<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Sowa
Tytuł Jordan
Podtytuł Fantazja dramatyczna
Wydawca Mrówka
Data wyd. 1870
Druk Dr H. Jasieński
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz I: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
III.
Lecz gdy przyjdzie on Duch prawdy, nauczy was wszelkiej prawdy: Bo nie sam od siebie mówić będzie, ale cokolwiek usłyszy, mówić będzie; i co przyjść ma, oznajmi wam.
Ewang. według Ś. Jana. XVI, 13.[1]
Noc miesięczna, majowa. Wierzchołek urwistej góry. Za górą smętarz, dalej kaplica.
JORDAN.

O, przestrzeń niezmierzoną otchłani bezdennych
W krótkich młodości przeżyłem godzinach!
Ach! i w tak zbudowanych mych pałacach sennych
Ocknąłem się, ażebym przejrzał się w ruinach!

Ach trzebaż było, w młodości rozkwicie,
Kędy przyszłością tak serce ciężarne,
Trzebaż ją spotkać, pokochać nad życie,
I trzebaż było spotkać serce marne!

I na cóż ona taka była mała.......
I na cóż brała ducha mego szaty!
Na cóż się tak stroiła w uczuć moich kwiaty!
I na cóż się nieszczęsna innemu przedała!

(Pauza.)

I trzebaż było w przyjaźni objęciach
Wyuczyć się smutnego uczucia litości!
I trzebaż było w młodzieńczych pojęciach
Ujrzeć starość szyderczą na pogrzeb młodości!

(Pauza).

Lecz nie! — na wieki jam zrzucił kajdany,
Które ludziom narzuca smutne doświadczenie;
I przyłożyłem do serdecznej rany
Ofiarnika Golgoty — boskie przebaczenie!

Czyż młodość ducha doświadczenie ściera?
Wszakże on wiecznie młody, jak Bóg wiekuisty!
O, tylko samolubstwo młodość nam odbiera,
Tylko duch stary w piersiach egoisty!

O jakże stara pierś ludów dzisiejszych!
Czyż idą do zaguby, czy do chwil piękniejszych?

(Staje u wierzchołka góry, nad przepaścią, gdzie u podnóża smętarz i kaplica).

Umarli! tu śród waszej obszernej stolicy
Ja samotny, żyjący na przeszłości tronie,
Z całą życia boleścią, zamkniętą w mem łonie —
Przeszłości panorama świeci mej źrenicy!

Życia tchnień wielkich chwyta mym oddechem,
I serca wielkie bicia dziś dzielę z grobami;
Waszego szczęścia upajam się echem,
I nad waszą spuścizną zalewam się łzami!

O, gorzka pozostała po was dań żywota!
Smutny posag dziedzictwa — została sromota
Wspomnień szczęścia zbiegłego, obecnej niedoli,
I pamięć cnót i grzechów — stąd i serce boli.


Lecz duch szczęścia zbiegłego powstał ze smętarzy,
Szukał serc niezbrudzonych, niespodlonych twarzy,
I uściski serdeczne na dusze zarzucił,
Płakał, i jęczał żalem, i pieśń wielką nucił —

Pieśń wielkości, żałoby; wszystkie ducha stróny
Zlał w jeden akord, i jakby w tonów całuny
Swojej pieśni pogrzebnej nam piersi obleka —
Pierś w czyśca cień złożona wybawienia czeka!


Patrzę dziś w dzieje — człowieczeństwa słowo
Dziwnie rozdarte na jąkań syllaby!
Świat zająkliwy? lub czyli zasłaby,
By zdołał odrodzenia wdziać szatę godową!

O święte dzieje wielkich chwil tych ludów,
Gdzie pierś człowiecza, jako Boża księga,
Odbiła dzieje wszechmocnością cudów,
Gdzie Bóg i ludzkość jeden łańcuch sprzęga?

O czyliż człowiek w okropnym rozejmie
Boga w swej piersi już żywić nie zdoła,
Aż Bóg mu obraz swej Boskości zdejmie,
I strąci jego, jak strącił anioła?

(Usiada nad urwiskiem).

Pozłacane prawdy słowo
Wzięli w usta — i daremnie:
Bo nie z serca — w sercu, ciemnie,
Nad głowami źle, grobowo!
I chrzest wzięli, krzyża znamię,
Krew i żywot — męki Pańskie,
I obrzędy chrześćjańskie!
Ale głos ich sercom kłamie!

Umęczony Bóg na krzyżu
Powstał oczom na obrazku.
Z farb, i z drzewa, i ze śpiżu;
Lecz samotny jest na krzyżu
I samotny w cnót odblasku!

Powstał z grobu, umęczony,
I króluje tam, na niebie!
Lecz w człowieka Bóg wcielony,
A on Boga w sobie grzebie
I na niecnot krzyżu męczy!

Z znamionami chrztu, poganie!
Kiedyż w piersiach waszych wstanie,
Jak wstał z grobu, i uwieńczy
Życie wasze tą błogością,
I tem szczęściem, dla którego
Bóg żył, umarł, z tą miłością,
Co przekazał dla bliźniego?

