Jednostka i ogół/Z powodu Forpoczt

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Nałkowski
Tytuł Jednostka i ogół
Podtytuł Szkice i krytyki psycho-społeczne.
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Z powodu Forpoczt.[1]


W Nr. 28 „Przeglądu“, w art. p. K. Sterlinga, „Powrotna fala“, napotkałem wzmianki o mnie z powodu „Forpoczt“, oraz z powodu mego niewydanego dotąd „Wykładu geografii fizycznej ogólnej“. W sprawie tej pragnąłbym tu podać parę słów wyjaśnienia, a po części i sprostowania.

Naprzód sądzę, że, pomieszczając wzmiankę o Forpocztach pośród objawów „Powrotnej fali“, należałoby dla zoryentowania czytelnika dać wyraźną klasyfikacyę tych „fal“: należało ostro odgraniczyć z jednej strony reakcyę obłudy czyli interesu, z drugiej strony reakcyę znużenia, oraz reakcyę uczuciową i filozoficzną. Zupełnie co innego jest bowiem wyczerpanie walką, potrzeba zaspokojenia pragnień serca, lub powrót do dawnej drogi z nowemi zasobami, a co innego przedsiębiorstwo eksploatacyi tych wszystkich objawów, w celu utrzymania dawnych przywilejów, oraz handel świętościami.
Bez takiego rozgraniczenia pomięszamy wysubtelnionych z zamaskowanymi brutalami, przeduchowionych — z przedsiębiorcami interesu religijnego, altruistów z jezuitami — ludzi z małpami; tembardziej, że liczni pisarze, będący na służbie „przedsiębiorstwa“, pracują gorliwie nad zamydlaniem oczu w tym względzie.
Powtóre p. Sterling z mej charakterystyki nerwowców podaje: „cześć dla siły we wszelkich jej objawach“. Tymczasem ja zrobiłem jaknajwyraźniej zastrzeżenie następujące: „czcząc siłę, jako największy ideał ludzkości, nie jesteśmy przez to bynajmniej bezkrytycznymi wyznawcami nietzscheanizmu; czcząc siłę bowiem, nie koniecznie trzeba widzieć jedyny jej wyraz w instynktach pierwotnych a jedyną jej miarę w powodzeniu“; a dalej objaśniłem, że siła dlatego jest ideałem, dlatego budzi w nas cześć, ponieważ ulega „transmisyi“ i może się objawić „w pożądanej formie“.
Bez takiego zastrzeżenia przytoczenie autora może znów wywołać w czytelniku fałszywe pojęcie, a koncesyonowanym kataryniarzom warszawskim dać znow sposobność do chwycenia za korby swych katarynek i nieskończonego wygrywania podkościelnych zawodzeń o „czci dla siły brutalnej“, „rozpasaniu nerwów“, „zwierzęcej walce o byt“, „chuci zmysłowej“, „moralności niezależnej“, „żydowskiej bezwyznaniowości“ itd. itd., w kółko in infinitum, co wszystko służy podobnie jak gongi lamów buddyjskich do oszołomienia wiernych i uczynienie ich podatnymi na otwieranie swych kieszeni.
Po trzecie p. St. przytaczając moje przeciwstawienie nerwowców „tłumowi“, nie dodał tego, na co ja silny położyłem nacisk: „mówimy tłum w znaczeniu psychicznem, bo w znaczeniu społecznem to wcale nie tłum, owszem!“ Jest to dodatek bardzo ważny, gdyż on określa stosunek nerwowca do kwestyi społecznych; stosunek ten uwydatniony też został w mej krytyce artykułu pana Lutosławskiego („Zkąd się biorą pesymiści“), oraz w podniesieniu pesymizmu społecznego po nad pesymizm zasadniczy. Jest to stosunek nerwowca tego mianowicie typu, jaki ja za ideał uważam. Typ ten nie jest bynajmniej identyczny z typem aspołecznym, egoistycznym, sybarycko-artystycznym, o jakim myśli p. Sterling, wspominając Bourgeta, oraz bohatera pana Sienkiewicza („Bez dogmatu“). Nie mam tu miejsca na szczegółowe wyjaśnienie tej różnicy; wyjaśnię to z czasem w osobnej pracy; tymczasem nadmienię tylko, że klasyfikacya nerwowców na podstawie stosunku między instynktami biologicznymi i socyalnymi doprowadziła mnie do wyróżnienia następujących czterech głównych typów:
1) Typ biologiczny-asocyalny albo nietzscheański (np. Napoleon, Byron),
2) Typ biologiczny-socyalny, albo wybuchowy (np. Nietzsche, Ada Negri, Kowalewska[2]
3) Typ abiologiczny-socyalny, albo chrystusowy (Guyau, Amiel, Shelley).
