Jednostka i ogół/Z powodu estetyki Guyau

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Nałkowski
Tytuł Jednostka i ogół
Podtytuł Szkice i krytyki psycho-społeczne.
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Z powodu estetyki Guyau[1]


Żadne zapewne zjawiska nie wywołują tak sprzecznych poglądów, jak zjawiska piękna, zjawiska sztuki; a nawet piękno i sztuka same w sobie.

Niektórzy, jak Tołstoj, zwolennik prostaczego ascetyzmu, negują nawet zupełnie piękno, sztukę — dlatego, że w dzisiejszem stadyum ekonomicznem rozkosze estetyczne, sztuka są dostępne tylko dla pasorzytów społecznych. Kierując się jednak tą logiką, trzebaby negować także ideał owego żebraka Hugonowskiego — „codzienne jadanie,“ albowiem, jak powiada on, „codziennie jadać mogą tylko bogaci.“
Inni, nie negując piękna, sztuki, bardzo rozmaicie zapatrują się na ich istotę, grzesząc zwykle jednostronnością: to ograniczają sztukę do zaspakajania potrzeby zabawy, wiążą z uśpieniem rozumu; to za wyłączny jej teren obierają najsubtelniejsze, najwewnętrzniejsze drgnienia duszy ludzkiej, niezależnie jakoby od czasu, miejsca i środowiska społecznego; to opatrzeni jakimś wsteczno-arystokratycznym promieniem widzenia, upatrują piękno tylko w starych gotyckich świątyniach, potęgę tylko w średniowiecznych rycerzach; odwracają się ze wstrętem, jak arystokratyczni panowie, od nieestetycznych kominów, fabryk, kolei i tym podobnych wytworów doby współczesnej. Tylko duchy bardziej syntetyczne potrafią i w tych zjawiskach, napozór tak prozaicznych, odnaleść wrażenie estetyczne, choć wprawdzie nie „zabawne“ — wogóle, odczuwać potęgę człowieka współczesnego w walce jego z więzami społecznemi i ogrom jego cierpień. Wobec takich bojowników karleją dawni „kuci“ rycerze do typów operetkowych, a bohaterowie autoanalizy, oderwani od walk ze środowiskiem, wyglądają jak misterne i estetyczne maszynki — do kawy, albo jak dowcipne miniaturowe modele technologiczne w stosunku do prawdziwych, zarówno skomplikowanych jak potężnych, maszyn, torujących ludzkości drogi przez puszcze pierwotne lub zwarte stada dzikich bestyj.
Takie właśnie syntetyczne stanowisko estetyczne zajmuje Guyau.
To też występuje on przeciw najbardziej rozpowszechnionemu, a ciasnemu, kanto-spencerowskiemu poglądowi na sztukę, jako na wynik potrzeby zabawy, gry, niezależny od pożytku i dobra. Guyau rozszerza pojęcie piękna; według niego mogą, a nawet muszą, być pięknemi rzeczy poważne, pożyteczne, dobre, celowe: człowiek jest całością, więc wzruszenia jego muszą zależyć od wszystkich jego władz, a zatem także od poczucia potrzeby użyteczności i prawdy. Nawet spencerowski pogląd na piękno ruchów jako na ekonomię sił, ogranicza on do tych wypadków, gdy, jak np. w gimnastyce, przy owych ruchach nie wchodzą w grę głębsze czynniki duchowe, których te ruchy są wyrazem; w przeciwnym razie zasadą piękna będzie nie ekonomia, lecz rozrzutność: „choć poseł z pod Maratonu, wyobrażony przez rzeźbiarzy greckich, okryty był potem i kurzawą, a w jego rysach malowało się wyczerpanie i zaród śmierci — ten człowiek złamany, lecz tryumfujący, jest jakby symbolem pracy ludzkiej — tego piękna najwyższego, powstałego już nie z oszczędności, lecz ze szczodroty, nie z wygody, lecz z wysiłku; gdzie ruch jest nietylko znakiem i miarą zużytkowanej siły, lecz jednocześnie wyrazem woli i środkiem oceny swej energii wewnętrznej.“
Teorya zabawy, uśpienia rozumu, nie jest jednak zupełnie błędna, tylko jednostronna; odnosi się ona do piękna niższego gatunku, piękna oszczędzającego siły, które nazwałbym pięknem reakcyjnem, albo atawistycznem w przeciwieństwie do piękna wyższego z jaknajwiększym udziałem intellektu, do piękna potęgującego siły — do piękna ewolucyjnego.
