<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Król przestrzeni
Podtytuł Powieść dla młodzieży
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1909
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. P.
Tytuł orygin. Maître du Monde
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Indeks stron


VIII.
Za jaką bądź cenę.

Zakończenie artykułu «Evening Star» było jakby jakimś odkryciem tajemniczym, nadprzyrodzonym i wywołało wrażenie olbrzymie. Umysł ludzki skłonny jest do wiary w rzeczy nadzwyczajne. Nikt już nie wątpił, że wszystkie trzy niezwykłe przyrządy są dziełem jednego wynalazcy.
Przypuszczano nawet, że jeden i ten sam przyrząd za pomocą zmian odpowiednich daje się przystosować do kursowania po lądzie, po morzu i nawet pod wodą... A zatym brakowałoby mu tylko możności bujania w powietrzu!... Publiczność, znudzona ostatniemi wypadkami, znalazła nową podnietę dla swej ciekawości i fantastycznych domysłów.
Wszyscy się zgadzali na jedno: za jakąbądź cenę należało posiąść tajemnicę cudownego wynalazku. Mógłby on przynieść korzyści nieobliczalne... Państwo, któreby miało do swego rozporządzenia motor tak potężny i poruszający jeden albo trzy tak niezwykle przyrządy, z szybkością, dochodzącą 2500 metrów na minutę, uzyskałoby olbrzymią przewagę nad innemi. Z pewnością żadne nie zaniedba starań, ażeby się porozumieć z wynalazcą. Lecz nabyć tajemnicę powinna stanowczo Ameryka. Miljonów jej nie zabraknie!
Tak rozumowały nietylko sfery rządowe lecz i szersza publiczność... W jaki sposób jednak wziąć się do rzeczy? Największą trudność przedstawiało odnalezienie gienjalnego wynalazcy. Daremnie przeszukiwano najstaranniej i sondowano jezioro Kirdalskie; nie znaleziono żadnego śladu łódki podwodnej. Zniknęła bez wieści, podobnie jak poprzednio samochód w Milwaukee i statek w zatoce Bostońskiej.
Nieraz mówiliśmy o tym wszystkim z panem Wardem, lecz nigdy nie umieliśmy znaleźć odpowiedzi na niepokojące nas zagadki.
27-go czerwca raniutko wezwano mnie do zarządu. Stawiłem się niezwłocznie. Pan Ward odrazu przystąpił do rzeczy.
— Czy nie chciałbyś, panie Strock, naprawić wrażenia niefortunnej wyprawy na Great-Eyry?
— Nawet bardzo.
— Nadarza się wyborna sposobność...
— Jaka?
— Śledzenie tajemniczego wynalazcy... pragnąłbyś pan podjąć się tego zadania?
— Z największą ochotą... pomimo trudności...
— Tak, byłaby to rzecz trudniejsza, niż zbadanie Great-Eyry.
Pan Ward przypominał mi często Great-Eyry. Nie miałem doń urazy, ponieważ czynił to bez złej intencji, jakby chcąc mi dodać bodźca na przyszłość.
— Odebrał pan jakie nowe wieści?
— Żadnych. Agienci śledzą daremnie jezioro i jego okolice. Gotów jestem przypuszczać, że mityczny mechanik umie uczynić się niewidzialnym dla oka ludzkiego, jak nowy Proteusz!
— Cóż pan obmyślił?
— Mnie się zdaje, że pozostaje nam jeden tylko sposób, a mianowicie: za pośrednictwem prasy zaproponować mu sprzedaż wynalazku na takich warunkach, którychby odrzucić nie mógł. Przyrząd ten, nieocenionej wartości dla państwa, małe ma znaczenie dla jednostki pojedyńczej. Trudno bowiem przypuszczać, że mamy do czynienia ze złoczyńcą, który ucieka od wymiaru sprawiedliwości.
Przyznałem panu Wardowi słuszność zupełną. Droga przez mego wskazana, była, moim zdaniem, wspaniała. Cóż logiczniejszego nad wejście w układy z tajemniczym «bohaterem dnia». Obsadzenie agientami dróg, jezior i rzek, śledzenie Kirdallu i zatoki nie przyniosło żadnych rezultatów. Od czasu owej przygody z «Markelem« nie wykryto nic.
A może tajemniczy wynalazca wraz ze swym przyrządem padł ofiarą jakiegoś nieszczęśliwego wypadku?
Pan Ward nie umiał ukryć swego niezadowolenia, a nawet zawodu.
