Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj/Księga czwarta/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1876 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józef Tokarzewicz |
Tytuł orygin. | Notre-Dame de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Była przecież na świecie istota, którą Quasimodo wyłączał ze swéj nienawiści i złości do innych, a którą kochał tyleż, jeżeli nie więcéj, co i swą katedrę. Istotą tą, Klaudyusz Frollo.
Rzecz prosta. Klaudyusz Frollo dał mu przytułek, on go wykarmił, on wychował. U kolan to Klaudyusza Frollo zwykł był Quasimodo szukać obrony i ratunku w chwilach, gdy będące jeszcze dzieckiem, uciekać nieraz musiał przed ujadaniem psów i uliczników. Klaudyusz Frollo nauczył go mówić, czytać i pisać. Nareszcie Klaudyusz to Frollo uczynił go dzwonnikiem katedralnym. Dać zaś Quasimodowi w zamężcie wieżę wielko-dzwonniczną, to tyle, co dać Romeowi Juliettę.
To téż i wdzięczność Quasimoda była głęboką, namiętną, bezgraniczną; i lubo oblicze przybranego jego ojca nieraz się zasępiało groźnie, lubo mowa jego była zwyczajnie twardą, krótką, rozkazującą, to przecież wdzięczność ta nigdy ani na jednę chwilę nie uległa zmianie lub pokusie najmniejszéj. Archidyakon miał w Quasimodo niewolnika najuleglejszego. Gdy biedny dzwonnik ogłuchł, ustalił się między nim a Klaudyuszem Frollo pewien rodzaj języka znakowego, tajemniczego, im samym tylko zrozumiałego. W ten sposób archidyakon był jedyną istotą ludzką, z którą Quasimodo związek zachował. Stosunki jego z tym światem ograniczały się na dwóch rzeczach, Ra katedrze i Klaudyuszu Frollo.
Wpływ archidyakona na dzwonnika i przywiązanie dzwonnika do archidyakona, nie dadzą się do niczego porównać. Dość było jednego skinienia Klaudyusza, dość było wiedziéć, że to mu uczyni jakąś przyjemność, by Quasimodo gotów był rzucić się z wysokości wież katedralnych. Szczególne to zjawisko owéj siły fizycznéj, doszłéj w Quasimodo do rozwoju tak nadzwyczajnego, a ślepo przezeń oddanéj na rozkazy cudze! Było w tém niewątpliwie poświęcenie synowskie, przywiązanie rodzinne; ale był téż urok i wpływ jednego ducha na drugi. Jestestwo nieszczęśliwe, kalekie, niezgrabne, stało tu, z głową pochyloną i wzrokiem błagającym, w obec umysłu podniosłego i głębokiego, wyższego i potężnego. Przytém i nadewszystko, była w tém wdzięczność. Wdzięczność do tyla posunięta ku swym najdalszym krańcom, że z niczém nie umielibyśmy jéj zestawić. Cnota ta nie jest z rzędu tych, których najpiękniejsze przykłady znajdują się śród ludzi. Powiemy więc, że Quasimodo kochał archidyakona, jako żaden pies, żaden koń, żaden wielbłąd nie kocha swojego pana.