Pięknem pierwszego rodzaju zachwyca się człowiek o umysłowości zacofanej w rozwoju (lub człowiek przeduchowiony w fazie reakcyi); dlatego to tak wielkie powodzenie mają różne rycerskie romansidła i ich autorowie: czytuje je liczna gawiedź umysłowa (oraz znużeni umysłowo, pragnący się przespać); jest to rodzaj wycieczki na Saską Kępę, do parku Praskiego, na odpust i t. p. dokąd, jak wiadomo, na rozkosze estetyczne dążą tłumy, więc przedsiębiorstwa dobrze się rentują. Powodzenie literackie jest tu jeszcze potęgowane kastowymi interesami wstecznictwa i osobistymi — przedsiębiorców-wydawców. Protekcyą i reklamą.
Guyau również zwalcza bezsensowny, a wygodny dla uprzywilejowanych, oraz artystów-sybarytów, pogląd, że demokracya zabija sztukę. Nie będziemy tu przytaczali jego wywodów w tym względzie, które wydają się nam rzeczą równie jasną, jak dwa razy dwa cztery.
Nie zdemokratyzowanie społeczeństwa tamuje rozwój sztuki, lecz podstawienie w miejsce artystokracyi rodowej arystokracyi pieniężnej — nie swoboda, lecz zmiana jarzma; prawdziwe zdemokratyzowanie, to jest zrównanie warunków (nie głów!) należy do przyszłości: ona ułatwi rozwój zarówno sztuki jak nauki, gdyż uczyni je dostępnemi dla wszystkich, a nie jedynie dla bogatych.
Jednakże z drugiej strony trzeba zauważyć, że Guyau, jakkolwiek duch bardzo rozległy, syntetyczny, będąc sam chorym fizycznie, zanadto znów wzdycha do „zdrowia“ w sztuce, zanadto jest przeciwny „neuropatom, dekadentom“; nie chce tego zrozumieć, że choćby niektórzy z nich byli zbyt jednostronni, aspołeczni, a nawet antyspołeczni, to jednak pośrednio przyczyniają się do postępowego ruchu społecznego, albowiem analizą swą z jednej strony czynią jednostkę ludzką bardziej wrażliwą, a więc niezadowoloną; z drugiej, rozluźniają daną fazę społeczną, a stąd ułatwiają jej uruchomienie. Po za tym względem praktycznym mają oni wielką zasługę psychologiczną, posuwają naprzód sprawę rozumienia i odczuwania duszy ludzkiej, bardziej, niż różni profesorowie psychologii. Należy tylko pamiętać że przedstawienie zjawisk owej duszy „czystej“ czy „nagiej“ oderwanej od jej rzeczywistego tła, od medyum społecznego, śród którego i pod wpływem którego zjawiska psychiczne zachodzą w rzeczywistości, powinno być tak uważane, jak eksperyment w nauce, gdzie dla badania pewnego, zbyt skomplikowanego w rzeczywistości, zjawiska, odtwarzamy je w odosobnieniu od pewnych komplikujących warunków; rezultaty tą drogą otrzymane mogą być bardzo pouczające, dać nić przewodnią do zrozumienia ich w rzeczywistej ich całości, ale same w tem ograniczeniu są tylko cząstkowemi.
