Królewscy lutniści

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Kondratowicz
Tytuł Królewscy lutniści
Podtytuł Obrazek z przeszłości
Pochodzenie Poezye Ludwika Kondratowicza/Tom III
Wydawca Wydawnictwo Karola Miarki
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Mikołów-Warszawa
Źródło skany na commons
Indeks stron
Spis treści
Pieśń Klabona
Pieśń Bekwarka
Pieśń Torbanisty
KRÓLEWSCY LUTNIŚCI.

OBRAZEK Z PRZESZŁOŚCI.


Interdum speciosa locis morataque recte
Aabula... valdius oblectat... meliusque moratur
Quam versus inopes rerum nugaeque canorae.
Horacyusz.

Zygmunt August, monarcha wsławiony,
Mąż Barbary, co Litwa dlań miła,
Chcąc odetchnąć po trudach korony
Jechał w Litwę do księcia Radźwiłła.
Dumą polskich Biskupów i panów,
Gwarem szlachty znękany zbyt srodze,
Miłem okiem powitał Kojdanów,
Słodko wytchnął po trudach i drodze.
Tu bez służb, bez poddańczej obłudy,
Przyjął króla pokrewny — druh stary,
Starszy brat ubóstwionej Barbary,
Kniaź Radziwiłł — co zwany był Rudy,
Chociaż brodę miał jasną jak złoto, —
Wzrok spuszczony, ściśnięte miał usta,
Był dla króla z litewską szczerotą,
Czcił i kochał Zygmunta Augusta;
Czuł Radziwiłł, że dzięki królowi,
Na swej Litwie, jak zechce, tak zagra;
A że i głos rodzinny coś mówi,
Kochał w królu monarchę i szwagra.
Kornie spotkał na progach i w sali,
Kornie spełniał królewskie wiwaty;
Lecz gdy dwór się na stronę oddali,
Kiedy poszli w wewnętrzne komnaty,

Toż to rzewnie ścisnęły się ręce!
Zapłakali monarcha i książę;
Za nic godła królewskie, książęce,
Jedno rzewne uczucie ich wiąże.

Przed upływem miesiąca nie dalej
Ich łączyły braterskie ogniwa;
Na książęcia z zazdrością patrzali,
Dusza króla tak była szczęśliwa!
 
Zygmunt widział w królewskim zaszczycie,
I już wolną od wrzasków potwarzy,
Cud-niewiastę, o której wciąż marzy,
Ubóstwioną, kochaną nad życie.
Już przed ludźmi pieszczona jej ręka
Szyję króla oplotła, jak męża;
Przed Barbarą sejm polski uklęka,
Święta miłość już wrogów zwycięża,
W gwarnej szlachcie, w senatu obradzie,
W cześć Barbary podają się wnioski.
Wielki prymas koronny, Dzierzgowski,
Na jej głowę koronę już kładzie.
Lube szczęście, jak motyl skrzydlaty,
Przed oczyma Zygmunta migoce...
I znów, królu, twe życie sieroce!
Ponad trumną obliczaj twe straty.
Lubych oczu już zgasły zapały,
Już tam goszczą robacy zuchwali;
Słodkie usta, co k'tobie się śmiały,
Których jeszcze całunek cię pali,
Słowa kocham już więcej nie rzeką;
Już twe szczęście daleko, daleko!
Nie przytulisz do piersi tej głowy,
Co jedynie o tobie marzyła;
Twoja luba z mogiły surowej
Pożegnanie ostatnie przysyła.

Wnet zrozumiał Radziwiłł żal króla,
Przypomnienie bolesne, jak ostrze,

Jego serce przeszywa, rozczula,
I zapłakał Mikołaj po siostrze.
— Strata — jąknął król Zygmunt — och, strata,
I mnie książę, i ciebie tak boli!
Łza małżonka i szczera łza brata
Niech przynajmniej się w jedno zespoli!
I odeszli obadwaj w głąb sali,
Zasmuceni w jednakiej żałobie;
Długo, długo wzdychali, szeptali,
Król coś mówił o zmarłej, o sobie...
I nieprędki już byłby przestanek,
Lecz kniaź znudził królewskie rozpacze:
Bo inaczej mąż wierny, kochanek,
A inaczej no siostrze brat płacze.
— Królu — rzecze — miłościw nasz panie!
Dajmy folgę boleści, płaczowi;
Wszak umarły z mogiły nie wstanie,
Boleść sama się w sercu odnowi.
Wszakże, królu, Opatrzność niebieska
Po zmartwieniach nam ulgę przysyła.
Wiem, że Wasza Dostojność Królewska
Dźwięk muzyki dawniej lubiła:
Dworskie Włochy, królewskie śprewaki
Wespół z dworem przybyły w te strony;
Niechże dadzą swej sztuki oznaki,
Niech pocieszą duch króla strapiony.
— Dobrze mówisz, mój książę! — król rzecze
Niech muzyka zagrzmi wspaniale;
Ona serce ucisza człowiecze,
Jak Aryon uciszał wód fale.
Niech tu przyjdą nadworni lutniści,
Ich głos miły był niegdyś Barbarze...
Gędźba może w uroczym rozgwarze,
Naszą duszę od zwątpień oczyści!
Wiem, że ona tęsknotę odgania,
Mam nielada lutnistów na dworze,
Kędy jadę za sobą ich wożę;

Alem dawno nie słyszał ich grania.
Popróbujmy — a może się uda
O nieszczęściu zapomnieć minionem.
Przywołajcie Bekwarka z Klabonem!
Mech muzyka pokaże swe cuda!
I na krześle obitem bogato
Zasiadł Zygmunt dać ucho piosence,
I na stole zasłanym makatą
Oparł rękę, a czoło na ręce.
Weszli tedy dwaj mistrze kapeli,
Na królewskie skinienie gotowi,
I oddali pokłony królowi,
I opodal z lutniami stanęli.
Taktem męskim, bojowym a skorym,
Pierwszy w struny Klabonus uderzy,
Który później pod chrobrym Batorym
Wyśpiewywał potyczki rycerzy,
Co w muzykę ubierał i stroił
Kochanowskich łacińskie kameny,
Pieśnią twardą, jak chrzęst karaceny,
Nieraz chrobrych rozkosznie upoił.
Energiczne a męskie wyrazy,
Jak grad z piersi sypnęły śpiewaczej,
Załoskotał po strunach trzy razy,
Zmieniał takty... inaczej... inaczej,
I przygrywka do pieśni gotowa,
I przy lutni zaśpiewał w te słowa:

∗             ∗


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Kondratowicz.