<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIX.  Zaczepka.

Nigdy jeszcze tawerny Olddufferyego nie zaszczyciło tak wykwintne i liczne towarzystwo, jak owego wieczoru po pikniku w prerji i polowaniu na dzikie konie. Z wyjątkiem pań, wszyscy uczestnicy wycieczki poczytywali za swój obowiązek pójść do tawerny, chociaż na pół godziny, i uraczyć się whisky. Oficerowie załogi, właściciele okolicznych plantacji oraz sportsmani z różnych stron co chwila podchodzili do bufetu, zamawiając do swych stolików ulubiony trunek.
Towarzystwo dzieliło się na grupy i w jednej z tych grup znajdowali się trzej znajomi oficerowie: Hencoc, Crosman i Slomen oraz major, komendant twierdzy.
W pewnej chwili kapitan Slomen zapytał, zwracając się do obecnych:
— Czyście panowie zauważyli, jak po przybyciu Luizy z Mauricem Geraldem Kasjusz był zmieniony i okazywał przy lada sposobności rozdrażnienie?
— Rzeczywiście, był ogromnie ponury.
— Trawi go zazdrość, i to zazdrość niezwykła.
— Czyżby z powodu łowcy mustangów, Geralda? No, to śmieszne. — rzekł major.
— Dlaczego śmieszne, panie majorze?
— Miss Pointdekster jest przedewszystkiem panienką z towarzystwa, dobrze urodzoną, podczas gdy Maurice Gerald...
— Może być również gentlemanem, Przynajmniej tak słyszałem.
— Zresztą, — dodał Slomen, — miss Pointdekster jest ekscentryczką i może sobie pozwolić na wiele rzeczy zdumiewających.
— Widzę, — rzekł komendant, zwracając się do Slomena, — że i pan, kapitanie, należy do współzawodników Mauricea. Rozumiałbym pana w zupełności, gdyby chodziło o Hencoca lub Grosmana, ale być zazdrosnym w powodu jakiegoś tam łowcy mustangów — to doprawdy śmieszne.
— To Irlandczyk, panie majorze, więc podejrzewam...
Ale nie dokończył, bo drzwi się otworzyły i do tawerny wszedł Gerald. Zajął miejsce przy wolnym stoliku i kazał sobie podać whisky oraz wodę. Wielu z pośród oficerów, którzy znali go z okazji nabywania mustangów, zamieniło z nim uprzejme ukłony. Młodzież zamierzała podejść do niego, aby spędzić wspólnie kilka miłych chwil na pogawędce, gdy nagle w progu ukazał się nowy gość, w którym odrazu poznano Kasjusza Calchuna. Zachowanie się jego oraz wygląd wskazywały dowodnie, że był trochę podniecony i nietrzeźwy. W oczach miał nienaturalne blaski, twarz bladą, włosy potargane i wysunięte niedbale z pod czapki. Stanąwszy pośrodku sali, zaproponował całemu towarzystwu wspólne spełnienie toastu, a gdy gospodarz tawerny napełnił gościom kielichy! — zawołał:
— Niech żyje Ameryka dla Amerykanów! Precz z uzurpatorami praw naszych! Precz z Irlandczykami!
Jednocześnie, patrząc natarczywie na stojącego naprzeciw z kielichem w ręku Geralda, trącił się z nim ruchem pogardliwym i tak gwałtownym, że kielich zadrżał w ręku Mauricea i whisky oblała mu pierś. Nikt nie wątpił, że Calchun zrobił to umyślnie, i wszyscy z zapartym tchem oczekiwali słusznego odwetu ze strony znieważonego.
Tymczasem Gerald ze zdumiewającym spokojem postawił na stole swój kielich i zaczął jedwabną chusteczką wycierać poplamiony gors koszuli. Zaległo milczenie, ale nikt nie ośmieliłby się podejrzewać łowcę mustangów o tchórzostwo. Wreszcie Maurice rzekł z dumą i dobitnie:
— Jestem Irlandczykiem.
— Pan Irlandczyk? — urągliwie zmierzył go oczami Calchun. — Czy być może? Sądząc z pańskiego stroju, raczej wziąłbym pana za meksykańczyka.
— Niepotrzebnie wtrąca się pan do tego, jak jestem ubrany, mister Calchun, a ponieważ nie upiększył pan mego stroju wylanym trunkiem, przeto niech i mnie będzie wolno zrobić coś podobnego.
Powiedziawszy to, łowca mustangów chwycił swój kielich ze stołu i, zanim się kto spostrzegł, resztą wina oblał twarz Calchunowi. Wszczęło się chwilowe zamieszanie, ci i owi stanęli po stronie Geralda, poczem w tawernie zapanowała cisza. Wszyscy byli przekonani, że zajście to będzie miało poważne następstwa i że przeciwnicy powinni rozstrzygnąć swe losy w pojedynku.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.