[1]JESZCZE JEDEN RODZAJ
Straży Ogniowej.
Działo się to niedawno w pewnem zacnem mieście,
Gdzie męże z apetytem beczki piwa niszczą,
Kędy kwitnie dewocja i plotki niewieście,
Gdzie młodzieńcy dla szyku, po ulicach świszczą,
A inteligencja pracuje bez miary,
Od rana do wieczora depcząc trotuary.
Wielka tam była cisza — ab urbe condita,
Nikt tam chrześcijańskiego nie oglądał sklepu,
Tak zwana „sobkowatość“ kwitła znakomita,
I każdy żył samopas jak zając wśród stepu.
Gdy raz półgłowek jakiś wspomniał solidarność,
Obywatele plując rzekli: wszystko marność.
„Vanitas vanitatisvanitatum et omnia vanitas!
Przecz nam spokojne głowy frasować napróżno,
Iść z toporem do ognia, otóż mi rarytas
I jak jaki kominiarz nieść pomoc usłużną.
Na to się całe miasto zgodziło bez sprzeczki,
A na rynku rozeschłe stały cztery beczki....
Jest to prawda odwieczna, jak mówią mędrcowie,
Że krzepkie duchy słabną, a krzepią się słabe,
A jak prawo odwieczne i stare przysłowie...
Gdzie sam djabeł nie może, tam posyła babę.
Tak się i w mieście onem miało stać niestety,
Że na drodze postępu wzięły prym kobiety.
Na meetingu niewieścim, w piękny dzień niedzielny
Zabrała głos czerwona pani patronowa,
A stanąwszy w postawie szlachetnej i dzielnej
Wygłosiła kontraltem te pamiętne słowa:
„Ponieważ męże nasi, są to safanduły,
„Trzeba, abyśmy spisek przeciw nim uknuły...
[2]
Wiadomo Wam zapewne, że ogień parzy
I że gdy się rozsroży, suknie może spalić,
Proponuję Wam przeto założenie straży,
Abyśmy mogły zawsze same się ocalić.
A przytem, przy pożarze można dla zabawki
Głowy naszych mężulków mocno zmyć z sikawki.
Ja Wam będę brandmajstrem, a każda dostanie
Odpowiednie zajęcie do beczek lub haków,
Na pierwszy odgłos dzwonu, każda z nas niech stanie
Na swojem stanowisku, w kostjumach strażaków.
Świat zachwycać będziemy stojąc w ognia blaskach,
Z błyszczącemi topory, i w złoconych kaskach...
.................
.................
Aj waj! gewałt! ist fajer! gore! krzyczą ludzie...
Gdzie topory? gdzie beczki? gdzie haki i liny?
Za kwadrans całe miasto, może z dymem pójdzie
I nie zostanie nawet dachu odrobiny...
Biją w dzwony na alarm wystraszone dziady,
I każdy obywatel drży, ze strachu blady...
Straż niewieścia z pośpiechem rzuca się szalonym
Pędząc z straszną odwagą, wprost.... do tualety,
Suknie kładzie na siebie do przodu ogonem,
Upina jak najprędzej brykle i bawety
I z ogniem poświęcenia w bohaterskiem oku
Lokuje kask blaszany, na ogromnym koku.
Na bohatérskie lica, sypie pudru kwartę,
Wszystkie plamki na twarzy zalepia i kryje...
O! poświęcenie wielkie i pomnika warte,
Aksamitki już nawet nie kładzie na szyję.
W sześć godzin po pożarze, nie tracąc ni chwilki,
Straż już pędzi... lecz wraca... zapomniała szpilki...
[3]
Już się miasto spaliło — straż w porządku jedzie,
Elegancko wygląda — bohatérska mina,
Brandmajster w amazonce niebieskiej na przedzie
Swe duńskie rękawiczki maszynką zapina,
A z wysokości beczek, krzyczą dzielne damy:
— Widzicie safanduły! my was zawstydzamy!
Kl. J.