Konają dni, konają noce,
Skon lata wieści szelest ckny
Pożółkłych liści. Wzrok w pomroce,
Zasnęły dumy, serce, sny,
Zasnęło wszystko, — nicość w łonie.
Czym jeszcze żyw, czym teraz w skonie?
Czy to już zwid mój w świecie trwa?
Tak obce dziś mi śmiech i łza…
Nijakiej doli! gdzieś ty, dolo?
Niech dola zła pobieli włos,
Jeżeli nie jest Boga wolą,
Choć późno, dać mi szczęsny los…
Niech nicość duszy nie ostudzi,
Bym śpiący wlókł się pośród ludzi,
Bogdajbym nie padł tu czy tam,
By zbutwieć, niby zgniły tram.
Tchnij we mnie życie, wielki Boże!
W me serce uderz, wykrzesz skrę,
Niech wszechmiłością duch rozgorze!
Lub spraw, gdy z Twojej woli mrę,
Bym swem przekleństwem spalił ziemię.
Żyć, brzęcząc w więzy, straszne brzemię,
W niewoli umrzeć straszno snać,
Lecz straszniej — wolnym być i spać.
O trzykroć straszno zejść bez śladu,
W bezczucie zsunąć się, jak w grób,
Podobne sennej zdrętwie gadu.
Na jedno wtedy żyw czy trup…
O gdzieżeś bytu mego dolo?
Jeżeli nie jest Boga wolą,
Choć późno, — dać mi szczęsny los,
Niech dola zła pobieli włos!