Wstańcie, wstańcie, jasne zorze,
Zapadłe w piersi głąb ciemną!
Myśli boża zstąp nade mną!
Niech dnia bramę ja otworzę,
A zaświta dzień jasności,
I z ich piersi mroki spadną,
Przejrzą światło, i odgadną
Jedno szczęście swe w miłości.

DUCH ZŁY (zjawia się).

Czego ty żądasz? Jam jest ziemi władzcą,
Zdajesz się przyjacielem być ludzi i ziemi —
To bardzo pięknie. Ja ci zostanę doradźcą.
W nagrodę wesprę radami mojemi.
Ale, jak widzę, jesteś na złej drodze —

JORDAN.

Jam rad się kształcić, rad złego odchodzę.

ZŁY DUCH.

Chwalebna bardzo jest taka gotowość.
To daje myślom i czuciom poprawność.
Warteś słów moich; więc w zakład przyjaźni
Dowiedz się, że w twych myślach jest wielka jałowość.
Twoich celów i dążeń zaszła ziemska dawność.
Chcesz pić z pustej oddawna czary wyobraźni,
Ty chcesz miłością świat cały zespoić,
Chcesz go uzdrowić, nakarmić, napoić;
A przecież to dziejowych już jest prawd produkcją,

Że nie jedne miłością zapierzchły się usta,
Że miłość w sercach obudzą obstrukcją;
Nakoniec różne są na świecie gusta,
I każdy zjada podług apetytu,
A o to chodzi, by podjadł do sytu!
Tyle straw innych, które serce żywią!
Trzeba się kuchennego wyrzec fanatyzmu,
Sądzić rozsądnie, bez obskurantyzmu,
A wszyscy ludzie wnet się uszczęśliwią!
Wy chcecie tylko prawdę w starym znać mundurze.
Już się mundur ten podarł na Golgoty górze
Już Słowo, które przyszło i stało się ciałem,
Powieszone oddawna — ja sam pomagałem.
Już nie ma Słowa ciała; tylko krzyż widzicie;
Lecz i on pada — patrz, na krzyża szczycie
Struś siedzi i swym dziobem dziobie bez litości,
Tuż przy Strusiu chłop dzielnie siekierą go wali;
A tuż ognisty strumień z podstawą go pali.[2]
Przestańcież głupcy wierzyć! bo pęknę ze złości!
Bóg żyje tylko w duchu najświeższej ludzkości.

CHÓR DUCHÓW NAJŚWIEŻSZYCH.
(obwiany eterem i wonią).

W naszych piersiach Pan Bóg mieszka,
I odkryta szczęścia ścieżka.
W piersiach naszych niebo mamy,
Śpiewamy, tańczym i gramy!


O, nam dosyć rękawiczek
Glansowanych, mankiecików,
Wieczorynek — i twarzyczek.
Przy szeleście ich trzewików,
Śród migotu białych ząbków,
Śród błyskawic jasnych oczek,
Śród wiejących sukien rąbków,
Życie całe jak obłoczek
Na woskowej płynie sali!

Kędy świateł błysk promy czek,
Do Edenu! do Walhalli!

I mamy mały słowniczek
Grzecznych pachnących słów treści,
Ile mała główka zmieści.

To tak białe ząbki bawi!
Wzrok w uśmiechach ich się pławi!
Rozpostrzenia się w głąb łona.
Wszystko cieszy, wszystko dziwi.
I my żyjem tak szczęśliwi:
Bo ludzkości my korona!

ZŁY DUCH.

O! to życie boskie! cudne!
Lecz wam przestroga jest dana za gońca,
Że ten tylko zbawiony, kto wytrwa do końca,
Inaczej życie i smutne i nudne,

Trzeba się będzie zmienić w mizantropa,
I rozrywką jedyną będzie: dusić chłopa!

CHÓR DUCHÓW STARSZYCH
(tej samej natury, oblanych eterem i wonią).

Myśmy życie przetańczyli,
I przegrali, i przepili;
I nie możem złapać wątków
Szczęścia co nam rychło pierzchło.
Mamy niestrawność żołądków,
I tak w oczach wszystko zmierzchło —
Nic nie czujem! nic nie widzim!
Aż się samych siebie wstydzim!

ZŁY DUCH.

Lecz wam przestroga już dana za gońca,
Że ten tylko zbawiony, kto wytrwa do końca.
Wszakże ja tyle tylko rozumu wam dałem,
Ile się mogło zmieścić w waszej małej główce.
Wy go jak grosz zdatkowy trzymacie w gotówce
I chcecie Rotszyldami być z tym kapitałem!

WIDMO OBRZYDLIWYCH FORM.

Ach! jam tak podły! każda myśl ma chora!
Nim się urodzi, już w zarodku zgniła,
A czaszka moja, to myśli mogiła.
W ustach mych zgniłe są tchnienia upiora!
Bo słowo moje z mem sercem zamarło,
Łzy z moich oczu, spodlenie otarło!


