Jednostka i ogół/Swojski piasek

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Nałkowski
Tytuł Jednostka i ogół
Podtytuł Szkice i krytyki psycho-społeczne.
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Swojski piasek[1].


Amicus Plato...


Ponieważ w „Głosie“ przy wymienieniu składu redakcyi „Wisły“ pomieszczono i moje nazwisko a kierownik tej ostatniej w programowym artykule wstępnym „Wędrowca“ (Nr. 1) rozwinął poglądy na „Wisłę“ zupełnie sprzeczne z moimi, zmuszony więc jestem zabrać głos w tej sprawie; jakkolwiek bowiem nie mam pretensyi do nieomylności, to jednak pozwalam sobie mieć pretensyę do — konsekwencyi; solidaryzując się zaś z poglądami pomienionego artykułu, stanąłbym w sprzeczności z poglądami własnymi na sprawy geograficzne i niegeograficzne, wyrażonymi w różnych artykułach.

Jeżeli zdołałem dobrze zrozumieć pana D., to artykuł jego zawiera dwa zasadnicze twierdzenia:
1) Wiedza zachodnia do badania naszego kraju i utrzymania narodowego bytu jest niepotrzebna, nawet szkodliwa, albowiem po używaniu jej nie staliśmy się ani lepszymi (?), ani szczęśliwszymi (post hoc ergo propter hoc!)
2) Dla utrzymania narodowego bytu potrzebna jest natomiast święta zgoda.
Co do tego drugiego punktu, to z mego specyalnie geograficznego stanowiska nie mam wprawdzie powodu zbytnio się nad nim rozwodzić. Nie mogę jednak nie zauważyć, że ze stanowiska tak przyrodniczego, jaki ekonomicznego, zgoda śród różnych warstw i obozów jednego społeczeństwa jest poprostu idyllą; gdyby zaś nawet idylla taka dała się na jakiś czas urzeczywistnić, chociażby formalnie, to przyniosłaby społeczeństwu raczej szkodę niż korzyść; albowiem 1-o na polu umysłowem, przez założenie towarzystwa wzajemnej adoracyi, doprowadzićby musiała do wyjałowienia; 2-o na polu ekonomicznem utrzymywałaby się kosztem pracującej większości, a zatem prowadziłaby do ruiny. Przytem, gdyby mimo to, większość ta, pokrzywdzona, praktykowała zgodę nie tylko formalnie, ale z przekonania, to dowodziłaby tem zupełnej martwoty, a przecież martwota nie może być środkiem zachowania życia, środkiem obrony.
Nie dziw też, że dotąd tylko poeci i ideolodzy śpiewali serenady o społecznej zgodzie, i tylko podstępny spryt Agryppy ujął ją w formę budującej bajeczki, której zresztą już w owe czasy nie zupełnie dowierzano.
Co do pierwszego twierdzenia pana D., to badanie kraju bez udziału wiedzy zachodniej, metodami „swojskiemi,“ „samodzielnie“ zdobytemi, przedstawia się nam w sposób mniej więcej taki: gdy staniemy np. wobec problematu zniżania się wód okolicy goplańskiej, wygasania jezior — to nasza „swojska“ wiedza objaśni nam to zjawisko w ten sposób, iż „żaby wypijają wodę“ — tak objaśniają podobne zjawisko mieszkańcy Turanu, którym wiedza zachodu nie zamąciła zdrowego rozsądku, którzy sądzą jedynie na podstawie wiedzy „swojskiej,“ na zasadzie „własnego doświadczenia.“ Gdy staniemy wobec problematu powstania gór Ś-to-Krzyzkich, wówczas wiedza swojska powie nam, że Pan Bóg, nosząc po stworzeniu świata worek z kamieniami dla stwarzania gór, w tem miejscu upuścił kamień — tak objaśniają powstawanie gór Czarnogórcy, którzy, patrząc od wieków na swe góry, bez pomocy wiedzy zachodu nabyli tak głębokiego w tej rzeczy, „własnego“ doświadczenia. Gdy staniemy wobec głazów erratycznych, to wiedza „swojska“ objaśni nam, że kamienie te „czart rozsypał“ lub że one „rosną“ — tak objaśniają to zjawisko „samodzielnie“ mieszkańcy wschodnio-europejskiej niziny i t. d. i t. d. Zresztą po co tu szukać analogii? Czyż my sami nie „badaliśmy“ przez wieki kraju za pomocą tej naszej wiedzy swojskiej? Wszakże do ostatnich czasów byliśmy zamiłowani do kwestyj zachodnich tylko o tyle, o ile one odnosiły się do mody lub sportu; gdzie tylko jednak chodziło o naukę, to zawsze (z wyjątkiem „Heklątek,“ „Darwiniątek“ i t. d.) wykazywaliśmy dziwny zapał do „swojskości“ — objaśnienia w rodzaju czarnogórskim zawsze łatwiej właziły nam do głowy niż różne takie niepatryotyczne „dyslokacye,“ „epigenezy,“ „wsteczne erozye,“ „abrazye,“ „ingresye,“ „transgresye“ i t. d. Dzięki to właśnie tym naszym „swojskim“ metodom, cudzoziemcy znają lepiej nasz kraj, niż my sami. Jeżeli zaś chodzi o obronę naszego bytu za pomocą takich metod, to wyraża się ona chyba tylko w tem, że tego rodzaju „swojskie samodzielne badania“ wprowadzić mogą w dobry humor uczonych zachodu, oraz że nam samym pozwalają pocieszać się myślą, iż jakkolwiek nie istnieje już rzeczpospolita Polska, to istnieje wciąż jeszcze nasza nieśmiertelna rzeczpospolita Babińska.
