chciałbym wiedzieć, kto jest ów młody człowiek, co z dziewczęciem przed chwilą wszedł do tego domu, a któremu pan jakiś papier wręczył?
— To był Vaubaron, mój sąsiad z pierwszego piątra, ubogi ale bardzo poczciwy człowiek — odpowiedział tandeciarz — z powołania mechanik, który właśnie dziś sprzedał mi swoje narzędzia, aby miał żyć z czego. Rzeczy te ot tam leżą obok pana, a co się tyczy papierów, które mu wręczyłem, to wiedz pan, że takie w jego biedzie jak z deszczem spadają. Żona jego, którą ubóstwia, jest bardzo chora i dni jej dawno już są policzone.
Rodille wzruszył ramionami z wyrazem zupełnej obojętności, lecz słuchając, co Laridon mówił, wziął jedno ze sprzedanych narzędzi w rękę, mianowicie rylec bardzo pięknie cyzelowany i bawił się nim niby w roztargnieniu.
— Cóż oznaczają te litery? — zapytał.
— To są litery początkowe jego imienia i nazwiska: Jan Vaubaron.
Rodille położył narzędzie, które w ręku trzymał.
— I ten człowiek ma tylko to jedno dziecię? — zapytał dalej.
— Tak, tylko jedno małe dziewczę, które pan widziałeś, lecz powiedz mi pan czy to przypadek tylko, czy też masz jakąś szczególną przyczynę, że się tym nieborakiem tak żywo zajmujesz?
— Niech mnie pan Bóg broni! Słyszę o nim po raz pierwszy i nigdy w życiu nie widziałem go.
— No! a dlaczego pan o niego tak obszernie się wypytujesz?
— Ot tak tylko, aby mówić, lecz nie znam go wcale.
— Ten łajdak kłamie, jak najęty — pomyślał Laridon — lecz w gruncie rzeczy nic mnie to wcale nie obchodzi.
Potem udał się Rodille znowu na ulicę Boulevard du Temple do domu magnetyzera.
— No! cóż tam słychać? — zapytał Horner zaraz na wstępie.
— No! poszedłem za tym człowiekiem z dziecięciem.
— I dowiedziałeś się pan o jego nazwisku i pomieszkaniu?
— Całkiem dokładnie. Nazywa się Jan Vaubaron i jest mechanikiem, mieszka na ulicy Pas-de-la-Mule, jest przytem bardzo ubogi ale bardzo poczciwy, ma długi, małe dziecię i umierającą żonę. Oto są wyniki moich poszukiwań, krótkie ale dostateczne.
— Panie Rodille! pan jesteś człowiekiem pełnym ducha, zręczności i bardzo czynnym. Pan możesz jeszcze do czegoś doprowadzić.
— Do dyabła! nie inaczej i ja także tak myślę, lecz powiedz mi szanowny panie doktorze, czy mnie jeszcze do czego potrzebujesz?
Magnetyzer nie odpowiedział natychmiast, lecz przechadzał się wielkiemi krokami po komnacie, widocznie wzruszony. Zdawał się głęboko myśleć o tem, jakie ma powziąć postanowienie.
W końcu zdecydował się, zaprzestał chodzenia tam i nazad, a stanąwszy przed Rodillem rzekł:
— Tak, mój kochany panie, jeszcze pana potrzebuję.
— O cóż się rozchodzi?
— Nie zbywa panu ani na odwadze, ani na energii — mówił doktor dalej.
— Mam tego dostateczny zapas i chodzi tylko o dobrą zapłatę, abym to stwierdził czynami.
— Niczego się pan nie zlękniesz?
— Nawet niemożliwość mnie nie odstraszy, jeźli nagroda będzie po temu.
— Czyś się pan przypatrzył tej córeczce Vaubarona?
— Piękną jest jak Cherub i godną pędzla mistrza.
— Przed godziną zrobiłem temu człowiekowi propozycyą, aby mi co do tego dziecięcia ustąpił na lat 10 wszystkich praw ojcowskich, za co mu ofiarowałem bardzo znaczną sumę.
— I on tego nie przyjął?
— Niestety.
— A to głupiec!
— Tym jest, także w moich oczach, tymczasem uważaj pan dobrze. Ta mała musi popaść, w moję moc, musi zniknąć z koła swej rodziny, ale tak żeby najenergiczniejsze poszukiwania odnaleźć jej nie mogły.
— A do dyabła! — zawołał Rodille.
— I czy panu się zdaje, że to leży po za granicami możliwości? — mówił Horner dalej z trwożliwem oczekiwaniem.
— Ja myślę, że na świecie niema nic niemożliwego.
— I pan byłbyś gotów podjąć się wykonania tej rzeczy?
— To od tego zależy...
— Od czegóż na przykład?
— W zupełności od wynagrodzenia, jakie mi pan przyznaczysz. Od tego jedynie cała rzecz zależy.
— A zatem na wypadek, gdyby się to udało, ofiaruję panu trzy tysiące franków.
