Jeździec bez głowy/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jeździec bez głowy |
Wydawca | Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zaledwie meksykanka zniknęła za drzewami, gdy z lasu wyłonił się jeździec, w którym Luiza natychmiast poznała starego myśliwego Stampa. Radość jej nie miała granic: oto dowie się wszystkiego o Geraldzie i o tej nieznajomej, którą Stamp spotkał po drodze.
— Mister Stamp, mister Stamp! — zawołała klaszcząc w dłonie, gdy myśliwy znalazł się w obrębie domu. — Zejdź pan prędzej z konia i proszę tu do mnie, na taras! Jakiż stąd piękny widok.
— Nie znam piękniejszego widoku, nad widok pani, — odrzekł z uśmiechem myśliwy i po chwili, oddawszy swego konia Plutonowi, był już na tarasie. Luiza chwyciła go serdecznie za rękę i, patrząc mu prosto w oczy, zapytała z pośpiechem:
— I cóż? Wie pan o wszystkiem? Jak się on miewa? Czy ciężko ranny?
— Pani mówi o mister Calchunie?
— Ach, nie, nie, o tym wiem wszystko. Chodzi mi o mister Geralda. Wszak on dwa razy ocalił mi życie.
— Kula ugodziła go powyżej kolana, ale to nic strasznego, zwyczajne draśnięcie skóry. Jest mu już lepiej. Jeszcze ze dwa dni w łóżku i wszystko przejdzie.
— Gdzie leży mister Gerald?
— W hotelu, w którym pojedynkował się.
— Może źle go doglądają? Może źle jest odżywiany? Mam tu dla niego trochę wina i inne niezbędne dla chorego rzeczy, więc gdyby pan zechciał...
— Bardzo chętnie.
— Ale nie powie mu pan, że to ode mnie, i że wogóle wypytywałam pana o niego, proszę bardzo!
— Może pani polegać na mnie, miss Luizo. A co do odżywiania, to zapewniam panią, że nic mu nie brak. Dostarcza mu ktoś stale moc wszelkiego rodzaju łakoci.
— A!... Któż to taki?
— Jakby tu pani powiedzieć. Zresztą Maurice Gerald sam nie wie. Kilkakrotnie do hotelu przychodził jakiś służący, z wyglądu meksykanin, i miał zawsze dla Mauricea dużą paczkę. Właśnie przed chwilą, wyjeżdżając z lasu, natknąłem się na tego człowieka. Wiózł ze sobą taki sam koszyk, jak te, które przedtem otrzymał Gerald. Towarzyszył jakiejś młodziutkiej kobiecie, widocznie swej pani.
Luiza nie wypytywała już więcej, wszystko stało się dla niej wyraźne, aż nazbyt wyraźne. Mauricem opiekuje się czarnooka meksykanka, a że jest on jej narzeczonym, nie ulega wątpliwości.
— Widzę, mister Stamp, — rzekła, ukrywając smutek, — że Maurice Gerald znalazł troskliwe serce, więc troskliwość z mej strony będzie już zbyteczna. O jedno tylko proszę pana, nie mówić choremu, że wypytywałam o niego.
— Zaręczam pani, miss Luizo, że nie powiem mu ani słówka.
— Wierzę panu. Ale zaczyna się upał, więc zejdźmy z tarasu. Poczęstuję pana jego ulubioną wódką, proszę, mister Stamp.
Zbiegła szybko na dół i po chwili pożegnała myśliwego, zostawiając go tête à tête z butelką whisky. Pragnęła jaknajprędzej znaleźć się w swoim pokoju w samotności i wypłakać wszystkie łzy, które ściskały gardło i biegły do oczu. Pierwszy raz w życiu sercem Luizy targnęła zazdrość i zrozumiała, że kocha Mauricea Geralda. Lecz jakże srogo zawiedziona była jej miłość, gdy przekonała się, że Maurice ma narzeczoną i to zwinną, czarnooką amazonkę, która naprawdę godną była jego serca.
Nie mogąc znaleźć sobie nigdzie miejsca, Luiza kazała osiodłać swego pstrokatego mustanga i pomknęła w step, w kierunku twierdzy. W tym czasie wracała właśnie z fortu meksykanka. Panienka ta jechała w cieniu drzew, więc twarz miała odsłoniętą, a woal zarzucony na ramiona. Gdy minęły się i obejrzały za sobą, twarzyczka Luizy posmutniała jeszcze bardziej, a serce jej ścisnął żal niewysłowiony.
— Jest ona piękna, — snuła swe myśli kreolka, — aż nazbyt piękna, aby stała się dla Mauricea tylko przyjaciółką. Naturalnie, kocha on ją bardzo i dlatego jestem mu obojętna, Nic mi teraz innego nie wypada, jak tylko unikać z nim spotkania. I zapomnieć, zapomnieć, zapomnieć! Ale czy to mi przyjdzie tak łatwo? Po zatargu z Kasjuszem Maurice przestanie bywać u nas i spotkać się z nim będę mogła jedynie, dzięki jakiemuś nadzwyczajnemu wypadkowi.