<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Księżniczka dolarów
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 17.2.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Honor i miłość

Następnego dnia okręt przybył do New Yorku. Lister musiał przyrzec Braddonowi, że przed powrotem do Europy spędzi u niego kilka dni. Na zaproszenie miss Goulden Lister przesiadł się na pokład prywatnego yachtu pięknej miliarderki. Miss Ethel udawała się do swej posiadłości, znajdującej się na wyspie Long-Island.
Stojąc na pokładzie yachtu tuż obok młodej dziewczyny, Lister spoglądał na sterczące ku niebu domy New Yorku, miasta, w którym ongiś odgrywał tak potężną rolę. Rozmyślał nad okresem swych walk z królami zboża i nafty i o energii, jaką w walkę tę włożył. Dziś czuł się słaby jak dziecko. Obydwa brzegi East-River uciekały szybko przed jego wzrokiem. Droga trwała kilka godzin. Posąg wolności zniknął i zatoka rozszerzyła się. Ukazały się pokryte zielenią wzgórza i parki. Lister drzemał. Z półsnu zbudził go głos leżącej obok niego na leżaku miss Ethel.
— Spójrz, Edwardzie — rzekła — Oto moja rezydencja letnia, mój domek róż...
Lister podniósł głowę i spojrzał we wskazanym kierunku. Jak pałac z bajki wyłaniał się jasny dom z ciemno-zielonego tła lasów. Ściany pokrywały pnące róże. Nawet wieżyczki pokryte były kwieciem. Dom stał tuż prawie nad morzem i w samym parku urządzony był malutki port dla yachtu. Mimo piękności krajobrazu Listera ogarniał strach. Miejsce to tchnęło spokojem. W jakiż sposób pogodzić mógł z tym otoczeniem swą burzliwą przeszłość włamywacza Rafflesa? Marynarz dał znak, że yacht przybija do brzegu. Lister ujrzał sporą grupkę mężczyzn, zbliżających się do marmurowego molo. Zakreśliwszy piękny łuk, yacht przybił do brzegu.
— Jest pan wreszcie w Ameryce — rzekła miss Goulden do Listera — Cieszę się, że mnie przypadł zaszczyt powitania pana na naszej ziemi. Życzę panu szczęścia w czasie pobytu wśród nas.
Podała mu rękę i nie czekając odpowiedzi wyskoczyła na ląd. Lister poszedł za jej przykładem. Około dwunastu murzynów o miłych lśniących twarzach tłoczyło się dokoła swej pani. Powitała ich serdecznie, mając dla każdego ciepłe słowo. Lister podziwiał swobodę i wdzięk tej młodej dziewczyny, potężniejszej niż niejeden europejski władca.
— Chłopcy — rzekła — proszę zabrać szybko bagaże. Ten pan, — rzekła wskazując ręką lorda Listera — jest moim przyjacielem. Zwracam uwagę, że trzeba go obsługiwać jak waszego najlepszego pana.
— Yes, M‘ame! — padł jeden okrzyk z dwunastu ust.
Dwanaście czarnych twarzy zwróciło się z podziwem w stronę Listera. Przygotowano mu wspaniałe apartamenty, złożone z dwunastu pokoi. Z okien, zwróconych częściowo na Ocean, częściowo na wspaniałe lasy, rozciągał się widok urozmaicony i piękny. Prawie każdego dnia miss Goulden odbywała z Listerem długie piesze spacery lub też wycieczki yachtem. Był to pobyt zaiste cudowny. Z dnia na dzień odkładał Lister decyzję powiadomienia miss Goulden o misji, której się podjął. Obawiał się jednak, że jedno niebaczne słowo zepsuje bajkę, w której żył od wielu dni, w tym zaczarowanym pałacu. Ten stan rzeczy nie mógł jednak trwać dłużej. Należało sprawę wyjaśnić. Tłumaczył sobie, że każdy ma prawo do własnego szczęścia, do szczęścia u boku ukochanej kobiety. Ogarnął go rodzaj wewnętrznej wściekłości. Dlaczego los płatał mu tak złośliwe figle? Czemu zawsze pierwszą jego troską było szczęście innych, nigdy zaś szczęście własne? Pisał dość mgliste listy do swego przyjaciela, księcia Portlanda. Książę odpowiadał mu punktualnie lecz Lister nie otwierał nawet jego listów. Z trudem zmuszał się do czytania gazet, przebiegał jednak oczyma nagłówki, nic nie rozumiejąc
Upłynęły cztery tygodnie.
