Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom III/XXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jasnowidząca |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1889 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | Helena Wilczyńska |
Tytuł orygin. | La Voyante |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Następnego wieczora około dziewiątej godziny przelazł Paweł mur ogrodowy, a niewytłumaczona nieobecność Blanki powiększyła jego niepokój tak, że roił sobie o cierpieniach, a może nawet śmierci swej kochanki bez pomocnej ręki. Ta przerażająca myśl ogarnęła całą jego istotę; postanowił więc, bądź co bądź, wedrzeć się do domu, aby dziewczynę po raz ostatni zobaczyć.
Otworzył drzwi i znalazł się w ciemnej sieni. Nie znając położenia jej izdebki, domyślił się jej na piątrze, i starał się przypominać sobie, drogę, którą przed paru, dniami dostał się do doktora Hornera. Przeszedł schody lekkiemi krokami i dostał się na ciemny ganek, dzielący dom na dwie części. Na pierwszym piątrze mieszkał doktor; wiedział o tem dobrze; ale nie mógł znaleść izdebki Blanki, gdyż ciemność nie dozwoliła mu rozpatrzyć się po gmachu. Ostrożnie więc posuwał się, ale na drodze był zapomniany stołek, na który upadł i sprawił tem wielki łoskot.
W tej samej chwili otwarły się drzwi gwałtownie, jasny kaganiec przedarł ciemności i Horner stanął na progu z pistoletem w prawej ręce, przyskoczył do Pawła i chwycił go za kołnierz.
— Nie pozbawiaj mię życia, panie Horner — szeptał Paweł widząc lufę pistoletu przed czołem — nie zamyślałem nic złego.
Zdziwiony wymówionem przez nieznajomego imieniem swoim, zaciągnął doktor schwyconego do swego pokoju i poznając go zawołał:
— Ach! pan jesteś pisarzem Rodillego. Masz pan jaki list do mnie?
— Nie mój panie.
— Więc jaką ustną wiadomość.
Gdy Paweł głową potrząsł ciągnął doktor groźnym tonem dalej:
— Więc przychodzisz pan w jakim interesie. To mów pan, co takiego.
— Nic.
— To chciałeś pan tutaj co ukraść?
— Ukraść! — zawołał Paweł, drżąc z wściekłości i przestrachu.
— Jak pan tutaj się dostałeś?
— Przelazłem przez mur ogrodowy.
— Uczciwy człowiek ma drogę przez bramę.
Blady jak trup bełkotał Paweł:
— Chciałem mówić z panną Blanką.
— To znasz ją pan?
— Tak jest i kocham ją.
Młody człowiek oczekiwał, po tych powoli wymówionych słowach gwałtownego wybuchu gniewu; doktor jednak stał zamyślony kilka sekund i powiedział:
— A, pan dajesz rozwiązanie zagadki, której od dnia wczorajszego nadaremnie szukam. Pan źle zrobiłeś, żeś się sam wydał, gdyż nie pierwej puszczę pana, aż powiesz coś z Blanką zrobił.
— Pytasz mnie pan, com z nią zrobił?
— Dokąd zaprowadziłeś pan biedną sierotę, którą pan kochasz? Odpowiadaj pan! pan uprowadziłeś dziewczynę w mojej nieobecności!
Paweł zbladł jak ściana, i zawołał drżącym głosem:
— Nie żartuj pan z mego przerażenia! Jeżeli jej tutaj nie ma, to przysięgam panu na moje życie, że tylko w nadziei widzenia jej wszedłem do pańskiego domu.
— Pańskim kłamstwem nie dam się oszukać, — zawołał Horner, stając tak, że się znajdował między młodym człowiekiem a drzwiami, aby mu drogę zastąpić, — odpowiadaj pan, bo zostaniesz moim więźniem.
Paweł zrozumiał, że w każdym razie musi być uważanym za winnego, że jednak i doktor prawdę powiedział i Blanka została uprowadzoną, natychmiast musiał się wybrać, aby ją szukać; zawołał więc donośnym głosem:
— Z drogi! Ja muszę iść!
— To próbuj tego!
Paweł nie wyrzekł ani słowa, tylko rzucił się na przeciwnika, który stał z schylonem prawem kolanem, i wszczęła się krótka ale straszna walka.
Magnetyzer był niskiego wzrostu, chudy, kościsty, miał silne muszkuły i nerwy, lecz chociaż między oboma przeciwnikami wielka była różnica, to jednak siła Pawła powiększyła się przez wściekłość i rozpacz w tej chwili w dwójnasób i gdy Horner usiłował go podnieść do góry, chwycił go Paweł za szyję i ścisnął ją całą siłą; doktor począł chyrczeć, usta jego zsiniały i utracił zmysły.
Paweł chciał tylko wolności, a nie śmierci doktora, skoro więc poznał, że tenże zagłuszony, niezdolnym jest do oporu, rzucił go na ziemię, przebiegł przez schody i zniknął w ciemnym ogrodzie.
Vaubaron powiedział był: Ja muszę odszukać moją córkę; Paweł rzekł: Ja muszę swą narzeczone wynaleść i przemyśliwał aż do świtu nad sposobami i drogą.
