Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom III/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jasnowidząca |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1889 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | Helena Wilczyńska |
Tytuł orygin. | La Voyante |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pewnego dnia, a było to w piętnastym roku życia biednej Blanki, zaszedł wypadek na pozór mało znaczący, który przecież opowiedzieć musimy, bo na całą przyszłość córki Vaubarona wywarł wpływ ogromny. Fryderyk Horner zmuszony był oddalić się z Paryża na całe dwie doby. Oczywiście magnetyczne konzultacye w czasie jego niebytności wcale się odbywać nie mogły. Doktor surowo nakazał Pameli, aby w tym czasie na Blankę uważała i nie opuszczała jej. Zaledwie jednakowoż Fryderyk dom opuścił, jasnowidząca wyszła także, zdawszy, co jej polecono, na sługi. Gdy pana nie było w domu, służący oczywiście mało dbali o rozkazy Pameli. Blanka wkrótce sama w domu pozostała, a uczuwszy pochop do użycia wolności i świeżego powietrza, wzięła na głowę prawie nigdy nie używany kapelusz, zarzuciła szalik na ramiona, wyszła z domu i znalazła się na ulicy.
Z początku uczuła jakby lęk ujrzawszy się samotną na ludnej ulicy i już chciała się wrócić, lecz bojaźliwość ta wkrótce ustąpiła. Blanka przyszła do siebie i szła dalej drogą nie zadając sobie wcale pytania, dokąd idzie i po co.
Po dwugodzinnem błąkaniu się po ulicach, stanęła przypadkiem przed portalem kościoła Panny Maryi. Uczuła jakiś niezrozumiały pociąg, który nigdy zadowolić nie mogła idąc z Hornerem, który szyderstwem zbywał jej natręctwo, jeżli kiedykolwiek objawiła chęć wstąpienia do świątyni. Teraz atoli była samą i mogła uczynić, co się jej podobało.
Podszedłszy ku bramie kościelnej oglądnęła się, lecz widząc ludzi, którzy wyłącznie tylko sobą zajęci byli, nabrała odwagi i weszła do środka. Nic nie zdoła oddać uczucia biednej Blanki, jakie nią opanowało, gdy ujrzała wnętrze tej bazyliki i odetchnęła tą wonią kadzidła napełnioną atmosferą kościelną. W kościele nie było nikogo. Tu i ówdzie gorzały lampy na ołtarzach, a przez barwne szyby okien przebijało się światło słoneczne, tajemniczo rozświecające półcień, jaki wnętrze świątyni zalegał.
Blanka była upojona. Uczucie nie do opisania zrodziło się w jej sercu, oczy zwilżyły się łzami. Uklękła pomimo woli i pochyliła głowę. Zasłoniwszy twarz rękoma, chciała się modlić, ale nie umiała. Nadaremnie usiłowała odnaleść w pamięci słowa modlitwy. Instynktowo odczuwała obecność niewidomej, wszechmocnej istoty. Chciała się do niej zwrócić, lecz była w niepewności, czyli do Pana albo do ojca ma zwrócić uczucia i myśli. Blanka milczała, obawiała się bowiem obrazić Boga niestosownemi słowy i tylko jej serce biło potężnie.
W końcu atoli uspokoiła się. Z czasów dziecięctwa przyszły jej na myśl słowa, których od matki nauczyła się:
— Boże mój! Oddaję w ręce Twoje przenajświętsze duszę, ciało i serce moje!
Blanka zrobiła pierwszy krok do poznania Boga. Nie wiedziała wprawdzie, co jest religia, ale Bóg sam objawił się jej duszy. Wyszedłszy z kościoła, szła brzegiem Sekwany i wiedziona dziecięcą ciekawością przeglądała wystawy kupców, którzy stare malowidła, książki i t. p. mieli do sprzedania. Nagle zadrżała ujrzawszy w dziale książek po dziesięć sous sprzedawanych jakiś stary, podarty egzemplarz w formie dużej ósemki. Można, było poznać, że ta książka była kiedyś bardzo pięknie oprawiona, bo na wierzchniej okładce można było rozpoznać złotem wybitą tarczę herbową.
Blanka wzięła książkę do ręki i otworzyła. Na pierwszej stronnicy umieszczony był napis.
— Pismo święte.
Poczęła obracać kartki i przypatrywała się stalorytom. Natychmiast przypomniała sobie że tę książkę nie po raz pierwszy w życiu widziała. Przypomniała sobie, że w latach młodości dziecięcej, prawie codziennie zachwycały ją obrazki, w tej książce umieszczone.
Blanka nie myliła się wcale.
Przypadek, ów potężny deus ex machina ludzkich losów, oddał jej rzeczywiście w ręce ową biblią, którą przed dwunastoma, laty po śmierci Marty i uwięzieniu Vaubarona na publicznej licytacyi sprzedano. Blanka uczuła niepohamowaną żądzę posiadania tej książki. Zapytała kupca o cenę.
— Aj panienko! — odpowiedział zapytany — zdaje się, że nie umiesz czytać. Czyż nie widzisz, że ta książka leży w dziale po dziesięć sous?
Młoda dziewczyna aż zadrżała z radości, bo właśnie owe dziesięć sous były w jej posiadaniu. Pewnego dnia znalazła je była w piasku na podwórzu i chciała oddać Hornerowi, lecz doktor nie przyjął podanej sobie monety i rzekł:
— Możesz to zatrzymać dla siebie.
Córka Vaubarona dobyła z kieszeni dziesięć sous, co stanowiło cały jej majątek i wręczyła pieniądze antykwarzowi. Potem ukryła książkę pod szalem i myślała:
— Mój Boże! Co za szczęście, żem dziś z domu wyszła.
Jakkolwiek wcale jeszcze nie było późno, zaniechała Blanka dalszej przechadzki po ulicach Paryża i pospieszyła do domu, aby czemprędzej nabytym skarbem mogła się do woli nacieszyć. Poczęła przebiegać ulice, ale zabłądziła i ledwie po dwugodzinnem szukaniu i dopytywaniu się zdążyła na Boulevard du Temple i otworzyła drzwiczki ogrodowe kluczem, który schowała do kieszeni wychodząc z domu. Bogu tylko wiadomo, z jakim przestrachem weszła do domu, bo obawiała się, aby Pamela lub którykolwiek służący pierwej niż ona nie powrócił. Gdyby tak było, dowiedziałby się Fryderyk Horner o tem, że wyszła z domu, coby ją na przykre wymówki chlebodawcy naraziło.
Obawa jej była płonną. W domu nie było jeszcze nikogo. Blanka weszła do pokoju i niktby nie mógł pomyśleć, że była na przechadzce.