Pewnego popołudnia razem z Ethel udali się na konną przejażdżkę. Przez kilka godzin uganiali się po lasach. Powietrze pachniało, las tchnął żywicą i świeżymi sokami młodych pędów. Lister oraz jego towarzyszka milczeli. W głębi duszy Lister był już zdecydowany spróbować szczęścia... Jego przeszłość? Tutaj w tym zakątku przeszłość ta nie mogła zaważyć na szali. Ale jak sprawa przedstawiałaby się później? Obawiał się, że będzie cierpiał i że sprowadzi cierpienie na ukochaną istotę. Nic nie mogło mu pomóc. Był sam i miał przeciwko sobie miłość.
Milczał uparcie, jedynie oczy jego mówiły wyraźnie to, czego nie chciały wypowiedzieć usta.
Ale Ethel powzięła już decyzję. Przyrzekła sobie, że dziś jeszcze wyjaśni sytuację. Postanowiła, że nie pozwoli wymknąć się Listerowi w powodzi gładkich zdań.
Zapadł wieczór. Światło słoneczne nabierało pomarańczowych odcieni. Ostatnie jego blaski lśniły jeszcze na wierzchołkach skał i wśród potężnych pni drzew. Noc ogarniała ziemię, tętent kopyt końskich rozlegał się powolnym echem pod ciemnym sklepieniem liści. Nagle ściana skalna przecięła im drogę. Lister ocknął się z zadumy. Jak przez sen widział tuż obok siebie uśmiechniętą twarz miss Goulden i konia jej ocierającego się o skały.
— Będzie trzeba poczekać z godzinę lub dwie, aż do wzejścia księżyca — rzekła śmiejąc się. — Inaczej nie odnajdziemy powrotnej drogi. Zejdźmy z koni i usiądźmy na mchu.
Zupełnie niezdolny do oporu, Lister poszedł za radą dziewczyny. Świętojańskie robaczki i ćmy nocne poczęły krążyć koło ich głów. Ethel schwytała kilka robaczków świętojańskich i ułożyła je w kształcie diademu na swej dłoni.
— Czy gniewa się pan, Edwardzie?
— Czemu?
— Żeśmy nie wrócili przed zachodem, słońca.
— O nie!
— Czy nie gniewałby się pan na mnie, gdybym się przyznała, że zrobiłam to umyślnie?
Milczał, oddychając ciężko.
— Sir Edwardzie Brighton — ciągnęła dalej — Musimy koniecznie wyjaśnić pewne rzeczy. Nie mogę dłużej znieść tej sytuacji. Widzę, że pan cierpi. Chcę temu położyć kres. Przeczuwam, że gnębi pana jakaś myśl. Musi pan za mną podzielić się swą tajemnicą. Ponieważ milczysz, Edwardzie, będę mówiła za ciebie. Kocham cię. Jesteśmy ludźmi mogącymi walczyć skutecznie z losem. Musimy wyjaśnić jaknajprędzej naszą sytuację. Co ci się stało?
— Nie... Nie.. — zawołał jak szalony. — Ja nie mogę, Ethel... Ja nie mogę powiedzieć!
— Czego nie możesz powiedzieć?
— Czy mnie kochasz Edwardzie?
Lister czuł, że serce jego przestaje bić. Ścisnął zęby i wstrzymał wydzierające się z piersi łkanie.
— Edwardzie... Czy możesz mi odpowiedzieć?
— Nie śmiem... Czy nie widzisz Ethel, że nie mogę? Mój Boże...
— A więc wyjaśnij, opowiedz... To jest konieczne. Powiedz wszystko, co stoi na przeszkodzie pomiędzy mną a tobą. Ja żądam tego! Jesteś wolnym? Wszak mi to sam powiedziałeś?
Lister oprzytomniał. W ciemnościach nie mogła spostrzec zmienionych rysów jego twarzy. Głos jego zabrzmiał dźwięcznie i pewnie. Miał wrażenie że sam własnymi dłońmi niszczy posąg swej wielkiej miłości.
— Przybyłem do Ameryki... aby prosić cię o rękę... w imieniu mego przyjaciela księcia Alfreda Portland-Chester
— ...