Jam duch strącony tych wesołych twarzy,
Których rdzeń życia w ich okrągłych brzuchach.
My szydzim z wiary, z nadzieji ołtarzy;
Skomlim wesoło, jak psy na łańcuchach!
Każda myśl lepsza, ten złodziej pokoju,
Każde uczucie, które się wylęga
Z tęsknoty, bolu, zapału, nadziei,
Jest wrogiem naszym! i grot je nasz sięga!
My, jak ząb węża, lub nakształt os roju,
Lub jak ogary rozpuszczone w kniei,
Szczwamy, polujem to źwierzę nadziei,
To źwierzę uczuć i źwierzę myślenia!
Potęgą naszą, potęga spodlenia;
A złoto, szczeblem naszego znaczenia!

Dzień jeszcze cały wesoło nam płynie:
Bo ducha topim w bachaljach i winie!
Lecz gdy dzień minie, o! w północnej porze
Z obrzydłem cielskiem nie chcąc łoża dzielić,
Lecę czarem szczęśliwszych wspomnień się weselić —
I znowu wracać muszę w brudne ciała łoże.

JORDAN.

Czyż duch twój wolnym nie może już zostać?

WIDMO.

Tajemnym sądom Bożym nie zdoła nikt sprostać
Straszne! lecz sprawiedliwe!
Rozjaśń przeszłości pochodnię —

Ujrzysz widomie wszystkie nasze zbrodnie,
Dla których i Bóg nie da rozgrzeszenia,
Aż się cnotą wykupią w przetopach cierpienia!

JORDAN.

Jakie widmo okropne!

ZŁY DUCH.

To piękna figura!
Ale ich jeszcze spłynie cała chmura!

DRUGIE WIDMO (rubinowego koloru.)

Ja piłem ciągle wyborne wina,
Bo były smaczne i w modzie;
I piłem codzień blisko tuzina,
Potem musiałem przestać na wodzie.
Nie mogąc przeżyć moralnego bolu,
Napiłem się witryolu!

ZŁY DUCH.

Wszak była rada dana za gońca,
Że ten tylko zbawiony, kto wytrwa do końca!

WIDMO TRZECIE.

Ja byłem człowiek rozsądny;
Ceniąc sam władzę, umiałem jej użyć;
I nie robiłem żadnych nadużyć;
I byłem tylko tak jak każdy rządny:
Nigdy nie byłem tyranem,
I zawsze z pewnym karałem planem,


Choć o zabójstwo oskarżał głos gminny,
Lecz nie jedno mi śledztwo
Posłuży za świadectwo
Że byłem niewinny!

Pijaństwo, hultajstwo chciałem pokonać;
Chciałem, by chłopstwo miało też chleb,
Tymczasem jeden jak palnął mię w łeb,
Nie chcąc pod kijem musiałem skonać.

ZŁY DUCH.

To było proste chłopskie grubjaństwo,
Trzeba to przyznać wychowaniu złemu:
Bo kij do czoła, przykładać bliźniemu.
Iżby miał skonać, wzbrania chrześcjaństwo,
Co nakazuje dobrem za zło płatę.

WIDMO NOWE.

Ja też to właśnie, chcąc szerzyć oświatę
Miałem potrzebę imienia;
Jam literacką chciał robić karjerę.
Lecz szło wszystko jak z kamienia!

Ja traciłem młodość, cerę;
Jam mozolił moją głowę,
Pisał książki tandetowe,
I niemałom zniósł katuszy;
Sięgał po wieńce laurowe,
A dostałem ośle uszy!


Omałom był nie zawitał
Aż na Parnas! — cios fatalny!
Jakiś warjat mię zapytał:
Jaki pism twych sens moralny?

Mimo moje chwalcę liczne,
Po których się na szczyt darłem,
To pytanie satyryczne
Zabiło mię i umarłem!

ZŁY DUCH.

O! jaki biedak! Żal mi każdego pisarza,
Czyją skroń zamiast laurów coś innego wieńczy!
Lecz to wszystko zależy wprost od kałamarza,
Co siedzi w więzach żebrowych obręczy,
A ma swój korek pod sklepieniem czaszki.
I każdy pisarz podobny do flaszki.
Lecz każdyż z flaszą swą zrobić jest w stanie
To co w Rzymie Twardowski? lub co Chrystus w Kanie!

O! tacy mistrze, co te robią cudy,
Ich papier jest historja, a ich zgłoski, ludy —
Choć się zgadzam z Frydrykiem, że wielcy pisarze
Trzymają większe berła, niż świata mocarze!

Lecz to w djablem sumieniu wznieca nawet burzę.
Dobryby wynalazek był i dla szatana

Ten homeopatyczny system Hanemana,
Co tak dziwnie panuje dziś w literaturze.
Gdzie z drobniuchnej prószynki mozgowej esencji
Robią solucją aż setnej potencji!
Zamknięte w małym mozgu malutkie atomy
Solwują w atramencie niezliczone tomy!
A sawanci, sawantki, wszystko wypić muszą!
Dzisiejsi literaci cały świat zaduszą!
A cóż my będziem robić? Złość mię bierze wściekła?
Wszystkich tych mości panów zaproszę do piekła!
Bo straszna pycha! małe flakoniki
Chcą; by im wielkie stawiano pomniki!

