Katorżnik/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Katorżnik |
Podtytuł | czyli Pamiętniki Sybiraka |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1905 |
Druk | Drukarnia „Czasu“ |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Do stolicy Carów przybyliśmy dnia 15. listopada. Z dworca kolejowego do tiurmy peresylnych kazamat, t. j. więzienia przesyłkowego, mieliśmy pieszej drogi 7 wiorst, gdyż więzienie to znajduje się w centrum miasta niedaleko Kremlu. Czas był brzydki, śnieżny, przeto trzeba było brodzić po błocie tak długą przestrzeń, co dla nas kajdaniarzy było prawie rzeczą niepodobną, zwłaszcza — jak to już nadmieniłem — że byliśmy na krótko zakuci i stawialiśmy kroki nie większe od kur.
Już na kolei niejedni porozcinali i porozrywali sobie obuwie, gdyż skutkiem nabrzękłości ciała, powstałych z powodu ciasnego okucia kajdan, nie mogli bólu wytrzymać, a cóż dopiero myśleć o pieszym pochodzie w kajdanach po takiej błotnistej i dalekiej drodze!
Tutaj muszę wspomnieć o najboleśniejszej rzeczy, bo mam wyprowadzić na światło dzienne zachowanie się szlachty zakordonowej wobec nas. Z uwagi jednak, że okoliczności przezemnie naprowadzone żadną miarą nie mogą się odnosić do ogółu szlachty Królestwa polskiego, a stosują się tylko wyłącznie do pewnych osób, przeto postanowiłem na tem miejscu napiętnować tych panów a towarzyszy mej niedoli takim mianem, na jakie swem zachowaniem się wobec nas Galicyan-kajdaniarzy zasłużyli! Nazwisk jednak nie wymieniam, bo mniemam, że nie wielu ich już pozostaje przy życiu. Otóż rzecz tak się miała: W systemie rządu rosyjskiego jest zaprowadzony porządek taki, że łączą wszystkich przestępców, tak politycznych, jako i zbrodniarzy w jeden czambuł, w jednę partyę i tak ich internują na Sybir. Aby zaś przestępców zbrodniarzy napiętnować, zakuwają ich w kajdany; a czynią to i dla tego, aby nie uciekli. My zaś polityczni zesłańcy, nie szlachta, także byliśmy zakuci, przez co niczem nie różniliśmy się od zbrodniarzy. Zresztą etycznie rzecz biorąc, to taki kajdaniarz zawsze i wszędzie dla każdego widza będzie wstrętnym. Tym tylko argumentem można wytłómaczyć to, że bracia nasi i współwięźnie wstydzili się nas i zaparli! Konwojujący oficer kazał nam kajdaniarzom pójść naprzód, lecz jak to już nadmieniłem, każdy z nas stawiał kurze kroki, przeto na przebycie 7 wiorst drogi potrzebowaliśmy całego dnia czasu. W dodatku posłabliśmy tak, że absolutnie nie mogliśmy kroku postawić, ani nóg z kałuży błotnej wydźwignąć. Pochód cały się spóźniał, choć żołnierze ciągle nawoływali do pośpiechu; porządek wszelki partyjny ustał, bo zamiast nas szli na przodzie ci, co nie byli zakuci. Krew płynęła nam z nóg skutkiem przesuwania się obręczy żelaznej po ciasno zakutej cholewie — upadaliśmy i omdlewali — a jednak żaden z panów kolegów i towarzyszy niedoli, tych, co szli w futrach własnych i bez kajdan, jako szlachta polska — nie podał nam ramienia, nie podźwignął z błota, aby siebie nie powalać — a w dodatku wyparli się nas przed Moskalami, nazywając nas: prostonarodiem, to znaczy prostakami! Do tego obrazu sądzę, że zbyteczne byłyby wszelkie komentarze, powinienem był może pominąć milczeniem i pogardą ten ze wszech miar niemiły epizod, bo niejeden może mnie posądzić o stronniczość, nazwać mnie ludowcem, lub nawet może i socyalistą.
Lecz ja się znów zapytam, jakichże to przekonań, jakiego uczucia, jakiego czoła wobec Moskwy byli ci panowie bracia-rodacy i towarzysze wspólnej niedoli, aby na widok naszych cierpień, na widok naszej krwi, którą znaczyliśmy swój pochód, nie podać nam ręki i nie dopomódz — aż to musieli uczynić Moskale?! Moskale widząc, że ani na noc do tiurmy nie zajdziemy, widząc, że omdlewamy — ulitowali się i każdego ujęło pod pachy dwóch sołdatów i w ten sposób przebyliśmy owe 7 wiorst, owe siedm boleści!