Gdyby Blanka z własnego popędu dom doktora opuściła, toby to oznajmiła swemu kochankowi; została więc zdradziecko albo gwałtownie uprowadzoną. Powodów tego nie mógł sobie wytłumaczyć. Ponieważ była ubogą, to nie mogło być w tem interesu pieniężnego, więc była to nieokiełznana miłość.
Nakoniec zdecydował się zawezwać pomocy sądu.
Komisarz wysłuchał go uważnie i wyjaśnił mu, że żadna zwierzchność nie może się mieszać w tę sprawę, gdyż Paweł nie może swej skargi oprzeć na żadnej legalnej podstawie; nie był on ani ojcem, ani opiekunem, ani krewnym uprowadzonej, nie był nawet uznany za jej narzeczonego. Również nie mógł podać przyczyny, dla której dziewczyna miałaby być uprowadzoną, ani na nikogo mieć podejrzenia.
Paweł rozważył wszystko i powiedział spokojnie:
— Jeżeli w miesiącu nie przyjdzie mi ani przypadek, ani opatrzność w pomoc, to odrzucę wszelką, nadzieję, ale pozbędę się również ciężaru życia.
Wieczorem tego samego dnia, poszedł Rodille do małego domku i znalazł młodą dziewczynę w wielkim smutku. Przez dwa dni płakała ustawicznie i tylko mechanicznie, prawie bezwiednie używała jadła.
— Moje drogie dziecię, rzekł niegodziwcy obłudnik, widzę z wielkim moim smutkiem, że się masz niedobrze, a moje serce pęka; poświęcam ci wszystko, mój majątek, moją miłość...
— Miłość! powiedz pan raczej nienawiść!
— Czyś się namyśliła i powzięła jakie postanowienie?
— Moje postanowienie! — zawołała dziewczyna, przez odrazę ku swemu ciemięzcy prawie do rozpaczy przywiedziona — moje postanowienie znasz pan. Trzymaj mnie w więzieniu, zabij mnie, ale ja nigdy nie zostanę twoją żoną.
— Nie powoduj się gniewem. Rozważ tylko swoje ubóstwo; ofiaruję ci moje serce i rękę a zarazem bogactwo.
— Pieniądz i zawsze pieniądz! Ja jednak panu mówię, że o bogactwa nie stoję, a ubóstwa się nie boję.
— Pojmuję to i zostawiam ci trzy dni do namysłu.
Po tych słowach postawił dozorca uwięzionej dziewczyny potrawy na stół w gabinecie i odszedł.
Gdy trzeciego dnia znowu Rodille przyszedł, znalazł ten sam opór i zdziwił się niemało, że w tej nikłej osłonie mieszka żelazna dusza, stała wola, przeciw której nadaremnie walczy. Trupia bladość jej oblicza, czerwone od łez oczy okazały jednak straszne zniszczenie, które bezsenność, samotność i zwątpienie sprawiły w jej całej istocie.
Tak upłynął miesiąc — a nic się nie zmieniło, Rodille rzekł do siebie samego:
— Jutro zrobię ostatnią próbę, a jeżeli ta się nie uda, to dziewczyna sama się osądziła, ja powrócę do Merciera i wypłacę mu sto tysięcy franków za cztery miliony.
Gdy następnego dnia zapytał Blankę, nie odpowiedziała mu ani słowa.
Rodille rzekł:
— Dopóki będziesz miała jeszcze jaką nadzieję zobaczenia Pawia, to będziesz się opierać; nadziei tej muszę cię zatem pozbawić. Słuchajże więc: jeżeli nie przyzwolisz, abym cię pojął, to Paweł w trzech dniach nie żyje.
— Każesz go zamordować! — wykrzyknęła Blanka.
— Jestem człowiekiem honoru, nie rozkażę go zamordować. Zabiję go sam. Mąż na męża z szpadą w ręku.
— O to wtedy nie obawiam się, Paweł jest dzielnym.
— Jeżeli mówię, że go zabiję, to się to stanie z pewnością. Jestem wprawiony w władaniu bronią, a Paweł nie widział jeszcze nigdy pałasza.
— To jest skrytobójstwo.
— Możesz według upodobania ten pojedynek tak nazwać. Jak powiedziałem, w trzech dniach jest nieżywy. Chcesz go uratować albo osądzić?
— Życie Pawła jest, również jak moje w ręku Boga — zawołała Blanka jakby z natchnieniem — Bóg musi go chronić i ochroni z pewnością; ochronił on Daniela przed Goliatem! Moje postanowienie jest niezmienne. Pan znasz je.
— Jestto twoje ostatnie słowo? — krzyknął Rodille, usilnie zwalniając swą wściekłość — to dobrze, jest osądzonym; gdy jednak zakrwawione żelazo z jego serca wyjmę, zawołam doń: Oto Blanka, która cię zabija; ta, która cię mogła wybawić.
Strapiona Blanka wydała śmiertelny jęk i upadła zemdlona na ziemię.