<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVIII.  Zakazana wycieczka.

Dzicy Indjanie często napadali osiedla plantatorów, zmuszając ich do ciągłego pogotowia. I teraz po długiej przerwie plemiona czerwonoskórych zaczęły wałęsać się bandami. Wiadomość o tem otrzymała między innymi i rodzina Pointdekstera, lecz nikt nie przywiązywał do tego wielkiej wagi, ponieważ dom był zbudowany mocno i wyglądał, jak twierdza. Niemniej jednak krążące coraz uporczywiej wieści zaczęły oddziaływać na Pointdekstera zatrważająco i odbierały mu pewność siebie.
Pewnego razu cała rodzina, nie wyłączając kapitana Calchuna, który był już wyzdrowiał i mógł udzielać się towarzystwu, siedziała przy stole. W tem przybył z twierdzy posłaniec i przyniósł od komendanta list, adresowany do plantatora. W liście tym major zawiadamiał, że Indjanie według wszelkiego prawdopodobieństwa szykują się do walki, gdyż pewien zbieg z pośród tubylców, wódz Seminolów nazwiskiem Dziki Kot doniósł, że widział, jak plemię Komanczów odtańczyło swój wojenny taniec, co świadczy o gotowości ich do walki. Przytem wiele band dzikich rozproszyło się po Teksasie, łupiąc i mordując bezlitośnie.
— Czyż można polegać na doniesieniach jakiegoś tam zbiega? — rzekła Luiza. — Tymbardziej, że Dziki Kot jest wrogo usposobiony zarówno względem białych, jak i czerwonoskórych.
— Słuszna uwaga, — odparł plantator — podobnież zapatruje się na tę sprawę major. Jest on przekonany, że dwulicowy ten Indjanin nie będzie długo zastanawiał się nad tym, czy ma pójść ręka w rękę z Komanczami, gdy znajdzie odpowiednią dla siebie chwilę. Tymbardziej więc musimy być ostrożni. Zresztą spodziewam się, że w pobliżu niema ani Komanczów, ani Seminolów.
Rozmowę przerwało zjawienie się starego Pompejusza, który zameldował panience, że pstrokaty mustang już osiodłany i czeka przed gankiem.
— Chcesz wyjechać na spacer, Luizo? — zapytał plantator tonem nieco zdziwionym. — Sama jedna? Nie rób tego, proszę.
— Nie rozumiem dlaczego? Wszak nie pierwszy raz wyjeżdżałam sama.
— I trochę za często, dodajmy.
Twarz młodej kreolki oblał rumieniec, nie wiedziała, czy słowa ojca przyjąć, jako napomnienie, czy wymówkę.
— Wbrew twojej woli, ojcze, nie pojadę. Ale nie mogę przecie całymi dniami ślęczeć w domu, kiedy nikogo tu niema i wszyscy jesteście zajęci swojemi sprawami. Niestety, nie wiedziałam, że będę skazana na takie życie w Teksasie.
— Bynajmniej nie wzbraniam ci spacerów konnych, ale nie pozwolę, abyś jeździła sama, gdyż mam do tego pewne powody.
— Jakie, ojcze? — zapytała Luiza, truchlejąc.
— Czyż ostrzeżenia majora nie są wystarczającym powodem? — wymijająco odrzekł Pointdekster. — Pamiętaj, że nie jesteśmy w Louissianie wśród ludzi kulturalnych, lecz w stepach Teksasu, gdzie na każdym kroku czatują dzicy.
— O, nigdy nie wyjeżdżam dalej, jak na jakieś pięć mil!
— Pięć mil! — zawołał przerażony Calchun. — I sądzisz, że w odległości pięciu mil nic cię złego nie spotka? Woodley ma rację, nie pozwalając ci wyjeżdżać samej.
— Mylisz się, mister Calchun, skoro pomyślałeś, że w twoim towarzystwie byłabym bezpieczna. Gdyby naprzykład napadli nas Komancze, mój mustang poniósłby mnie, jak strzała, podczas gdy twoja szkapa narobiłaby ci kłopotu.
Calchun zamilkł, Pointdekster zaś zwrócił córce poraz wtóry uwagę, że nie wolno jej wyjeżdżać poza obręb domu bez towarzystwa Henryka lub Kasjusza.
Luiza musiała uledz i, rozkazawszy Plutonowi odprowadzić z powrotem mustanga do stajni, wyszła z pokoju. Ponieważ w przeddzień, w czasie przejażdżki z Geraldem. natknęła się na komendanta twierdzy, więc teraz dręczyła ją myśl, czy major nie doniósł ojcu o spotkaniu jej z Mauricem.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.