Jeździec bez głowy/XXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jeździec bez głowy |
Wydawca | Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz Luiza znowu zaczęła pilnie obserwować z tarasu swego domu i znowu ujrzała w stepie znajomą postać jeźdźca. Maurice przystanął w pobliżu i skierował oczy na dom Pointdeksterów. Luiza ukryła się za balustradą, jeździec pomknął dalej i zniknął w zaroślach. Miss Pointdekster była już pewna, że Gerald jedzie do Isadory, lecz tym razem postanowiła sprawdzić naocznie swoje domysły. I oto po upływie kilkunastu minut, jadąc śladem Geralda, znalazła się w lesie, na wzgórzu, skąd widać było doskonale zagrodę Don Silvia Martineza, wuja Isadory, i drogę którędy mógł jechać Maurice. Lecz droga była pusta i wokół zalegała cisza uroczysta. Gdzież więc jest Gerald, czyżby już spotkał się z piękną meksykanką w domu jej wuja lub w umówionem miejscu. Nagle uszu Luizy doleciał tętent konia. Po chwili z lasu wyjechał Maurice Gerald. Był sam i wygląd jego nie pozwalał podejrzewać go o jakiekolwiek ukryte zamiary. Luiza nie zdążyła już ukryć się, gdyż mustang jej poznał starego towarzysza i zarżał radośnie.
— Witam panią, miss Pointdekster! — rzekł Gerald z uśmiechem. — Tak sama? Zresztą wiem coś o tem, że lubi pani wycieczki w samotności.
— Wzoruję się na panu. A może nie jest pan sam?
— Owszem, lubię takie wycieczki również Ponieważ mieszkam obecnie w hotelu, w którym hałas dokucza mi okropnie, przeto pozwalam sobie na spacery do tego akacjowego gaju. Prawda, jaki jest słodki ten cień i ta cisza akacji?
— Sądzę, że pan powinien lepiej wiedzieć, jako stały bywalec tutejszy.
— Byłem tutaj zaledwie dwa razy. Ale dziwi mnie to, skąd pani wie, że byłem tutaj wogóle?
— Często siedzę na tarasie, na dachu domu, a stamtąd widać wszystko.
— Ach, tak?
— Widziałam również młodziutką lady, która polowała w prerji na antylopę, zarzucając na nią lasso. Odrazu domyśliłam się, że jest to ta sama osóbka, o której mi pan kiedyś wspominał.
— Isadora?
— Tak, Isadora.
— Istotnie, bawiła tutaj niedawno.
— I była bardzo łaskawa dla pana, mister Gerald?
— Tak, okazała mi wiele dobroci, lecz nie miałem sposobności podziękować jej za to. Mimo całą dla mnie przyjaźń, nie zechciała nawet mnie odwiedzić w hotelu.
— Zapewne wolała spotkanie w cieniu akacji?
— Nie widziałem jej od kilku miesięcy i znowu długo jej nie zobaczę. Wyjechała w tych dniach do ojca, który przebywa w Rio Grande. A że bawiła tutaj u swego wuja, wiadomo mi stąd, ponieważ otrzymywałem od niej paczki z różnemi łakociami, a kiedyś przysłała mi liścik. Wie pani, Isadora jest mi wdzięczna za pewną przysługę, jaką jej kiedyś wyświadczyłem.
— Jaką przysługę, mister Gerald?
— Kiedyś została w prerji okrążona przez tłum pijanych Indjan i dzięki zgoła przypadkowej obecności mojej zdołała się uratować z tak przykrej sytuacji.
— I pan to nazywa przykrą sytuacją. Jaka skromność przemawia przez pana. Gdyby ktokolwiek mnie wyświadczył taką przysługę, byłabym...
— Proszę, niech pani dokończy.
— No, pokochałabym takiego człowieka.
— W takim razie pragnę, ażeby pani znalazła się w ręku Indjan i żebym mógł wyratować panią.
— Pan żartuje, mister Gerald. Nie jestem już dzieckiem. Proszę mówić szczerze!
— Mówię najzupełniej szczerze.
Luiza Pointdekster przegięła się w siodle i podała usta Geraldowi.
— Niech pan robi ze mną co chce, ja kocham pana! Kocham pana! — powtórzyła szeptem, ale z mocą.