Ileż trudności przedstawia zapewnienie bezpieczeństwa publicznego, jeżeli złoczyńcy mogą się uczynić niepochwytnemi na lądzie i morzu! W jaki sposób ich ścigać? Z chwilą, gdy ludzie wynajdą sposób kierowania balonami, znaczenie policji spadnie do zera, a ja i moi koledzy otrzymamy dymisję. Na cóż się bowiem przyda uganianie za zbrodniarzami w przestworzach powietrznych?...
Przypomniał mi się list tajemniczy i groźby, któremi chciano mnie zastraszyć. Z początku miałem zamiar powiedzieć o tym panu Wardowi, lecz się powstrzymałem. Szpiedzy nie pokazywali się więcej, tego byłem pewny, stara Grad bowiem miała się na baczności i byłaby ich dostrzegła niewątpliwie.
Sprawa Great - Eyry zbladła ogromnie wobec tej drugiej sprawy, która ją zasłoniła całkowicie. «Tajemniczy wynalazca» pochłaniał uwagę wszystkich.
— A zatym, kochany panie Strock — zaczął znowu pan Ward — bądź gotów do odjazdu na pierwsze wezwanie. Lada chwila bowiem możemy usłyszeć, że gdzieś na terytorjum amerykańskim pojawił się przyrząd tak niezmiernie intrygujący wszystkich obywateli Stanów Zjednoczonych.
— Zastosuję się do pańskiego rozkazu. Nie będę wychodził z domu wcale, chyba do zarządu. Czy mam wyruszyć z Waszyngtonu sam, czy też mogę wziąć kogo do pomocy?
— Możesz pan wziąć dwu agientów, wybór pozostawiam panu.
— Dziękuję. Co mam uczynić, gdy natrafię na ślad owego Proteusza?
— Nie tracić go z oczu, w razie potrzeby nawet uwięzić i zawiadomić mnie depeszą!
— Dziękuję za powierzenie misji, która może mi przynieść sławę...
— I korzyść — zakończył pan Ward przyjaźnie.
Po powrocie do domu zająłem się przygotowaniami do odjazdu. Po namyśle wybór mój padł na dwu agientów, znanych ze sprytu, odwagi i siły. Jeden z nich, trzydziestoletni John Hart, był rodem z Illinois, drugi, nieco starszy, Nab Walker, pochodził z Massachusetts.
Upłynęło dni kilka. Nie mieliśmy żadnych wiadomości ani o samochodzie ani o statkach. Dzienniki tylko podały parę wzmianek, uznanych za niewiąrogodne, według jednej bowiem «bohater dnia» ukazał się 26-go czerwca po południu na drogach Arkanzasu, w pobliżu Little-Rock; według drugiej zaś, tego samego dnia wieczorem widziano tajemniczy przyrząd w południowej części jeziora Górnego.
Była to niemożliwość absolutna. Przestrzeń między temi punktami wynosi około 800 mil, pomimo zatym niezwykłej szybkości, samochód nie mógł jej przebyć w tak krótkim przeciągu czasu. Zresztą, gdyby się nawet był o to pokusił, widzianoby go przecież gdzieś po drodze. W Arkanzasie, w Missouri, w Jowie lub w Wiskonsinie.
Dla tego też do wzmianek powyższych nie przywiązywaliśmy wartości.
Ponieważ już wiedziałem, że rząd chce się porozumieć z tajemniczą osobą, ponieważ widocznym było, że osoba ta była niepochwytną, więc trzeba było z nią traktować inaczej. Ważnym dla rządu Unji było zostać właścicielem tego przyrządu, mogącego mieć nieobliczone skutki w czasie wojny. Zdaje się też, że gienjalny wynalazca musi być Amerykaninem, skoro ukazuje się tylko na wodach amerykańskich. Może on chce traktować o to tylko z Ameryką?
Trzeciego lipca wszystkie dzienniki Stanów Zjednoczonych ogłosiły odezwę następującą:
«W kwietniu r. b., po drogach Pensylwanji, Kentucky, Ohio, Illinois, Tennessee, Missouri kursował jakiś samochód niezwykły. Dnia 27 maja, po wyścigach w Wiskonsinie, gdzie ukazaniem się swym wywarł wrażenie piorunujące, znikł bez śladu.
«W pierwszej połowie czerwca w zatoce Bostońskiej, naprzeciwko wybrzeży Nowej Anglji, ukazał się tajemniczy przyrząd do pływania i po kilku dniach również zginął bez wieści.
«W drugiej połowie czerwca na jeziorze Kirdalskim znajdował się statek podwodny, krążył w głębinach, nie ukazując się ani razu na powierzchni i zniknął także w sposób tajemniczy.

