Keraban Uparty/Część pierwsza/Rozdział II


Rozdział I Keraban Uparty • Część pierwsza • Rozdział II • Juliusz Verne Rozdział III
Rozdział I Keraban Uparty
Część pierwsza
Rozdział II
Juliusz Verne
Rozdział III

Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w XIX w.
Stosowane słownictwo i ortografia pochodzą z tej epoki, prosimy nie nanosić poprawek niezgodnych ze źródłem!


Intendent Scarpante i kapitan Yarhud rozmawiają o zamiarze który poznać warto.


Gdy Van Mitten i Brunon zwrócili się ku wybrzeżu, z po za meczetu Mahmuda wyszedł jakiś Turek i zatrzymał się na placu.

Była godzina szósta. Po raz czwarty dnia tego muezzini wchodzili na balkon minaretów, których nie może być mniej jak cztery w meczetach wznoszonych przez sułtanów. Głosy ich rozlegały się zwolna po nad miastem, zwołując wiernych na modlitwę tą uświęconą formułą: La Illach il Allah vé Mohammed recoul Allah! (Nie ma Boga jak Bóg, a Mahomet jest Boga tego prorokiem!)

Turek obejrzał się dokoła, popatrzył na nielicznych przechodniów, poczem z pewnemi oznakami zniecierpliwienia zaglądał w przyległe do placu ulice, chcąc zobaczyć czy ktoś oczekiwany nie nadchodzi.

– Czyż ten Yarhud nie przyjdzie! mruczał, wie przecież że czekam go o oznaczonej godzinie?

Przeszedł znów parę razy po placu, i doszedł do kawiarni w której Van Mitten i Brunon nic dostać nie mogli. Zasiadł przy stoliku nic nie żądając od właściciela kawiarni ściśle zachowującego post Ramadanu, gdyż wiedział, że nie nadeszła jeszcze godzina sprzedaży przeróżnych napoi, rozrabianych w dystylarniach otomańskich.

Turek ten był to Scarpante intendent bogacza Saffara zamieszkałego w Trebizondzie, w Anatolii, w owej części Turcyi Azjatyckiej, tworzącej południowe wybrzeże morza Czarnego.

Obecnie magnat Saffar zwiedzał południowe prowincye Rossyi, poczem miał przez Kaukaz powrócić do Trebizondy, nie wątpiąc nawet że intendent jego Scarpant przeprowadzi pomyślnie polecone mu przedsięwzięcie.

Był to człowiek śmiały, zdolny do wszystkiego, choćby do najniecniejszych czynów, byle zadowolnić wszelkie zachciewki swego pana. I obecnie w podobnym celu przybył do Konstantynopola, i oczekiwał na pewnego kapitana maltańskiego, takiego jak i on niegodziwca.

Kapitan ten nazywający się Yarhud, dowodził statkiem Guidare, żeglującym zwykle po morzu Czarnem. Oprócz przemytnictwa trudnił się ohydniejszym jeszcze handlem, to jest sprzedażą czarnych niewolników z Sudanu, Etyopii, Egiptu, na co rząd turecki dobrowolnie zamyka oczy.

Scarpant niecierpliwił się coraz więcej, a Yarhud nie przychodził.

– Czemu ten pies nie przychodzi? mruczał; czy mu co wypadło? Onegdaj musiał opuścić Odessę, powinien więc był przybyć do tej kawiarni o oznaczonej przeze mnie godzinie…

W tejże chwili oczekiwany Yarhud pokazał się na wybrzeżu; spojrzał na prawo i na lewo i zobaczył Scarpanta, który natychmiast wstał i podszedł ku niemu.

– Nie mam zwyczaju czekać, Yarhudzie! krzyknął.

– Niech mi Scarpant przebaczy, ale zrobiłem co tylko było w mej mocy aby się stawić na wyznaczoną schadzkę. Przybywam w tej chwili koleją, pociąg się nieco spóźnił…

– Kiedy wyjechałeś z Odessy.

– Onegdaj.

– A twój statek?

– Czeka w porcie odeskim.

– A czy możesz liczyć na załogę?

– Najzupełniej. Są to także Maltańczycy, całkiem oddani temu co im hojnie płaci.

– Dobrze. Jakież przywozisz wiadomości, Yarhudzie?

– Złe i dobre zarazem, odrzekł zniżając głos.

– Powiedzże najpierw złe.

– Złą jest wiadomość że Amazya, córka bankiera Selisna z Odessy, ma narzeczonego, a zatem porwanie jej stanie się daleko trudniejszym i wymaga większego pośpiechu, mówił zniżając głos.

