<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXVI.  Zwiastun zbrodni.

Już poraz wtóry zadźwięczał gong, wzywający rodzinę Pointdekstera na śniadanie, a Henryk nie zjawiał się jakoś. Zrazu nie zwrócono na to uwagi, ale gdy nieobecność zwykle punktualnego młodzieńca przeciągała się dłużej, Pointdekster był zagniewany i zdziwiony jednocześnie.
— Co to ma znaczyć? — pytał co chwila, spoglądając to na drzwi, to na okno i nasłuchując uważnie.
Luiza miała w oczach niepokój, Calchun unikał jej wzroku, był podrażniony, często wychodził z pokoju, ale patrzący na nich plantator nie przywiązywał do tego żadnej wagi, mrucząc tylko pod nosem:
— Rzecz dziwna, że Henryk nie przyszedł na śniadanie. Chyba nie śpi do tej pory, bo nigdy tak późno nie zwykł wstawać. Czyżby wyszedł gdzie i oddalił się tak bardzo, że nie dosłyszał gongu? Plutonie, — zwrócił się do służącego negra — zastukaj do pokoju Henryka i powiedz mu, że oczekujemy na niego.
— W pokoju go niema, mister Woodley. — odrzekł służący.
— Skąd wiesz?
— Wiem, bo przeszukałem cały dom. Mister Henryk musiał zapewne wyjechać.
— To zdumiewające! — zawołał plantator. — A czy koń jego jest?
— Zaglądałem do stajni, ale są tam tylko konie kapitana i panienki. Mister Henryk napewno wyjechał, bo gdzie jego koń, to i on tam.
— Nie, to nie do wiary! Idź-no natychmiast i poszukaj mi Henryka lepiej!
Gdy Pluton wyszedł, Pointdekster rzekł, jakby do siebie:
— Jeżeli naprawdę wyjechał, to musiało to nastąpić bardzo rano albo w nocy. Gdzież jednak mógł spędzić noc? Czyżby w twierdzy z tamtejszą młodzieżą? Chyba nie za stolikiem w tawernie.
— O nie, on do tego niezdolny, — bąknął Calchun, aby coś powiedzieć.
Luiza sądziła, że Kasjusz nic nie wie o wyjeździe brata, a zwłaszcza o przyczynie wyjazdu, i dlatego wolała milczeć. Ale w miarę, jak czas upływał, a Henryka nie było widać, zaczęła się niepokoić ogromnie, pełna sprzecznych przypuszczeń i złych podejrzeń.
Nagle do pokoju wpadł Pluton zdyszany i wystraszony śmiertelnie.
— Co się stało? — skoczył do niego Pointdekster. — Mów!
— Młodego pana niema, — wykrztusił wreszcie służący — ale... koń jego... jest przed bramą.
— Co to ma znaczyć! Gadaj po ludzku!
— Mister Woodley, ja się boję, że koń zgubił swego jeźdźca.
— Głupstwa pleciesz! — żachnął się plantator. — Henryk zbyt dobrze jeździ konno, aby pozwolić się wyrzucić z siodła.
— Tego nie mówię, mister Woodley, ale... niech pan sam pójdzie zobaczyć!
Gdy plantator, Luiza i Calchun znaleźli się przy bramie, ogarnęła ich nagle zgroza. Koń był cały spieniony, uderzał niespokojnie kopytami i parskał tak nerwowo, jak gdyby umknął przed czemś strasznem! Na szerści i na siodle miał krople i plamy zaskrzepłej krwi, co nie pozwalało już wątpić, że krew ta, której znaki roztropne zwierzę przyniosło do domu — jest krwią Henryka Pointdekstera.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.