— Na Boga! tylko trzy tysiące franków! — krzyknął Rodille z drwiącą miną — co to za suma i jaki z pana wspaniałomyślny człowiek, nie do uwierzenia! Jeźliś pan tę ogromną sumę Vaubaronowi ofiarował, to wcale się nie dziwię, że odmówił, przecież on nie jest tak głupim, jak z początku myślałem. Ja tak zrobię jak i on, jestem poczciwym człowiekiem i nie przyjmuję.
— No! żebyś pan wiedział, że lubię słuszność, więc powiem sześć tysięcy franków.
Rodille tylko pokiwał głową.
— Jakto, pan jeszcze więcej żądasz? — zawołał Horner — jak, cóż pan sobie myślisz właściwie?
— To jest rzecz zanadto ryzykowna. Wykraść sześcioletnie dziecię w pośrodku Paryża, to jest zanadto niebezpieczna sprawa, a pobyt w więzieniu nie ma szczególniejszych powabów dla mnie. Daj pan dziesięć tysięcy franków panie doktorze, a wezmę tę rzecz na siebie.
— Więc za oznaczoną sumę wydasz pan dziewczynę w moje ręce?
— Tak jest i chcę jeszcze co więcej i co lepszego uczynić. Przyniosę panu kontrakt, że Vaubaron zwrotu dziecka nigdy nie zażąda.
— A w jakiż sposób chciałbyś pan tego dokazać?
— To jest moja rzecz, a co zresztą może panu na tem zależeć, jaką ja drogą zdążę do celu. Czy zatem układ zawarty?
— Zawarty — odpowiedział doktor.
— W takim razie, mój uczony panie, podpisz pan to i odlicz czemprędzej swe dziesięć tysięcy franków, bo je zapewne w krotce zarobię.
Skoro tylko obydwa łotry umówili się, Rodille nie zatrzymywał się dłużej w domie na Boulevard du Tempie lecz wybrał się natychmiast w drogę i dążył ku ulicy Pas-de-la-Mule zwolna i z pochyloną głową, jak człowiek, w którego głowie ważne pomysły się tłumią lub jako ten, kto jakieś trudne, zawikłane przedsięwzięcie chce sobie jasno ułożyć.
Zanim jednakowoż w powieści naszej dalej pójdziemy, potrzeba, abyśmy o początku i sposobie stosunków między Hornerem a Rodillem dali niejakie wyjaśnienie.
Pamela, owa oszukańcza jasnowidząca posłużyła do zawiązania węzła między szarlatanem a bandytą.
Dama ta liczyła Rodilla do swych bliższych znajomych w owym czasie, kiedy jeszcze w ukryciu, w przestrzeni najniższej warstwy ludzi żyła, i zetknęła się z nim przypadkowo wkrótce potem, gdy u magnetyzera swe czynności już rozpoczęła była. Dumna na swe nowe, świetne stanowisko, zaprosiła go też, aby ją odwidził, przy czem Fryderyk Horner, wyborny fizyognomista i znawca ludzi, na pierwszy rzut oka poznał, że znalazł zręcznego, i odważnego towarzysza, który ani żadnych uprzedzeń, ani wątpliwości delikatniejszego sumienia nie posiadał.
— Ten urwisz — rzekł do samego siebie — może mi w danym razie bardzo być pożytecznym, muszę sobie tego człowieka zabezpieczyć.
Wiemy, że doktor wcale się nie zawiódł.
Idąc zwolna drogą, zadawał sobie Rodille następujące pytania:
— W jaki sposób może się to udać, aby uniemożliwić Vaubaronowi strzeżenie dziecka?
Jak mogę dziecię uprowadzić? Jak wreszcie uda mi się wszelkie poszukiwania daremnemi uczynić? Hm! Jak ja to wszystko zrobić mogę?
W końcu uderzył się pięścią w czoło i podobnie jak niegdyś Archimedes krzyknął „Odkryłem“ — tak on teraz mruczał pod nosem: Znalazłem.
W tych kilku minutach wymyślił on sobie plan, jaki chyba tylko w głowie samego dyabła powstać może. Najbardziej zbrodniczy człowiek nie mógłby przyjść na coś podobnego. Dwa przedsięwzięcia zupełnie odrębne miały się nawzajem wspierać, jedno z nich miało być poniekąd podwalnią, na której drugie postanowił zbudować.
— W najbliższej nocy — mówił do samego siebie — muszę skończyć z tą Urszulą Renaud i jej starym baronem Viriville. Posiądę jego kasę a pozajutro za mojem przyczynieniem się padną wszystkie powody do podejrzenia na mechanika. Otoczę go siecią szpiegów policyjnych, aż w końcu do więzienia pójść musi. Dziecię jego, które natenczas przez ojca już nie będzie strzeżone, będzie należało do mnie. Vaubaron wtenczas będzie mógł krzyczeć, jak mu się podoba, a nikt go słuchać nie będzie. Wreszcie jego własne sprawy zajmą go nadto wiele, aby się mógł moje mi zajmywać, a potem nie będzie miał czasu robić hałas o dziecię, chroniąc własnej głowy przed hakiem szubienicy.