<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVIII.  W szponach zazdrości.

Dwudziestu jeźdźców, którzy z takim zapałem puścili się za zbiegiem, zaniechało pogoni w połowie drogi i wkrótce rozpadło się na kilka grup. Pozostał tylko jeden w granatowym pół-wojskowym stroju i ten trafił na ślad właściwy. Był to Kasjusz Calchun. Popędzał swego konia batem i ostrogami, spoglądając złym wzrokiem na zatknięty za pasem rewolwer. W głowie majaczyła mu jakaś czarna myśl, która, gdyby stała się czynem, byłaby zbrodnią. Lecz wkrótce ślad znikł zupełnie i Kasjusz doprowadzony do ostateczności, musiał również zaniechać dalszej pogoni.
Od chwili, gdy zbłąkani przesiedleńcy spotkali zgoła przypadkowo Mauricea Geralda, w duszy Kasjusza budziła się i olbrzymiała potworna zazdrość, zrodzona tam, w stepie. Poskromienie mustanga, podarek wspaniałomyślny i uznanie, jakiem obdarzała łowcę mustangów piękna Luiza, przekonały kapitana, że w osobie Geralda ma poważnego współzawodnika. Obawiał się, aby jego kuzynka, posiadająca niezależny charakter i umysł wolny od przesądów, nie popełniła mezaljansu przez oddanie ręki człowiekowi o tak niskich aspiracjach, jakim był łowca mustangów.
I oto z sercem, pełnem niewysłowionej goryczy, i sam jeden pośród ciszy prerji, osaczony przez czarne myśli, jak przez gady śliskie i potworne, pędził Kasjusz z powrotem, biczując niemiłosiernie wyczerpanego z sił konia. Minął zarośla i wysoką, jak dzwonnica, topolę, i nagle — wstrząsnął nim dreszcz gwałtowny oburzenia i wściekłości. Oczy zalała mu krew. Ujrzał przed sobą dwóch jeźdźców, w których łatwo poznał kuzynkę i znienawidzonego łowcę mustangów. Pochłaniała ich widocznie jakaś ciekawa rozmowa, bo jechali pochyleni ku sobie i nie słyszeli coraz bliższego tętentu. Tymczasem Calchun znajdował się już w odległości dwustu kroków i chciwie podchwytywał srebrzysty głosik Luizy, nie mogąc jeszcze zrozumieć słów. Chciał wpaść błyskawicznie pomiędzy tych dwoje i przerwać ich czułą pogawędkę, ale przyszła mu myśl bardziej praktyczna: aby jechać za nimi trop w trop i wyśledzić ich kroki oraz podsłuchać treść rozmowy. Miękkość gruntu i bujne kępy trawy tłumiły znakomicie odgłos kopyt końskich, więc Kasjusz, trawiony gorączką zazdrości, przypadł do siodła i zaczaił się, będąc gotowym rzucić się w każdej chwili na przeciwnika, wyzwać go, a nawet zadać mu z tyłu śmiertelny cios kindżałem, lub poprostu palnąć mu w łeb z rewolweru.
Na szczęście jednak podsłuchana rozmowa nie zdradzała nic takiego, coby mogło pobudzić kapitana do szalonego czynu. Przytem konie Mauricea i Luizy poczuły zbliżenie się towarzysza i zarżały radośnie.
— Ach, kuzyn Kasjusz! — zawołała panienka, zatrzymując swego mustanga. — Gdzież jest ojciec i Henryk?
— Czyżbyś nie wiedziała, Lu?
— Sądziłam, żeś wyjechał razem z nimi na nasze spotkanie. Lecz cóż to? koń twój cały spieniony, jakbyś odbył na nim drogę taką samą, jak my?
— Ciągle jechałem za wami.
— Doprawdy? A ja nie wiedziałam! Dziękuję ci, Kasjuszu. Lecz i ten gentleman dążył za mną i tylko dzięki niemu uniknęłam wielkiego niebezpieczeństwa. Wyobraź sobie ścigał nas tabun dzikich ogierów!
— Wiem o tem.
— Widziałeś, jak one pędziły za nami?
— Nie, widziałem tylko ich ślady.
— I dokąd dojechałeś?
— Do wąwozu.
— A potem?
— Wróciłem.
Odpowiedź kapitana uspokoiła Luizę.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.