— Właśnie teraz korzystam z okazji aby postawić to zapytanie. Ethel, czy chcesz zostać żoną księcia Alfreda Portland-Chester?
Milczała.
— A więc to tak? — szepnęła po chwili.
Zwróciła się ku niemu:
— Nie — odparła zdecydowanym tonem.
— W takim razie... muszę panią prosić o jaknajwiększą dyskrecję w tej sprawie — rzekł Lister zmienionym głosem.
Nie odpowiedziała. Spoglądała w milczeniu na rysującą się na ciemnym tle nieba złamaną bólem sylwetkę Listera. Zrozumiała wszystko i podziw jej dla tego człowieka wzrósł. Trzeba było nielada hartu ducha, aby dla danego słowa poświęcić szczęście. Westchnęła głęboko.
— A teraz Edwardzie... — rzekła poprostu,
— Teraz.. Muszę wracać do Szkocji.
— A potem?
— Nie wiem.. Nie chcę o tym myśleć.
— A ja?
Wstała i chwyciła rękę Listera.
— Jakże mógłbym pomyśleć o sobie — szepnął — byłem tylko posłem... Książę jest mym przyjacielem. Nigdy nie uchybiłbym węzłom przyjaźni i honoru.. Jest to najtrudniejsza sytuacja w całym mym życiu. Honor to rzecz, którą cenię i kocham nadewszystko... Jesteś mi najdroższą w świecie istotą, Ethel.
— Ale przecież nie ja jedna jestem bogatą dziedziczką w Ameryce. Istnieje legion kobiet, które chętnie ozdobiłyby swą głowę koroną książęcą.
— Nie... Braddon dał mi pod tym względem dokładne wyjaśnienia. Książę potrzebuje dla ocalenia swej ojcowizny olbrzymich sum. Jest to jedna z najstarszych rodzin w Szkocji. Myślałem już o innych kobietach. Niestety nikt w Ameryce nie może wziąć na siebie ciężarów tak ogromnych włości.
— Dobrze — odparła Ethel — Chciałabym jednak wiedzieć, czy spełniwszy swą misję będziesz mnie kochał w dalszym ciągu? Czy miłość nasza nie zmieni się, gdy dasz zadośćuczynienie swemu honorowi?
Zastanowił się przez chwilę. Zrozumiał wreszcie do czego zmierzały jej pytania. Nie mógł wydobyć z siebie słowa.
— Tak, Ethel — wyszeptał wreszcie z trudem.
— A więc cofam swoje poprzednie oświadczenie. Oto, sir Edwardzie, moja ręka, o którą prosił pan w imieniu księcia Portlanda. Oddaję rękę, lecz nie oddaję miłości.
— Ethel... — padło z ust Listera, jak okrzyk ranionego zwierzęcia.
— Edwardzie...
Lister schwycił dziewczynę w ramiona. Przy świetle księżyca spostrzegł niezwykłą bladość jej twarzy.
— Edwardzie... To wszystko co mogę uczynić dla nas obojga... Chcę zachować nasze szczęście. Wracajmy.
W chwili gdy zbliżyli się do koni, Ethel zatrzymała się nagle.
— Kocham tylko ciebie, Edwardzie... Znaleźliśmy wreszcie rozwiązanie. Nie dbam o opinię świata.
Lister zamknął oczy. Chwycił w ramiona swą ukochaną dziewczynę i zaczął okrywać ją szalonymi pocałunkami.
Nie zdawał sobie sprawy, z tego co się stało. Dopiero gdy znaleźli się z powrotem na siodle, oprzytomniał nieco. Gnali szybko jak dwa cienie wśród nocy. Zatrzymali się dopiero na gazonie pałacowym, gdzie oddali konie w ręce służby.
Ethel promieniała. Z uśmiechem na ustach weszła z Listerem do jasno oświetlonego salonu.
— Nie traćmy czasu, Edwardzie — zawołała wesoło. — Natychmiast wyślemy kabel do Szkocji, że kupuję sobie tytuł twego przyjaciela księcia Portlanda. Ale nie telegrafuj, że kupuję sobie również prawo do szczęścia.
Gdy znalazł się sam w swoim pokoju, Lister wybuchnął przykrym śmiechem. Prawo do szczęścia z nim. Z Rafflesem...
I Raffles — lord Lister, niezwyciężony dotychczas, poraz pierwszy w życiu został zwyciężony przez kobietę, którą kochał i która jego kochała!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.