– Co za jeden jest ten narzeczony Amazyi? zapytał Scarpant.

– Młody Turek z Konstantynopola, nazwiskiem Ahmet, siostrzeniec i spadkobierca bogatego kupca z Galata, Kerabana.

– Czemże handluje ten Keraban?

– Tytoniem, i na tym handlu zrobił ogromny majątek.

– Nie ma więc chwili czasu do stracenia. Gdzież jest obecnie Ahmet?

– W Odessie.

– A ów Keraban?

– W Konstantynopolu.

– Czy znasz tego Ahmeta, Yarhudzie? Cóż to za człowiek?

– Młody, ma być bardzo odważny, i niełatwa będzie z nim sprawa.

– Czy jest zupełnie niezależnym?

– Nie; zależny jest od swego wuja i opiekuna, bogatego Kerabana, który kocha go jak syna, i podobno niedługo ma przybyć do Odessy, aby być na jego weselu.

– Czy nie możnaby jakim sposobem opóźnić wyjazdu Kerabana?

– Byłoby to nader pożądane, gdyż mielibyśmy więcej czasu, ale jak tego dokazać?

– To już twoja rzecz, Yarhudzie, odrzekł Scarpant; pamiętaj tylko że wola pana mego Saffara musi być spełniona, i młoda Amazya powinna być odstawiona do Trebizondy. Nie pierwszy to już raz Guidara opłynie w jego interesie wybrzeża morza Czarnego, wiesz więc jak hojnie płaci za oddane mu usługi.

– Ba! wiem to z doświadczenia. Mimo jednak tego radbym wiedzieć, co Saffara skłania do wykonania tak draźliwej i niebezpiecznej awantury?

– Powiadają, odrzekł Scarpant, że to wszystko przez zemstę, jaką Saffar przejęty jest zarówno dla Selima jak i Kerabana. Zresztą co nas to obchodzi! Gdy głupi z gniewu wścieka się i wyrzuca pieniądze, dlaczegóż mędrszy nie ma z tego korzystać?

– Zapewne, zapewne, potwierdził Yarhud, ale mówiąc między nami, jeżeli zamierzone małżeństwo utrudnia tę sprawę, to z drugiej strony nastręcza mi sposobność wejścia do domu bankiera Selima. Jestem także i handlującym, mam na statku bogaty zbiór najpiękniejszych materyi jedwabnych i przeróżnych przedmiotów mogących łatwo w młodej narzeczonej wzbudzić chęć ich posiadania. Liczę więc na to że uda mi się ściągnąć ją na pokład, i korzystając z tej sposobności, odpłynąć zanim dowiedzą się o porwaniu.

– Doskonały pomysł i powinienby się udać, tylko staraj się dokonać tego w największej tajemnicy.

– Bądź spokojny, odrzekł Maltańczyk.

– Działaj więc niezwłocznie, ale wiele potrzebujesz czasu aby z Odessy przybyć do Trebizondy?

– Biorąc w rachubę brak przyjaźnego wiatru i burze miewające miejsce na morzu Czarnem, żegluga może potrwać trzy tygodnie.

– Około tego czasu, będę już w Trebizondzie, a i pan mój także tam przybędzie. Nie zapominaj że rozkazał najsurowiej abyś z tą młodą dziewczyną obchodził się jak z największem uszanowaniem i wysokiemi otaczał względami. Pragnie zemścić się ale nie dręczeniem niewinnej dziewczyny.

– Spełnię wolę twego pana. Pragnąłbym gorąco żeby mi się powiodło, co wtedy jedynie nastąpi jeżeli znajdzie jaka przeszkoda niedozwalająca Kerabanowi wyjechać niezwłocznie.

– Czy znasz tego kupca?

– Znam… i nagle zbliżając się do Yarhuda, dodał cicho: O wilku mowa, a wilk tu!

– Co takiego.

– Czy widzisz tego otyłego mężczyznę wychodzącego z Pera? To Keraban. Odsuńmy się na bok i nie traćmy go z oczu. Wiem iż codziennie odpływa do swej willi w Skutari, jeźli będzie trzeba udam się drugą stroną Bosforu aby się dowiedziéć kiedy zamierza wyjeżdżać.

Wmieszawszy się w tłumy coraz więcej napływających przechodniów, Scarpant i Yarduh umieścili się tak aby mogli wszystko słyszéć i widziéć, co nie było trudnem gdyż Keraban miał zwyczaj mówić głośno, nie troszcząc się o to wcale że zwraca powszechną uwagę.