Nie myślimy tu bynajmniej ubliżać szczupłemu gronu naszych uczonych, którzy położyli niezaprzeczone zasługi w badaniach naszego kraju; ale jeżeli położyli oni zasługi w tym względzie, to właśnie dla tego, że przyswoili sobie badawcze metody zachodu. Jeżeli np. p. Kontkiewicz w „Pamiętniku Fizyograficznym“, badając obszar na południu gór Ś-to-Krzyzkich, nie ograniczył się na wyliczaniu pagórków lub rzeczek, jakby to zrobił każdy nasz „swojski“ geograf; nie ograniczył się nawet na wyliczaniu formacyj i skamieniałości, lecz potrafił formy topograficzne związać genetycznie z geologiczną przeszłością kraju, a przez to tchnąć życie w owe martwe formy, to uczynił to dla tego, że przyswoił sobie te metody, jakiemi za przykładem Richthofena posługuje się każdy dobry geograf niemiecki. Jeżeli p. Karłowicz objaśnia z powodzeniem nazwy geograficzne, to czyni to także dla tego, że przyswoił sobie metodę zachodu, a zerwał z metodą „swojską,“ która np. nazwą Babilonu wyprowadzała w łatwy sposób od babiego łona. Toż samo ma miejsce w każdej gałęzi wiedzy krajoznawczej. A zatem p. D., wzywając do współpracownictwa „Wisły“ tego rodzaju uczonych, staje w sprzeczności z głoszoną przez się zasadą wyłącznej swojskości i gdyby chciał być z nią zgodnym, to musiałby na współpracowników wezwać np.: do ligwistyki swojskiej p. Maleczyńską, do geografii swojskiej p. Krynickiego, do socyologii swojskiej p. Jeleńskiego i t. d. P. D. musi bowiem przyznać, że są to najbardziej typowi przedstawiciele zalecanej przez niego wiedzy „swojskiej“, których nie można posądzić o grzeszne konszachty z wiedzą zachodnią; zatem „badacze“ zupełnie „samodzielni“, z metodami „własnemi“, zdobytemi osobistem „doświadczeniem,“ badacze nawskroś „swojscy,“ którzy patryotyzm w tym kierunku doprowadzili do możliwej doskonałości. Jeżeli p. D. ich nie wezwał, to jest w sprzeczności z tem, co głosi o metodach „Wisły;“ jeżeli zaś ich znów wezwał, to w takim razie „Wisła“ czynić będzie niepotrzebnie konkurencyę „Roli,“ której udało się osiągnąć zupełne oczyszczenie swojskiej wiedzy od naleciałości zachodu, która idzie w kierunku czysto „swojskim,“ a czyni to, przyznajemy z takiem powodzeniem, że „Wisła“ konkurencyi nie wytrzyma; po co więc wstępować na pole uprawiane tak dzielnie.
Jeżeli wszczególności badanie kraju za pomocą metod swojskich, nie przynosząc doniosłych naukowych rezultatów, nie może też przynieść i znacznych korzyści praktycznych, któreby nam dały jakąć skuteczną broń w zewnętrznej walce o byt, to wogólności takie zasklepienie się w swojskości, zamykanie się murem chińskim od wpływów zewnętrznych jest tylko stwarzaniem fatalnych sztucznych warunków wyspowych (naturalnie bez strategicznych korzyści wyspowego położenia), jest chęcią przyjęcia na siebie roli kangurów, peszeresów, drontów i t. d. Zwierzęta takie i ludzie tacy „przystosowali“ się doskonale do warunków swych krain, a jednak nie unikną zguby, zgotowanej im przez odosobnienie. Indyanie wyspowej Ameryki też „przystosowali się“, też opierali się na „pierwiastkach swojskich:“ poznali swój kraj swemi metodami, znali każdą knieję, zajmowali się „swojskiem“ łowiectwem, pogardzając cudzoziemskiem rolnictwem, a jednak wymierają i wymarliby daleko prędzej, gdyby nie przyjęli od cudzoziemców przynajmniej „broni palnej“ w miejsce „swojskiego“ łuku. Pan D. za to nazywa ich „mądrzejszymi“. — Tak, bezwątpienia są oni mądrzejsi, ale od... zwolenników wyłącznej swojskości; bo dla nas bronią palną jest właśnie wiedza zachodu; odstrychując się od niej, postępowalibyśmy jak Indyanie, którzyby chcieli w walce przeciw broni palnej posługiwać się wiernie „swojskiemi“ łukami lub pałkami.