4) Typ abiologiczny-asocyalny albo dekadencki (Renan, Bourget).
Typy te mają pod względem psychicznym wiele cech wspólnych, ale pod względem swego stosunku do społeczeństwa różnią się nieraz krańcowo.
Otóż p. Sterling nie odróżnił tego ideału nerwowca, jaki ja kreślę w „Forpocztach“, od typu dekadenckiego, i stąd znów czytelnik może z pracy autora nabrać błędnego mniemania, że ja jestem rzecznikiem typu dekadenckiego, do czego nie mogę się przyznać bynajmniej. A to tembardziej, iż typ ten, należący do słabszych, ulega zbyt często takiemu gatunkowi reakcyi, którą ze względu na mą klasyfikacyę troglodytów nazwałbym „świńską“; powstają więc: „świnie smutne“, „świnie sentymentalne“, „świnie pokutujące“ i t. p. Z nich to troglodyci rekrutują swych najlepszych „bardów“, których wieńczą za obronę ich interesów — interesów arystokracyi, burżuazyi, klerykalizmu. Jakkolwiek więc przejmują mnie politowaniem napaści na dekadentów, przedsiębrane przez koncesyonowanych przedsiębiorców moralności, jak również ględzenia pisarzy, którzy niby przysłowiowy dyabeł, na starość stali się pielgrzymami; jakkolwiek przyznaję typowi dekadenckiemu rolę w ewolucyi jako fermentowi, przegryzającemu analizą stare budowle, które runąć powinny, to jednak typu tego nie uważam bynajmniej za ideał nerwowca, który mimo analizy, mimo pogardy dla moralności przeciętnej, powinien być dość silny, by się nie dać zgnieść analizie, lecz nad nią zapanować, powinien mieć własny probierz etyczny i jemu pozostać wiernym, powinien mieć barki dość potężne, by udźwignąć ciężar odpowiedzialności za czyny własne. Pragnąc szczęścia własnego, powinien mieć siły, dążyć doń swym własnym kosztem, a nawet torować zarazem drogę do szczęścia ogólnego. Taki typ różni się nieco od niektórych, przytaczanych przez p. Sterlinga.
Dalej jak lapsus calami lub błąd zecerski brzmi dla mnie twierdzenie autora, że „z pod pióra podobnych sprzymierzeńców nie mogło wyjść dzieło czyste“. Wyrażenia takiego używa się zwykle w razach, gdy zachodzi jakaś malwersacya. Tego naturalnie autor nie miał na myśli: chodzi mu o udział w tem namiętności, w której według niego „topi się złoto uczuć“. Lecz i tak pojęty zarzut nie przekonywa mnie wcale: owszem wartość każdego dzieła ludzkiego jest ceteris paribus wprost proporcyonalna do namiętności w nie włożonej, z tem jedynie zastrzeżeniem, aby ta namiętność służyła dla celów prawdy i sprawiedliwości, a nie przekraczała po za nie; czy w danym razie ta ostatnia okoliczność zachodzi, autor bynajmniej nie wykazał.
W związku z zarzutem powyższym cała geneza „Forpoczt“ przedstawiona jest w świetle niewłaściwem, a przynajmniej niejasnem.