DJABEŁ (niby się ocykając, z łagodnym uśmiechem).

Dobrzy ludzie! ja radzę, szczerze się poprawcie,
Nie czytajcie ni myślcie — nam tę rzecz zostawcie!

JORDAN.

Zły duchu!

ZŁY DUCH (przerywając z dobrotliwą ironją.)

Chcesz kląć? — Bądź wyrozumiałym!
Mam i ja swe słabości. Dzisiaj sercem całem
Chcę się tobie otworzyć. Przed niejednym wiekiem,
Tak jak wy wszyscy, ja byłem człowiekiem;
Lecz zostałem strącony, tak jak wy dziś wszyscy;
I więcej niż sądzicie dziś z sobąśmy bliscy!
My już dziś nie jesteśmy te djabły z rogami,
Co u was w tradycyjnej dotąd tkwią pamięci,

Ani tak obrzydliwi, ani tak zawzięci —
O! my pierś naszą karmim waszemi piersiami!

Samolubstwa waszego otwartemi wroty
Wchodzim do piersi waszej, i stajem u progu,
I zabieramy te liche pół-cnoty,
Która się nie zda ni światu ni Bogu;
I zabieramy liche pół-miłości:
Oprawę egoizmu sztucznie pozłacaną,
Pod którym duszę widzimy miedzianą.
To najsmaczniejsze są nasze słodkości,
To najsłodsze jagody z egoizmu drzewa!

Ileż nam jagód najsłodszych dojrzewa!
Ach w każdem waszem kłamanem uczuciu,
Ach czyż jedną niewinność na ołtarz zepsuciu
Poświęcacie, by sobie roskosz przysposobić?!
Cóż piękniejszego mogą djabli robić?

Tylko sumienie poszlijcie swe w zwiady,
A w piersiach waszych tyle znajdziecie szkarady,
Że w nich tyle co w piekle jest djabłom biesiady.

(Przyjmując grzeczne salonowe formy.)

Może jestem â charge? widząc, żeś znużony,
Nie chcę być mauvais genre. Zwiedzałem salony —

Umiem być grzecznym, et par consequent
Żegnam cię! — A widzisz, żem très complaisant!

(Znika).
(Jordan to najwyższem wysileniu pada nad brzegiem urwiska góry.)
CHÓR DUCHÓW

Do piersi w bólów zawiei
Trzeba wlać kielich rospaczy
I zamknąć bramę nadziei —
Wstanie i będzie myślał inaczej!

W myśli jego wlać zwątpienie,
I w zmysłów wykąpać puchu,
I duchowych mar sklepienie
W zmysłów uwięzić łańcuchu.

To jeden z ziemskich tytanów
Duchowe rozdyma żagle.
Trzeba jego zdusić nagle,
Aby nie szydził z szatanów.

CHÓR DRUGI.

Przez męczeństwo i ofiary
Na świętej górze Kalwarji,
Przez boleści Świętej Marji,
I przez święte Ducha dary,

I przez łaskę świętą pana
U miłosierdzia podwoi,
Niechaj serca ciężka rana
W balsamicznym ducha zdroju
Ciężkie boleści ukoi;
I niech w duchowym pokoju
Nad smutków i łez żałobą
Płynie przeznaczeń swych szlakiem;
Niechaj zawsze będzie z sobą,
Zawsze niebieskim rodakiem!

DUCH KOBIETY.

Jak leciałam, tak i lecę,
W nieprzejrzaną lecę stronę.
Na tonącej w łzach powiece
Niosłam serce zakrwawione!

I w gonitwach tak bolesnych
Odgłos jęków w ucho dzwonił,
Z bólów serca i cielesnych
Umęczoną głowę skłonił!...

O! nie patrzcie! zda się w łonie
Nie ma serca, tylko rana!
To ból, ach ból siadł na tronie!
Urząd króla i kapłana
Spełnia razem w mojem łonie!


O, królewska i kapłańska
Przenąjświęciej zespolona
Boleść święta — chrześcjańska,
I krwią świętą namaszczona!

Ach jak z burzy, ach jak z gromów
Dzionek letni się wylęga;
Jak wszechmocnych sił potęga
Zlewa w światy pył atomów;

O tak z burzy, tak z boleści
W mojem sercu, tak jak w wiośnie,
Cudny dzionek w sercu rośnie!
Słowik ducha go obwieści!

ANIOŁ-STRÓŻ.