Nie! wiedzy zachodniej nie można „wykluczyć za nawias“, to nas nie zbawi, jak strusia — wsadzenie głowy w piasek, bo przez to my sami śród narodów cywilizowanych tak się „wykluczymy za nawias“, że już nigdy się doń nie dostaniemy; i nic nam nie pomogą wszelkie środki zalecane przez p. D.: ani „wiedza swojska,“ ani „krajowa religia,“ ani dr. Moore, wróg wykształcenia kobiet, ani „przystosowanie,“ które już dawniej znane było u nas jako „dojrzałość umysłowa.“ „Przystosowanie“ takie lub taka „dojrzałość“ może być korzystna dla filistrów w wewnętrznej walce o byt, jak to sam p. D. trafnie dalej wykazał, nazywając to „interesem do lepszej pieczeni;“ ale dla narodu w walce zewnętrznej korzystnem być nie może: jest to uwstecznienie, a uwstecznienie nigdy nie może być korzystnem dla utrzymania narodowego życia. Gdy skrzydła narodu przystosują się do warunków odosobnienia, jak skrzydła dronta, to naród musi w końcu podzielić los tego ptaka. Wprawdzie pojedyńcze dronty mogły być za życia tego gatunku tem tłustsze, im lepiej były do tego wstecznego wyspowego życia przystosowane, to jednak wobec walki zewnętrznej te tłuste dronty-sybaryty właśnie najprzód uległy; bądźto jako najsmaczniejsze kąski, bądźto jako okazy, połapane do menażeryi, gdzie zresztą, wyznajemy to, przystosowawszy się do warunków, do swych panów, żyły dalej jakiś czas i nawet tłuściały. Ale chyba p. D. nie pragnąłby dla nas takiej egzystencyi; przynajmniej my ubodzy pracownicy nie jesteśmy tak rozrzutni, za tak wysoką cenę nie możemy kupować konsensu nawet na egzystencyę.
Po tem wszystkiem stanęliśmy przed psychologiczną zagadką. Pan D. przez lat wiele nie odznaczał się bynajmniej „zgodnością,“ ani „przystosowaniem“; owszem znany był jako ostry polemista w słusznej sprawie rozprzestrzeniania wiedzy zachodu. Przyswajał nam tę wiedzę w niezwykłej obfitości, wprowadził ją do swych powieści i stał się przez to wybornym nowelistą, a choć nie zyskał tego rozgłosu, co ci, którzy, opierając się jedynie na „swojskości,“ schlebiali próżności narodu i wygrywali na jego i tak już starganych nerwach; niemniej jednak nie pozostał bez doniosłego wpływu na ogół, wszczepił weń głębsze poglądy na świat otaczający i na stanowisko człowieka, a więc bez wątpienia uczynił nas „lepszym“ (że nie uczynił „szczęśliwszymi,“ czyż to jego wina lub wina wiedzy zachodu, którą głosił; czyż już tak prędko można było odrobić całe brzemię grzechów przeszłości, tem bardziej, gdy nastąpiły fatalne stosunki zewnętrzne?). I teraz po tak chwalebnej działalności p. D. „radykalista z nad Nidy“ uląkł się, trąbi do odwrotu, rzuca broń, amunicyę, rzuca tornister z zebranymi zapasami, pozostawia towarzyszy, cofa się w nieładze na tyły armii, po za linię furgonów i myśli się bronić metodą strusia, wsadzając głowę w „swojski“ piasek, lub, co najwyżej, radzi wznosić mur chińsko-polski i z po za niego wywijać maczugą jaskiniowych przodków.
I czyż to nie zagadka, a przynajmniej czyżby to nie była zagadka, gdybyśmy nie wiedzieli, że w czasach, gdy narody przechodzą ciężkie koleje, gdy usuwają im się z pod nóg podstawy bytu, wtedy najlepsze, najszlachetniejsze, najbardziej miłujące kraj jednostki w niespokojnem poszukiwaniu zbawczych dróg wyjścia zbaczają częstokroć na zgubne bezdroża.
Na zakończenie przyznajemy się, iż niniejsze wystąpienie nasze sprawia nam niewymowną przykrość ze względu na osobę pana D.[2]: przywykliśmy bowiem zawsze walczyć nie przeciw niemu, lecz z nim razem, pod jedną chorągwią, w jednym szeregu; przywykliśmy z nim wspólnie uprawiać jeden krajowy zagon ku ogólnemu dobru. Ale trudno: zasady są rzeczą droższą nad wszystko, o nich, jak o uczuciach, można powiedzieć z poetą: „tam jest krew moja.“





  1. Artykuł ten był napisany w chwili powstawania „Wisły“.
  2. Pod inicyałem D. kryje się tu nazwisko nieodżałowanej pamięci Adolfa Dygasińskiego, znakomitego powieściopisarza i bojownika postępu. Pojawienie się w swoim czasie jego artykułów w obronie „krajowej religii“ i „wiedzy swojskiej“, oraz propagowanie poglądów dra Moore przeciw wykształceniu kobiet, było dla mnie bolesną niespodzianką. — Na szczęście była to tylko chwilowa, a szczera, reakcya tego silnego ducha i prawego charakteru.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Nałkowski.