Czytelnik mógłby sądzić, iż zrodziły się one okolicznościowo, tak sobie „z przyjaźni“, mianowicie z powodu sprawy C. Jellenty. Tymczasem większa część prac w skład tej książki wchodzących (a moje wszystkie trzy) została napisana, a po części nawet drukowana znacznie dawniej, co widać z dat zamieszczonych pod temi pracami i co wyraźnie zaznaczył C. Jellenta w „Spowiedzi Zbira“. Jak sprawa Jellenty tak również i mój „żal“ (uczucie — zbyt idyliczne) z powodu zmarnowania mej „geografii fizycznej“ przez Kasę Mianowskiego nie były tu wcale głównemi motywami; obie te sprawy to tylko pojedyńcze epizody ogólnego stanu społecznego, który wywołał przeważną część prac pomienionych; epizody, różniące się zresztą tem, że pierwszy był zamachem na ludzką cześć, drugi — tylko na ludzką pracę i dlatego ja mogłem sobie pozwolić przejść nad nim spokojnie.
Przechodząc do wzmianki autora o zmarnowaniu mej geografii fizycznej, muszę wyznać, iż wzmianką tą byłem niezmiernie zdumiony; nie przypuszczałem nawet, aby ktoś u nas mógł jeszcze o tej sprawie pamiętać i nią się interesować: wszakże pisma głosiły, że u nas tak dalece nikt się nauką zajmować nie chce, iż „Kasa Mianowskiego“, nie mając ofert w tym, kierunku, jest zmuszona dawać pieniądze na tłomaczenia, dostarczające makulatury. Co do mnie, to gdy rękopis mój, zamówiony przez redakcyę „Biblioteki matematycznej“, po przedstawieniu „Kasie“ i zakwalifikowaniu do druku, leżał przez lat kilka, zwróciłem się do „Kasy“ (już temu blisko lat cztery) z podaniem, w którem wyłuszczyłem, że wobec szybkich postępów wiedzy, rękopis mój, wskutek przetrzymania, potrzebuje odpowiednich zmian; a ponieważ zwłoka z drukiem nie pochodziła z mej winy, prosiłem więc obok przyśpieszenia druku o wynagrodzenie za pracę dodatkową, na co każdy wydawca przedsiębiorca zwykle się zgadza; jednak „Kasa Pomocy“ odrzuciła moje podanie i odesłała mnie do redakcyi „Biblioteki“, gdym się zaś tam udał, odesłano mnie napowrót do „Kasy Pomocy“!... Dalszych starań naturalnie zaprzestałęm, nie posiadam bowiem niestety cnót ks. Bodouina, a cnoty takie musi posiadać każdy, co u nas chce się zajmować nauką, nie będąc rentyerem. Dlatego również zarzuciłem myśl wydawnictwa geografii Polski, jakie po wydaniu geografii fizycznej miałem zamiar podjąć. Wogóle przestałem już wierzyć z młodzieńczą naiwnością w pożyteczność pracy naukowej u nas: wiele sił idzie u nas w tym kierunku na marne; młodzi, rwący się do wiedzy, zapełniają wkrótce szpitale, przytułki i wielu z nich już legło w przedwczesnych mogiłach (może im z czasem wdzięczni ziomkowie wystawią pomnik). Ziarna wiedzy można siać tylko na gruncie przygotowanym; kto je sieje na chwasty i ciernie, te jest dzieckiem, marnującem ziarna: trzeba wprzód chwasty i ciernie wyrwać z korzeniem, oddać zgniliźnie lub ogniem spopielić, a wtedy dopiero rzucone ziarno plon wyda. Tak, dziś jeszcze nie czas na siew — dziś nie nauki potrzeba, lecz — walki!






  1. „Przegląd“ Tygodniowy 1897 Nr. 32.
  2. Wiele typów stworzonych przez Mickiewicza: Wallenrod, Almanzor, Litawor, Jacek Soplica, i t. d.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Nałkowski.