Straszne przeszłości ciężą nad nią grzechy!
Ale straszniejsze ciężyły nad światem!
Lecz z wysokości Syn Boży na ziemię
Zstąpił, człowieka aby został bratem,
I tonące ludzkości w ciężkich grzechach plemie
Z piekielnej wywołał strzechy!
I wyuczył ofiary i drogi zbawienia,
I wyuczył sił ducha, i wyuczył cudu
Trudna nauka! — bezbożni się śmieli! —
Lecz mądrość boska w czyją pierś się wcieli,
Pierś zabrzmi słowem, i stanie śród ludu,

I cud się stanie; przeniosą się góry,
Rzeki zmienią koryta, słońca wstaną z chmury.
Słońce ducha pierś rozmroczy,
Ku zbawieniu przejrzą oczy!
Bo wśród grzechów największych, wśród twojego grona,
Więcej jak jeden Noe, przy korabiu cnoty,
Dźwigał arkę, męczeńsko tuląc ją do łona,
I unosił duch braci nad zgubne potopy!

PATRON ZIEMI.

Duchy przeczyste wzleciały śród kraju,
Choć w piersi kraju jeszcze nędza wielka;
Boskiej przyszłości obwiały kraj tchnieniem —
I z łona ducha rosy spłynęła kropelka!
I kraj szczęśliwy wróżbą urodzaju,
Roztworzył pierś swą, i uczucia pory
Ku niebieskim żywiącym pokarmom otworzył.
Duch przeszłości zaklęty w sercu braci ożył,
I stanął oczyszczony w sukience pokory,

Bóg zna dzieje każdego kwiatu i robaka —
To Jego dzieci — lecz Jego i ludy.
Wśród dziejów ludów, zna przeszłość... ot taka!...
Zna grzechów brzemię, zna i męczeństw trudy!

Już błysła zorza w nowem ducha słowie,
Już noc zapada w otchłani bezdennej —

On leży z męczeństw cierniami na głowie,
Ze snu podźwignąć nie śmie głowy sennej!
Świt ranka jego nie budzi z pościeli.
Choć śpi długo, sen jeszcze jawę jemu tai.
Gdy pierś jego rozkwitnie, on jawą wystrzeli,
I byt czuciem i myślą i czynem umai.

JORDAN (przebudzając się.)

Duchu jasności! świętego promienia
Daj myśli mojej, niech rozetlę w łonie;
Użycz mym oczom jasnego spojrzenia,
Niech wzrok mój w szlaki przyszłości utonie;
Niech ma pierś piosnkę odgadnie zbawienia!
Niczegom nie chciał, z dni moich poranku,
Ze wszystkich skarbów na życia dziedzinie,
Tylko piosenki tej chciałem jedynie,
Chciał sięm wyuczyć i piać bez ustanku,
I z pieśnią moją zlać życie me w czynie.

Kiedy pierś moja westchnęła ku Bogu,
I Bóg mej piersi z Bogiem na niebiosach
Złączył się w myśli o ludzkości losach,
O, zbolały okropnie stanąłem na progu
Kolebki mojej i chwili dzisiejszej,
I drugiej w życiu nie miałem piękniejszej!
I poznałem ból piękny na Oliwnej górze!
O, i byłem szczęśliwy w boleści torturze!
I płakałem z roskoszą, ach bo mi się zdało,

Że łzy moje, to potop; że za wszystkich płaczę;
Że w łzach utopię to życie tułacze!
Swoje i braci, które tak spodlało!
I wszystkie grzechy w młodości zaraniu
Wylęgłe w błędzie i w złem wychowaniu,
I swoje, i narodu, utopię w głębiny;
I że na Araratu duchowe wyżyny
Uniosę wszystko, co z boskiej dziedziny
Zostało czyste w łona głębokości.
I w przeświadczeniu ludzkości sumienia;
I gorycz z pożytego drzewa wiadomości
Odkwitnie w nowej odrośli zbawienia.

PATRON JORDANA.

Stań przed natury rozległą widownią,
Z prószyn ziemskości obmyj duszy oko,
Popatrz bezdennie, w głębiny, wysoko,
A weźmiesz duchem natury warownią;
Tajnie, jak morze z pod Mojżesza laski,
Rozstąpią: bo w tym duchu są Boga odblaski;
Oczyść się tylko, wykąp się w pokorze,
Słonecznym blaskiem wystrzelisz w przestworze!

Patrz na ten ruch bez końca, co w natury łonie;
Ten bieg i ten niepokój, co nie ma spoczynku
Ni w nocy ni we dnie!
Prędzej niż tkacza czółenko
Nić widomego żywota

Z brzegu przebiega do brzegu,
Z życia kolebki do trumny!
Lecz bieg jej bezbrzeżny,
Ledwo poczęty, ku końcowi bieży,
I końca, kresu znaleść niemoże:
Bo ów kres i ów koniec
Jest to tylko nowy goniec
Nowego końca i kresu, co będzie!

Patrz — wód potoki lecą bez końca do morza;
Morza przepełnić nie mogą:
Bo znowu idą skąd przyszły tąż drogą,
Idą powrócić do swojego łoża.

Patrzaj — zdroje żyjących na mogiły płyną;
Mogił przepełnić nie mogą.
Choć strumień śmierci bieży i bieży,
I pędzi w wieczność, nowe życia wpłyną,
Znowu wracając do życia wybrzeży!