Skoro już na tem miejscu o tem mowa, skoro się powiedziało a, to trzeba powiedzieć i b, niechaj wypluję wszelką gorycz, którą od lat tylu noszę — a będzie mi lżej. Było to znów aż w Nerczyńskim okręgu, w miejscowości Akatuja. W tej to miejscowości tak się rzeczy złożyły, że było bardzo dużo szlachty z Królestwa polskiego. Między innymi tu wymienię Hr. Czapskiego, księcia Gedrojcia, Epszteina, bankiera z Warszawy i wielu, wielu ludzi majętnych, którzy miesięcznie otrzymywali po 100 rubli z domu. W roku 1866 objeżdżał całą Syberyę namiestnik Syberyi, książę Korsakow, lustrując wszystkie więzienia polityczne i niepolityczne i zapytywał więźni czyli nie mają jakiego zażalenia.
Otóż, gdy przybył do Akatui, a było tam więźni politycznych około 800, miejscowy komendant po poprzedniem snać porozumieniu jednych, jako łudszych (lepszych) ustawił osobno, a zaś prostonarodie (prostaków) osobno i tak też Korsakowowi przedstawił, mówiąc:
— Jeto gospoda pany dworianie i z łudszych, a to ti, wskazując na lewo, prostonarodie.
Na to Korsakow się zapienił ze złości i jak nie krzyknie:
— Umienia niet nikakich łudszych, umienia wsie buntowszczyki, wsie miatieżniki!
Chociażby się przypuściło nawet okoliczność, że nasi bracia nie prosili o to odosobnienie, to skoro jednak widzieli, że ich na dwa dzieli władza obozy, to już nie dla idei, lecz dla samej solidarności wobec siebie samych nie powinni byli do tego dopuścić. Przyznaję, że wobec 30 tysięcy zesłanych na Sybir nie mogło być tyle samej szlachty, lecz byli i mieszczanie i lud prosty i żołnierze z wojska moskiewskiego, austryackiego, Galicyanie, Węgrzy, Poznańczycy, Litwini, Żmudzini, Francuzi, Włosi a nawet i Żydzi; byli milionerzy i żebracy, księża i łobuzi, patrycyusze i plebejusze — słowem cały naród w całem tego słowa znaczeniu, za jedną sprawę walczący i za jedną sprawę cierpiący — przeto w takiem zgromadzeniu powinna być jedność i zgoda i miłość braterska, zwłaszcza tam w Sybirze o tysiące mil od Europy, od ojczyzny. A jednak tak nie było! — Lecz po co mam o tem pisać? — wszak historya zna gorsze rzeczy!...
Łaskawy czytelniku, zechciej mi wybaczyć najpierw to, że odstąpiłem od przedmiotu mego opowiadania o pochodzie naszym przez Moskwę, i to, że niektóre moje zapatrywania może są pesymistyczne. Więc wracam do rzeczy:
Idąc ulicami Moskwy, widzieliśmy okropne rzeczy — widzieliśmy tych kacapów fanatycznych, tych bojarów, tę gawiedź i ten motłoch uliczny, który nas obrzucał błotem, kamieniami, który byłby nas rozszarpał, poćwiartował i ukamienował, gdyby nie wojsko, które w zwartych idąc szeregach, broniło przystępu a nawet kolbami musiało odpierać owe masy, które nas przeklinały, które nam złorzeczyły.
Patryotyzm i fanatyzm, głupota i zwyrodnienie! Taką jest Moskwa!
Cóż się dziwić wobec tego, że Napoleon w Moskwie znalazł zgubę?
Czy następne partye doznawały tego samego przyjęcia co i my — nie wiem — nasza partya była pierwsza, w której Moskwa po raz pierwszy zobaczyła Polaków-buntowszczyków, idących w Sybir w kajdanach za to, że ośmielili się podnieść rękę na białego cara — dlatego na cześć cara tak manifestowała!
Niemniej muszę wyznać, że miasto Moskwa bardzo mi się podoba, daleko więcej, aniżeli Petersburg. Tam czuć despotyzm, tu swobodę: Moskwa ma wygląd olbrzymiego ogrodu. Niema tutaj tych symetrycznych ulic, placów, domów, ogrodów, ale cała swoboda: tu gmach, tam ogród, to znów szereg ulic, place i teatra — dalej willa, okolona brzozą płaczącą, a tam znów bazary, ówdzie ogrody; i tak bez końca panorama się zmienia. Najwięcej jednak jest cerkwi, bo jak sami Rosyanie utrzymują, to w matuszce Moskwie jest sorok soroków cerkwi! (co po naszemu znaczy 40 razy po 40).
Peresylne kazamaty, do których nas przyprowadzono, leżą naprzeciw Kremlu. Kremlin jest olbrzymią czworoboczną fortecą, oblaną wodami rzeki Moskiewki. Widok Kremlu jest imponujący i wspaniały! Mówią, że wewnątrz Kremlu jest 13 cerkwi, których dachy i kopuły są platyną powleczone — ja jednak tego na pewno nie twierdzę — dość, że Kremlin mię zachwycał!
W Moskwie również tylkośmy nocowali. Na drugi dzień, na usilne prośby nasze, wskutek ran na nogach — przekuto nas i dano nam dłuższe i swobodniejsze kajdany; następnie wyprawiono nas koleją aresztancką do Niżnego Nowogrodu.