Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom II/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jasnowidząca |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1889 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | Helena Wilczyńska |
Tytuł orygin. | La Voyante |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pomiędzy osobami, które o karty wstępu starały się, znajdywało się wiele znakomitości politycznych, literackich i innych. Codziennie jawiły się tłumy ludzi u prezydenta sądu i gdyby tylko połowie zgłaszających się chciał zadość uczynić, to z pewnością cały wielki budynek sądowy nie wystarczyłby na pomieszczenie widzów.
Uprzywilejowani, między którymi damy większość stanowiły, zajęli już wcześnie rano dla publiczności przeznaczone miejsca. Widziano znakomite osoby, ba nawet pewnego sławnego poetę w czarnem ubraniu i peruce na głowie, siedzące dzięki protekcyi na ławie adwokatów, do czego nawet prawa nie miały.
Gęsto zbity tłum ludzi, nie mających nawet nadziei, aby się mogli dostać do sali, zaległ przedpokój i korytarz, bo wszyscy chcieli jak najrychlej dowiedzieć się o wyniku rozprawy. Ten tłum ludzi czynił przejście prawie rzeczą niemożliwą i tylko z największem wytężeniem sił można się było weń wcisnąć na sposób klina. Liczne gromady ciekawych stały przed zabudowaniem sądu i najbliższych ulicach.
Jan Vaubaron użył kilkugodzinnego snu podobnie jak żołnierz w przededniu bitwy, która go życia pozbawić może.
Chwila obudzenia się była dlań straszliwą.
Blade światło dzienne przedarło się przez zamglone szyby zakratowanego okna do wnętrza kaźni.
— Za kilka godzin więc — rzekł mechanik do samego siebie — wszystko się skończy. Albo mnie uwolnią, albo skażą na śmierć, a przecież jestem niewinny. Imię moje figurować będzie na liście zbrodniarzy, moja córka, moja kochana Blanka, będzie sierotą po mordercy i rozbójniku, a przecież jestem niewinny. O mój Boże, ty jesteś wielki, wszechmocny, dobry i sprawiedliwy, ratujże mnie w ucisku, wspieraj nieszczęśliwego i ocal!
Podczas gdy nieszczęśliwy stłumionym głosem tak mówił, dostał kurczowego napadu i drżał na całem ciele.
— Tak nie mogę się w żaden sposób jawić przed sędziami — mówił dalej z goryczą — myślanoby, że zgryzota sumienia do tego mnie doprowadziła, że się boję. Muszę być panem siebie na każdy wypadek, muszę być spokojnym.
Vaubaron padł przy łożu na kolana i począł się modlić tak gorąco, jak nigdy w życiu.
Zaledwie skończył modlitwę, ustały dreszcze wstrząsające jego całem ciałem i w miejsce wzruszenia nastąpił spokój w skołatanej duszy.
— Dobry to znak — rzekł potem odzyskawszy nadzieję — pan Bóg jeszcze mnie nie opuścił.
Powstał teraz, bo posłyszał otwarcie drzwi więziennych. Klucznik i dozorca, więźniów weszli do kazamaty. Ostatni wezwał go, aby był gotów do rozprawy i postawił jadło na drewnianym stole.
— Zabierz pan to — rzekł Vaubaron do dozorcy.
— Czy się panu dzisiaj jeść nie chce?
— Tak jest.
— A dla czego?
— Nie uczuwam wcale żadnego głodu.
— Wiem to — rzekł dozorca — wszyscy ci panowie, którzy po raz pierwszy przed trybunałem sądowym stanąć mają, nie mają apetytu. Zdaje się, jakoby wzruszenie cały ich żołądek przeistoczyło. Jest to rzecz wcale dobrze zrozumiała. Niepewność i oczekiwanie sznuruje im gardło, tak że nic przełknąć nie mogą. Ale ja panu mówię: jedz pan, bo to się przyda. Jeźli pan posłuchasz mojej rady, to z pewnością na dobre z tem wyjdziesz, a jeźli nie, to będziesz potem palce ssał z głodu jak niedźwiedź łapy, nie będziesz mógł wysiedzieć na ławie oskarżonych i odegrasz najsmutniejszą rolę. Więc jedz pan, chociaż nie masz apetytu, bo dziś będziesz potrzebował siły, gdyż cię czeka stanowcza a ciężka godzina.
— Dziękuję panu za jego radę — rzekł mechanik — zdaje mi się być dobrą, więc posłucham pana.