Słyszysz starca łabędzia przedśmiertne pień słowo:
Ach! wszystko próżne! znikome!
Pełne boleści i krwawego znoju! —
Lecz gdy w młodości znów odżyje zdroju,
Znowu przez życia leci ścieszki strome,
Nim znowu zmordowany nie zaśnie nanowo,
By powtórzyć przedśmiertne znikomości głowo!


Lecz w tej bezdni przechodu widomego świata,
Bez tej osi, na której swoje biegi toczy,
Bez tej władzy, co wszystkie sił kręgi jednoczy,
Jako słońce dzierżące ster planet swych biegu,
Mogłożby bez spoczynku, wytchnienia, noclegu,
Wszystko się kręcić w pozorze bezładu,
Pośród życia rozkoszy, i boleści jadu,
I śród ludzkich ziemskich złości,
Śród tych urągań i niebu i światu?
Mogłożby tak trwać wszystko na łonie ziemskości
Bez wielkiej świętej przystani Sabatu?

Lecz gdzież ta przystań, wypoczynek święty,
W widomych światów obszarze?
Gdzież tej świątyni ogień i ołtarze,
Gdzie mają spocząć stworzenia odmęty?
Gdzież on? W świata widomego ruchu,
W tem przejściu przejść bez końca, w wiecznym wirze przemian,
Niemasz ciszy Sabatu dla ziemi i ziemian?
Jest! Bóg w człowieka uświęcił go duchu.

Patrz — o, cała natura zda się na coś czeka.
Ziemia swą pierś wydęła, by w wielkiem westchnieniu
Alhejskich szczytów w niebo się podniosła,
Jakby tęsknicą pod niebo urosła!


Ale tylko duch człowieka,
Po swoim boskim promieniu
W łono się Boga zacieka,
W wieczności kąpie strumieniu!

Na rozdrożu dwóch światów, widomemu światu
W świętej ducha harmonji jest święto Sabatu,

Wszystkie ruchy i waśnie cielesnych odmętów,
Rzucone w wiry cielesnej otchłani,
Nakształt płynących po morzu okrętów,
W ducha głębinach ciszę znajdują przystani![3]

Na rozdrożu dwóch światów tyś w wieczności kole
Elipsą sięgającą i nieba i ziemi
U nóg z ziemią zbratany, a bóstwo na czole!
Boleści ziemskie tu słowami czczemi,
Czczy głos dla ducha żałobny głos śpiżu.
Mękom cielesnym stoi duch na straży.
Człowiek okropnie męczony na krzyżu.
Uniósł ducha z uśmiechem pogody na twarzy!

Na cóż On przyjął cielesne cierpienie?
On tajemnicy wyuczył ofiary;
W poświęceniu się wszystkich jest wszystkich zbawienie,
I już nie męczeństw, lecz szczęścia sztandary!


Tak nam przez Niego pokazana droga.
Chór męczenników musiał ją krwią zrosić.
Lecz będzie człowiek podniesion do Boga!
Kto podniesion, ten musi tak innych podnosić.
(Znika.)

ZŁY DUCH
(w postaci kobiety pokasuje się w głębokościach przepaści).

Przybiorę postać jego kochanki,
Słodkiemi oczy jemu się przymilę,
Przysięgnę miłość, włożę ślubne wianki,
I już się oprzeć nie będzie mi w sile,
Wydrę mu z serca zapomnienie siebie,
W samolubnem uczuciu świat cały zagrzebię —
W sercu mu pamięć błogich chwil odżyje,
Skoczy po miłość, i tak złamie szyję!

(Woła Jordana, przyjmując naprzemian barwy najponętniejszej Kreolki, potem smutku i rozpaczy.)

Jam tu — jam twoja — iść z tobą gotowa!

JORDAN
(obwiany skrzydłem Anioła Stróża.)

O, w sercu mojem ty już jesteś wdowa!
Po twego serca podgrzebie
Ja nie pójdę szukać ciebie,
W przepaściste lecieć tonie.
Czy pierś żarem uczuć spłonie,
Czy czas żary te wystudzi
I śmiech smutny da mi w wianie,

Jeszcze zawsze mi zostanie,
Miłość moich bliźnich — ludzi!
Dla niewieścich cnót i wdzięków
Cześć zostanie w sercach prawych;
Lecz miłośnych łez i jęków
Bohaterów tkliwo-łzawych.
Na samobójstw złym kurhanie.
Niechaj, niechaj nie zostanie!
Z młodości jeszcze poranków
Tajnie tych bolów rozdarłem;
Śmierciami wszystkich kochanków
I bolałem i umarłem.
I z Gustawem się zabiłem;
I płakałem tkliwe dziecię;
Z jegom upiorem błąkał się po świecie.
Śmiech świata ogniów nie studził.
Ale go potem gorąco prosiłem,
By się znów nie zabijał i znów się nie budził!
Pył z pistoletów Wertera
Już dla mnie śmierci był hasłem,
Gdy dając dzieciom chleb z masłem,
Ona z nich pyły ociera —
I do Hernaniego szyi
Przywiązanej jak psu dzwonek,
Co serdecznej jady żmii
Miał zlać w hańbę lub postronek....
Wszystkie, wszystkiem przeżył bole,
W romantycznej znane szkole!