«Przypuszczając, że wynalazca tych trzech
...ukryty widział, jak dwaj ludzie z głębi statku wyszli na pokład....
przyrządów — a może jednego przyrządu, dającego się przystosować do poruszania się na ziemi, w wodzie i pod wodą — jest jeden i ten sam człowiek, rząd amerykański zwraca się do niego z propozycją sprzedaży wyżej wspomnianego wynalazku».

«Warunki sprzedaży, oraz imię i nazwisko zechce tajemniczy właściciel przesłać do zarządu policji w Waszyngtonie, obwód Kolumbja, Stany Zjednoczone».
Odezwa ta, wydrukowana dużemi literami, wpadnie niewątpliwie w oczy tego dziwnego człowieka. Odczyta ją i zmuszony będzie odpowiedzieć, przyjmując lub odrzucając ofertę.
Lecz pocóżby ją miał odrzucać?
Łatwo sobie wyobrazić, z jak gorączkową niecierpliwością publiczność wyczekiwała odpowiedzi. Tłumy ludzi, pchane ciekawością, tłoczyły się przed zarządem policji.
Reporterzy nie odchodzili od drzwi.
Jakiż to zaszczyt, a zarazem jaki dochód dla dziennika, który pierwszy ogłosi upragnioną wiadomość!... Nareszcie imię i nazwisko gienjalnego wynalazcy przestanie być tajemnicą!... Warunki może podać wysokie, Ameryka opłaci go hojnie, stać ją przecież na to!.. Wreszcie gdyby nawet rządowi zabrakło miljonów, nie ulega wątpliwości, że wielcy miljarderzy otworzą swoje szkatuły.
Upłynął dzień. Dla wielu nerwowców i niecierpliwych miał on więcej niż dwadzieścia cztery godziny, a każda godzina więcej niż sześćdziesiąt minut.
Żadnego listu; żadnej depeszy! Noc następna także nic nie przyniosła.
W ten sposób minęły jeszcze trzy dni.
Wówczas stało się to, co było odrazu do przewidzenia.
Kable zaniosły sensacyjną wieść do Europy.
Wszystkie pierwszorzędne państwa Starego Świata, jak Anglja, Francja, Niemcy, Rosja, Austrja postanowiły walczyć z Ameryką o pierwszeństwo w nabyciu wynalazku, który mógł je wywyższyć ponad inne, zapewniając olbrzymią przewagę podczas wojny. Taki cel czyż nie wart miljonów?... Prasa europejska zaczęła wydawać odezwy identyczne z odezwą rządu Stanów Zjednoczonych.
Lecz tajemniczy wynalazca nie dawał znaku życia. Mógł zostać miljarderem, rywalem Gouldów, Vanderbildów, Morganów, lecz po nagrodę nie zgłaszał się; pomimo to cały świat przekształcił się na jakiś rynek, giełdę, gdzie prowadzono licytację niesłychaną.
Rano i wieczór gazety podawały cyfrę nagrody, podnosząc ją za każdym razem. Wreszcie dosięgła ona olbrzymiej sumy 20,000,000 dolarów, czyli 100,000,000 franków.
Na sumę powyższą zdecydowały się Stany Zjednoczone po długim posiedzeniu kongresu. Nikt jednak z Amerykanów nie uważał, że cyfra jest zbyt wysoką. Słyszano nawet zdanie, że wynalazek tak znakomity wart dużo więcej.
Państwa europejskie usunęły się od licytacji. Ograniczyły się tylko do uwag sceptycznych, jak np.: «tajemniczy wynalazca się nie pojawia... nic dziwnego, niema go wcale... nie egzystował nigdy... cała ta sprawa jest mistyfikacją na szeroką skalę... Wreszcie może i istniał naprawdę, lecz zleciał w przepaść lub utonął w głębinach morza...».
Czas upływał, a żadna odpowiedź nie nadchodziła... Tajemniczy przyrząd nie ukazywał się nigdzie.
Traciłem zupełnie nadzieję rozwiązania tej palącej zagadki.
Wreszcie 15 lipca raniutko znaleziono w skrzynce przy zarządzie policyjnym list bez stempla pocztowego.
Władze zaraz po odczytaniu posłały list ten do redakcji dzienników waszyngtońskich, które wydały go jako dodatek nadzwyczajny.
Oto jego treść:

Na pokładzie «Grozy».
15-go lipca.
Do mieszkańców Starego i Nowego Świata!
Propozycje poczynione przez rozmaite państwa europejskie i Stany Zjednoczone Ameryki północnej zmuszają mnie do odpowiedzi.
Oznajmiam zatym, że odmawiam stanowczo przyjęcia nagrody za mój wynalazek.
Nie będzie on nigdy ani francuskim, ani niemieckim, ani angielskim, ani rosyjskim, ani amerykańskim, ani austryjackim.
Pozostanie zawsze moją własnością prywatną i zrobię z nim, co mi się spodoba. Przy jego pomocy panować mogę nad całym światem. Nie oprze się mi żadna potęga ludzka!
Niech nikt się nie łudzi, że zdoła mi wydrzeć mój pomysł. Za zło, które mi zechcą wyrządzić, potrafię się odemścić stokrotnie.
Miljonami, które mi ofiarowują, gardzę. Nie potrzebuję ich wcale. Zresztą, gdybym ich kiedykolwiek zapragnął, wystarczy tylko, abym wyciągnął po nie rękę, a zleją się na mnie obficie.
Niech wie świat Stary i Nowy, że są wobec mnie bezsilni — ja zaś jestem względem nich wszechpotężnym!
Tym razem podpisuję się otwarcie:

Król Przestrzeni.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.