Jeździec bez głowy/XLIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jeździec bez głowy |
Wydawca | Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Miguel Diaz rozstał się w drodze ze swoimi towarzyszami i wróciwszy do domu zaczął spokojnie rozmyślać nad tem, czy istotnie tym upiorem z odrąbaną głową mógł być Maurice Gerald. Długo przewracał się na swym barłogu, snując najróżnorodniejsze przypuszczenia, aż zasnął z mocnem postanowieniem wyświetlenia tajemnicy nazajutrz.
Nad ranem obudził go niespodziewany gość:
— Ach, to ty don Jose! — zawołał Diaz, przecierając oczy. — Proszę, wejdź dalej. Zapewne Isadora bawi znowu u swego wuja?
— Tak jest, senior.
— Więc mów! Co wiesz o nim i o niej? Czy mają ze sobą schadzki?
— Nie, senior. Ale moja pani bawiła tutaj u swego wuja, dopóki Maurice Gerald leżał chory w hotelu. Trzy razy nosiłem do niego koszyki ze smakołykami i winem. A raz był w koszyku list, pisany jej ręką. Teraz znowu mam list do niego. Proszę, niech pan przeczyta.
Diaz chwycił list drżącemi rękami, rozdarł kopertę i zaczął czytać, czerwieniąc się z oburzenia:
— Niech djabli porwą! — zawołał rozwścieczonym głosem Miguel Diaz. — Ona wyznacza mu schadzkę. Dobrze, zobaczymy, kogo piękna seniorita spotka o oznaczonej godzinie. Dziękuję ci, Jose, za list, który zatrzymam przy sobie, i idź, gdzie ci kazano.
Zaledwie Jose odszedł z otrzymanym w nagrodę dolarem, Miguel Diaz ubrał się szybko i, dosiadłszy konia, wyruszył w przeciwną stronę.
Tymczasem Isadora wspięła się ze swym rumakiem na wzgórze i, spoglądając niecierpliwie na zegarek, zgadywała w duchu, czy przyjdzie, czy też leży jeszcze chory? Mimowoli przyszedł jej na myśl Miguel Diaz, któremu nie chciała oddać swej ręki, nienawidząc go za gruboskórność i tchórzostwo i — ta chwila decydująca, gdy tego wstrętnego handlarza odtrąciła raz na zawsze.
Nagle dobiegł jej uszu tętent głośny, coraz bliższy. Serce zamarło jej w piersi. W dole wśród zarośli ukazał się jeździec i zniknął na zakręcie pod górą. Isadora czekała ze wzrokiem utkwionym w tę stronę, z której miał nadjechać tamten, zbawca jej życia i honoru.
Jeszcze chwila, pełna radosnego niepokoju i — cóż to?! Zamiast Geralda przed Isadorą stanął Miguel Diaz. Ukłonił się ze sztuczną uprzejmością i rzekł:
— Witam panią. Nareszcie możemy się rozmówić w cztery oczy. Chociaż wolałaby pani widzieć przed sobą kogo innego, nieprawdaż?
— Czego pan chce ode mnie, don Miguel? — zawołała Isadora drżącym głosem. — Nie mam w tej chwili nic do pomówienia z panem. Proszę zostawić mnie samą!
— Lęka się pani, — odparł „Stepowy Wilk“ ze złym błyskiem w oczach, — ale nie napróżno. Pogodziłem się już z myślą o utracie pani raz na zawrze, ale zapewniam, że inny nie będzie szczęśliwszy ode mnie. Ty nigdy nie zostaniesz żoną Mauricea Geralda! Przysięgnij mi zaraz, że nie spotkasz się z nim więcej, albo — nie wyjdziesz stąd żywa. Wybieraj!
— Pan żartuje chyba, don Miguel? — odrzekła Isadora, patrząc na handlarza wzrokiem dumnym i pewnym siebie.
— Nie, mówię poważnie, donna Isadora.
Mimo niezwykłej swej odwagi, Isadora poczuła się nieswojo. Rzuciła niespokojnym wzrokiem dokoła, wyglądając spodziewanego przybycia Geralda. Diaz, jakby wyczuł to, bo wyciągnął z zanadrza przejęty za pośrednictwem Josego list i pokazał jej, mówiąc:
— Maurice nie przyjedzie tutaj, daremne oczekiwanie pani. List, wzywający go na schadzkę wpadł szczęśliwie w moje ręce i odsłonił mi całą tajemnicę. Wybieraj więc śmierć albo życie, bo niema czasu na namysły!
Miguel miał już w ręku błyszczący sztylet, gotowy do śmiertelnego ciosu, do spełnienia okrutnej groźby.
— Śmierć albo życie! — powtórzył z morderczym wyrazem twarzy.
— Precz wstrętny napastniku! — krzyknęła Isadora i uczyniwszy błyskawiczny ruch, wyrzuciła w górę swe lasso.
Zanim Diaz zdążył zorjentować się w sytuacji, sznur skrępował mu ręce i szyję, wytrąciwszy mu broń z ręki i wyrzucając go z siodła na ziemię.
— Niegodziwcze! — rzekła Isadora, pochylając się nad Diazem. — Chciałeś mnie zabić, lub wymusić na mnie przysięgę, ale teraz role nasze zmieniły się. Leż i czekaj tutaj na ratunek tak, jak ja czekałam!
Lecz „Stepowy Wilk“ nie odpowiadał, blady śmiertelnie i wyciągnięty nieruchomo na ziemi. Isadora odcięła lasso ostrym nożem, który miała ze sobą, i uderzywszy konia ostrogami, zbiegła ze wzgórza.