Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom III/XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jasnowidząca |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1889 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | Helena Wilczyńska |
Tytuł orygin. | La Voyante |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W czasie zdarzenia, któreśmy opowiedzieli, panowała w górnej części Champs-Elisée w pobliżu łuku tryumfalnego najgłębsza samotność, przez co zdziwienie, jakie Blanka okazała, było zupełnie usprawiedliwione.
— Woźnica nie zrozumiał mię — rzekł wreszcie Rodille — i zatrzymał dwieście kroków pierwej; nic to jednak nie szkodzi; podam pani ramię, droga Blanko a za pięć minut będziemy na miejscu.
Mimowolnie usłuchało młode dziewczę, i rzeczywiście pięć minut nie minęło, gdy przyszli do małego domku, przez którego próg już przechodziła śpiąca na ramieniu tego człowieka, który teraz obok niej kroczył. Oboje weszli; bandyta zapalił świecę i zaprowadził młode dziewczę po wschodach na pierwsze piątro i otworzył drzwi do pokoju.
— Gdzież on jest? — zapytała Blanka, przelękniona grobową ciszą, jaka w tym domu panowała.
— Zaprowadź mię pan do niego, on oczekuje mię pewnie z taką samą niecierpliwością, jak ja go widzieć pragnę.
Zamiast odpowiedzi postawił Rodille świecę woskową na boku, przysunął krzesło, usiadł i rzekł najspokojniej:
— A teraz moje dziecię, mówmy otwarcie...
— Ależ mój panie — przerwała mu Blanka — na to nie ma czasu i jak panu wiadomo, nie po to tu przyszłam, lecz aby widzieć Pawła i pielęgnować go.
— Tylko nieco cierpliwości, mamy dosyć czasu, bo nikt tu panią nie oczekuje, moje dziecię.
— Jakto, nikt mię nie oczekuje tutaj?
— Tak jest!
— Paweł przecież wie, że musiałam panu towarzyszyć?
— Ani słowa.
— Dlaczegożeś pan powiedział, że przychodzisz od niego?
— Bo prawdopodobnie pani inaczej nie przyszłabyś.
— O, wystarczyło powiedzieć mi, że Paweł ranny, że cierpi, a byłabym poszła z panem na koniec świata. A może obawiasz się pan aby zbyt wielka niespodzianka jemu nie zaszkodziła; więc dobrze, przygotuj go i powiedz mu że ja tu jestem!
— Ależ moja kochana — odpowiedział Rodille ze złowrogim uśmiechem — nikt tu na nas nie czeka.
— Jakto?
— Pani myślisz, że on tu jest, a ja panią zapewniam, że nie.
— A więc gdzie jest?
— Przysięgam, że wcale o tem nie wiem.
— Lecz wypadek z koniem, jego rana?
— Bajka! Przed dwoma godzinami opuściłem go w najzupełniejszem zdrowiu.
Blanka zbladła i rzekła:
— Więc pan mię oszukałeś, okłamałeś. Bawiłeś się pan haniebną igraszką boleści, jaką pańskie słowa wywołały!
— Przyznaję żem zawinił, lecz mam też i uniewinnienie.
— Uniewinnienie, pan?
— A mianowicie najlepsze w świecie: gorącą, miłość, którą, pani we mnie wzbudziłaś! Młode dziewczę zadrżało na całem ciele i uciekło w najodleglejszy kąt pokoju.
— Moje drogie dziecię — zawołał Rodille wzruszonym głosem, jaki tylko kochanek zakulisowy wydobyć ze siebie jest w stanie — zachowanie się pani uciska mi serce? Dlaczegóż drżysz pani przedemną? Czegóż się pani obawia? Moja miłość jest bez granic, od dawna już ubóstwiałem panią i nie miałem śmiałości wyznać to, a jeżeli dziś odważyłem się na to, by otworzyć pani moje serce, to stało się to tylko w tem gorącem życzeniu, w tem przekonaniu, że moje najwyższe dążenie, marzenia moich snów ziszczą się w tem szczęściu, i będę mógł pani ofiarować moje imię.
Przerażenie dręczonej nie umniejszało się, a teraz powiększyła się jeszcze nienawiść ku niemu, gdy drżącym głosem zawołała:
— Ja pańską żoną! Nigdy! Nigdy! Jak długo Bóg na niebie!