Jak pierwiastek użyteczności, dobro społeczne nie szkodzi według Guyau pięknu, sztuce, tak również i pierwiastek naukowy, rozumienie. Sądzę, że i tu Guyau, mimo prawie powszechny pogląd przeciwny, ma racyę. Wprawdzie niektórzy uczeni, pozbawieni wszelkiej iskierki poezyi, uczucia, są często śmieszni, gdy w swej obronie usiłują dowodzić tego samego, traktując estetycznie, jak sądzą, jakieś zjawiska przyrodnicze; spotykamy się wtedy z parodyą poetyczności, przypominającą taniec niedźwiedzia. Ale z drugiej strony opisy przyrody wielu beletrystów, poetów, malarzy, nie rozumiejących naukowo przyrody, są zwykle śmiertelnie nudne. Gdy mamy do czynienia z poetą podmiotowym, który potrafi natchnąć zjawiska przyrody żywą, wieczną mistyką, wogóle żywą duszą ludzką, lub kreśli nam nie stan przyrody, lecz stan swej duszy pod wpływem zjawisk natury, wtedy możemy go skwitować z rozumienia, bo zamiast zjawisk natury mamy tu, bogatsze zwykle, zjawiska duszy ludzkiej: zjawiska przyrody odgrywają wtedy tylko albo rolę suggestyonowanych medyów, albo też rolę palców, uderzających w harfiane struny duszy — nie patrzymy wtedy na palce, nie obchodzi nas ich własne piękno, toniemy w dźwiękach harfianych. Ale u pisarzy realistycznych, opisujących zjawiska przyrody objektywnie, a bez zrozumienia ich naukowo, to znaczy — genetycznie, dynamicznie w ich rozwoju, ruchu, a więc w ich życiu — opisy są zimne, martwe. I nic tu nie pomoże, iż raczą nas oni obficie różnemi „perciami“, „piargami“ i t. p. zawsze na geografię będzie to za suche, na poezyę — za zimne. A jeżeli na rozgrzewkę „napełnią oni wóz“ wszelaką mitologią, martwymi już bogami, to znajdą wprawdzie poklask u panurgowej gawiedzi lub u przedsiębiorców reakcyi, ale w naszem mniemaniu jeszcze pogorszą swą sprawę.
Tylko połączenie zrozumienia z odczuciem stwarza arcydzieła; dla tego najwspanialsze obrazy przyrody spotykamy u uczonych humboldtowskiego typu.
Jeżeli jednak zasadniczo biorąc, nauka nie szkodzi pięknu, owszem, przyczynia się do jego spotęgowania, wzniesienia na wyższy poziom, to jednak względnie, t. j. w zastosowaniu do danego osobnika, szkodzi ona nieraz rzeczywiście. Nauka może bowiem nieraz tak zabsorbować siły danego osobnika, że nie pozostanie ich nic na odczuwanie piękna: wszakże nawet tak potężny duch, jak Darwin skarżył się, iż utracił wrażliwość na piękno, że dusza jego stała się jedynie maszyną do młócenia ogólnych praw z poszczególnych faktów. Dlatego to tak wielu uczonych mamy oschłych, drewnianych, tak wielu artystów — płytkich. Przy niedostatecznym zasobie sił osobnika, zwłaszcza wobec nadmiernego nacisku społecznego, powstaje ochronna konieczność zróżniczkowania zajęć, konieczność fachowości, jednostronności.
Tylko wielki zapas sił zdoła objąć harmonijnie dwa tak wielkie światy, jak wielkie rozumienie i wielkie odczucie — żelaznej trzeba organizacyi fizycznej i żelaznej woli, by takie zogniskowanie dwóch światów w jednej duszy nie rozsadziło, niby dynamit, znikomej formy człowieczej.
Nietzsche powiedział, że stąpa po świecie, jak po pobojowisku, gdzie napotyka się tylko kawałki ludzi — niema ludzi całkowitych. Otóż Guyau należy do typów, jeżeli nie zupełnie, to — najbardziej całkowitych, najbardziej syntetycznych: nie jest on ani arystokratyczno-egoistycznym estetą, który, jak tradycyjny podpalacz Rzymu, nie waha się niszczyć istnień ludzkich dla dostarczania sobie rozkoszy estetycznej; ani wązkim społecznikiem lub uczonym fachowcem, pozbawionym wrażliwości na piękno — łączy on w sobie harmonijnie różne prądy i uzdolnienia duchowe — uczucie i rozum, poezyę i naukę, miłość dla sztuki i miłość dla ludzi. Co najwyżej możnaby mu za pewien brak czy słabość poczytać zbytnią powagę, nie rozjaśnioną promieniami uśmiechu, nie błyskającą ostrzem ironii; albowiem, mimo wielkiego sharmonizowania duchowego, góruje w nim intelektualizm, który wraz ze słabością fizyczną rodzi jednostajną powagę i smutną rezygnacyę. Uczucie jego ujmuje nas nietyle wielkiem natężeniem, ile wielkim gatunkiem — nie porywa, jak niczem nie powstrzymany, rozdzierany błyskawicami orkan, lecz przejmuje głęboko, mistycznie, jak odmętnie smutne blaski jesiennego zachodu.





  1. Zagadnienia estetyki współczesnej przez M. Guyau. Pzrekład z oryginału francuskiego Stanisława Popowskiego. Wydawnictwo Przeglądu Filozoficznego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Nałkowski.