I kochanków wszystkich skonem,
Biednej Gretchen boleściami,
I Ofelji szaleństwami,
Umarłym w bolu szalonym!
Jaż mam dzisiaj, zmartwychwstały,
Przedrzeźniać śmierci mistrzowskie?
O, wszystkie te Platonowskie
Takie cudne ideały
W stokach brudnych Satyrjazy
Tak skąpano! i w obrazy
Eteryczne ustrojono!
I na stroje pożyczono
Wszystkich tajni estetycznych!

Bohaterów romantycznych
We krwi żarach rozpalali —
I przy serdecznych pochodniach
Uświęcali cnotę w zbrodniach!
Lecz na dzisiaj już za mali
Wszystkie owe bohatery,
Śród świtania nowej ery!
A zostanie wiara święta,
Że nie będzie prawda tajna;
Że wszelka miłość przedajna
I kłamana jest przeklęta;
Że doczeka ludzkość święta,
W którem kłamstwo, udawanie,
Dla cnót, Boga, i dla bliźnich,

Umrze raz w piersiach, i z nich
Wzrośnie Feniks — Zmartwychwstanie!

(Postać kobiety przemienia się w widmo, w którem twarz jej jest ułożona w mozaikę różnego gatunku monety; pierś brylantowa; wszystkie członki z różnych drogich kamieni. Jordan kładnie znak krzyża — widmo znika. Jordan uklęka i modli się — z mogił przelatuje chór Duchów czystych nad głową Jordana.)
1-szy.

Zebrać siebie, stopić trzeba —
W wolnej woli grom się skuj!
I dwa życia: ziemi, nieba,
Złej w harmonji święty strój!

2-gi.

Jak niebieski ów Posłaniec,
Co dwa życia: ziemi, nieba,
W jeden boski zlał kaganiec,
I wam wskazał, czem być trzeba —
Czem być trzeba — czem być można!
..............
On się wcielił w wasze ciało,
Przyjął serca bicie wasze,
Przyjął wszystko, co bolało:
Za przyjaciół miał Judasze;
Jednak słowo zmienił w ciało,
Boskie słowo w boski czyn:
Bo prawdziwy Boży Syn!

3-ci.

Lecz prawdziwy i wasz brat!
Wszak tak wyrzekł — czyż nie wiecie?
I dla tego przyszedł w świat
Jak najmniejszy w całym świecie,
By różności ziemskie sprostać,
By naj mnie]szych bratem zostać!
W stajni, w żłobie, cieśli dziecię!
Ale w piersi boże kwiecie
Przyniósł z sobą wielki brat,
By pokazać, jak je chować:
Trzeba w piersi pielęgnować —
Jakim cały ma być świat!

4-ty.

Wy myślicie, że bluźnierstwo
Takie z panem rówiennictwo?
Nędzne pańskie jest żołnierstwo,
Gdy w to Jego posłannictwo
Ani wierzy, ani uczy;
Myśl tę zowie pychą, grzechem —
O! szatana wtenczas echem,
Który ziemskość ich wytuczy,
Natchnie chuci szatańskiemi.
Mierząc czyny jego z swemi,
Jakże wierzyć, uczyć mogą,
Gdy tak różną idą drogą!

PATRON ZIEMI.

Wielki bracie! duch ludzkości
Kornie zgina swe kolana
U stóp ducha! Daj kapłana,
Co nas ma wieść ku przyszłości!

Wy mówicie: ludzka stopa
Krokom pańskim nie podoła:
Bo zmyć trudno pychę z czoła,
Trudno zostać bratem chłopa.

Różne chrześcjan udawanie.
Ja wam powiem — ach! bo muszę,
Że spodlone macie dusze,
Tylko słowy chrześcijanie!

Lepsi jeszcze między wami
Dzielą kieskę swą z chłopami,
Pamiętają o ich brzuchu,
Jak psu rzucą kawał chleba.
Lecz tak z braćmi żyć potrzeba?
Trza się z niemi dzielić w duchu!

Bo prawdziwa w tem ofiara,
I dwa cale: nieba ziemi.
Tak będziecie szczęśliwemi,
Albo i tam i tu kara!

CHÓR.

Śpieszcie, śpieszcie do ofiary!
Lub panować będą kary!

ANIOŁ STRÓŻ JORDANA.

Gdy twe wszystkie święte chęci,
Całą twoją pierś owioną,
Będą w sercu i pamięci
Twoim pługiem, twoją broną,
Życia ziarnem, bytu rdzenią,
I rozkoszą twą, i kaźnią,
Twoją jawą, wyobraźnią,
I w snach twoich się rozplenią,
I rozwiną się w marzeniach,
I rozkwitną w uniesieniach,
I w rozwadze twej dojrzeją,
I staną się twą nadzieją,
Twą światłością, która wpłynie
W wszystkie gwiazdy twego łona —
Na takiej wejdą dziedzinie
Chęci, jak ziarna Jasona!
I gdy zgodny akord bytu,
Bolów, ofiar i zachwytu,
Zlejesz w jeden śpiew chóralny
Uświęconej tak idei —
Tak w niej świętą ujrzysz czystość —
Wyjdziesz z piekieł — tryumfalny!