— O nie bądź srogą, droga Blanko, nie składaj pani przysięgi, której nie dotrzymasz i potem może żałować będziesz.
— Wiesz pan przecież że to niemożebne.
— Na świecie nic nie jest niemożebnem.
— Wiesz pan że kocham Pawła i że tylko do niego należeć mogę!
Rodille zgrzytnął zębami, zmarszczył brwi i tupnął nogą wołając:
— Nie mów tego pani! Nie wymawiaj pani imienia znienawidzonego mi rywala, i strzeż się rozżarzać w mej duszy ogień zazdrości, albo bój się o tego, którego kochasz! Mercier jest mi jeszcze obojętnym i nie czyń pani tego, abym go nienawidził jako nieprzyjaciela. Moja nienawiść byłaby tak gwałtowną, jak miłość!
Myśl o niebezpieczeństwie, jakie z tej nienawiści dla jej kochanka wypłynąć mogło, czyniła ją prawie szaloną, i wybuchnęła płaczem, który dotychczas wstrzymać usiłowała; upadła przed nędznikiem na kolana i jęczała:
— O mój panie, jeżeli mię rzeczywiście kochasz, jak to pan mówisz, to nie dozwolisz mi umrzeć z rozpaczy, grożąc temu, którego kocham!
— Przysięgam, że ten młodzieniec będzie mi świętym, jeżeli mu pani odmówisz.
— Pan nie znasz go tak jak ja! Milszą mi stokroć śmierć, niźliby on miał mię opuścić.
— Nie umiera się w jego wieku, gdy kobieta zdradzi; prędko się pocieszy. Lecz w moim wieku nie traci się tak prędko miłości, która jest ostatnią.
— Byłżebyś pan ze mną szczęśliwym, gdybym pana nie kochała.
— Siła mej miłości obudzi w pani także miłość. Jestem bogatym, bardzo bogatym i mogę pani wszystko ofiarować, co tylko kobieta życzyć sobie może Jeszcze jedno: chociaż posiadam milion a pani nic, to po naszym ślubie będzie wszystko nasze wspólne; udowodni to pani moją miłość.
— Nic to nie znaczy — odpowiedziało dziewczę — nędza z Pawłem wydaje mi się powabniejszą, aniżeli wszelkie szczęście z panem i wybiorę ubóstwo, jeżeli wybór będzie możliwy.
— Szczęściem jednak że kocham panią i przeszkodzę pani popełnić takie głupstwo.
— Czyż nie jestem panią mego losu?
— Nie, i tysiąc razy nie!
— I któż mi przeszkodzi?
— Ja, moja piękna!
— Pan nie możesz mnie zmusić przeciw mej woli pójść za pana.
— O mylisz się pani strasznie.
— Pan nie jesteś moim ojcem ani opiekunem i nie masz żadnego prawa nademną.
— Gdzieindziej może! Lecz w tym domu, który jest moim i gdzie sami jesteśmy, mam wszelkie prawa na świecie.
— Ależ to podłość!
— Nie zaprzeczam, bo dzieje się to tylko dla tego, aby nasze obopólne szczęście ugruntować.
— Jestem tylko biedną, dziewczyną, bez pomocy i opuszczoną, lecz nie poddam się bez oporu.
— I cóż to pani pomoże?
— Mój krzyk sprowadzi pomoc.
— Jeżeli się pani czegoś po tem spodziewasz, to nic pani nie przeszkadza zaraz to uczynić, te ściany są dość grube a głos pani nie wydostanie się przez nie.
— Rzucę się przez okno.
— Proszę, spróbuj pani! odpowiedział Rodille z szyderstwem.
Od kilkunastu minut znudziło się nędznikowi grać rolę kochanka i zaczął się okazywać takim, jakim go od dawna znamy. Blanka rozdrażniona tem wyzwaniem rzuciła, się ku oknu, lecz nie zdołała otworzyć okiennic zamkniętych żelaznemi sztabami. Pojęła natychmiast, że przedsięwzięto tu wszelkie środki ostrożności i że ma do czynienia z człowiekiem, który na wszystko zwraca pilną uwagę.
Zmęczona, zwątpiona, na pół szalona rzuciła się w krzesło i ukryła twarz w dłoniach.