<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVII.  Pułapka na mustangi.

— Cóż to takiego? — zapytała kreolka, wskazując na parkan, okalający jezioro.
— Jest to pułapka na mustangi, które przyciąga woda. Gdy przychodzą tu pić, zamyka się za nimi wrota i żaden już nie ucieknie. Czasem zapędza się je do jeziora umyślnie, ale do takiego polowania potrzeba sześciu ludzi.
— Biedne zwierzęta! Więc pan, jako łowca mustangów, również w ten sposób poluje na nie?
— Nie, miss Pointdekster, moim sposobem jest wyłącznie lasso.
— Czy umie pan niem władać doskonale? Chciałabym również posiąść tę sztukę, choć słyszałam, że nie przystoi to kobietom.
— Ach, proszę pani, przestarzały pogląd! Znam pewną lady, która wyśmienicie włada lasso.
— Czy młoda?
— W wieku pani.
— Jakiego wzrostu!
— Trochę niższa.
— Ale zapewne piękna. Bo mówił mi ktoś, że meksykanki są daleko piękniejsze, niż kreolki.
— Zapewne ten ktoś nie widział nigdy kreolki.
— A wie pan, słyszałam, że meksykanki uczą się władać lasso od dzieciństwa. Czy jabym mogła jeszcze władać tą bronią?
— Zapewne. W zupełności wystarczy rok a najwyżej dwa lata praktyki. Ja sam zacząłem zapoznawać się z tym sportem dopiero przed trzema laty, a teraz...
— Jest pan najzdolniejszym łowcą w całym Teksasie — podchwyciła Luiza.
— O, nie! Zapewne słyszała to pani od Zeb Stampa, który się stanowczo myli... Ale może wrócilibyśmy już do naszego towarzystwa? Ojciec pani jest napewno niespokojny. Ojciec i brat cioteczny.
— Ach, prawda! Zapomniałam zupełnie. Więc jedźmy.
Powiedziała to takim tonem, jakby nie chciało się jej opuszczać „pułapki na mustangi“.
Znaleźli się w kwitnącej i wonnej jak rajski ogród, prerji.
— Ach, jak tu pięknie! — zawołała kreolka. — Jaka przedziwna natura! Jest tutaj zdaje się wszystko, o czem może zamarzyć człowiek.
— Brak tylko domu. — wtrącił Maurice.
— Tak, ale jakikolwiek budynek zepsułby cały ten pejzaż. Dach z gontów i okopcone kominy rozwiałyby cudowne złudzenie. Pragnęłabym tylko mieszkać w cieniu tych drzew i...
Chciała powiedzieć: „kochać“, lecz zawachała się i powiedziała: „umrzeć“.
Gerald zauważył to i rzekł:
— Sądzę, że takie życie pod otwartem niebem i zdala od ludzi uprzykrzyłoby się pani.
— A jakże to pan pędzi samotne życie w tym stepie? Czy nie tęskni pan do ludzi?
— Tak, ale nie mam innego powołania. Kocham step, wolność, polowanie i tutaj już zostanę.
— Doprawdy, zazdroszczę panu, chociaż jestem przekonana, że mogłabym zawsze żyć wśród tej natury.
— Sama jedna? Bez przyjaciół? Bez dachu nad głową nawet?
— Nie mówiłam tego. Ale radabym wiedzieć, jak pan tu żyje, czy ma pan swój dom?
— Dom? Oh, miss Pointdekster, to zbyt szumnie brzmi. — zaśmiał się Maurice. — Chata wiejska — to bardziej odpowiednia nazwa dla mego mieszkania:
— Czy daleko stąd?
— Niedaleko, w odległości mili na zachód, tam, gdzie widać drzewa. One chronią mnie od upałów i niepogody.
— Mówi pan, że prawdziwa wiejska chata? Chciałabym tylko spojrzeć na nią. A w pobliżu nikt nie zamieszkuje?
— Pusto w promieniu dziesięciu mil.
— Tylko drzewa wokoło? Prawda? I ogromnie malowniczo?
— To zależy. Jak dla kogo.
— I zaledwie mila drogi?
— Tak, tam i z powrotem — dwie.
— Bagatelka! Wystarczy kilka minut jazdy.
— A czy nie będą niepokoić się o panią ojciec, brat i najbliżsi?
— Ach, nie zwróciłam na to uwagi! Przepraszam, mister Gerald, bo może pan mieszka nie sam i będzie panu nieprzyjemnie...
— Tak, mieszkam nie sam...
Luiza wyobraziła sobie piękną twarzyczkę smagłej meksykanki mniej więcej w jej wieku, o rumianych policzkach, perłowych ząbkach i wspaniałych czarnych włosach. Na twarzy kreolki odmalował się smutek.
— Ten ktoś nie lubi gości, nieprawdaż? — zapytała.
— Przeciwnie. — odparł Maurice. — Jest on zawsze gościnny. Mój przyrodni brat przepada za towarzystwem.
— Pański brat?
— Tak, Felim O’Nill, Irlandczyk. Jeżeli pani sobie życzy, mój współlokator będzie niezmiernie rad.
— Chętnie skorzystam z pańskiej gościnności, a ojciec i reszta towarzystwa mogą zaczekać.
Po upływie kilku minut piękna kreolka zwiedziła zagrodę łowcy mustangów i z przyjemnością przejrzała szereg książek, które świadczyły o inteligencji ich posiadacza. W powrotnej drodze, jadąc kwitnącym stepem, doznawała dziwnych uczuć, a zwłaszcza zasmucała ją myśl, że w ciągu całego dnia, gdy osamotnieni oboje znajdowali się na leśnej polance, nad jeziorem i w odludnej chacie, Maurice Gerald okazywał jej tylko swą grzeczność, jak gentleman, i nic więcej.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.