Wejdziesz w boży dom — nadziei
Co się zlewa w rzeczywistość!

PATRON ZIEMI.

Lecz żądz waszych przeskok prędki:
To zapałem pjani zmiennym,
To złudzeniem niby sennem.
To nie chęci, ale chętki!
Nie zamknięte w woli karby,
Nie wcielone w życia rdzenie;
I strwonione wszystkie skarby —
Życie wasze, to marzenie!

I tak w sennych mar przegonie,
Co w widziadeł szkle rozbitem,
Mózg w widzeniu chorowitem
Wasze senne obwiał skronie.

Wyście senni, choć czuwacie,
I bezczynni, choć ruchawi;
Lecz was nie ruch, lecz czyn zbawi,
Czyn w duchowej odzian szacie.

DUCH LUDZKOŚCI.

Kto co zechce zdziałać może,
Ten jest wielki! bo rozmierzył
Chęci swoje z siłą w chórze,
I dokonał, w co uwierzył!


Wielki, tworzy to, co zechce;
Lecz gdy duma go rozłechce,
Wzgardzi cnoty on ołtarzem,
Będzie wielkim — lecz zbrodniarzem!

Mądrym jest, kto tylko tyle
Chce, co zdziałać w jego sile.

Lecz i wielkim, mądrym razem,
Jest, kto chce, jak chcieć powinien;
Z siłą bóstwa i obrazem,
Niebu, ziemi, da co winien!

Człeku! wielka twa potęga,
Gdy się władza twego ducha
W gromy wolnej woli sprzęga!
I gdy święcie jej usłucha,
Jak cud słucha bożej ręki,
Jako światło słucha słońca;
Gdy tak ziemskie duch odtrąca,
Jak noc strąca blask jutrzenki!

Gdy pierś taką zagrzmi wolą,
Gdy się chęci tak zespolą —
Ja chcę! — powiesz ty do siebie,
A Bóg — stań się — powie w niebie!


Bo głos Boga i głos ludu
Zlewają się w jedno brzmienie.
Lecz ma boskie być twe chcenie
Kiedy pragniesz doznać cudu! —

KONIEC




  1. Przypis własny Wikiźródeł Lecz gdy przyjdzie... — w przekładzie Biblii Wujka.
  2. Strauss (Dawid Fryderyk), autor głośnego w Europie dzieła: „Życie Chrystusa“ (Das Leben Jesu).
    Około wyobrażeń Straussa grupują się imiona hołdujące jego pojęciom. Do tych należą między innemi: Feuerbach i Bruno-Bauer, którzy wszakże nie zdołali ustalić sobie tej popularności. Gruby materjalizm i dziki fanatyzm przeciw wszelkiej religji, który cechuje ich pisma, obudzają uczucie wstrętu i litości w ludziach głębszego myślenia. Przytoczę słów kilka z Hermana Ulrici (Das Grundprincip der Philosophie, w Lipsku, 1845 r.) „Es ist indess nicht der Mühe werth, seine willkührlichen Versicherungen und unerwiesenen Behauptungen mit ihren Widersprüchen und Ungereimheiten zu referiren, geschweige denn zu kritisiren. Feuerbach ist in der Leidenschaftlichkeit seines Hauses gegen jede Religion und alles Methaphysische, in der seine ganze Stärke bestebt, jeder frejen, philosophischer Forschung unfähig. Von blinden Affekte getrieben, ist er das gerade Gegentheil eines Philosophen, ein zelotischer Dogmatiker, der statt Gründe zu geben, mit der Faust auf den Tisch schlägt, und stets den Sieg davon trägt, weil er stets dabei bleibt: Es ist doch so, wie und weil ich es behaupte.“
    Przed niedawnemi czasy pokazała się w Niemczech karikatura przedstawiająca krzyż, który usiłują zwalić: struś (Strauss) uderzający weń dziobem, chłop (Bauer) zadający mu cios toporem, i strumień płomienny (Feuerbach) podmywający go z podstawy. Wiek nasz jest bez wątpienia wiekiem wielkich fermentacji religijno-socjalnych. Jeżeli z jednej strony serca prawowierne oburzają się przeciw występującym na świat wyobrażeniom zuchwałym i częstokroć bezbożnym, to z drugiej strony postrzegamy zawsze to pocieszające w dziejach ludzkości, że one służą tylko ku głębszemu wyjaśnieniu i poczuciu zawsze świętej i niczem nieprzełamanej prawdy! Tych kilka słów uważałem za konieczne dla objaśnienia kilku wierszy tekstu.
  3. W tym ustępie parę myśli i wyrażeń jest wziętych z dzieła sławnego Schuberta: Geschichte der Seele.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Żeligowski.