<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Wiadomość przyniesiona przez dzienniki, poprzedzona została przyjazdem Berensa na godzin kilka, właśnie gdy Wudtke spodziéwał się nietylko jego ale razem Teofila... Berens wszedł blady, tak zmieniony, tak drżący, wylękły, że bankier wejrzawszy na niego domyślił się jakiéjś katastrofy.
— Teofil się ożenił! krzyknął załamując ręce.
— Ożenił się, cichym, stłumionym głosem rzekł Berens... ale to nic.
— Jakto? nic? jak? nic! ty to...
— Toby było niczém jeszcze, odparł zięć... Teofil we dwa dni po ślubie przekonał się że to żona nie dla niego, że nie zawsze można zerwać z przeszłością, która pociąga mimowoli i zastrzelił ją... Teofil jest w więzieniu w Berlinie.
Wudtke zachwiał się, oniemiał, chciał się oprzéć na biurku i padł... Pomimo całéj siły jaką miał nad sobą, chwilowo zawróciła mu się głowa, ale Berens gdy go pochwycił, był już przytomnym.
Z zaciśniętemi ustami, blady, z wzrokiem obłąkanym rzucił się w krzesło!
— Zabił! zabójstwo... sąd... kratki... skandal, karyera na wieki zamknięta... przyszłość stracona. Zabił ją i siebie!! rzekł głucho Wudtke — zabił mnie, zabił wszystko... zabił...
I powtarzając machinalnie ten wyraz, szarpał na sobie suknie.
— Alem ja temu nie winien! dodał — to było szaleństwo... ten człowiek zwaryował, ta kobiéta, któż mógł przewidziéć że on pomyśli o ożenieniu się z aktorką... z aktorką w Berlinie!
Wudtke zwykle chłodny i przytomny, był teraz godzien politowania... Wypadek ten odebrał mu rozum i siłę wszelką.
Berens stał blady... czuł się w obowiązku wytłumaczenia...
— Pojechałem za nim do Stutgartu... rzekł cicho...
— Milcz! milcz! krzyknął Wudtke — co się stało... nieodwołalne... potrzeba go ratować... Co go czeka?
— Niéma wątpliwości że albo krótkie więzienie, lub verdiet unieważniający. Morderstwo popełnione zostało w szale i zapomnieniu, w uniesieniu zazdrości... bezprzytomnie... nierozmyślnie.
— A potém! a potém, zawołał Wudtke, co z nim zrobić!! Jestto człowiek zgubiony, ja z nim, nadzieje domu, przyszłości, wielkości, wszystko na co pracowałem życie całe!!
Stary głowę w dłonie zanurzył i nie wstydząc się — płakał. Od lat kilkudziesięciu były to piérwsze łzy, które z wyschłych oczów wycisnął palec Boży... nie zwilżyła ich nigdy nędza ludzka, litość nad położeniem cudzém... Teraz może nie tyle po synu płakał, co po swoich nadziejach... Był upokorzony swym upadkiem...
Gdyby go był w tym stanie widział Wiktor, mógł się czuć dostatecznie pomszczonym, lecz powiédzmy na jego pochwałę że ten cios który dotknął nieprzyjaciela, w szlachetném sercu jego obudził tylko litość i współczucie. Wudtke ochłonąwszy z piérwszego wrażenia, sprawę syna powierzył zięciowi, a sam zamknął się w domu.
W téj dopiéro chwili wielkiéj, doświadczył on po raz piérwszy jak drogą jest miłość ludzka i szacunek u ludzi...
Wszyscy których z nim łączyły tylko względy i interesa, grzeczność, urzędowe światowe stosunki, — znikli, odstąpili go. Na progu nie pokazał się prawie nikt, z wyjątkiem Fiszera, który go nie lubił, miał do niego żal, ale się przecież nad nim ulitował...
Wudtke na piérwszy wyraz współczucia i kondolencyi oburzył się dumnie.
— Nie lękaj się o mnie, rzekł — wyjdę z tego, dam sobie rady... nie potrzebuję litości, pomocy, ani stękania... zostawcie mnie samemu sobie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.